[tytuł roboczy] Koniec dziejów - książka (fantasy na motywach biblijnych) - fragment 1

1
Jak już się przywitałem i zapoznałem z paroma osobami, trochę poskrobałem pod cudzym słowem, to teraz chyba wrzucę swoje.
Plan mam taki, żeby zaprezentować trzy fragmenty: coś, co w książce wypada zaraz po prologu - żeby szanowni czytelnicy wiedzieli co? kto? gdzie? jak? itd.; a następnie dwa fragmenty z dialogami - bo mnie bolą, jak czytam, bo coś w nich nieznośnie zgrzyta.

Added in 13 minutes 50 seconds:
No, to jedziem z tematem.
Tekst zawiera sceny drastyczne, nieodpowiednie dla czytelników wrażliwych lub małoletnich.

Biegł. Na złamanie karku. Przed siebie. Dokądkolwiek. Byle z dala od depczącej mu po piętach śmierci. Biegł z nią, ściskając jej dłoń i nie puszczając jej nawet na moment, bo bał się, że moment nagle zmieni się w "na zawsze". Marietta, kobieta jego życia, kobieta ostatnich sześciu tygodni, kobieta ostatniej chwili. Teraz każdej chwili, bo każda mogła okazać się tą ostatnią.
Nie mając czasu na myślenie, zdawali się na mniej lub bardziej świadomą znajomość miasta, na wytarte w chodniku i w ich pamięci ścieżki, na, ledwie zapamiętane ze wspólnych wędrówek, bramy, zaułki i zakręty. Rozum, porażony przerażeniem, skapitulował. Teraz rządził brutalny triumwirat refleksu, instynktów i woli przetrwania.
I to tej trójce musieli zaufać Giosue i Marietta, para zakochanych, walcząca o każdą sekundę życia w samym środku piekła. W centrum Wiecznego Miasta, które właśnie odchodziło w nicość. W dniu końca świata.
Nie było zwaśnionych rodów, potajemnych schadzek, pocałunków skradzionych w ukryciu. Może nie będzie też happy endu. Tylko to jak u Szekspira.
Uciekali przed nieznanym, czasem w tłumie przerażonych tak, jak oni ludzi, czasami tylko we dwoje - niczym ostatni żywi, Adam i Ewa Końca Dziejów, domykający klamrę historii rodzaju ludzkiego. Nad ich głowami kilkusetletnie budynki obracały się w proch, a pod nogami pękał asfalt i ukazywały się bezzębne paszcze, ziejące ogniem i straszące śmiercią; ulice strzelały salwami kostki brukowej, unoszącymi stojące na nich samochody. Co rusz musieli przystawać, czasem w ostatniej chwili, tuż nad skrajem piekielnych przepaści, by w pośpiechu poszukać innej drogi ucieczki. O ile jeszcze jakaś istniała.
Gdziekolwiek niosły ich drgające ze strachu i wysiłku nogi, wszędzie słyszeli to samo: huk pękającego niczym kruchy lód asfaltu, brzęk roztrzaskujących się o ziemię szyb, łoskot upadających na bruk ścian, odpadających z walących się budynków, niczym sucha, łuszcząca się skóra. A ponad tym wszystkim unosiły się odgłosy przerażenia, cierpienia i rozpaczy, zlewające się w jeden, niecichnący dźwięk – krzyk. Jedyne, co było w stanie go zagłuszyć, to pulsujący w uszach łomot serca, pompującego w ciało gęstą od adrenaliny krew. Hormon walki. Hormon przetrwania. Cicha obietnica życia.
Mijali pogrzebane ciała, wystawiające spod stert cegieł i kamieni blade kończyny i zmiażdżone, przypominające rozgniecione pomidory głowy. Widzieli ludzi, bezskutecznie usiłujących wydobyć bliskich spod szarych, usypanych jak cmentarne kurhany zwalisk; ciągnących za bezwładne, pozbawione życia ręce, tulących do piersi nieruchome twarze bez wyrazu, wznoszących do nieba lament, modły, przekleństwa. A chwilę później znikających w czeluściach, które wyrastały znikąd, tuż pod ich stopami.
W gęstym od kurzu i pyłu powietrzu czuli swąd spalonych ciał i mdły zapach krwi, odór strachu wymieszany z przytłaczającym zapachem śmierci.
Skręcając w boczną ulice niemal wpadli na mężczyznę, który, pochylony, wyciągał z okrwawionej twarzy odłamki szkła. Zanim zniknęli za rogiem, luźny fragment szyby z trzeciego piętra bezszelestnie zsunął mu się na kark. Bezgłowe ciało upadło na kolana, a potem, bryzgając krwią, na bruk.
W pewnym momencie zabrnęli w ślepy zaułek: wyrwa w ziemi, leżąca przed nimi, była na tyle szeroka, że nie dało się jej łatwo pokonać.
Z ust Marietty wyrwał się krzyk rozpaczy:
- Nie damy rady!
Pociągnął ją za sobą.
- Wracamy... dookoła. Musi... przejście - rzucał półsłówkami. Brakowało mu tchu.
Nim zdążyli dobiec choćby do połowy ulicy, usłyszeli przytłumiony dźwięk, jakby burczenie w ogromnym żołądku. Zwolnili. Chwilę później zawalił się pierwszy budynek, odcinając im drogę ucieczki. Po nim kolejny i kolejny. Jak kostki domina, upadały jeden po drugim, coraz bliżej przerażonej pary uciekinierów. Rzucili się pędem z powrotem w kierunku przeszkody, mając nadzieję, że jednak zdołają ją przeskoczyć.
- Boże, żeby tylko się udało - błagał w myślach. Bał się, że dziura jest za szeroka, że coś pójdzie nie tak, że w ostatniej chwili któreś z nich spanikuje i zatrzyma się. Jeszcze tylko kilka kroków, pięć, cztery, trzy...
Podmuch, jaki towarzyszył zawaleniu się ostatniego budynku, rzucił ich w stronę przepaści, zanim zdążyli się porządnie odbić. Lecieli przed siebie, razem z całą masą kurzu, fragmentami belek i kawałkami ścian. Giosue poczuł najpierw, jak dłoń Marietty wyślizguje się z jego uścisku. Potem dotarł do niego ból, z jakim najpierw jego stopy, a potem kolana uderzyły o podłoże. Przewrócił się i przeturlał bokiem, co trochę zamortyzowało upadek. Kiedy się podniósł, szary od pyłu, nie dostrzegł jednak nigdzie swej kobiety. Sycząc z bólu pokuśtykał w stronę dziury, a gdy na jej krawędzi zamajaczył mu zarys jej palców, rzucił się w jej kierunku, zapominając o potłuczonych kolanach i najprawdopodobniej skręconej kostce.
Marietta wisiała nad piekielną przepaścią, kurczowo trzymając się kawałka pękniętego krawężnika i zupełnie milcząc. Jakby bała się, że choćby jedno słowo skruszy beton, od którego zależało teraz jej życie. Jej oczy, pełne przerażenia, błagały o pomoc.
Giosue przewiesił się tuż obok niej, nad skrajem otchłani. Wsadził jej ręce pod pachy.
- Chwyć mnie za ramię! Szybko!
Gdy zrobiła, co kazał, podciągnął ją wyżej, po czym złapał w pasie. Po chwili leżeli obok siebie, dysząc ciężko.
