Moi drodzy Weryfikatorzy (to mała podlizka

-Pospiesz się bo nie zdążymy, po co ci tyle rzeczy przecież to tylko kilka dni?
-Nie kilka dni, ale cały tydzień Aniu -odparł krzątający się po mieszkaniu Krzysiek.
Gdzie są te cholerne rękawiczki-zastanawiał się przeszukując szuflady z ubraniami.-Przecież nie pojadę w góry bez rękawiczek...o,no wreszcie. Teraz, już chyba mam wszystko.
-Aniu, czy już się spakowałaś? Bo ja już jestem gotów –zawołał z przedpokoju.
-Już od godziny siedzę na walizkach, cieszę się, że i tobie w końcu udało się spakować –odparła, trochę już zdenerwowana tym jego guzdraniem się.
To zdenerwowanie zauważył Krzysiek i nie czekając długo pocałował ją w policzek. To jego sprawdzony sposób na Anię, zawsze działał. Ania przyjęła przeprosiny Krzyśka, przyzwyczajona już do tej ich formy, nie wspominała więcej o całej sprawie. Zresztą lubiła te jego buziaki, zawsze robiło jej się po nich weselej, nie wiedziała dlaczego, ale tak właśnie na nią działały. Poznali się na wakacjach. Trochę to trwało, zanim odważyli się z sobą porozmawiać, ale los im
sprzyjał i wkrótce wiedzieli już, że chcą być razem. Teraz jedno bez drugiego nie wyobraża sobie życia. świetnie się uzupełniają, on jest marzycielem, a co za tym idzie jest także okropnie roztargniony. Ania nieraz mówiła mu, że kiedyś zapomni zabrać ze sobą własną głowę. Ona jest świetnie zorganizowana i wie czego chce, typowa realistka. Ktoś może zapytać, co więc łączy tych dwoje? Ona nie pozwala mu zbyt wysoko wzlecieć nad ziemię, a on nie daje jej popaść w prozę życia.
Przed wejściem czekała już taksówka.
-Niech się pan pospieszy –ponagliła, pakującego do bagażnika swojej taksówki nasze bagaże, grubego taksiarza.
-Czy zdążymy dojechać do dworca PKP w dwadzieścia minut –zapytała grubego, jakby chcąc się upewnić, czy na pewno taksiarz wie, że spieszy się na pociąg.
-Spoko kochana, ta gablotka może nie jest najnowsza, ale potrafi jeszcze nieźle łykać kilometry. Trzymajcie się, ruszamy.
Już nieraz żałowała, że zanim coś powiedziała, to nie ugryzła się w język. To właśnie była jedna z tych chwil. Grubas chyba na serio potraktował ich pośpiech, bo nie zdejmował nogi z gazu. Krzysiek chciał mu coś powiedzieć, ale pomyślał, że lepiej będzie go nie zagadywać przy tej prędkości, po za tym widać było, że taksiarz wie, co robi i to nie jest jego pierwszy raz. Ania naprawdę żałowała,
że nie ugryzła się w język, bo kurczowo trzymała się ręki Mikosa i nic nie powiedziała przez całą drogę. Jednak, gdy dotarli do celu i wysiedli z taksówki, poczuła się znowu panią swego losu.
Na dworcu panował niesamowity tłok, mnóstwo krzątających się ludzi. Jedni biegli na perony, inni stali w nie mających końca kolejkach przed kasami biletowymi. Krzysiek dopiero teraz docenił to, że Anka kazała mu kupić wcześniej bilety na pociąg.
-Mikos i Ziemba! Myśleliśmy, że już się rozmyśliliście–zawołał Marcin Kłak, stojący z Adasiem.–Gdzie Aśka?–dodał po chwili nie widząc jej z nimi.
-Nie wiem, myślałem, że jest z wami.
-Mamy już zajęte miejsca w pociągu–powiedział Kłak–Adaś, zaprowadź ich do przedziału, a ja tu zostanę i poczekam na Aśkę, może w końcu się zjawi–dodał.
