WWWAle zauważenie choć jednej opinii będzie już przyjemnością. Niżej, jeszcze przed tekstem – trochę prywatnych wywodów, małych próśb i tłumaczeń. Czytanie nieobowiązkowe. Tych, których taka prywata (trafne słowo?) odpycha, proszę o zwyczajne przeskoczenie jeszcze niżej.
WWWPo prostu muszę sobie oczyścić zmetaforyzowiały tandetnie ośrodek wszelkiej aktywności emocjonalnej. Serduszko (połatane) albo duszyczkę. Cokolwiek. Przepraszam, że przedłużam.
W tekście napisało się kilka wulgaryzmów, to nie moja wina, pretensje do bohaterów.
*
WWWProjekt ukradł mnie w wakacje poprzednie od poprzednich i odcinał zbędne sfery życia (choć zdawały się takie integralne), żeby dać mi tego życia więcej. Urocza relacja z pisaniem: wyżera od środka i jednocześnie stanowi lekarstwo. Ostatecznie chyba niedestrukcyjna.
WWWWpadam więc w swój światek i go tworzę. Powieść – sama w sobie, najwłaściwsza z wersji, a było ich ogółem kilkanaście – liczy pół miliona znaków od czerwca dwa tysiące czternaście. Ludzie poodchodzili (nie tylko tymczasowo), ludzi od siebie poodpychałam, zostało mi pisanie i mogłabym oskrobać się ze wszystkiego, gdyby tylko okazało się, że kontynuowanie tego ma jakikolwiek sens.
WWWNie chcę być słaba i nie chcę być przeciętna (pobożne życzenia). Wy macie wysokie zdolności oceniania: rozkładacie tekst i z samej esencji szacujecie jego głębokość. Pewne rzeczy można wtedy odczytać, rzeczy pewnie stałe i podatne na nieznaczne modyfikacje. Jeśli ze mną źle, a tego obawiam się bardzo mocno, raczej zauważycie. Obawiam się - że wszystko, co piszę, to ozdóbki, głębia pozorowana.
WWWEksperymentuję, nie lubię form utartych, i te eksperymenty też czasem przerażają. Chcę utrzymać chaos uporządkowany, chcę dojść do złożoności (fabuły, języka) i dlatego narażam się na dodatkową niepewność – bo tutaj prawie wszystko niesprawdzone. Tyle że te właśnie eksperymenciki mogą niszczyć tekst. Nie wiem, nie wiem; bo to mogą być śmieszne próby udziwnienia.
WWWCzytam własne teksty i jestem poza światem, ale nie realnym: przedstawionym. To chyba główny problem. Zdaje się (sama siebie diagnozuję, potem kontynuacja błędu), że większym problemem od budowy pojedynczego zdania jest konstrukcja całości. Ale to taka moja teoria. Próbuję zaradzić, w trakcie pisania zapominam i znów to samo.
WWWFragment pochodzi z dość zaawansowanej części powieści. Z fabułą – na poziomie ogólnym – powinno być w porządku. Większość zdań zamieszczonych tutaj jest rzeczywiście umotywowana, ale nawet ja, czytając to i wiedząc wszystko, nie czuję powiązań z poprzednimi częściami i emocji (zdarzają się tylko podczas pisania) – w czytaniu bieżącym. Nie zamierzam wymieniać, nie ma sensu; napiszę tylko, że starałam się wyciąć wszystko, co zbędne. Ale cięcie i panowanie nad długością zazwyczaj mnie przerasta.
WWWZachowania mogą wydawać się dziwne, lecz niemal cała scena podległa wcześniej ścisłej myślowej kontroli. Niemniej, za wykazanie każdej widocznej nawet bez znajomości fabuły nieścisłości – będę wdzięczna.
WWWPoprzedni opublikowany tekst pochodzi z tego samego świata, tylko jest nieco przesunięty w czasie i oprócz uniwersum oraz jednej postaci nie ma nic wspólnego z aktualnym fragmentem. A owa jedna postać nawet się tutaj nie pojawia. (Informacja dla tych, którym zdarzyło się przeczytać Międzywymiar i którzy mnie zapamiętali – może więc dla nikogo).