Jak ubiegłej nocy. Tylko w diametralnie innych okolicznościach.
Podnieśli się szybko, nie wiedząc ile czasu udało im się kupić i nie chcąc tracić ani sekundy, bo nawet tak krótka chwila mogła przesądzić o ich „być albo nie być”. Ruszyli dalej. Marietta przodem, ciągnąc za sobą Giosue, któremu każdy krok sprawiał ból.
Nagle z bocznej ulicy wylał się tłum ludzi i złapał ich w ciasny uścisk. Ktoś przez chwilę pomagał Marietcie prowadzić ukochanego, ale nagle zniknął, popchnięty przez napierających do przodu uciekinierów. Ktoś inny upadł i nie dał już rady wstać, zdeptany przez bezmyślną, biegnącą na oślep tłuszczę. Kochankowie z trudem dawali radę trzymać się razem. Mijani i poszturchiwani przez spanikowanych ludzi, przytuleni do siebie tak mocno, że z daleka wyglądali jak jedno ciało, wreszcie znaleźli się prawie na samym końcu grupy.
- Zostaw mnie. Spowalniam cię - przekonywał Giosue.
- Nie mogę – odparła, patrząc przed siebie, unikając jego wzroku. - Nie chcę. Przyrzekaliśmy…
Tak, pamiętał to doskonale. Obiecywali sobie: że zawsze będą razem, że tylko śmierć może ich rozłączyć i wiele innych rzeczy, o których często zapewniają siebie nawzajem odurzeni endorfinami kochankowie. Tylko że wtedy, gdy składali te naiwne śluby, żadne z nich nie miało pojęcia o tym, co czeka ich za niecały miesiąc i jaką wymagającą próbę będzie musiało przejść ich gorące uczucie. Nie podejrzewali, że wkrótce zostaną postawieni przed wyborem: życie lub miłość. Największą niewiadomą, aż do dziś, pozostawało również to, które z nich będzie musiało zadecydować o ich wspólnym losie i czy obydwoje będą umieli zaakceptować ten wybór. Marietta, czując najwidoczniej ciężar, jaki na niej spoczywał, zwolniła kroku. Kiedy wreszcie spojrzała na Giosue, miała w oczach łzy, ale na twarzy spokój. Z początku nie wiedział, co to oznacza, ale kiedy przytuliła się do niego jeszcze mocniej, przyciskając mokre poliki do jego ramion, zrozumiał. Był jej wdzięczny za tak odważną decyzję.
I właśnie w chwili, gdy stało się jasnym, że będą trwać przy sobie do końca, nawet za cenę życia, stało się coś niesłychanego. Nagle wszystko ucichło: złowrogie chrupanie pękających ulic, łoskot upadających budynków, a nawet lament setek gardeł. Słyszeli tylko szum wiatru, który rozwiał kurz i pył. Z szarości, jaka ich otaczała, ni stąd ni zowąd, niczym zapowiedź ocalenia, wyłonił się jasny promień słońca. Ci, którzy zauważyli ten znak niebios, zatrzymali się nagle i spojrzeli w górę. Marietta wydostała się z objęć Giosue i podeszła do grupy ludzi, wpatrujących się w niebo, jakby czekających na to, że po złocistej linii zejdzie do nich sam Bóg i powie, że nie mają się już czego obawiać, że dzień próby właśnie dobiegł końca.
Giosue usiadł na chwilę na ziemi i patrzył, to w górę, to na ukochaną, bojąc się stracić ją z oczu.
Nagle, niby żywe stworzenie, promień zaczął się przemieszczać, to skacząc z chodnika na ściany wciąż jeszcze stojących domów, to znów wracając na ulicę. Ludzie śledzili wzrokiem jego wędrówkę, aż oczy wszystkich zatrzymały się tam, gdzie światło: na postaci siedzącej na środku asfaltowej drogi.
Giosue oślepił blask. Podniósł rękę, by osłonić się przed światłem i niezdarnie, z wysiłkiem podniósł się do klęczek, ale promień szybko zniknął i wszystkich znów ogarnęła złowroga szarość.
Usłyszał znajomy odgłos walącego się budynku, a wyraz twarzy patrzących w jego kierunku ludzi pozbawił go złudzeń; śmierć właśnie się o niego upomniała. Zdążył tylko rzucić się do przodu, zamknąć oczy i przykryć głowę rękoma. Ułamek sekundy później niemal każdy fragment jego ciała przeszył palący ból, a po nim przyszło potworne uczucie bycia zgniatanym; powoli, ale systematycznie i bez litości.
Usłyszał, jak Marietta krzyczy jego imię i otworzył oczy. Jakimś cudem pomiędzy odłamkami znalazło się wystarczająco dużo miejsca, by mógł lekko unieść głowę. W szparze wielkości zaciśniętej, dziecięcej piąstki, ujrzał, jak jego kobieta rzuca się w kierunku zwaliska, jak obce ręce łapią ją i odciągają z dala od jego grobu, jak mimo wszystko próbuje, bezskutecznie, wyrwać się z ich uścisku. Chociaż dzwoniło mu w uszach, słyszał jej głos, którym szaleńczo żądała, by wrócić, by ratować Giosue, by jej pomoc. Odpowiedział jej tylko jeden, krótki krzyk, podobny raczej do szczeknięcia: "Uspokój się!", któremu towarzyszyło głośne plaśnięcie.
Widział, jak jego kobieta klęczy, trzymając dłonie na czerwonym policzku i jak spogląda przed siebie pustymi oczami, nie wiedząc nawet, że patrzy wprost na niego, pogrzebanego żywcem pod ciężkimi zwłokami budynku.
Nagle usłyszał przytłumioną muzykę; znajome dźwięki ulubionego utworu jego matki, ustawione w komórce jako dzwonek przypisany do połączeń od niej. "Time to say goodbye" Bocellego. Czas pożegnania. Czas, którego mu nie dano. Nie pożegnał się z Mariettą i nie pożegna się z matką. Jeszcze raz uniósł głowę, żeby ujrzeć ukochaną, aby na wieczność wyryć jej obraz na siatkówce; ostatni widok zarejestrowany przez gasnący narząd wzroku. Jej twarz nieco się ożywiła, oczy spoglądały na grób kochanka jakby ze skupieniem. Miał wrażenie, że też usłyszała pierwsze takty piosenki-przepowiedni, ale może było to tylko jego pobożne życzenie. Zdawało mu się, że otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale w tej samej chwili ziemia pomiędzy nimi rozstąpiła się i wystrzeliła z niej ogromna ściana ognia, zasłaniając widok. Chciał krzyknąć, ale nie mógł, zgniatany ciężarem gruzów, który chwila po chwili spłycał jego oddech. Gdy ogień zniknął pod ziemią, po Marietcie i innych uciekinierach nie było nawet śladu. Tam, gdzie przed chwilą byli, ziała czarna otchłań.
Zamknął powieki, spod których pociekły słone łzy. Wypuścił z płuc powietrze. Poczuł wewnętrzny spokój i radość, że dotrzyma daną ukochanej obietnicę, że odejdą z tego świata razem.

