Dies Irae [miniatura/postapokalipsa]

1
Dzisiaj bez zbędnych wstępów. Dawno nic nie wstawiałem, tak więc mam tylko nadzieję, że nic z konwersją nie zwaliłem


Jagodzie




Tomasz Krzywik
Dies Irae



WWWWPisarze świata pomylili się.
Świat nie spłonął w ogniu atomowej apokalipsy. Nie utonął w odmętach mórz i oceanów, nie zatopiły go kolosalnych rozmiarów fale tsunami. Nikt nie zaobserwował zmarłych powstających z grobów ani wybuchu epidemii tajemniczej choroby. Nie słyszano również o fatalnym w skutkach nieudanym eksperymencie naukowym. A jednak...
A jednak nastąpił koniec.

***


WWWWWyjrzałem przez okno.
Rozciągający się za nim krajobraz nie zmieniał się już od kilku miesięcy, świat jakby zastygł w miejscu i czasie. Gdzie nie spojrzeć – ruiny. Tak na dobrą sprawę zniszczony Kraków przypominał nieco Warszawę po przegranym powstaniu. Ciągnące się w nieskończoność osmalone szkielety budynków tworzyły labirynt ulic wypełniony wrakami samochodów, porzuconymi walizkami i tysiącem innych śmieci.
WWWWW tym wszystkim najbardziej moją uwagę zwracało małe łóżeczko leżące niedaleko kamieniczki, w której ukrywaliśmy się z żoną. Mebel, choć wypadł z drugiego piętra, jakimś cudem zachował niemalże w całości pierwotną formę. Widziałem stąd wyraźnie pościel i niewielkie poduszeczki, a także przymocowaną do ramy łóżka karuzelę z pluszakami.
WWWWWidziałem także mały, karykaturalnie wykręcony kształt wystający z pościeli.
Był to Michałek, syn znajomych z kamieniczki naprzeciwko. Miał osiem miesięcy, kiedy nastał dies irae, dzień gniewu. Nie jestem pewien, ale dzisiaj chyba kończyłby rok.
WWWWNie skończy. Nie zobaczy następnej wiosny. Nie rozpakuje nigdy prezentu od Świętego Mikołaja. Nie pójdzie do szkoły, nie pozna kolegów, koleżanek, nigdy się nie zakocha.
- Sto lat, Michaś – powiedziałem i rozpłakałem się.
WWWWOstatnio często płakałem. Kiedyś, dawno temu, uważałem się za silnego człowieka. Miałem rodzinę, przyjaciół, dobrą pracę, generalnie radziłem sobie całkiem nieźle. Codziennie rano woziłem córkę do szkoły. Potem jechałem do redakcji, by następnie około dwudziestej wrócić do domu. Pozostałą część wieczoru spędzałem zazwyczaj z żoną i dzieckiem, by na koniec dnia, tak z godzinę przed snem, popisać sobie na komputerze. Wiecie, byłem też pisarzem i to chyba całkiem niezłym.
WWWWAle to wszystko się skończyło.
WWWWOtarłem łzy i wyjrzałem ponownie przez okno.
Serce Krakowa, Wawel, było przebite przez cyklopowy w swych rozmiarach krzyż, czy raczej - krzyżokształt. Potężna, na oko niemal dwukilometrowa, konstrukcja o miedzianej barwie tkwiła w ziemi niczym sztandar. Na ramionach tej bluźnierczej parodii krucyfiksu wisiała olbrzymia i bezkształtna masa organiczna, która zdawała się być w nieustającym ruchu. Co jakiś czas wypluwała z siebie tysiącem otworów ogromne ilości przerażającego plugastwa, którego żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie byłby w stanie sobie nawet wyobrazić, a co dopiero opisać.
To właśnie to plugastwo zamieniło Kraków, Tyniec, a pewnie także i resztę świata w jedno wielkie cmentarzysko, swego rodzaju nekropolię, miasto umarłych. Jednak pewności nie mam - w dniu poprzedzającym ukrzyżowanie Ziemi straciliśmy prąd, gaz, internet, wszystko; nazajutrz z nieba spłynął na świat dźwięk przypominający granie na kolosalnych trąbach. Wraz z nim na naszą planetę zaczęły spadać kosmicznych rozmiarów krzyżokształty, sterowane przez, jak się zdaje właśnie te zawieszone na nich masy organiczne. Nie mam pojęcia, czy były to samodzielne organizmy, czy też może jedynie swego rodzaju wylęgarnie. Zresztą to nie miało dla nas żadnego znaczenia.
WWWWŚwiat, który znaliśmy, skończył się.
Kiedy plugawe monstra z krzyżokształtu spadły na Kraków, rozpoczęła się destrukcja na skalę jakiej moje oczy jeszcze w życiu nie widziały. W swoim zachowaniu przypominały kule armatnie na sześciu nogach. Rozmiarem dorównywały samochodom ciężarowym, a siłą przynajmniej setce koni. Gdy w furii uderzały w budowle, te ulegały brutalnej sile po niezwykle krótkim czasie. Nasza kamieniczka miała niewiele więcej szczęścia niż pozostałe zabudowania. Fakt, ciągle stała, a nasze mieszkanie wciąż wyglądało całkiem nieźle. Jednak trzymała się w całości tylko dlatego, że ocalały jakieś fundamenty podtrzymujące zamieszkiwane przez nas trzecie piętro. Całkowitemu zniszczeniu uległa natomiast klatka schodowa, drugie i pierwsze piętro. Powiedziałbym, że ocaleliśmy cudem, gdyby nie to, że przez ten „cud” nasz dom stał się dla nas więzieniem.
WWWWWięzieniem w którym czekaliśmy na powolną śmierć głodową.

