31

Latest post of the previous page:

Navajero pisze:tylko grafomani nie mają żadnych wątpliwości odnośnie swojej tfurczości
To jest piękne :) Navajero, pozwolisz, że wkleję do podpisu w profilu
Nie jest naj­ważniej­sze, byś był lep­szy od in­nych. Naj­ważniej­sze jest, byś był lep­szy od sa­mego siebie z dnia wczorajszego. - Mahatma Gandhi

"tylko grafomani nie mają żadnych wątpliwości odnośnie swojej tfurczości" - Navajero

32
a. tekst, który w fazie pisania wydawał się ciekawy, jest w istocie banalny i płytki;
b. przeciwnie - jest przekombinowany i odbiorca i tak nie wyłapie połowy tych cudnych, koronkowych rozwiązań, których tam nakładliśmy.
Na te pytania raczej nie da rady odpowiedzieć, nie widząc tekstu, zwłaszcza na pierwsze. Powiedziałabym, że wartość tekstu to suma kilku rzeczy: m.in. pomysł na fabułę, psychologia bohaterów, konstrukcja świata, opisy, język, zakończenie... Tekst może być błahy koncepcyjnie, ale dawać frajdę z czytania, bo jest tak świetnie i dowcipnie napisany na poziomie zdań. Może być mało oryginalnym schematem fabularnym osadzonym w ciekawym świecie z ciekawymi postaciami. Musiałabyś mi dokładniej zdefiniować, na czym w konkretnym przypadku polega ta "banalność".

Problem cudnych, koronkowych nawiązań, których ludzie nie wyłapują, rozumiem bardzo dobrze. Jeśli taki tekst ma wyraźną "główną linię" fabuły, to jest OK: część ludzi przeczyta samą akcję i będzie zadowolona, a inni będą się dodatkowo cieszyć z wyłapanych smaczków. Gorzej, jeśli składa się wyłącznie z nawiązań i aluzji. Ale takie intelektualne zabawki też mają swoich zwolenników (na myśl, może niesłusznie, przychodzi mi twórczość Dawida Juraszka).
Najgorsze co może się zdążyć to pisanie tekstu pod hipotetycznego czytelnika.
Ale czasami dobrze się pisze pod gust konkretnej, dobrze znanej autorowi osoby.
Oczywiście nie wszyscy zrozumieją przekaz w stu procentach, bywa, że czytelnikowi zabraknie wiedzy czy inteligencji
I to wcale nie dotyczy tylko tekstów tak ambitnych, jak teksty Dukaja...

Odpowiadając na zadane przez Thanę pytanie: mając tekst z cudnymi, koronkowymi nawiązaniami, zdecydowanie starałabym się z nim coś zrobić, nie chować go w szufladzie :) Tekst, który odbieram jako banalny, dałabym komuś do rzetelnej oceny, bo może "banalność" jest banalna tylko w moim odbiorze.
Między kotem a komputerem - http://halas-agn.blogspot.com/

33
Dzięki, Ignite.

Z banalnością to jest tak, że ja uważam, iż tekst powinien "coś" odbiorcy robić - rozśmieszyć, przestraszyć, wzruszyć, zaintrygować, skłonić do przemyśleń... Sporo by można różnych "cosiów" wymyślić. Tekst banalny to taki, który tego nie robi, po którym wzruszam ramionami i myślę: no i co z tego?

Takie "no i co z tego?" mam po lekturze niektórych swoich. Te właśnie nazywam banalnymi i płytkimi. Jeżeli rzeczywiście należy pisać "pod siebie", to powinnam je wyrzucić. Ale może dla mnie dany koncept jest banalny (bo już go sobie w głowie obrobiłam i mnie nie zaskakuje), ale dla odbiorcy niebędącego mną, byłby odkrywczy? Tylko wtedy poprawianie i szlifowanie musiałabym wykonywać - cedząc inwektywy przez zaciśnięte zęby ;) - nie dla siebie, lecz dla odbiorcy właśnie.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

34
O, hmm, wiem, co masz na myśli.

W takim razie chyba najlepsze, co możesz zrobić, to sprawdzić, jak te teksty odbierają ludzie z zewnątrz. Bo to może być kwestia Twojego nastawienia.

A może problemem tych tekstów jest brak wyrazistych zakończeń?

