wulgaryzmy
- Pojedziesz ze mną? Potrzebuje wsparcia. Psychicznego. Bo z n i m rozmawiałam… - A. robi dramatyczną pauzę, a ja zaciskam palce na telefonie. Szybko, żeby zdążyć przed instynktem, podpieram kołkiem szczelnie zamknięte od kilku lat drzwi do szczerości i uśmiecham się krzywo do własnych skojarzeń, bo kolebie mi się po głowie stary kawał o rozmowie kwalifikacyjnej.
Nie znam g o. Ale i tak gnoja nie lubię. Są poziomy skurwysyństwa, których przekraczać nie wolno. O n wszedł w pustkę po wypadku jej męża i staranował każdą granicę przyzwoitości. Cynicznie i, co mnie nieodmiennie fascynuje mechanizmem ucieczki i wyparcia, za przyzwoleniem i zachęcany przez A. Ich relację wiąże patologiczna wymiana barterowa - on jej sporadyczną obecność i nieustanne, rotacyjne zainteresowanie Sztabu, ona mu seks, pieniądze i odskocznię od rodzinnej monotonii.
Po raz kolejny trafia mnie szlag na jej bezbrzeżną głupotę, że trwa w układzie wbrew faktom, logice i naszej bezsilnej frustracji, i na siebie, bo grzęznę w tym jej toksycznym gównie po kolana. Zastanawiam się dlaczego. I co mi to daje, bo co dostaje A., mam jasność – gdy podzielić ścieki na cztery, na głowę wypada znacznie mniej. Utonąć w tym nie można, ale już brodzić tak.
- I co? – pytam sucho.
- Powiedział, że jeśli żona mnie znajdzie, a podobno już jest blisko, bo ma detektywa, to on przyzna się do spotkań, ale dziecko nie jest jego. I mam przestać upierać się w tej kwestii. – A. wzdycha na końcu zdania, najwyraźniej podekscytowana i zdumiona własnymi słowami. Rozumiem, że musi poukładać wydarzenia. Wróć! – popycham wózek sklepowy – to kwestia zawłaszczenia uwagi. A. moimi emocjami wypełnia czarną dziurę wdowiego życia. Czemu ja tego słucham? – I jak żona się dowie, to z mojej winy i on wyleje mi kwas na twarz i naśle kolegów na dziewczyny. Pamiętasz?, rok temu poznał Martę na łyżwach, powiedział, że już ją znalazł na fejsie…
Nie pamiętam. Czyszczę pamięć jak uwalane gnojem buty przed wejściem do domu, natychmiast po zakończeniu każdej rozmowy. Zresztą, dla niej to nie problem. Mogę nie pamiętać. Nie potrzebuje moich wspomnień, ma swoje i referuje każde różnymi barwami w dowolnym kontekście przy kolejnych dyskusjach. Słuchając monologu A., zastanawiam się nad hierarchią - jako członek (nie podoba mi się konotacja, bo gdzieś podświadomie wędruje pomiędzy myślami wrażenie, że panna robi mnie w chuja. Emocjonalnie. Od trzech lat.) Sztabu Zarządzania Kryzysowego, czy jestem numerem jeden na liście, a do nich zadzwoni, jak już wyssie mnie do dna, czy już wcześniej przedstawiła całość i powtarza to samo czwarty raz, szukając brakujących elementów kompensacyjnej układanki.
- Przecież masz złożyć pozew…
- Ale jak złożę, on się wścieknie!
- Wścieka się non stop. Teraz będzie miał powód.
- Ale wtedy coś zrobi Marcie! Przecież jest świadkiem, wpisałam jej dane w pozwie! Boję się o nią!
Dusi mnie gniew. Próbuję racjonalnie ułożyć informacje: skoro bezpieczeństwo Marty ważniejsze niż potencjalne alimenty dla dziecka…
- Nie składaj pozwu.
Milczenie po drugiej stronie eteru daje szansę na złapanie oddechu. Popycham wózek z zakupami. Zakupów też, kurwa, nie lubię!
- I ty to mówisz? – słyszę autentyczne zdumienie.
- Zdecyduj, co ważniejsze.
- Nie mogę! On całkiem poważnie mówił, znam go! Jak przyjdzie pozew i żona zobaczy, odejdzie od niego, nie będzie miał nic do stracenia i zabije mnie i Martę! Musze ją ostrzec! I pozostałych świadków! I moich rodziców! – A. urywa monolog na granicy szlochu i westchnienia. Milczy. Ja też. Popycham wózek. Może nas rozłączyło…
Cisza.
Słyszę jej ciężki oddech, jak po maratonie, szybki, pocięty nierównymi, ostrymi jak zbite szkło emocjami.
Nie rozłączyło.
Szlag!
„Nie pytaj! – instynkt samozachowawczy ryczy mi w głowie paniką. - Nie pytaj! Kurwa!”
- Czemu rodziców?
- Powiedział, że pójdzie z matką do moich rodziców, wie, gdzie mieszkają, powie, że go wrabiam w dziecko! I że jestem dziwką, bo mu dałam pieniadze za sex…
- Jak mu płaciłaś, to on jest dziwką – zauważam przytomnie.
- W jakim świetle mnie to stawia? – A. jest autentycznie zdenerwowana. Albo w jej głosie odnajduję refleksy własnego wkurwienia. - Jego matka powie, że rozbijam rodzinę! A rodzina jest dla niego najważniejsza!
- Złóż pozew, potem się zobaczy. Jedna rzecz na raz.
- Ale jak złożę, on pozna dane świadków.
Głupieję.
- To nie składaj.
- Za co będę żyć? Przecież chcę siedemset pięćdziesiąt złotych, to pieniądze dla małej, i połowa za wyprawkę…
Dorzucam do wózka litrowego Tullamore Dew.
- Złóż pozew.
- Myślałam, że mi pomożesz! No nic, zadzwonię do Kasi, bo Jola nie mogła rozmawiać.
- Mhm.
Płacę i ładuję zakupy do bagażnika. W domu nalewam pół szklanki whisky, szybko wypijam do dna. Mało. Klnę jak szewc i powtarzam. Alkohol w końcu owija mózg wacianą izolacją, odcina i już nie zauważam gówna na wysokości kolan.
Otwieram laptop.
Messenger.
Grupa.
„Kurwa, co za dzień…”
pryzmat [obyczaj/fragment]
1Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.