278
autor: arturborat
Debiutant
Promowanie czytników poprzez odwołanie się do ekologii jest trochę śmieszne. Drewno jest substancją odnawialną, a las nie jest wieczny i wycinanie drzew do produkcji tak papieru, jak też mebli, podkładów kolejowych, desek podłogowych, więź dachowych, zabawek dla dzieci i lasek dla ślepców nie prowadzi do zmniejszenia areału lasów. W Polsce i na świecie wycina się każdego roku określoną ilość drzew, a równocześnie sadzi co najmniej tyle samo i w ten sposób lasów nam nie ubywa. A nawet przybywa - wystarczy przeglądnąć statystyki, aby się o tym przekonać. Z drugiej strony wyprodukowanie czytnika też nie jest zbyt ekologiczne, bo materiały, z jakich się składa... Chyba nie muszę tego rozwijać... Dodam, że utrzymanie w ruchu serwerów, na których znajdują się e-booki też nie jest takie super ekologiczne, bo wymaga dostarczania energii, której wyprodukowanie nie jest obojętne dla środowiska. No i książka zawsze może podlegać recyklingowi jako makulatura. Znaczna część produkcji papieru opiera się na makulaturze, a nie na świeżo pozyskanej celulozie.
Co e e-booków. Mam Kindla 3 od roku, czytam na nim sporo, mniej więcej jedną książkę tygodniowo. Ale zdecydowanie wolę książki papierowe i wydaję na nie więcej niż na e-booki. Lubię je po prostu mieć, lubię swoje regały. Mnie się jakoś nie kurzą za bardzo. Nie bardziej w każdym razie niż cały pokój, więc odkurzenie regałów to żaden problem. No i żyję bez strachu, że jeśli kiedykolwiek zabraknie prądu, bo stracę dostęp do swojej biblioteki. A z punktu widzenia całej cywilizacji to jest sprawa kluczowa.
Dla mnie, jako czytelnika, nie liczy się tylko treść, ale też forma, jaka tej treści została nadana. Dlatego lubię tekst na papierze, niezmienny, porządnie sformatowany, z okładką. Lubię też jak stosownie do objętości książka swoje waży. Grube tomiszcza mi nie przeszkadzają. Nie wiem, może maciejslu powinien zacząć trochę ćwiczyć dla polepszenia muskulatury, bo jak człowiek nabawia się kłopotów ze ścięgnami po przeczytaniu grubszej książki, to jest sygnał ostrzegawczy...
E-booki traktuję jako namiastkę, erzac książki. Są nieznośnie niechlujne. Drażni mnie formatowanie tekstu w nich - równanie do lewej, postrzępione wiersze z prawej, pojedyncze znaki na końcach wierszy, dwuzdaniowe akapity na dwóch stronach i wiele innych mankamentów typograficznych, które na papierze są tępione. Różnica między tą samą książka na papierze i w postaci e-booka jest dla mnie taka jak między kawałkiem mięsa w postaci hamburgera z okienka na ulicy a tym samym podanym na talerzu podczas niedzielnego obiadu u mamy. Kalorii niby tyle samo, ale różnica jakościowa niebotyczna.
Czy e-booki zrewolucjonizują rynek książki? Nie mam pojęcia. Na razie nic właściwie na to nie wskazuje. Wciąż są tylko niszą, na najbardziej im przychylnym amerykańskim rynku stanowią 10-15 proc. i dynamika wzrostu już nie jest tam zbyt imponująca. A w Polsce, jak też w większości krajów Europy ich udział w rynku oscyluje wokół mało istotnego 1 procenta. I wcale nie jest pewne, czy kiedykolwiek dojdzie do poziomu z USA. Bo to co się podoba, w USA, gdzie nowinkarstwo zawsze ma swoich licznych ślepych fanów. niekoniecznie musi się przyjąć u nas. Tak popularne w USA radio satelitarne czy czeki u nas właściwie zupełnie się nie sprawdziły. Ale nie będę nic obstawiał. Pożyjemy zobaczymy. Ostatecznie mogę czytać i e-booki, lecz póki mam wybór - wolę książki papierowe.
Artur