***


- Kochanie... Paracetol się skończył...
- Wiem – odparłem, siadając przy łóżku mojej żony. Ująłem jej dłoń. - Wiem, kochanie...
WWWWWestchnęła. Na jej poparzony policzek spłynęła łza.
Wbity w Wawel krzyżokształt musiał wytwarzać jakiś nieznany mi rodzaj promieniowania przenikliwego, w dodatku takiego, które działa niezwykle wybiórczo. Widziałem, że w dniu ukrzyżowaniu naszej planety część ludzi praktycznie usmażyła się na ulicy. Ich ciała poczerniały, pokryły się paskudnymi wrzodami, niedługo potem zajęły się ogniem. Inni przejawiali objawy ostrej choroby popromiennej, a jeszcze inni zdawali się być obojętni na plugawe działanie tego potwornego kolosa. Pół biedy, gdyby skończyło się tylko na promieniowaniu; jednak niedługo potem szczęśliwych ocalałych zaczęły eliminować monstra, które systematycznie wyrzucała z siebie masa organiczna.
WWWWMi się udało – nie zaszkodziły mi ani promieniowanie ani tym bardziej potwory. Być może nawet bym się cieszył, gdyby nie to, że moja żona miała mniej szczęścia ode mnie.
WWWWGdybyście spojrzeli teraz na nasze ślubne zdjęcie, ujrzelibyście na nim czarnowłosego mężczyznę obejmującego drobną blondynkę o prześlicznej twarzy. Mieliśmy wtedy po dwadzieścia pięć lat i byliśmy cholernie szczęśliwi.
WWWWTeraz to zdjęcie stanowiło makabryczny kontrast dla osoby leżącej w łóżku, dla mojej żony.
Promieniowanie poparzyło jej ciało w porażającym stopniu. Miała wiele otwartych ran, cienką, czerwoną skórę pod którą wyraźnie rysowały się nabrzmiałe żyły. Oślepła i straciła wszystkie włosy. Bujne niegdyś piersi skurczyły się, pomarszczyły, straciły jakikolwiek urok. W niczym już nie przypominała kobiety, którą kiedyś spotkałem na rynku krakowskiej Starówki.
WWWWBogu dzięki mieliśmy Paracetol, cudowny lek będący moim zdaniem szczytowym osiągnięciem współczesnej medycyny. Uodparniał człowieka na jakikolwiek ból, a jednocześnie nie pozbawiał go przytomności. Także umysł pozostawał sprawny, choć nieco przytępiony na czas działania medykamentu. Podawałem go Róży codziennie, dzięki czemu nie straciła jeszcze zmysłów od bólu. Ale oboje mieliśmy świadomość tego, że w końcu nastanie taki dzień, kiedy Paracetol się skończy. Oraz że w końcu nasza kryjówka zostanie zdemaskowana. Wiedzieliśmy, że nie możemy tu zostać.
WWWWProblematyczna stawała się kwestia ucieczki. Dokąd uciekać? Do czego uciekać? Ale przede wszystkim – jak?
WWWWPrzynajmniej udało mi się rozwiązać ten ostatni problem. Otóż miałem na dnie szafy schowaną linę. To była solidna lina, zdolna udźwignąć ciężar człowieka. Nie pamiętam nawet skąd ją wytrzasnąłem, chyba kiedyś po prostu znalazłem ją przy drodze i zabrałem do domu, bo „a nuż się przyda”. I wychodziło na to, że w końcu nastał jej dzień. Istniał tylko jeden kłopot...