[tytuł roboczy] Koniec dziejów - książka (fantasy na motywach biblijnych) - fragment 1

2
Co rusz musieli przystawać, czasem w ostatniej chwili,

Przystanąć to imho można w czasie leniwego niedzielnego spaceru. Tutaj jakiś inny czasownik by się przydał.

Nagle z bocznej ulicy wylał się tłum ludzi i złapał ich w ciasny uścisk. Ktoś przez chwilę pomagał Marietcie prowadzić ukochanego, ale nagle zniknął, popchnięty przez napierających do przodu uciekinierów.

I coś się stało z opisami, że od tego momentu wszystko zwolniło. Nie czuje się pędu, presji, napięcia.
Choć chwilowa przerwa apokalipsy będzie dopiero za moment.
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług

[tytuł roboczy] Koniec dziejów - książka (fantasy na motywach biblijnych) - fragment 1

3
Ogólnie tekst mi się spodobał, trochę się wczytałem, ale było kilka miejsc gdzie się gubiłem, ale to pewnie przeze
mnie bo ja prostak jestem i nie zawsze wszystko łapie za pierwszym razem, a do tego leń bo nie zawsze chce mi się czytać dwa razy, więc wole jak wszystko jest wyłożone ładnie i prosto, i to kilka fragmentów gdzie się zaciąłem:
Jacek Riter pisze: I to tej trójce musieli zaufać Giosue i Marietta, para zakochanych, walcząca o każdą sekundę życia w samym środku piekła.
przez chwilę myślałem, że pojawił się ktoś jeszcze, ale to jednak było odniesienie do poprzedniego zdania,
Jacek Riter pisze: Tylko to jak u Szekspira.
nie wiem nie czytałem, jakiś tam film widziałem i nie pamiętam dobrze co tam u Szekspira się działo, jakoś mi to nie pasuje, też za bardzo nie wiedziałem do czego to przypiąć,
Jacek Riter pisze: W szparze wielkości zaciśniętej, dziecięcej piąstki, ujrzał, jak jego kobieta rzuca się w kierunku zwaliska, jak obce ręce łapią ją i odciągają z dala od jego grobu, jak mimo wszystko próbuje, bezskutecznie, wyrwać się z ich uścisku. Chociaż dzwoniło mu w uszach, słyszał jej głos, którym szaleńczo żądała, by wrócić, by ratować Giosue, by jej pomoc. Odpowiedział jej tylko jeden, krótki krzyk, podobny raczej do szczeknięcia: "Uspokój się!", któremu towarzyszyło głośne plaśnięcie.
serio? weź dopiero ci wyżej sami uciekali jak króliki nie patrząc na nikogo, a tutaj ktoś strzela jej po twarzy żeby co? Ja bym się odwrócił i wiał jak pogięty a nie odciągał kogoś od ruin, a niech se kopie jak jest głupia, (czy tam zakochana).
A reszta niech sobie jest, powodzenia w kolejnych tekstach o/.