Wydaje mi się też, że jeśli coś jest dobrze napisane na poziomie zdań, to szkoda to wyrzucać. W ostateczności można pociąć na sceny i rozbudować fragmenty w inną fabułę.
Między kotem a komputerem - http://halas-agn.blogspot.com/

35
O skomplikowanej sprawie rozmawiacie. Moi zdaniem pisze się i równocześnie dla siebie, i dla czytelnika. I żadnej z tych osób nie można [pominąć :)
Oczywiście upraszczam. Niemniej, poza literaturą wysokoartystyczną, czy jak ja tam zwał, przecież nie mamy złudzeń, że wszystkie te nasze koronki zostaną odczytane. Z grubsza wiadomo, jak czytelnik z określonego targetu się zachowa - i pewne rzeczy mu się należą jak psu kość. Z drugiej strony, czy to przemawia za odrzuceniem koronek? Nie. To wartość dodana.

Natomiast co do oceny tekstu, moim zdaniem autor nie jest w stanie go w miarę obiektywnie ocenić, zbyt silnie rzutuje weń swoje oczekiwania i wiedzę o tekście. Albo inaczej: umie ocenić poziom warsztatowy, o ile jest autorem świadomym. Ale już odbiór - niekoniecznie.
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

38
Ja bym się trzymała opinii, że tekst powinny oceniać osoby reprezentujące zamierzony target, bo jest szansa, że - mając wyjściowo pozytywne nastawienie - tym obiektywniej wskażą to, co można poprawić. Zgadzam się, że autor nigdy nie umie ocenić do końca obiektywnie, np. często mimo najlepszych chęci nie jest w stanie przewidzieć, że coś może być dla czytelnika niejasne: sam poświęcił dużo czasu, żeby to przemyśleć, i nie zauważa, że w tekście zawarł za mało wyjaśnień.

Wszystkich, którzy nie lubią poprawiać, mogę pocieszyć, że kluczowe poprawki dosyć często da się wprowadzić małym nakładem sił: kilka zdań czy kilka akapitów może naprawdę radykalnie zmienić odbiór na plus. W każdym razie w przypadku opowiadań.
Między kotem a komputerem - http://halas-agn.blogspot.com/

39
Romek Pawlak pisze:Natomiast co do oceny tekstu, moim zdaniem autor nie jest w stanie go w miarę obiektywnie ocenić, zbyt silnie rzutuje weń swoje oczekiwania i wiedzę o tekście. Albo inaczej: umie ocenić poziom warsztatowy, o ile jest autorem świadomym. Ale już odbiór - niekoniecznie.
Yes :)
Ignite pisze:Wszystkich, którzy nie lubią poprawiać, mogę pocieszyć, że kluczowe poprawki dosyć często da się wprowadzić małym nakładem sił: kilka zdań czy kilka akapitów może naprawdę radykalnie zmienić odbiór na plus. W każdym razie w przypadku opowiadań.
Oh yes :)
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

40
Spadajcie z tymi swoimi poradami ;) wczoraj przez dwie godziny poprawiłem zaledwie dwie strony i straciłem resztkę szacunku do samego siebie...
Końca ani światełka nie widać...
A może by to ktoś trzasnął za mnie? Za dobre słowo ;)
http://ryszardrychlicki.art.pl

42
Ignite pisze:W ostateczności można pociąć na sceny i rozbudować fragmenty w inną fabułę.
To jest niezła myśl. Zwłaszcza, że lubię się bawić klockami. Dzięki!
Romek Pawlak pisze:autor nie jest w stanie go w miarę obiektywnie ocenić, zbyt silnie rzutuje weń swoje oczekiwania i wiedzę o tekście.
O, to to! Ja tak rzutuję, że potem niemal każde wykonanie mnie rozczarowuje.

Ale chciałam zameldować, że wątek mnie zmobilizował i trochę poprawiłam (przyznaję, że zgrzytałam przy tym zębami, ale trochę ciszej niż zwykle). ;)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

43
Opcji jest kilka. Pierwsza: zyskać motywację. Pokazać tekst światu. Starać się wysyłać fragmenty do czasopism literackich lub zinów. Mając świadomość, że dzieło może się szybko ukazać, łatwiej zabrać się do roboty. Chociaż jeden fragment będziemy mieli z głowy. Można też (co ja osobiście preferuję) publikować fragmenty w takich miejscach jak Wm. Wiele osób może pomóc, wyręczyć w jakimś stopniu. Jeśli wklejamy na bieżąco, możliwe, że w kolejnych częściach tego samego rodzaju błędów już nie będzie. Darujemy wówczas Syzyfowi część pracy :D. Poza tym, mając świadomość wartości dzieła, zauważając odbiór, zwłaszcza pozytywny, spinamy... no wiecie co :). I jest jeszcze jedna opcja: jeśli piszemy bardzo długo jeden utwór i jesteśmy potwornie zmęczeni, trzeba użyć siły sugestii. To ostatni etap. Jeśli się tego nie zrobi teraz, zamiast roku ucieknie nam z życiorysu znacznie więcej, a efektów nadal nie będzie. Aczkolwiek najlepiej dokonywać korekty z perspektywy czasu.

