Post ten powinien nosić tytuł "Powrót syna marnotrawnego", a właściwie można do tego jeszcze dodać, że "niepokornego".
Mój maraton okazał się totalna klapą! Wpisy były z opóźnieniem. Trochę jeszcze po ostatnim wpisie pisałem, ale nie pomnę ani ile dokładnie. W pewnym momencie się urwało. Tak bywa - wyszły inne nagłe sprawy i trzeba było od Wery odpocząć. To tak w ramach marnego i krótkiego podsumowania, bo i taki był ten maraton.
A teraz wracam i muszę przyznać, że myślałem, że forum już beze mnie podupadło i ledwo się trzyma, a ja przychodzę niczym Sobieski z odsieczą. Chcę tu nadmienić, że z natury jestem bardzo skromnym człowiekiem
Wery się rozwija i ma się bardzo dobrze, a człowiek zdaje sobie sprawę jak marnym pyłkiem w machinie tego forum jest...
I jeszcze ogarnia mnie wkurzenie niesamowite, jak się okazuje, że Thana zrobiła kwalifikacje na warsztaty! Jak tak można pod moja nieobecność! A najgorsze jest to, że sytuacja jest prawie identyczna jak rok temu, kiedy o warsztatach dowiedziałem się tuż po kwalifikacjach. Aż mnie krew zalewa! A może to nie krew? (To chyba jednak znowu sąsiad, któremu wylała pralka)
Czyż to nie jest złośliwość losu (Thany)?
Przez ostatnie dwa miesiące nic nie pisałem, więc trzeba się zabrać ostro do roboty! Pisać, poprawiać, czytać, szukać informacji.
Już wczoraj wróciłem do jednego z moich starych absurdalnych opowiadań i poprawiłem sześć stron (od czegoś trzeba zacząć).
I co na koniec tej wiadomości mam napisać? Witajcie po przerwie!
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
B.A. = Bad Attitude