[tytuł roboczy] Koniec dziejów - książka (fantasy na motywach biblijnych) - fragment 1

4
nie wiem nie czytałem, jakiś tam film widziałem i nie pamiętam dobrze co tam u Szekspira się działo, jakoś mi to nie pasuje, też za bardzo nie wiedziałem do czego to przypiąć, (Skylord)

Chodzi o to:
Nie było zwaśnionych rodów, potajemnych schadzek, pocałunków skradzionych w ukryciu. Może nie będzie też happy endu. Tylko to jak u Szekspira.
?
Czy mówi Ci coś nazwisko Capuleti? Albo Montecchi?
Bo jeśli nie, to, wybacz, ale imho niespecjalnie się nadajesz do oceny literatury. Nie przy takich podstawowych brakach w jej znajomości.
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług

[tytuł roboczy] Koniec dziejów - książka (fantasy na motywach biblijnych) - fragment 1

5
Jacek Riter pisze: Byle z dala od depczącej mu po piętach śmierci. Biegł z nią, ściskając jej dłoń i nie puszczając jej nawet na moment
Przez chwilę myślałem, że bohater biegnie, ściskając za rękę śmierć. To nawet ciekawie zabrzmiało, ale okazało się, że chodzi jednak o kobietę.

Poza tym jednym potknięciem nie zauważyłem żadnych rażących błędów językowych czy stylistycznych, przeciwnie - naprawdę dobrze się to czytało. Spodobały mi się opisy wszechobecnej destrukcji, walących się budynków, pękających nawierzchni. Ładne i zgrabne. Dobrze oddany klimat katastrofy i dominujących w takich okolicznościach ludzkich nastrojów.

Problemem jest dla mnie sama treść, bo pod tym względem ten fragment nie reprezentuje sobą nic oryginalnego. Motyw apokalipsy jako wielkiego kataklizmu, który przyniesie światu zagładę, jest już tak ograny i wyświechtany, że stał się po prostu nudny. Czerpało z niego tyle filmów, książek i komiksów, że przynajmniej ja odczuwam już pewien przesyt. Nie ma tu nic, co wskazywałoby na to, że jest to faktycznie fantastyka, co więcej - oparta na motywach biblijnych. Brzmi to po prostu jak opis wielkiego trzęsienia ziemi, które, jak wiadomo, we Włoszech się zdarzają. Włochy mają też aktywne wulkany, więc nawet ten buchający spod ziemi ogień jakoś specjalnie mnie nie zdziwił. Przez cały czas oczekiwałem wprowadzenia jakiegoś wątku nadnaturalnego, a w zamian dostałem tylko padający na bohatera promień słońca - krótką scenę, z której właściwie nic nie wynika, a już zwłaszcza nic nadprzyrodzonego. Brakuje mi w tej wizji apokalipsy czegoś świeżego, oryginalnego, co wskazywałoby, że faktycznie mamy do czynienia z końcem świata. Gdy ja sobie wyobrażam dni ostateczne, stają mi przed oczami obrazy Beksińskiego i Boscha, jest w nich ten niepokój, groza, szaleństwo, jakie mi się zawsze kojarzyły z tym motywem. Bardzo klimatyczny jest też kairski epizod gry Tomb Raider IV: The Last Revelation. Poruszamy się tam w ciemnościach, pod krwistoczerwonym niebem po wąskich uliczkach starego Kairu, wokół żołnierze egipskiej armii walczą z bestiami i pradawnymi bogami, pojawiają się chmary szarańczy zwiastujące nadejście panowania boga Seta. Twoja katastrofa jest odmalowana realistycznie i ma przede wszystkim wymiar ludzki, co samo w sobie jest rzeczą dobrą, ale ostatecznie odbiera twojej wizji oryginalność.

[tytuł roboczy] Koniec dziejów - książka (fantasy na motywach biblijnych) - fragment 1

6
Problemem jest dla mnie sama treść, bo pod tym względem ten fragment nie reprezentuje sobą nic oryginalnego. Motyw apokalipsy jako wielkiego kataklizmu, który przyniesie światu zagładę, jest już tak ograny i wyświechtany, że stał się po prostu nudny. Czerpało z niego tyle filmów, książek i komiksów, (BollyBoss)

Tylko zwróć uwagę, że literaturę ćwiczymy - my, ludzkość jako całość - od Gilgamesza co najmniej. I po tych paru tysiącach lat wiemy już, że nośnych schematów narracyjnych - takich, które jest sens wypełniać treścią dzięki której całość będzie ciekawa - jest może tuzin, może mendel, ale na palcach obu rąk na pewno je policzymy. Co do samej treści, to owszem, jest tu znacznie więcej kombinacji - ale, nie czarujmy się, co jeszcze nowego można wymyślić? Wszystko już było i w sumie jedyne co można zrobić, to ciekawie warsztatowo to zapodać. Jeśli jeszcze kiedyś pojawi się coś nowego, to będzie to wynikało z pojawienia się nowych zagadnień (bo ja wiem, jakaś interakcja ze sztuczną inteligencją, której nikt się nie spodziewał, a która postawi przed nami pytania natury filozoficznej literacko nośne) - a nie z tego, ze przez te parę tysięcy lat wszyscy coś ważnego przeoczyli.

