
+18 i jest wulgaryzm
Prokurator Karol Płotka zjadł obiad w swojej ulubionej restauracji, następnie udał się do fryzjera, gdzie doprowadzono do porządku jego włosy i wąsy, oraz do pralni, skąd odebrał ulubiony garnitur. Wstąpił na chwilę do domu, by ów garnitur założyć i zabrać przy okazji puzderko zawierające pierścionek z białego złota, z ćwierć-karatowym diamentem. Wykosztowałby się na niego koszmarnie, gdyby rzeczywiście kupił go w sklepie. Szczęśliwie pierścionek taki znalazł w depozycie policyjnym i jakimś cudem błyskotka „zaginęła” ze stanu magazynu.
Odstawiony niczym amant, zszedł jeszcze do sklepiku osiedlowego, gdzie kupił butelkę Château du Prieur, a następnie wsiadł do taksówki, która czekała na niego od piętnastu minut.
– Dokąd sobie pan życzy? – zapytał taksówkarz z ukraińskim akcentem.
Płotka podał adres, po czym zagłębił się w rozmyślaniach na rozmaite tematy związane z życiem i śmiercią.
Na miejsce dojechali w mniej niż trzydzieści minut. Płotka uiścił opłatę, pożegnał się z taksówkarzem i ruszył w kierunku bramy dziesięciopiętrowca, którą otworzył sobie, wpisując kod do domofonu.
W windzie czuł już rosnącą ekscytację. Uśmiechnął się na widok koślawo wydrapanego akronimu A.C.A.B., pod którym zresztą sam chętnie by się podpisał. Na siódmym piętrze wyszedł z windy i zapukał do oklejonych na szaro, antywłamaniowych drzwi. Zapukał w sposób, który dla niewprawnego ucha brzmiał dosyć normalnie. Jednak dla niego i dla osoby znajdującej się za drzwiami, był to szyfr tak wyrafinowany, że znaczącą rolę odgrywały w nim nawet dziesiąte części sekundy.
Drzwi otwarła kobieta, na oko pięćdziesięcioletnia, mocno umalowana i ubrana w jedwabny, lekko przejrzysty, różowy szlafrok.
– Wejdź – powiedziała niskim, zachrypniętym głosem.
Prokurator Karol Płotka wytarł swoje błyszczące buty w całkowicie normalną wycieraczkę i wkroczył do miejsca, w którym granica pomiędzy rozkoszą a cierpieniem była delikatna niczym skrzydła motyla.
– Frau Rita. – Ucałował jej dłoń i wręczył butelkę wina.
Kobieta ruszyła w stronę salonu, kołysząc harmonijnie biodrami. Płotka otaksował linię jej ciała, zaczynając od ramion, poprzez plecy, biodra, pośladki, aż do nóg i stóp uzbrojonych w buty na pięciocalowych szpilkach. Prokurator poczuł, że w jego spodniach robi się ciasno.
– Komm zu mir – powiedziała.
Płotka włożył parasol w stojak na parasole i zdjął buty. Płaszcz i kapelusz odwiesił na wieszak. Poprawił przed lustrem fryzurę i krawat, i ruszył w stronę salonu, gdzie na małym stoliczku stały już dwa duże kieliszki do czerwonego wina. Rita postawiła butelkę na stoliku i zniknęła na chwilę w kuchni. Gdy wróciła, wręczyła Płotce korkociąg.
– Otwórz.
Prokurator Karol Płotka posłusznie otworzył wino i nalał z dużą wprawą do obu kieliszków. Następnie otarł szyjkę butelki czarnym, frotowym ręczniczkiem i odstawił wszystko na stół.
Rita sięgnęła po kieliszek, zamieszała wino, pociągnęła nosem, a następnie upiła mały łyczek, pozostawiając ślad szminki na szkle.
– Nie takie złe.
– Starałem się – powiedział.
– Następnym razem postaraj się bardziej.
– Tak jest.
Płotka skosztował wina. Jak dla niego, było wyśmienite, czego nie śmiał powiedzieć Frau Ricie. Wyjął z kieszeni marynarki puzderko, otworzył i postawił na stole.
– Co to ma być? – spytała.
– Pierścionek. Złoty. Z brylantem.
Rita wzięła puzderko do ręki i chwilę przyglądała mu się, obracając i pozwalając, by światło grało na fasetkach kamienia. Brylant wyglądał na prawdziwy.
– Ćwierć karata – mruknęła. – Zimna biel, niewielkie inkluzje. Beznadziejny.
Płotka poczuł falę rozkoszy, która przebiegła mu wzdłuż kręgosłupa.
– Na podłogę! – warknęła.
Prokurator posłusznie położył się na plecach.
– Mówiłeś, że masz do mnie jakieś pytanie.