WWWDana niżej część powstała połowę połowy roku temu i nie podlegała już żadnym zmianom. Nie potrafię jej poprawić. Nie poprawiam niczego, co zostało napisane, bo – utknęłabym. Bawiłam się wcześniej w analizowanie najmniejszych kawałków metodą perfekcjonistów i chyba wiem, jak to działa, ale wiedza mi wystarczy. Takie działanie nie sprawdza się w moim przypadku przy dłuższych projektach, a raczej: w ich trakcie. Przepraszam więc za błędy i niedociągnięcia, ale przynajmniej przekonam się, jaki skutkuje moje pozostawienie tekstu w postaci, którą sobie przybrał zaraz po napisaniu.
WWWDziękuję Wery, a Weryfikatorium to przecież Wy. Milczę albo piszę głupoty, ale to nie przeszkadza mi Was uwielbiać.
WWWChyba się oczyściłam i pogrążyłam. Dziękuję dwukrotnie, przepraszam. Boję się, warto się bać.
WWWI dziękuję jeszcze na zapas: każdemu, kto tu dotarł i nie uciekł.
*
WWWZwyczajnie mnie przyjmują. Prowadzą – a raczej ona jedna, anorektyczka chyba, z włosami puszczonymi luźno, przylepionymi do ramion – przez sień, gdzie bezbarwne ścianki kruszą się (to iluzjonistyczna faktura, traci swój efekt po chwili), dają dusić rozplenionym obrazkom, portretom indywidualnym albo całej familii. Motyw niemal wszędzie ten sam: rodzina na pierwszym planie, w oddali migają tylko jakieś wstążeczki różnych krajobrazów, pejzaży miejsc zamkniętych. Nawbijać sztyletów, odwdzięczyć się, wasz cel? Widzę ją, widzę przecież!
WWWCo mówisz? Było od początku? Jasne. Zamknij się, kurwa; pozwól wypłynąć egocentryzmowi. Miło poić się samym sobą. Wiesz, jak miło, jak miło, bez żadnych pierdolonych, wyzwalanych samodzielnie obiekcyjek? Lećcie, lećcie, omiatajcie mnie, proszę o to, a teraz błagam: nie, nie!
WWWSień wyrysowuje swój koniec: blade drzwiczki, zasłona w okienku, w nią wczepione igły kolejnych ramek. Dziewczyna przekręciła się, wbiła w bok korytarza, byle pokazać kolejne twory płótna i farb, pokazać ją. Wcześniej jeszcze, na początku, wspomniała: czekaliśmy.
WWWWpuszcza mnie. Półmrok, ja jak ślepiec: w korytarzu paliły się światła, wcale ich nie dostrzegłam. Ona wchodzi jako druga, przymyka drzwi, nagle bezruch, też stygnę w miejscu. Powoli, w tempie narastania świtu, materializują się rysy płaszczyzn, uwidaczniają cierpkie kontury. Patrzę na kogoś, kto topi twarz w dłoniach; ktoś ten przerzucił gruby szal przez ramię.
WWWStatyczność – jak łuska farby – obejmuje mokrymi mackami przestrzeń, na którą napływa; zasycha powoli, wtedy dopiero pęka. Wcale nie szybko, wcale nie szybko, świt zdąża postąpić.
WWWDziewczyna omija mnie (ona łamie tę stagnację) i siada na kanapie – za człowiekiem. Spostrzegam, że pasek futra nie jest zsynchronizowany z ruchami kogoś; że puchnie i flaczeje we własnym metrum, że żadna z niego kukiełka – znaczy... jakaś jednak: moja, moja tylko, ale to nie stricte w kwestii ciała, nie liczy się. Pojmuję nagle, że kurtuazyjne oferty nie napłyną, wymacuję więc fotel za sobą, opadam na niego.