Nie ma tu nic, co wskazywałoby na to, że jest to faktycznie fantastyka, co więcej - oparta na motywach biblijnych. (BollyBoss)

Bo to fragment jest przecież. I dla oceny tego fragmentu info Autora fantasy na motywach biblijnych jest w sumie kompletnie niepotrzebne.
Kraina Chichów jest ponoć też zaliczana do fantasy. W którym momencie Czytelnik zaczyna się orientować, że nie jest to zwykły świat? Po przeczytaniu jakichś 60% całości, o ile pamiętam. Kiedy pies zaczyna mówić przez sen.

Gdy ja sobie wyobrażam dni ostateczne (BollyBoss)

Pewnie każdy ma jakąś własną wizję Końca. Ale trudno robić Autorowi zarzut z tego, że jego wizja jest inna on naszej. Choćby dlatego że to działa w obie strony, niby jakim prawem nasza wizja jest inna od autorskiej?
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług

[tytuł roboczy] Koniec dziejów - książka (fantasy na motywach biblijnych) - fragment 1

7
Mam pewien problem z tym tekstem, gdyż piszesz, że to są
Jacek Riter pisze: trzy fragmenty: coś, co w książce wypada zaraz po prologu - żeby szanowni czytelnicy wiedzieli co? kto? gdzie? jak? itd.; a następnie dwa fragmenty z dialogami - bo mnie bolą, jak czytam, bo coś w nich nieznośnie zgrzyta.
Mnie natomiast zgrzyta, że w tej akcji, która przecież jest wątła - bohaterowie uciekają, budynki się walą, asfalt pęka - zabrakło miejsca na emocjonalne ogarnięcie tego, co się dzieje. Piszesz:
Jacek Riter pisze: Rozum, porażony przerażeniem, skapitulował. Teraz rządził brutalny triumwirat refleksu, instynktów i woli przetrwania.
Rozum zwykle kapituluje na krótko. Przerażenie znakomicie komponuje się np. z niedowierzaniem: że to przecież nie tak miało być, że te wszystkie stare proroctwa to jakieś bajędy, a teraz mamy zwykłe trzęsienie ziemi, fakt, że wielkie, ale całkowicie naturalne... Albo z ponurą satysfakcją: nie chcieli wierzyć, lekceważyli wszystkie znaki, wyśmiewali zapowiedzi, to teraz wreszcie się przekonają! Jeżeli to ma być prawdziwe nawiązanie do proroctw biblijnych, takich skojarzeń nie da się uniknąć. Bardzo możliwe, że one już są, w innej części Twojego tekstu. Ale jeśli ich nie ma, to zadbaj, żeby były, bo zapewnienia samego narratora, że mamy właśnie apokalipsę, nie wystarczą. To musi być odciśnięte w świadomości Twoich bohaterów. Moment z pojawieniem się promienia był doskonałą okazją, żeby wprowadzić taką refleksję albo pokazać jakąś emocjonalną reakcję na coś niezwykłego. Szkoda, że jej nie wykorzystałeś.
Dlatego, jak na razie, "apokalipsa" jest trzęsieniem ziemi. Bardzo możliwe, że ogromnym, lecz całkowicie mieszczącym się w zjawiskach natury.
Z innych spraw:
Jacek Riter pisze: Z ust Marietty wyrwał się krzyk rozpaczy:

- Nie damy rady!

Pociągnął ją za sobą.

- Wracamy... dookoła. Musi... przejście - rzucał półsłówkami. Brakowało mu tchu.
Ten krzyk rozpaczy, wyrywający się z ust, to taki typowy zwrot z powieści XIX-wiecznych jeszcze, kompletnie zużyty. Wystarczyłoby zwykłe: - Nie damy rady - jęknęła Marietta albo podobnie.
W drugiej kwestii dialogowej podkreśliłam to, co zbędne. Z samej wypowiedzi i jej zapisu wynika, że Giosue mówi w sposób urywany, chaotyczny. Nie potrzeba tego potwierdzać atrybucją dialogu. Poza tym: rzucał półsłowkami ma odmienny odcień znaczeniowy!

Piszesz dość sprawnie, chociaż w Twoich opisach często pojawia się zbędny nadmiar. Jak tu:
Jacek Riter pisze: huk pękającego niczym kruchy lód asfaltu, brzęk roztrzaskujących się o ziemię szyb, łoskot upadających na bruk ścian, odpadających z walących się budynków, niczym sucha, łuszcząca się skóra.
Jeżeli lód jest kruchy (cienka tafla), to pęka raczej z trzaskiem, niż z hukiem.
Upadających, odpadających, walących się - trochę tego za dużo, tuż obok siebie. Skoro ściany padają na bruk, to wiadomo, że budynki się walą. Wielokrotne powtarzanie tego samego nie wzmacnia efektu. Ta sucha, łuszcząca się skóra też mi niespecjalnie tutaj pasuje, ale to, oczywiście, sprawa indywidualnego odczucia. Można miasto i jego zabudowę traktować jak żywy organizm, jasne. Ale w sytuacji nagłego kataklizmu ta łuszcząca się skóra po prostu nie gra, nie kojarzy się z gwałtowną destrukcją. Zdzieranie skóry, odsłanianie wnętrzności - już bardziej.
Czasem niepotrzebnie komplikujesz:
Jacek Riter pisze: Usłyszał znajomy odgłos walącego się budynku, a wyraz twarzy patrzących w jego kierunku ludzi pozbawił go złudzeń; śmierć właśnie się o niego upomniała.
Ludzie patrzyli w kierunku budynku czy Twojego bohatera? I dlaczego Giosue nie mógł po prostu sam zobaczyć, że spada na niego ściana walącego się budynku?
Jacek Riter pisze: Chociaż dzwoniło mu w uszach, słyszał jej głos, którym szaleńczo żądała, by wrócić, by ratować Giosue, by jej pomoc.
Słyszał jej głos. Żądała, by wrócić...
Końcówka - niezrozumiała. Chyba: by jemu pomóc. A imię Giosue się odmienia, przecież to jest włoska wersja imienia Jozue, doskonale przyswojonego w polszczyźnie i podatnego na odmianę. Czyli: by ratować Giosuego.
Jacek Riter pisze: ostatni widok zarejestrowany przez gasnący narząd wzroku.
Nie ma czegoś takiego, jak gasnący narząd wzroku. Albo gasnące oczy, albo gasnący wzrok, po prostu.