Zgadzam się z Navajero. Autorowi powinien się podobać własny tekst, obcowanie z nim. Przynajmniej ja tak mam. Coś, co nie wywołuje we mnie emocji, nie porywa, rzucam w kąt, nie oglądając się za siebie. I tu nie chodzi o to, że tekst jest zły w ogólnym znaczeniu tego słowa. Jest zły dla mnie. Uwaga! Nie polecam każdemu korzystać z tej metody. Zakładam, że nie wszyscy są snobami, jak ja :D.
SĘK w tym, aby pisać tak, żeby odbiorca czytał trzy dni, a myślał o lekturze trzy lata.

44
Zgadzam się co do pokazywania tekstu innym, to bardzo motywuje do dalszej pracy i pomaga szlifować tekst. Acz nauczyłam się już, żeby nie wrzucać / nie wysyłać nikomu tekstów niedokończonych. Bo jeśli opinia jest pozytywna, to uznaję, że tekst jest super i mogę go dokończyć w każdej chwili (choć zwykle tego nie robię a i tekst prawie zawsze wymaga jeszcze dużo szlifowania). A jak jest negatywna, to zdarza mi się zniechęcić.
Ale lubię dostawać komentarze odnośnie tego, co poprawić, a co jest dobre.

Co do tego, czy tekst mi się podoba - nie wiem, jak Wy, ale ja zawsze najpierw mam fazę, że opowiadanie / wiersz / przekład jest świetny, potem, że beznadziejny, a dopiero po jakimś czasie przychodzi do mnie w miarę obiektywna ocena ;)
"Kein kommen ohne geh'n"

45
Natasza pisze:Moim zdaniem, Thanie chodzi o coś innego
nie o jakość czy ocenę własnego tekstu, ale o emocje, jakim tekst obdarza.
Dla mnie jest problem w braku granicznego momentu dla poprawiania - o... o otchłań perfekcji, której oczekuję przy jednoczesnej świadomości własnych niedoskonałości. Dla własnych - nie mam wyrozumiałości. O nie lubię zasadniczo perfekcjonistów. Więc mój tekst nie lubi mnie, a ja jego. Wolę wtedy kosić trawnik niż się z nim bawić
O rany jak ja to rozumiem!!!! Ale ja będę męczyć tekst aż z nim wygram, bo spać nie mogę przez niego, myśleć o niczym innym nie mogę.

Czyli w sumie - albo on wygra albo ja, a ja nie lubię przegrywać.
"Optymizm to obłęd dowodzenia, że wszystko jest dobrze kiedy nam się dzieje źle "

46
Pozwolę sobie zabrać głos. Poprawianie własnego testu jest dla mnie straszne. Za każdym razem coś zmieniam. Poprawki nie zawsze są dobre. Znów więc je kasuję. Nie mówię tu oczywiście o błędach typu orografia, interpunkcja itp. Czytam tekst i czytam aż dochodzę do momentu, w którym już nie widzę błędów. Lub co gorsza, wyrzucam kilka stron, bo wydają się mi złe. Szczerze mówiąc męczy mnie to. Kiedyś zdarzyło się, że z powieści zostało opowiadanie. Minęło kilka miesięcy i to co już uznałam za dobre, znów wzięłam do "obróbki" w końcu skasowałam plik. Nic mi się nie podobało. Ale dziwne, gdy minęły trzy miesiące, usiadłam i odtworzyłam fabułę. Powieść ukazała się rok później. Czy była lepsza? Nie wiem. Do dziś boję się wracać do już wydanych utworów, bo jestem pewna, że inaczej, lepiej bym daną książkę napisała. Jedynie co do poezji, moich wierszy, rzadko kiedy jej poprawiam.
Na śmietniku życia okruchy
w uliczkach zapomnienia błąka się nadzieja
a dookoła horyzont
Za drzwiami echo wspomnień
ODPOWIEDZ

Wróć do „Jak pisać?”