Przyłączysz duszę do siebie, i ona się przyłączy
odłączysz duszę – albo to ona się odłączy
odłączysz duszę – albo to ona się odłączy
WWWPassus z zajętej zupełnie tekstem okładki Gazety Niekonwencjonalnej (gdzie gazeta, wyraz jakby niepoprawny, podsuwa od razu inny; Magia Niekonwencjonalna - tak właściwiej i kiedyś już zasłyszane) ukłuł admonicją; teoretycznie przynajmniej ukłuć... powinien, ale ja nie pamiętam, nie wiem, co ze mną. Urządziłam sesję w bibliotece, dopiero po długim czasie trafił się ten strzępek szczęścia w definicji najmocniej neutralnej. Może wszystkiego za dużo, może w nadmiarze nieprzyswajane. Ja nie wiem. Albo przeczuwałam podświadomie. Pewnie to.
WWWAsteria mogła wymknąć się wcześniej. Wymknęła, zatykając właściwe kanały więzi, gdy już zostałam ostrzeżona. Ogłosiła to dziś butą: a zobacz, gdzie ja jestem, a wcale nie tam, gdzie mnie chcesz. Dzisiaj ja pobiegłam za jej żądaniem.
WWWWychylam się teraz, wywołuję imię w osobistym łączu:
WWW- Asterio!
WWWDrobne poruszenie na ramieniu kogoś – i wiem już, że niepotrzebnie.
WWWPochylam się w fotelu. Obserwuję postęp na pełznącym niebie, widocznym zza ornamentów przezroczystych firan. Odzyskało zwyczajne barwy, teraz zapełnia się bladym różem, przywdziewa kolor cieczy, która tkwiła horyzontalnie w kielichu Kategorii.
WWWA gdyby Tatuś tu był? On przewidział? Znał przecież Asterię. Wiedział, że ta przysługa niewystarczająca, by zatrzymać ją na miejscu, przygonić do pokory i uległości? Co by było, gdyby był?
WWW- Co?
WWWAle go nie ma. W tym miejscu też pożądane jakieś ukłucie. Skąd ja wiem? Dlaczego mam stosować oskarżenia? Może cel w drodze: w tym, żeby teraz patrzeć przed siebie i myśleć, i czuć ten bezsens. A może on jest. Może... szukajcie, a znajdziecie.
WWWCo? nie nastąpiło jako echo mojego pytania. Sekunda paraliżu. Co odpowiedzieć, co odpowiedzieć? Odchylam się do oparcia, splatam dłonie. Prawdę mów, prawdę.
WWW- Nic. Sprawdzam, czy słuchasz.
WWWChichot uduszony przez więź. Śmieje się?
WWW- Ja nie słucham, już cię nie słucham, ha-ha, ha, ha, haaa...
WWWOczekuję na tym fotelu, odginając zaciskające się co chwilę pięści. Część ich poczynań zamyka się w ramkach predykcji, możliwości sugerowanych przez teraźniejszość.
WWW- Wrócę, jeśli pozwolisz mi na kontakt z rodziną.
WWW- Medium? Łącznik, zło pośredniczące w kontaktach między tymi dobrymi. Wiem, oczywiście, do diabła, wiem, wiadome wszystko. Mam się wcielić?
WWW- Wciel się, tak. Jeden dzień w tygodniu, może być niedziela. Tu, dziecino, pozostawiam ci dowolność.
WWW- Dziecino jeszcze. Dziecino – d z i e c i n o!, kurwa. – Powstrzymuję się: od pokręcenia głową, od parsknięcia z niewiarą. - Godzina w tygodniu. Nie więcej. Albo nic zupełnie. Moja deklaracja, jedyne, ha, ustępstwo.
WWW- Przy godzinie pobiegną cię wydać.
WWWSpoglądam na dwójkę obsiadającą kanapę; dziewczyna przesiadła się na skraj bliski drzwiom, człowiek z Asterią zajął miejsce dziewczyny.
WWW- Kim zamierzasz być dla nich?
WWWNiby jakiś pierdolony spektakl.
WWW- Babcią, przyjaciółką.
WWWMoże prawda. Z nas takie kukiełki.
WWW- Miałam na myśli: którą z wersji siebie.
WWWJuż bez odpowiedzi.
WWWTa anorektyczka – dziewczyna ze skórą niemal zapadłą, ciemną w aberracji – nosi na sobie ślady buntu, gasnącego samoistnie albo hamowanego z zewnątrz: pod włosami, otoczką głowy napuchłą jak siniak (i w jego też barwach: zieleń, fiolet, przemykające do siebie jakimś upośledzonym gradientem) drobna, sucha twarzyczka, podziurawiona piercingiem; część otworków się zasklepia, resztę zasłaniają jeszcze metalowe artefakty.
