W przyszłości mam zamiar przedstawić jakieś większe i sensowniejsze fragmenty, jednak nie mogłem się powstrzymać i chcę zaprezentować Wam taki króciutki tekst - to moje pierwsze opowiadanie, pisane w tradycyjny sposób, na papierze i dlatego tylko tyle tutaj umieszczam, bo nie bardzo mi się chciało tyle przepisywać, a mam wiele innych spraw. Jestem ciekaw, co o nim sądzicie - o stylu, formie itd. śmiało piszcie, co się Wam nie podoba, ale jeśli coś się akurat zupełnie przypadkowo spodobało, to też nie zawahajcie się o tym wspomnieć.
Dla bardziej leniwych, którzy jednak zdołali przeczytać tekst, zamieszczam ankietę. Tylko proszę, zagłosujcie szczerze!

Oto ten fragment (układ tekstu jakiś pokręcony, zawsze tak się robi, gdy się wkleja tekst z innego edytora):
Janek - powiedział mężczyzna głosem, który zabrzmiał jakoś nieszczerze - chodźmy już. Chodź.
Przeszli w głąb niezwykle długiego i szerokiego korytarza, z początku oświetlonego słabym światłem żarówek, które były niemal niewidoczne. Jego koniec był pogrążony w mroku. Po drodze kilkakrotnie mijali miejsca, w których od głównego korytarza odchodziły prostopadle inne, węższe - już zupełnie ciemne.
Chłopak czuł się tu niepewnie. Wiedział, że już kiedyś był w tym
miejscu, jednak nie budziło to w nim żadnych miłych uczuć - przeciwnie, ogarniał go wielki, a zarazem trudny do określenia niepokój.
Po zaskakująco krótkiej chwili doszli do starych, drewnianych drzwi - sprawiały wrażenie, jakby nie otwierano ich od lat - zatrzymali się.
Doszliśmy do miejsca - rzekł mężczyzna, którego twarz oświetliło teraz mdłe światło i wyglądał na dość starego - które było naszym celem.
Otworzę teraz te drzwi i oświetlę wnętrze - tu jego twarz wykrzywił grymas, który miał być zapewne fałszywym uśmiechem, a wydał się wyjątkowo złośliwym - Widoku, który tam zobaczysz, będziesz żałował na wieki!
Wyjął niewielki klucz i włożył go do zamka. Otworzył drzwi, zawiasy skrzypnęły żałośnie i rozległ się demoniczny śmiech...
Dokładnie w tym momencie Janek się obudził. Był cały spocony, serce biło jak oszalałe. Po chwili zdał sobie sprawę, że znów miał ów nieprzyjemny sen, który nie wiadomo dlaczego wybudzał go ostatnio stosunkowo często, a który nawiedzał go od miesięcy. Wziął kilka głębszych oddechów i spojrzał na zegarek przy łóżku. Była 6:25, sobota.
Chłopak wiedział, że dziś już nie zaśnie, więc, po chwili nieudanych prób powrotu do krainy Morfeusza (wiedział już z doświadczenia, że gdy obudziwszy się ze swojego "dyżurnego" koszmaru kładł się z powrotem do łóżka, nigdy nie miał kolejnych. Właściwie to był jedyny zły sen, który mu się śnił ostatnimi czasy), wstał. Podszedł do okna. Słońce nieśmiało rozpoczynało swoją codzienną wędrówkę, czubki drzew, widocznych po lewej, i dachy domów, widoczne daleko po prawej, były oświetlone pomarańczowozłotymi promieniami. Na niebie nie dało rady dostrzec ani jednej chmurki. Oczywiście okna, w którym stał Janek, nie oświetlał blask słońca - dwa szare bloki mieszkalne, których widok witał wszystkich mieszkających w domu Janka - też bloku zresztą - skutecznie zasłaniały stojące naprzeciwko budynki od porannych słonecznych promieni. Zimą słońce nie gościło wcale w jego domu. Latem natomiast, tak jak półtora miesiąca temu, już wcześnie rano oświetlało wszystkie okna, w jednym z których - oknie pokoju chłopca - czasem pojawiała się wówczas niewyspana, siedemnastoletnia twarz naszego bohatera, ozdobiona niemal czarnymi, dość krótko ostrzyżonymi włosami.
Był koniec września i chłód panował na zewnątrz. Janek otworzył na chwilę okno, jednak wkrótce je zamknął. Cały czas wpatrywał się w widok po lewej po prawej, pogrążony w myślach. Nie lubił tej pory roku. Nawet jeśli
świeciło słońce, to często ogarniała go wówczas jakaś niewypowiedziana tęsknota nie wiadomo za czym, uczucie przemijania i melancholii. Właśnie jesień skłaniała go do takich egzystencjalnych refleksji. Rozmyślał wówczas o różnych dawno minionych wydarzeniach ze swego życia, w których uczestniczył, o rzeczach, których nie udało mu się dokonać a czego bardzo żałował; o niesprawiedliwości - największej chyba pladze toczącej ten świat - i o wielu innych, najprzeróżniejszych sprawach.