To tak z grubsza, na razie.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

[tytuł roboczy] Koniec dziejów - książka (fantasy na motywach biblijnych) - fragment 1

8
Strach na wróble pisze: Tylko zwróć uwagę, że literaturę ćwiczymy - my, ludzkość jako całość - od Gilgamesza co najmniej. I po tych paru tysiącach lat wiemy już, że nośnych schematów narracyjnych - takich, które jest sens wypełniać treścią dzięki której całość będzie ciekawa - jest może tuzin, może mendel, ale na palcach obu rąk na pewno je policzymy. Co do samej treści, to owszem, jest tu znacznie więcej kombinacji - ale, nie czarujmy się, co jeszcze nowego można wymyślić? Wszystko już było i w sumie jedyne co można zrobić, to ciekawie warsztatowo to zapodać. Jeśli jeszcze kiedyś pojawi się coś nowego, to będzie to wynikało z pojawienia się nowych zagadnień (bo ja wiem, jakaś interakcja ze sztuczną inteligencją, której nikt się nie spodziewał, a która postawi przed nami pytania natury filozoficznej literacko nośne) - a nie z tego, ze przez te parę tysięcy lat wszyscy coś ważnego przeoczyli.
Tworzenie czegoś nowego nie polega na wyciąganiu królika z kapelusza, tylko na kreatywnym łączeniu starych pomysłów. Dawno już nie czytałem Biblii, ale jestem przekonany, że dałoby się pewne elementy Apokalipsy św. Jana zestawić w ciekawy sposób z czymś współczesnym, żeby czytelnika skłonić do refleksji, zaintrygować, przerazić. No, ale to już tylko...
Strach na wróble pisze: Pewnie każdy ma jakąś własną wizję Końca. Ale trudno robić Autorowi zarzut z tego, że jego wizja jest inna on naszej. Choćby dlatego że to działa w obie strony, niby jakim prawem nasza wizja jest inna od autorskiej?
...takie moje marudzenie. Z tego, co pamiętam z Apokalipsy, jest to wizja pełna alegorii, metafor, bardzo tajemnicza, niepokojąca, oniryczna, którą można byłoby przetworzyć na tysiąc różnych sposobów, miałem więc prawo poczuć się trochę rozczarowany, że dostałem powtórkę z 2012 Emmericha. Jak już wspomniałem, tekst jest jak najbardziej poprawny, błędy wymienione wyżej przez Rubię nie są szczególnie ciężkiego kalibru, ale i nie wyróżnia się niczym szczególnym spośród wielu innych katastroficznych wizji. Każdemu wolno mieć własną.

[tytuł roboczy] Koniec dziejów - książka (fantasy na motywach biblijnych) - fragment 1

9
Dawno już nie czytałem Biblii, ale jestem przekonany, że dałoby się pewne elementy Apokalipsy św. Jana zestawić

Czyli wszystko sprowadza się do tej niepotrzebnej zajawki fantasy na motywach biblijnych . A gdyby jej nie było - co byś o kawałku powiedział?
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług

[tytuł roboczy] Koniec dziejów - książka (fantasy na motywach biblijnych) - fragment 1

12
Bardzo dziękuję za sporo komentarzy. Dostałem to, co chciałem, czyli inne spojrzenie na mój tekst. Dzięki Waszej spostrzegawczości i wiedzy mogłem nareszcie niejako "oderwać się od tekstu" i zobaczyć coś, czego - jako jego autor - wcześniej nie widziałem. To jest dla mnie bardzo cenne.
Przy okazji, trochę "ponad tekstem", wywiązało się kilka dyskusji np. na temat oryginalności.
Spróbuję (pewnie bardziej dla siebie samego) podsumować uwagi:
1. Słownictwo - tu niczego nie będę komentował, ani bronił "mojej mojszości" - są błędy, to trzeba je poprawić.
2. Treść / tempo / sens:
Strach na wróble: w pewnym momencie akcja zwalnia, chociaż są w samym środku apokalipsy. Rozumiem, że dodanie pewnych elementów "szybkości", przywróciłoby zgubione tempo?
Skylord: scena odciągania Marietty od gruzów jest nieprzekonująca i nie miałaby miejsca w normalnym świecie w takich okolicznościach? Rozumiem, że muszę to jeszcze poprawić i np. opisać, jak ona wraca do gruzów, ale tuż przed nią pęka ulica i Marietta znika.
Rubia: nadmiar tych samych opisów. Albo "wykastrować" tekst, albo "walące się budynki i pękający po raz setny asfalt zamienić na jakieś inne elementy?
Rubia: Budynek wali się na Giosue, a on tego nie widzi. Rozumiem, że jeśli fragment zmienić na np.:
"Za plecami usłyszał znajomy odgłos walącego się budynku, a wyraz twarzy patrzących ponad jego głową ludzi pozbawił go złudzeń; śmierć właśnie się o niego upomniała."
byłoby to bardziej czytelne?
Jak to mawia mój kolega "Jak ktoś czyta i nie rozumie - Twoja wina, źle to napisałeś".