WWWPatrzę na nią, wzrok zgubiony. Patrzę na Asterię: ona widzi może jakieś szmery w ciemności, głowa przerzucona przez ramię człowieka, oczka przymusowo wycelowane w tę ciemność. Człowiek wciąż topi twarz w dłoniach.
WWWRunęła chyba stałość świata, wymiaru, mojego postrzegania, albo w ogóle: runęła moja pamięć. Włosy się zmieniły, włosy dziewczyny, wcześniej zwisające, tłuste, przybite, doklejone do ramion. Co teraz, teraz patrzę i opisuję, co teraz, teraz patrzę i rzeczywistość niepoprawna.
WWWPałętają się słowa, pada: ty, tobie, ona, a ja myślę o włosach dziewczyny. To chyba nie jakaś śmieszna metafora, że wcześniej nienadęte, a teraz co innego, co by to niby miało znaczyć...?
WWWAsteria podaje mi słowa, które już umknęły; wciela się teraz, zespaja nagle, więź zniszczona albo jeszcze bardziej namacalna, ona jako dodatkowy organ, jakiś cień pracujący oddzielnie, póki nie wyrażę potrzeby, a potem – już zupełnie mój, przerzuca i tak się spaja, w ten sposób spaja ze mną. Ledwie impulsik: chcę wiedzieć, co mówili, może mi powtórzysz? - przesłania go odpowiedź. Symbiotyczny układ, parskam, teraz naprawdę, pamięć runęła, żeby zaraz się odbudować, przybyć z tą naroślą.
WWWJestem twoją kartką, hybrydko, i jestem ślepcem, ślepcem w rzeczywistości. Już nie chodzi o mikstury, które się przełknie: to cecha utrwalona. Nie zrobiłabyś tego teraz, nagle, znikąd. Wnikałaś już sobie wcześniej. Ja jestem ślepcem, a ty masz połowę mojej winy. To znaczy: nie nabrałaś jej - nie ty ją sprowokowałaś. A już ją dzielisz – już jest twoja, poplączesz się zaraz, skończysz bez rozstrzygnięcia, twoja, twoja, twoja wina, twoja wielka wina.
WWWWiem, patrzyłam od tyłu. Ale dlaczego, chowałaś się przecież, nie powinnaś przyciągnąć takiej uwagi. Nie wiem jednak, nie wiem, sens w bezsensie.
WWWAsteria podaje mi słowa, które już uskoczyły: Ty, Rethie, skarbie, posłuchaj, spójrz tylko, na mnie, nie na nią, nie w pustkę, spójrz i pomyśl, uzmysłów sobie: t w o j a babcia jako p i e s e k. Hybryda taka, pióra spod łusek i sierść w śluzie. Życie ściągnięte do f o r e m k i. Jej się zachciało. Małej kurwie. Ona pogniotła życie. Nasza babcia (moja, szepcze tamta Rethie, moja tylko) sprowadzona do czegoś takiego, do brudnego p s a. Sterowana na linkach z poleceń myśli. I ona, ta kurwa, w naszym domu, chce zrobić krok w lewo, to robi, ta kurwa zabrała ci ostatnią pozostałość... rodziny.
WWW- Stoi przed wami facet wymagający opieki psychiatrycznej, przystawia pistolet do czoła czy nóż do szyi, cokolwiek tandetnego. Drzewka wspominają o ulotności chwili, a wy mówicie psycholowi, żeby skierował się do poradni, bo jest tak skurwiony, że nie ma prawa przebywać tutaj, na skrawku ziemi wszystkich i nikogo, ani chwili dłużej. - Człowiek zsuwa ręce z twarzy, a wtedy głucho stękają nijakie pierścionki na splątanych palcach. Szarpię głowę w kilku kiwnięciach.
WWWGdyby chodziło o mnie, może protestowałabym jawniej. Ale ja tego chcę: mówię dość, myśląc – zrzućcie na mnie więcej. Ja chcę narzekać, chcę myśleć o pięknie, a tylko trzy metry pod ziemią i w metaforycznych analogach piękno ma sens.