Ruszyli szarym peronem, przeciskając się między ludźmi.
-Mam nadzieję, że Aśka nie zmieniła planów w ostatniej chwili–powiedział Adam, trochę już zdenerwowany.
-Na pewno zaraz tu będzie–próbowała go uspokoić Anka.
Wąski korytarz wagonu kolejowego tętnił życiem przeciskającym się, to w jedną, to w drugą stronę.
-To tu–powiedział odsuwając drzwi przedziału–ulokujcie się jakoś, a ja pójdę zobaczyć na peron może już przyszła.
Widać było, że Adaś był przejęty tym wypadem w góry. Warunki, jak to w pociągu, nie były najlepsze, ale przynajmniej były miejsca siedzące, a to się bardzo docenia po kilku godzinach jazdy. Cały przedział był zajęty tylko przez nich, dlatego mogli czuć się dość swobodnie…
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
…W przedziale prawie wszyscy już spali, ukołysani jednostajnym tętnieniem kół. Ania spała przytulona do boku Krzyśka, jej ciemne włosy lekko powiewały, kołysane podmuchem powietrza wpadającego do przedziału przez uchylone okno. Była zima, wszystko przykrywała warstwa białego śniegu, który niczym biała pierzyna, w zimową noc, otulał ziemię i drzewa. Słońce zaczęło już wschodzić. Robiło to trochę leniwie, jak dziecko wstające do szkoły, odwlekało chwilę wstania jak najdłużej mogło. Jednak, w końcu rozjaśniło mijany krajobraz, coraz bardziej wyostrzając jego kontury. Krzysiek nie mógł usnąć, mimo wczesnej pory. Siedział bez ruchu spoglądając niemo w okno. Nie chciał psuć zabawy pozostałym, ale miał jakieś złe przeczucia, co do tej podróży. Przez ostatnie kilka dni przed podróżą nawiedzały go jakieś koszmary, nie mówił o tym nikomu, bo nie traktował tego poważnie. Jednak te sny były nadzwyczaj realistyczne. Nie pamiętał dokładnie ich treści, ale to, co pamiętał było wystarczająco odrażające by budzić w nim dreszcz obrzydzenia. Starał się o tym teraz nie myśleć, ale im bliżej byli celu, tym bardziej te senne obrazy stawały się wyraźniejsze…
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
…Domek, przy którym się zatrzymali był dokładnie taki, jakim go opisywał stary Gąsienica…
…Wokół roztaczał się niewielki plac, na którym stał dumnie na jednej nodze olbrzymi żuraw. Wiatr, który był dosyć silny pochylał go nad starą studnią, a ten po chwili prostował się wydając przy tym odgłos podobny do zgrzytu otwieranych, starych nienaoliwionych
drzwi. Niedaleko domu stała też mała szopka wyglądająca na drewutnię. Nie sprawiła wrażenia zbyt solidnej. A, wiatr droczący się ze starym żurawiem prześlizgiwał się między szparami, jakie tworzyły drewniane ściany szopki.
Dom rzeczywiście nie był od dawna odwiedzany. Wszystko pokrywała niewielka warstwa kurzu, która jeszcze bardziej potęgowała wrażenie uśpienia domu. Drewniany stół, kilka krzeseł rozstawionych wokół niego i piec, poukładany z dużych ciągnących się aż do sufitu kafli z metalowym blatem po niżej, stojący naprzeciw drzwi wejściowych. Tym powitał zmarzniętych gości mały domek, gdy Jędrek zapalił jedną z lamp naftowych wiszącą na ścianie, tuż obok drzwi wejściowych…
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
…Stukanie dobiegające z kuchni na dole obudziło Krzyśka. Otworzył oczy. Anka leżała tuż obok. Księżyc, który wyłonił się już całkowicie z za chmur rozświetlał pokój. I znów kilka cichych stuknięć, jakby ktoś stukał drewnianą łyżką po stole. Leżał dalej, nasłuchując... PUK PUK.