3. Oryginalność / klasyfikacja tekstu:
BollyBoss - brak oryginalności, brak elementów fantastyki i nawiązań do Biblii. Trochę już mnie wytłumaczył Strach na wróble - jest to fragment, zawiązanie akcji i punkt startowy dla: akcji i motywacji bohatera. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele: faktycznie w tym miejscu nie ma ani sił nadprzyrodzonych (za wątłą zapowiedź uznałbym motyw z promieniem - brak tu Boga sunącego w ognisty rydwanie po tym promieniu, może stąd poczucie "wątłości", a może nawet "wątpliwości" takiej zapowiedzi) ani fantastyki. Jedno i drugie pojawia się później (co do naprzyrodzenia jestem pewien, co do fantastyki - może się okazać, że to jednak odmienny gatunek ;-)). Tak, czy siak, musiałem jakoś zaklasyfikować ten tekst (całość, nie tylko zaprezentowany fragment) i te dwa określenia pasowały mi najbardziej. Co do samej apokalipsy - czytałem ją , robiąc notatki, na początku tworzenia tego tekstu, ale w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, na ile cała ta symbolika (co do której interpretacji istnieją podobno różne podejścia) będzie mi tu niezbędna, a na ile będzie wykazywaniem na siłę (dyskusyjnej) elokwencji autora. Co nie znaczy, że nie mogę bardziej się do niej odnieść pisząc kolejne strony. Co do oryginalności - zgadzam się w 100% - widzieliśmy to milion razy. I jednocześnie w tym fragmencie pt. "biegną, biegną, giną", chciałem stworzyć tylko punkt wyjścia do dalszej akcji, bardziej skupiając się na w miarę dynamicznym i plastycznym obrazie, bez dodatkowych "fajerwerków", których nikt wcześniej nie wymyślił.

Swoją drogą ciekawostka - jeśli nie wiedzielibyście, czym jest Biblia, do jakiego gatunku byście ją zaliczyli?

4. Inne "Braki":
Rubia: brak emocjonalnej reakcji bohaterów i statystów na to, co się dzieje (tak rozumiem Twoją uwagę) - myślę, że można to poprawić. Bardziej skupiłem się na ewentualnym pobudzeniu emocji u czytelnika przez np. sceny ściskania rąk i głów pogrzebanych, itp. niż na samych emocjach zaangażowanych w akcję ludzi. Rozumiem, że brak Ci tu emocjonalnej reakcji na samą apokalipsę (niedowierzanie, brak zgody na, próba odrzucenia rzeczywistości, itd.), a nie brak emocji bohaterów w ogóle?
Rubia: niewykorzystane motywu promienia, aby pokazać refleksję ludzi. Przyjąłem sobie założenie (może mylne), że w takiej sytuacji nie ma czasu i okazji, żeby zastanawiać się, co się właściwie stało. Zauważ, że "pauza" kataklizmu jest dość krótka. Nie wiem, czy ktokolwiek tak szybko zacząłby się zastanawiać, co się właśnie stało. Mogę się jednak mylić, albo nie do końca zrozumiałem uwagę w tym temacie.

Chyba niczego nie pominąłem.
Jeszcze raz podziękowania za uwagi i komentarze.

[tytuł roboczy] Koniec dziejów - książka (fantasy na motywach biblijnych) - fragment 1

13
Strach na wróble: w pewnym momencie akcja zwalnia, chociaż są w samym środku apokalipsy. Rozumiem, że dodanie pewnych elementów "szybkości", przywróciłoby zgubione tempo?

1

Nagle z bocznej ulicy wylał się tłum ludzi i złapał ich w ciasny uścisk. Ktoś przez chwilę pomagał Marietcie prowadzić ukochanego, ale nagle zniknął, popchnięty przez napierających do przodu uciekinierów. Ktoś inny upadł i nie dał już rady wstać, zdeptany przez bezmyślną, biegnącą na oślep tłuszczę. Kochankowie z trudem dawali radę trzymać się razem. Mijani i poszturchiwani przez spanikowanych ludzi, przytuleni do siebie tak mocno, że z daleka wyglądali jak jedno ciało, wreszcie znaleźli się prawie na samym końcu grupy.

2

- Zostaw mnie. Spowalniam cię - przekonywał Giosue.
- Nie mogę – odparła, patrząc przed siebie, unikając jego wzroku. - Nie chcę. Przyrzekaliśmy…
Tak, pamiętał to doskonale. Obiecywali sobie: że zawsze będą razem, że tylko śmierć może ich rozłączyć i wiele innych rzeczy, o których często zapewniają siebie nawzajem odurzeni endorfinami kochankowie. Tylko że wtedy, gdy składali te naiwne śluby, żadne z nich nie miało pojęcia o tym, co czeka ich za niecały miesiąc i jaką wymagającą próbę będzie musiało przejść ich gorące uczucie. Nie podejrzewali, że wkrótce zostaną postawieni przed wyborem: życie lub miłość. Największą niewiadomą, aż do dziś, pozostawało również to, które z nich będzie musiało zadecydować o ich wspólnym losie i czy obydwoje będą umieli zaakceptować ten wybór. Marietta, czując najwidoczniej ciężar, jaki na niej spoczywał, zwolniła kroku. Kiedy wreszcie spojrzała na Giosue, miała w oczach łzy, ale na twarzy spokój. Z początku nie wiedział, co to oznacza, ale kiedy przytuliła się do niego jeszcze mocniej, przyciskając mokre poliki do jego ramion, zrozumiał. Był jej wdzięczny za tak odważną decyzję.