WWW- Ten człowiek trzyma broń, a wy... - tak sobie strzępię zdanie.
WWWCzłowiek jest kobietą, na której oczy napadła permanentna modyfikacja: to szerokie, asteriowate ślepia, zezwierzęcone i puste. Powieki zabrudziły się sproszkowanym błotem równomiernie, nieprzypadkowo; przypominają małe oponki albo poduszeczki, wypchnięte przez łzy, zmęczenie. Na miejscu tęczówek, nadmiernie wyciągniętych, płynie ten ciemny miód, gryczany chyba, wilgoć błyszczy, i gdzieś w wąskich źrenicach przesiaduje trwały ból.
WWWFikcja. Kobieta mruga, bólu nie ma. Orientuje się chyba w niepowodzeniu; nasuwa palce na górne powieki i gasi je, człowieczy zwierzaczek, kontrastowe barwy antylopy na twarzy.
WWW- Przeskoczcie teraz – mówię - na mnie. Co ja? Ja... trzymam Asterię. Psychol trzyma broń, ja – Asterię. Można by nas pewnie ściągnąć do jednej osoby, ale to nie tak, nie o to chodzi, po prostu przykład, inaczej nie posłuchacie.
WWWKobieta podwija ze strachem ręce, szuka Asterii, wymacuje ją, oczy wciąż zamknięte, przypiera żywy pas silniej do siebie. Sekundowy impuls drga dłońmi, prawie je wycofuje. Tak się wystraszyłaś, a tutaj inne trzymanie, liczysz na godność w celowym znieruchomieniu, wydzierasz ją, a tylko strzępy i płateczki.
WWW- Psychol nic nie musi trzymać, może upuścić ten nóż czy pistolet. Co ze mną, ja chyba też, prawda? Bańka w powietrzu: tęcza ślizga się po powłoce. I nagle igiełka, palec, krawędź dachu, banieczki nie ma, Asterii nie ma. - Pstrykam palcami; Rethie i kobieta patrzą, spozierają, skaczą wzrokami, niby gdzie indziej, poza moją postać. - Więc może nie tak – wypluwam szeptem ostrzeżenie - może pomyślcie więcej.
WWWDlatego myślę: wcale nie chodzi o mnie.
WWWAsteria postuluje o złagodzenie sytuacji, o skok do meritum, bo z czasu taka nieodwracalna płatność. Już wpędzam się w rolę pośrednika; rozmyślam, dlaczego ta dwójka kiwa głowami z pokorą skradzioną jakby kościołowi. Oczywiście – pierwsze słowa babci niczym niekoniecznie nawet pierwsze Boga.
WWWAntylopka rozluźnia się: widzę grudę lodów topionych w wodzie, potem woda zamarza, i w tej kobiecie też coś. Przynajmniej porzuca impulsywne planiki napadnięcia na mnie. Ale zgoda tymczasowa, wiem ja, wie ona.
WWWStosujemy postulat hybrydki, bez roszczeń.
WWWRethie mówi: Jestem Reletha Wiktoria, niech nam będzie tabula rasa.
WWWAntylopka mówi: Jestem Jukitta Borke. Koniec antylopkowych słów.
WWWMówię wtedy ja: Lydia Carrens. „Jestem” ucieka, bo bardzo chciało się zgubić; następne parę chwil zmarnowanych, a ten czas taki cenny. Może coś o mnie?, proponuję.
WWWUkładam w głowie formułkę: umarli mi wszyscy, nie jestem sobą i na siebie przyjmuję nieswoje czyny, życie przyniosło tyle cierpień, że już nie chcę się z nimi rozstawać.
WWWAntylopka – Borke, Jukitta – gestykuluje jakoś nikle; odzew negatywny. W więzi głucho i Rethie milczy.
WWW- Jedna istota wyraża zdanie, pozostałe wstrzymują się od głosu, nie, więc nie, spycham siebie i zostaje łącznik. Dla was to przecież najprzychylniejszy wariant. Zło klarowne, zło zepchnięte.
WWWWpadam na rozpoczęty odcinek środka ich małego świata. Rozmawiają, ze mnie pośrednik. Nie wypada podsłuchiwać.