A mi się wydaje, że cały ten temat jest bez sensu. Nie wiem do czego zmierza ta rozmowa, ani do czego miała by zmierzać, ale puki co wywołuje tylko chaos w mojej głowie. No może z wyjątkiem kilku ciekawostek, które jak każda wiedza, wzbogaciły mój ubogi umysł.
Tak się zastanawiam:
Jest jakaś definicja kiczu? - wydaje mi się, że nie.
Jest jakaś definicja prawdziwej sztuki, czy wręcz sztuki wysokiej? - również wydaje mi się, że nie.
Istnieje jakiś próbnik który jednoznacznie i niepodważalnie odróżni jedno od drugiego? - raczej nie.
To co dla Ciebie jest kiczem, w moim odbiorze może być sztuka i na odwrót. Ba! To co dla mnie teraz jest sztuką za 30 lat mogę uznać za kicz... i na odwrót

Tak więc w moim, mimo wszystko pojmującym świat dość matematycznie, umyśle nie mieści się, jak można dyskutować o tym czy (w skrócie) "coś" działa na "coś", skoro nie wiemy, i wiedzieć nie będziemy, i wiedzieć nie możemy, czym którekolwiek "coś" jest.
W powietrzu unosi się, że kicz to "sztuka" ciemnej masy. Nie, bo nie i nie, bo nie ma już czegoś takiego jak masa. Kiedyś była wąska grupa panów - znawców sztuki, i masa plebsu siłą rzeczy lubującego się w kiczu. Potem zaczął pojawiać się jeszcze bogacący się plebs, i ten już w szczególności musiał karmić się kiczem, bo przecież paniska z dziada pradziada musiały się jakoś zdystansować od doganiającej ich masy. Teraz społeczeństwo jest wymieszane i znacznie bardziej złożone, a masa to właściwie zlepek na prawdę wielu "masek". Wielu kultur, wielu subkultur.
Wydaje mi się, że instytucja kiczu to twór sztuczny, który ma na celu pokazać, że jedni są lepsi od drugich, bo tak i już.
I nie chciał bym nikogo urazić, ale gdzieś podskórnie czuję, że każdy kto porusza temat kiczu, chce w ten sposób powiedzieć, a dokładniej wmówić innym: "Kicz, wszędzie kicz, zalewa nas kicz, wszystko kiczowate. Ja to widzę, mi to przeszkadza, bo ja jestem takim prawdziwym artystą, takim wysokim, takim zajebistym, takim w mniejszości, takim ostatnim. No a jak już wiemy, że jestem to nic złego na mnie powiedzieć nie można, bo przecież ja to wysoka sztuka. I jeszcze dawajcie hajsy, bo mi jedynemu się należy." A w najlepszym przypadku jest po prostu próbą narzucenia innym swojego gustu. A jak wiemy o gustach się nie dyskutuje i siłą rzeczy o kiczu też nie powinno
Było jeszcze coś o upadku sztuki... że opera, że coś tam. I to moim zdaniem też jest snobistyczne bredzenie. Takie na czasie, takie alternatywne, takie wysoce kulturowe, takie gówno warte - moim zdaniem rzecz jasna. Nie wgłębiając się w walory artystyczne, taka opera to przecież przede wszystkim targowisko próżności, oczywiście przez pryzmat czasów kiedy to jeszcze sztuka miała się dobrze. Dziesiątki muzyków, aktorzy (chłopcy bez jaj, dla samego tego warto zobaczyć), stroje, dekoracje, wielka sala - toć to fortuna. Zabawa tylko dla bogatych. A Ci też chadzali tam w większości nie dla wrażeń artystycznych, tylko bo wypadało i przede wszystkim żeby się pokazać. Obwiesić żonę biżuterią jak choinkę, polansować, a potem iść z podobnymi sobie na "przyjęcie" czyli nażreć frykasów i schlać do nieprzytomności. "Hajlajf" minionych czasów, a nie kultura. Zresztą przeciętny "odbiorca" takiej operetki i tak nie mógł mieć zielonego pojęcia o czym oni tam bredzą. Na pewno "kilka" osób jakoś to ruszało, ale dalej rusza kilka osób, więc gdzie tu upadek?
Troszku nieprzytomny jestem po nocce w robocie, ale mam nadzieję, że z "głowego" chaosu, udało mi się wydobyć choć zarys poglądu... w miarę zrozumiały w odbiorze zarys.