
Jestem świeżo po lekturze świetnej książki "Bohater o tysiącu twarzy" J. Cambella, pokazującej archetypy. To niezwykle interesujące odkryć w swojej pisaninie elementy obecne zawsze i wszędzie.
Daje Wam dwa pierwsze rozdziały, napisane, poprawione, znowu napisane, poprawione, a jak znam Wery, to i tak znajdziecie tonę uchybień.
Proszę o wszelkie uwagi, tym bardziej, że bohaterem pierwszej części jest mężczyzna, a ponoć kobiety nie potrafią wleźć w męską skórę.
1.
wwwWypłynęliśmy w zimny, wiosenny dzień. Wszyscy jak jeden byliśmy mroczni i milczący. Staliśmy na pokładzie, a przydzielona nam załoga, wykonywała te wszystkie czynności, które niebawem miały spaść na nas, a o których nie mieliśmy zielonego pojęcia. Nie zwracałem na nich żadnej uwagi, wpatrywałem się w górujący nad portem zamek, w znane doskonale budynki wielkiego, królewskiego miasta. Chłonąłem widok całym sobą, tak, by zapamiętać każdy szczegół. Robiłem to również z innego powodu - nie mogłem się zmusić, by patrzeć na gwardzistów posłusznych woli nowego króla, stojących równym szpalerem wzdłuż nabrzeża.
wwwDwie godziny wcześniej szedłem między nimi. Stali wyprężeni, nieruchomi, z twarzami, które bardziej przypominały kamienne posągi, niż żywych ludzi. Oprócz nich nie widziałem nikogo. Ludzie zamknęli się w domach, uliczki i place były puste. Pomyślałem, że to miasto po raz pierwszy jest tak ciche, tak puste, tak…wymarłe. Ostatnie słowo zmroziło mnie, bo zdałem sobie sprawę, że w rodowych siedzibach, pałacach i willach nie zostało wielu żywych, którzy mogliby mnie żegnać. A ci, którzy nadal oddychali - stchórzyli. Tak to sobie tłumaczyłem i wiem, że nie byłem sprawiedliwy, oceniałem ich surowo, ale gorycz i żal zabiły we mnie zrozumienie czy współczucie.
wwwNiełatwo na zawsze opuszczać dom. Niełatwo patrzeć na bezkresną dal przed sobą, sine, wzburzone morze i bałwany, które pochłonęły niejeden okręt. Nie mamy nadziei na ocalenie, na szczęśliwe zawinięcie do portu, bo tam gdzie płyniemy, nie ma portów. Jest tylko morze i śmierć.
wwwStałem na pokładzie bardzo długo. Nie wiem nawet, kiedy przeszedłem na rufę. Gdy ostatni zarys lądu rozmył się, zniknął za horyzontem, opuściłem głowę, a kharib zwinęły się żałośnie. Uspokoiłem je i odwróciłem się do towarzyszy. Byli krok za mną. Nic nie mówiliśmy, bo co moglibyśmy rzec w takiej sytuacji?
wwwJest nas szesnastu. Tylu okazano łaskę i zamiast zabić, wygnano. Uśmiecham się ironicznie pisząc te słowa, bo nie wiem, czy prawdziwą łaską nie byłaby szybka śmierć z rąk kata, ale widać nie zasłużyliśmy na taki akt miłosierdzia.
wwwChciałem jeszcze napisać o dźwięku kotłów śmierci, ale nie potrafię. Jeszcze nie teraz.
2.
wwwWczoraj zniknął za horyzontem ostatni pilnujący nas statek. Będą czatować jeszcze czas jakiś, patrolować wybrzeże, tak na wszelki wypadek, gdybyśmy chcieli zawrócić. Ten samozwaniec, ich nowy król myśli, że słowo, które daliśmy, jest warte tyle, co jego krzywoprzesięstwa. Jakże się myli! Myśli, że będziemy katami naszych rodów? Przysięgliśmy, że opuścimy Khar i słowa dotrzymamy. Przecież wiemy, że jeśli zawrócimy, umrą ci, którym udało się przetrwać rzezie. Będą zakładnikami do końca swoich dni. To kara za, jak powiedział, wyhodowanie żmij na łonie rodów. Jakiż on zuchwały!
wwwStaram się nie rozważać wydarzeń z przeszłości, ale myśli biegną swoim torem. Może teraz, kiedy z pokładu zniknęli ostatni marynarze, a ich statek odpłynął, będę mógł zapomnieć?
wwwKapitan oddziału, który nas eskortował, zachowywał się bardzo honorowo. Nikt z wygnanych, nie słyszał obelżywego słowa. Wprost przeciwnie, okazywano nam pomoc i zrozumienie. Marynarze z początku ostrożnie i jakby przez przypadek, a potem już otwarcie, uczyli chętnych sztuki żeglowania. Nie wiem, czy miesięczna nauka na wiele się zda, ale lepsze to niż nic.
wwwNasz statek jest niewielki, ale solidny. Szesnastu mężczyzn to trochę mało, by w razie sztormu nad nim zapanować, ale czy mieliśmy jakiś wybór?
wwwŻywności, jeśli będziemy mądrze gospodarować, starczy na długo, może do lata.
wwwMyślę o lecie za kilka miesięcy, a najpierw trzeba przetrwać okres wiosennych burz. Jesteśmy już z dala od lądu, na nieznanych wodach. Żaden z nas nie jest marynarzem, chociaż Askar i Torpel przyznali, że pływali, niekoniecznie jako pasażerowie. Zaskoczyło mnie to, szczególnie w odniesieniu do Askara. Nie wyobrażam go sobie jako majtka na statku…
wwwJeszcze mniej wyobrażam sobie siebie w tej roli. Miałbym wejść na maszt i wisieć na rei?
wwwW ogóle to co piszę, nie ma większego sensu. Jesteśmy bez szans. Nie przetrwamy. Nie wierzę, byśmy przeżyli pierwszy, większy sztorm. Jednak pociąga mnie ta niesamowita wyprawa. Może dlatego, że na lądzie straciłem wszystko, co kochałem i na czym mi zależało? Zaczynam traktować rejs, jak ostatnie życzenia skazańca. Dostrzegłem wczoraj pewien niecodzienny aspekt sytuacji, w jakiej się znalazłem. Otóż – jestem wolny. Swoboda jakiej nigdy nie zaznałem w domu, tutaj jest mi dostępna. Mogę płynąć dalej z innymi albo rzucić się w fale. Mogę decydować sam o sobie. I na razie, choć nie mam nadziei, zadecydowałem, że będę żyć i zobaczę, jak się to wszystko potoczy.
wwwMoże z tego powodu zastanawiam się, na jak długo starczy nam żywności?