Teraz już trochę wyraźniejsze, bardziej niecierpliwe. Znów cisza. Pukanie powtarzało się regularnie, co kilkanaście sekund, dwa puknięcia i przerwa. Jednak, z każdym razem stawało się coraz głośniejsze i bardziej energiczne. Po chwili, to już przestało przypominać pukanie, a zaczęło być raczej podobne do głośnego stukania. Hałas był już na tyle głośny i uporczywy, że postanowił wstać i rozprawić się z którymś z dowcipnisiów nocujących na dole. Dziwiło go, tylko to, że hałas nie obudził Ani, ale może była zbyt zmęczona-pomyślał. Otworzył drzwi od pokoju i staną na schodach. Na dole było ciemno. Niebiesko-blade światło księżyca rysowało tylko słabe kontury przedmiotów, których sięgało przez okienną szybę. Ciszę zagłuszał jedynie dobiegający z pieca trzask palącego się wolno drewna, co wydawało się tłumaczyć ów hałas. Po chwili nasłuchiwania panującej ciszy, odwrócił się idąc w stronę drzwi. Dotknął klamki, gdy znów usłyszał PUK PUK. Teraz już trochę cichsze, ale nadal dość energiczne. Tysiące mrówek przebiegło mu po plecach, staną nieruchomo bojąc się odwrócić, by nie zobaczyć czegoś, czego nie chciałby widzieć. Stał tak nieruchomo, przez chwilę, jak dziecko zamykające oczy, kiedy nie chce czegoś zobaczyć, i miał nadzieję, że pukanie się nie powtórzy. Jednak znów coś zastukało. Postanowił nie sprawdzać źródła hałasu i wejść do pokoju, jednak ledwo tylko nacisnął klamkę drzwi, znów dobiegło go pukanie, tylko znacznie już głośniejsze i bardziej stanowcze. Wiedział, że jednak będzie musiał sprawdzić, co to jest, miał tylko nadzieję, że to Marcin się wygłupia. Odwrócił się powoli i zaczął schodzić po schodach, które przytłoczone jego ciężarem cicho poskrzypywały. Niech no ja go tylko dorwę, to odechce mu się głupich kawałów–myślał idąc w stronę kuchni. Teraz dobiegło go ciche poskrobywanie. Drzwi od kuchni były
uchylone. Otworzył je powoli wchodząc. Rozejrzał się wokoło, okno było tu niewielkie, dlatego w kuchni było prawie ciemno. Mimo to jego wzrok zatrzymał się na jednym z krzeseł stojących przy stole.
Coś tam było, coś ciemnego i niedużego. Serce uderzało go w klatkę, jakby zaraz miało zamiar wyskoczyć i uciec jak najdalej stąd.
-Jestem głodny.–Usłyszał chłopięcy głos.
-Kto tam?
-Mama powiedziała, że mogę tu coś zjeść.
Podszedł bliżej stołu. Na krześle siedział kilkuletni chłopczyk, bawiąc się drewnianą łyżką. Mikos znalazł zapałki i zapalił naftową lampę stojącą na stole. Teraz wyraźniej mógł się przyjrzeć dzieciakowi. Miał on ciemne, krótko obcięte włosy i duże brązowe oczy. Był ubrany w ciepły, ale już dość stary kożuszek. Na stole obok niego leżała kolorowa wełniana czapka z wielkim pomponem.
-Co ty tu robisz, w środku nocy? –Starał się ukryć zdenerwowanie.
-Jestem głodny.–Powtarzał uporczywie chłopak.
-Dobrze zaraz ci coś dam.
Kiedy przygotowywał jedną z tych „szybkich” zupek, których kilka sztuk ze sobą zabrali, na gazowej kuchence, chłopak nie spuszczał z niego oczu, jednocześnie nadal bawiąc się drewnianą łyżką. Krzysiek czuł jego przenikliwe spojrzenie na sobie, jednak nie odwracał się zajęty odgrzewanie zupy. Próbował zebrać myśli i jakoś sensownie wytłumaczyć sobie obecność tego chłopca o tej porze w ich kuchni.