WWWWRóża nie była w stanie wstać z łóżka, a co dopiero zjechać na linie trzy piętra w dół.
- Kochanie... - powtórzyła Róża słabym głosem. - Naprawdę... Już czas... Pamiętasz co mi obiecałeś?
WWWWMilczałem. Oczywiście, że pamiętałem. Ale za nic nie chciałem tego zrobić.
- Adaś... Wiesz, że to konieczne... Paracetol przestaje już działać.
WWWWZacisnąłem zęby, czując jak powoli znowu zbiera mi się na płacz.
- Nie chcę tego robić... - schowałem twarz w dłoniach. - Przepraszam, ja po prostu...
- Wiem, że nie. Ale inaczej będzie mnie boleć.
WWWWSiedzieliśmy tak koło siebie bardzo długo. Ja płakałem, Róża cierpliwie czekała. Po jakimś czasie jej twarz zaczął wykrzywiać grymas bólu. Oddech stał się szybszy, płytszy. Przymknęła niewidome oczy, zacisnęła dłonie na kołdrze. W pewnym momencie jęknęła i wtedy dotarło do mnie, że nie mogę już dłużej czekać. Pochyliłem się nad nią i delikatnie pocałowałem w spękane usta. Przypomniało mi się jak smakowały za pierwszym razem, na długo przed ukrzyżowaniem naszego świata.
- Kocham cię – powiedziałem jej do ucha, głaszcząc chropowaty policzek. - I zawsze będę cię kochał.
- Ja... - otworzyła szeroko oczy jakby chciała na mnie zobaczyć. Ale nie zobaczyła mnie. Już nigdy mnie nie zobaczy. - Ja cię też kocham... Naprawdę, bardzo cię kocham.
WWWWPrzytuliłem ją delikatnie i pocałowałem w czoło.
Następnie wyjąłem poduszkę spod jej głowy i położyłem na twarzy. Przycisnąłem ją tak, żeby ograniczyć dopływ powietrza.
WWWWRóża objęła mnie.
WWWWTrzymałem poduszkę. Minęła chwila.
WWWWPoczułem jak paznokcie zaczynają mi się wpijać w plecy.
- Kocham cię Różyczko – powiedziałem głośno, tak, żeby mnie słyszała. - Naprawdę, bardzo cię kocham... Tak bardzo...
WWWWPogłaskała mnie po plecach, ale przyszło jej to z wysiłkiem.
WWWWPotem wierzgnęła się.
WWWWJeden raz.
WWWWDrugi.
Spróbowała wyrwać się spod poduszki, ale trzymałem ją mocno.
WWWWTrzeci raz...
Paznokcie rozcięły mi koszulę na grzbiecie.

WWWWW końcu Róża wierzgnęła się po raz ostatni i znieruchomiała.

***

WWWWStałem na balkonie, na trzecim piętrze, które przez tyle lat było dla mnie domem. Rozejrzałem się po okolicy. Otaczało mnie morze ruin, pośrodku których znajdował się krzyżokształt.
WWWWLinę przywiązałem do balustrady balkonu, powinna utrzymać mój ciężar. Miałem nadzieję, że nie zerwie się... Tego bym nie chciał. Upewniłem się jeszcze raz, że węzeł trzyma dobrze. Przeszedłem na drugą stronę. Gdybym teraz się potknął albo zachwiał, to spadłbym na ulicę i najpewniej roztrzaskał sobie głowę. Spojrzałem na chodnik naprzeciwko naszej kamieniczki.
WWWWWidziałem stąd wyraźnie pościel i niewielkie poduszeczki, a także przymocowaną do ramy łóżka karuzelę z pluszakami. Widziałem także mały, karykaturalnie wykręcony kształt wystający z pościeli.