3

I właśnie w chwili, gdy stało się jasnym, że będą trwać przy sobie do końca, nawet za cenę życia, stało się coś niesłychanego. Nagle wszystko ucichło: złowrogie chrupanie pękających ulic, łoskot upadających budynków, a nawet lament setek gardeł. Słyszeli tylko szum wiatru, który rozwiał kurz i pył. Z szarości, jaka ich otaczała, ni stąd ni zowąd, niczym zapowiedź ocalenia, wyłonił się jasny promień słońca. Ci, którzy zauważyli ten znak niebios, zatrzymali się nagle i spojrzeli w górę. Marietta wydostała się z objęć Giosue i podeszła do grupy ludzi, wpatrujących się w niebo, jakby czekających na to, że po złocistej linii zejdzie do nich sam Bóg i powie, że nie mają się już czego obawiać, że dzień próby właśnie dobiegł końca.


Spróbuj zrobić taki szacher macher: w 1 krótsze zdania, 2 dać po 3.
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług

[tytuł roboczy] Koniec dziejów - książka (fantasy na motywach biblijnych) - fragment 1

14
Hej, to moje pierwsze "review" na tej stronie. Nie jestem profesjonalistą, więc raczej moje uwagi są z punktu widzenia zwykłego czytelnika. (BBCode mi nie działa, więc zwykłe formatowanie musi wystarczyć).

A, piszę prosto z mostu, punktowo. Nie bierz tego do siebie.

1. "Biegł. Na złamanie karku. Przed siebie. Dokądkolwiek. Byle z dala od depczącej mu po piętach śmierci. Biegł z nią, ściskając jej dłoń i nie puszczając jej nawet na moment, bo bał się, że moment nagle zmieni się w "na zawsze". Marietta, kobieta jego życia, kobieta ostatnich sześciu tygodni, kobieta ostatniej chwili. Teraz każdej chwili, bo każda mogła okazać się tą ostatnią."
a) zbyt poetycko. Źle mi się czyta prozę, w której autor udaje poetę.
b) Zwłaszcza że dalej w tekście liryki nie ma. (też tak czasami mam, że początek tekstu piszę jak poeta, ale walczę z tym)

2. "zdawali się na mniej lub bardziej świadomą"
a) niekonkretnie. Jako autor powinieneś wiedzieć, czy mniej świadomie czy bardziej świadomie. Narracja to nie mowa potoczna.
b) ostatecznie napisz "półświadomie".

3. "O ile jeszcze jakaś istniała."
a) skoro dalej uciekali, to znaczy że istniała :)
b) może chciałeś napisać, że zdawali sobie sprawę, że zaraz skończą się możliwe drogi ucieczki...

4. "huk pękającego niczym kruchy lód asfaltu"
a) niesensowne. Asfalt nie marmur, nie pęka z hukiem. Beton, owszem. Ale asfalt, jak guma, jest "względnie" miękki (np koleiny)
b) pewnie ci chodziło o efekt jak z filmu 2012, gdzie droga pękała.

5. "jakby burczenie w ogromnym żołądku"
a) bulgotało?
b) nietrafiona metafora,

6. "Odpowiedział jej tylko jeden, krótki krzyk, podobny raczej do szczeknięcia: "Uspokój się!", któremu towarzyszyło głośne plaśnięcie."
a) nierealistyczne (kto by tak zrobił? trzymali by ją, ale plaskacz?)
b) jak można krzyknąć szczeknięciem?

7. Tematyka fajna. Ale myślę, że musisz starać się pisać (uwaga) prościej. (ale nie staraj się robić melodramatu z akcji/fantastyki)

PS. Pamiętaj, że ja się nie znam.

[tytuł roboczy] Koniec dziejów - książka (fantasy na motywach biblijnych) - fragment 1

15
Andy pisze: Hej, to moje pierwsze "review" na tej stronie. Nie jestem profesjonalistą, więc raczej moje uwagi są z punktu widzenia zwykłego czytelnika. (BBCode mi nie działa, więc zwykłe formatowanie musi wystarczyć).

A, piszę prosto z mostu, punktowo. Nie bierz tego do siebie.

1. "Biegł. Na złamanie karku. Przed siebie. Dokądkolwiek. Byle z dala od depczącej mu po piętach śmierci. Biegł z nią, ściskając jej dłoń i nie puszczając jej nawet na moment, bo bał się, że moment nagle zmieni się w "na zawsze". Marietta, kobieta jego życia, kobieta ostatnich sześciu tygodni, kobieta ostatniej chwili. Teraz każdej chwili, bo każda mogła okazać się tą ostatnią."
a) zbyt poetycko. Źle mi się czyta prozę, w której autor udaje poetę.
b) Zwłaszcza że dalej w tekście liryki nie ma. (też tak czasami mam, że początek tekstu piszę jak poeta, ale walczę z tym)

7. Tematyka fajna. Ale myślę, że musisz starać się pisać (uwaga) prościej. (ale nie staraj się robić melodramatu z akcji/fantastyki)

PS. Pamiętaj, że ja się nie znam.
1. Zasadnicze pytanie - czy taka forma znacznie utrudnia odbiór tekstu?
7. Melodramatu nie będzie. Śmierć Marietty jest jednym z elementów, motywujących bohatera do działania, ale tylko tyle (lub aż tyle).
Ps. Książki w znacznej mierze oceniają czytelnicy (czyli ci, którzy "się nie znają") - kupując je, albo omijając je szerokim łukiem, więc każdy komentarz od czytelnika jest cenny.
Co do reszty - mniej lub bardziej zgadzam się, że kwestie są do rozważenia / poprawy.
Dzięki za poświęcony czas i uwagi.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”