-Powinna być już dobra–powiedział, podając zupę małemu.
Chłopcu najwyraźniej smakowała zupa, bo dość łapczywie się nią zajadał. Teraz obserwował tylko zawartość plastikowej miseczki, całkowicie pochłonięty jedzeniem.
-Musiałeś być bardzo głodny. Czy twoja mama gdzieś tu jest?
-Dziękuję, zupa była bardzo dobra.
-Gdzie jest twoja mama?
-Muszę już iść.
-Zaczekaj, dokąd chcesz iść w środku nocy?
-Mama mówiła, że powinniście stąd uciekać.
-Jak to uciekać...?
-Ten dom jest bardzo zły, nie powinniście tu przyjeżdżać.
-Dlaczego zły, o co tu w ogóle chodzi, czy to ma być jakiś kiepski żart?
Szybkim ruchem zeskoczył z krzesła i nim Krzysiek się zorientował, już go nie było. Wybiegł za nim z kuchni, jednak po chłopcu nie było już śladu. W domu znów panowała cisza, zagłuszana tylko trzaskiem dopalającego się drewna. Podbiegł do drzwi wejściowych, otworzył je wpuszczając lodowate powietrze do wnętrza. Na zewnątrz było pusto. Wiatr nadal droczył się ze starym żurawiem, a księżyc im przyświecał. Było zbyt zimno by dłużej się rozglądać, wszedł do środka zamykając drzwi. Zajrzał do pokoju gdzie byli jego przyjaciele. Wszyscy spali…
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
…Opowiadał o tym, jak rozpoznał dom w którym teraz przebywają, jak boi się tego, że jego sny mogą stać się realne. Widywał w nich, przecież, tyle zła i okropności. …
…Pieprzony tchórz –myślał o sobie, kiedy stał na mrozie przyglądając się wszystkiemu przez jedno z okien. Widział jak Marcin oszołomił na jedną chwilę bestię, uderzając ją pogrzebaczem (który udało mu się dosięgnąć), i próbował uciekać. On nie biegł, nie mógł biec, bo zanim ogłuszył potwora, ten zdążył mu już zadać jeden cios. Pazury wyrastające z czegoś, co w pewnym stopniu przypominało ludzką dłoń, były ostre jak noże rzeźnika. Jednym pociągnięciem rozdzieliły skórę na udzie Marcina, która teraz wyglądała jak pocięta nogawka starych spodni. Już po chwili, krew płynąca przedtem żyłami, wydostała się przez głębokie cięcia jakie spowiły nogę biednego Kłaka i zmieniła brązowy kolor niemalowanego drewna podłogi w krwisto – czerwony.
A,on tam stał, za tym pieprzonym oknem i tylko się przyglądał, jak w pieprzonym kinie na film, który go zupełnie nie dotyczy. Widział jak Kłak przewraca się na brzuch i próbuje doczołgać do zamkniętych drzwi domku. Jednak nie udaje mu się odejść poza zasięg śmiercionośnych szponów bestii i w ułamku sekundy potężne ich uderzenie rozcina mu koszulę na plecach zagłębiając noże rzeźnicze w jego płuca, a koszula, podobnie jak wcześniej drewniana podłoga, zmienia swój kolor. Słyszał, też krzyki innych, dobiegające z różnych części domku. Słyszał, też (nie był pewien czy powinien to mówić, jednak powiedział) jej krzyk, dobiegający z góry, z ich wspólnego pokoju. Za to najbardziej siebie znienawidził. Za dźwięk jej głosu, kiedy szukała ratunku, który nie potrafił go ruszyć z miejsca by mógł jej pomóc…
…Opowiadając o tym wszystkim, czuł jak mu to, przynosi ulgę…