Tym razem rozpamiętywał jednak głównie wydarzenia poprzedniego dnia. Dzień ów - mówiąc bardzo eufemistycznie - nie należał do najprzyjemniejszych w życiu Janka. Okazało się, że uzyskał on ze sprawdzianu z matematyki ocenę niedostateczną, co zdarzało mu się dotąd wyłącznie na fizyce. W rzeczywistości zaskoczyła go ta jedynka, bo nie
przygotowywał się do klasówki mniej niż zazwyczaj; a zwykle dostawał z
matematyki przynajmniej solidne trójki, czasem czwórki. Na pewno wolał
biologię.
Ponadto dowiedział się także, że dziewczyna, która nie była mu obojętna - Hanka jej było na imię - znalazła sobie chłopaka, Jurka. Janek
znał go z widzenia; był powszechnie lubianą osobą. Kiedy się uśmiechał, robił to w specyficzny sposób. Na samo wspomnienie tego uśmiechu, w którym nierzadko pojawiała się domieszka szyderstwa (albo przynajmniej Janek dopatrywał się go nieustannie), chłopak odczuwał wręcz organiczny wstręt. A teraz, kiedy sprawy potoczyły się w taki a nie inny sposób, wypełniająca go niechęć stała się szczególnie silna.
Stał tak w oknie, oświetlony promieniami wschodzącego słońca i pogrążony w myślach. Nie chciało mu się nawet poruszyć. Po chwili doszedł do wniosku, że może jednak spróbuje się położyć. Powolnym krokiem zbliżył
się do łóżka, położył się. Zanim zdołał zakryć się kołdrą, już spał. Przeczucia, nawet te, co do których nie ma się wątpliwości, bywają zwodnicze.
***
Zza okna dobiegł głuchy odgłos. Janek otworzył oczy. Szary gołąb przechadzał się po parapecie. Nagle odleciał. Chłopak spojrzał na budzik - była godzina pół do jedenastej, a mimo to nie chciało mu się
wstać. Zdecydował się na to dopiero wtedy, gdy jego mama weszła do pokoju.
- Janek - zagadnęła zaskakująco spokojnie - zamierzasz dziś
wstać? śniadanie jest przygotowane, zrobiłam kanapki. Wstań, ubierz się i
zjedz.
- O, cześć mama - chłopiec przywitał matkę zaspanym głosem. - Gdzie tata?
- Pojechał zawieźć wideo do naprawy, wiesz, do pana Krzyśka. Ale mamy
dobrodziejstwo z tym człowiekiem. Naprawia nam sprzęt za połowę ceny, i
jeszcze nawet w weekendy przyjmuje!
- Tak, niesamowite dobrodziejstwo - odparł Janek, którego jakoś nie ekscytowała życzliwość, jaką okazywał rodzinie specjalista od sprzętu RTV. - Już wstaję.
- Dobrze, idę do kuchni - oznajmiła mama i wyszła.
- Aha, później pomożesz mi przy sprzątaniu w piwnicy, dobrze? - okazało
się, że rodzicielka jednak wróciła (często tak się jej zdarzało).
Janek wstał. Spojrzał na szafkę i biurko, a następnie w okno. Nie
przeczuwał, że dzień ten przyniesie wydarzenia, które na zawsze odmienią
jego życie i sposób patrzenia na świat. że zobaczy rzeczy, o istnieniu których nie miał pojęcia, a które wywrócą jego obraz świata do góry nogami.
Istnieje bowiem cienka granica pomiędzy zwykłą codzienną rzeczywistością a innymi, równoprawnymi rzeczywistościami, których wieczne współistnienie jest jednym z podstawowych praw natury. Istnieją możliwości, aby przekraczać naturalną i zaskakująco cienką granicę między nimi, czasem zdumiewająco proste. Jedynie uzyskanie wiedzy o tych sposobach jest rzeczą wymagającą pewnych umiejętności.
Bywa też jednak, że, przekroczywszy tę granicę, znajdujemy się w
miejscu, w którym nigdy nie chcielibyśmy się znaleźć i z rozrzewnieniem wspominamy czasy, gdy nie wiedzieliśmy, iż ono istnieje. Jednak powrót do starych, bezpiecznych realiów jest wówczas niemożliwy.
- Janek, chodź, bo herbata stygnie! - mama ponownie ponagliła chłopaka.
- Już idę, idę! - Janek ruszył spokojnym krokiem ku drzwiom.
C. d. n.
P. S. Jakieś dziwactwa się czasem pojawiają, jeśli piszę w Wordzie, tak
jak teraz. I układ tekstu też koślawy i dziwaczny, wybaczcie.