– Tak.
– Co „tak”?
– Tak proszę pani! – poprawił się Płotka.
– O co chodzi?
– Dwa trupy w ciągu dwóch tygodni. Oba noszące ślady... jakby... wgryzienia wampira. W ciałach brak krwi.
Frau Rita wstała i zaczęła przechadzać się powoli wokół leżącego mężczyzny.
– Zabójstwa popełnione w nocy.
– Zgadza się.
– Oczywiście, że się zgadza. Tylko taki marny robak jak ty, mógłby pomyśleć, że to było pytanie.
Kobieta nachyliła się i jednym, płynnym ruchem zdjęła czarne, koronkowe majtki. Pomiędzy połami szlafroka błysnęły podwiązki, co nie umknęło uwadze Karola Płotki. Po chwili majtki wylądowały na jego twarzy. Pociągnął nosem w poszukiwaniu choćby śladu kobiecego zapachu, jednak nie odnalazł go tam. Była nieskazitelnie sterylna.
– Pewnie nie macie żadnego podejrzanego, co?
– Nie proszę pani.
– I nie przyszła wam do głowy rzecz najbardziej oczywista z oczywistych?
– To znaczy? – Mniej więcej do tego momentu Płotka przewidział przebieg rozmowy. Ostatnie pytanie zbiło go z tropu.
Rita kucnęła nad nim, ukazując w rozchylonym szlafroku zbyt wiele. Złapała za krawat i zaczęła zaciskać go powoli. Płotka poczuł, że jego twarz robi się purpurowa. Oddychało mu się coraz ciężej.
– Dziewczyny ulicy wiedzą wszystko. Moje doniosły mi, że prosektorium przy waszej komendzie, odwiedzał dwukrotnie niejaki Lutz Frankenheimer – powiedziała powoli. – Niby doktor, a w sumie szarlatan i hochsztapler. W dodatku nazista.
– Ttaakk... – wychrypiał prokurator.
– Pozwoliliście mu uśmiercić ukąszonych, tak?
Płotka pokiwał głową. Nie miał już powietrza, by mówić. Zaczął klepać podłogę, co było umówionym znakiem ratunkowym. Frau Rita poluźniła krawat i podniosła się, zarzucając szlafrokiem tak, by ujrzał kształtne półkule pośladków. Prokurator był bliski ekstazy.
– Powiedz mi w takim razie jedną rzecz. – Usiadła na kanapie i znów wzięła kieliszek z winem. – Dlaczego nie zapytaliście jego, kto zabił tych ludzi?
Płotka spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– No co się tak gapisz? Czy ten twój bystrzak, inspektor bez wątroby wpadł na to, by zapytać Frankenheimera, który z wrocławskich wampirów zagryzł te ofiary? Przecież stary nazista zna się z nimi wszystkimi. Piją razem każdego wieczora. Jeśli nawet za pierwszym razem nie wiedział, za drugim już powinien doskonale wiedzieć.
– Jebany... – mruknął Płotka.
– Jesteście bystrzy jak woda w kiblu. – Chlusnęła na niego winem. – I dywan do wywalenia. Zdejmuj gacie platfusie!
Płotka posłusznie wykonał polecenie, opuszczając spodnie do kolan. Frau Rita rozchyliła butem jego nogi, a następnie zaczęła miażdżyć jego przyrodzenie obcasem.
– Odkupisz mi ten dywan parszywy kundlu!
Prokurator jęczał z bólu i rozkoszy.
– Zobacz, do czego mnie doprowadziłeś! Wszystko przez twoją ignorancję! Macie odpowiedź pod samym nosem, a bawicie się w wielkie śledztwo. Dwa patałachy! Degeneraci!
Splunęła na niego i poszła w stronę łazienki.
– Przepraszam – jęknął Płotka masując obolałe krocze. – Wybacz mi!
– Muszę cię jakoś ukarać, ale jeszcze nie wiem jak – krzyknęła z przedpokoju. – Zajrzę do mojej magicznej szafy. Tam na pewno znajdę natchnienie.
Wróciła po chwili z dużym, metalowym lejkiem do oleju. Prokurator poczuł ekstatyczne dreszcze, kiedy nachyliła się nad nim i prowadziła mu wąż do przełyku. Chwyciła butelkę, w której w dalszym ciągu znajdowała się ponad połowa zawartości i zaczęła lać.
– Przepytajcie tego Frankenheimera. Tylko ani słowa o tym, skąd się dowiedzieliście, bo znajdę i wykastruję.
Płotka zadrżał, a jego wciąż obolała męskość, podniosła się ku górze. Nie musiał przełykać. Wszystko leciało bezpośrednio do przełyku, a potem żołądka. Pomyślał tylko, że z pewnością bardzo szybko się upije.