- Sto lat, Michaś – wyszeptałem i nałożyłem sobie na szyję przygotowaną wcześniej pętlę. A potem...

WWWWWWWWWWWWPotem wreszcie stąd uciekłem.
Kanie, 15 V 2013[/i]
Ostatnio zmieniony pt 09 sie 2013, 12:34 przez tumi1, łącznie zmieniany 1 raz.
Bo lubię pisać.

2
Cześć,

przede wszystkim można wierzgnąć, nie się wierzgnąć. Parę innych skuch też się znajdzie, ale ogólnie gładko.

Zakończenie mi się podobało.

Bohater mi się nie podobał. Jakaś taka ciapa z niego. Może ktoś niedaleko był w podobnej sytuacji, posiadał Paracetol, może dałoby się wyżebrać, przehandlować, ukraść? A jakieś ruiny aptek? A zwykłe środki przeciwbólowe?

W ogóle ten Paracetol jest jakiś taki mało cudowny. Czym się różni od zwykłych prochów, poza tym, że jest silniejszy?

Przy początku przeszkadzało mi trochę stężenie zdrobnień, ale może problem leży po mojej stronie.

Ogólnie jestem na duże tak. Niezły tekst. Naprawdę niezły.

3
Dzięki za pozytywną opinię :) Cieszę się, że się podobało, ale bohatera będę bronił - on miał być zdruzgotany. Miał być ciapą. Miał być po prostu człowiekiem stojącym w obliczu, jakby nie patrzeć, tragedii. Fakt, ciężko polubić ciapę. Poza tym wiesz co, to było opowiadanie na konkurs "Ostatni dzień pary", a tam limit był bardzo ciasny, za ciasny na rozbudowanie portretu psychologicznego bohatera, nie przy moich preferencjach. Niestety, z konkursem, cóż... Nie wyszło :/
Bo lubię pisać.

4
W takim razie w jednym - dwóch zdaniach pokazałbym beznadziejność sytuacji. Niech czytelnik ma poczucie, że ostatnia nadzieja zgasła. Nie musi lubić bohatera, ale niech ma szansę go zrozumieć. Na razie moją (ogólnie pozytywną) reakcją na zakończenie było "O cholera! Ale... czemu?"

5
Cześć,
Dałem się złapać na haczyk i przeczytałem tekst - byłem ciekawy, co to za nowe postapo :)
Nie będę poprawiał Cię od strony technicznej - żebyś nie mówił o mnie, że "wyżej sram, niż dupę mam"

Początek mi się podobał. Wciągnął. Czytało się gładko do momentu, gdy dotarłem do krzyży które właściwie są"krzyżokształtami". Nie przepadam za tym określeniem, a same krzyżokształty zadziałały niestety jak znak 'stop', co spowodowało że na chwile wypadłem z tekstu. Widocznie bałem się choroby popromiennej :>

Co do potworów które są tak przerażające, że "nie da się ich opisać": A może jednak spróbować? Jak czytelnik nie ma nawet punktu zaczepu, to i potwory mu nie straszne. Później też nie pomagasz: "W swoim zachowaniu przypominały kule armatnie na sześciu nogach"
Nie wiem jak się zachowują kule armatnie na sześciu nogach, ale potwory właśnie straciły klimat.

Zastanawiałem się też nad Paracetolem. Po pierwsze brzmi jak Paracetamol, a to zwykły niesteroidowy lek przeciwzapalny. Bardziej wiarygodnie jest stworzyć nazwę leku korzystając z nazw opioidów. Albo wymyślić własną nazwę, która nie będzie kojarzyła się z popularnymi lekami. Złoty przepis: weź garść spółgłosek, drugą garść samogłosek i wymieszaj. Teraz dodaj jedną z końcówek: -ol, -al, -ast, -ost -cept itd.

Nie do końca wiem, ile czasu zajęło "Ręce Sprawiedliwości" zniszczenie naszej cywilizacji. Niby krótko, a tu już się leki kończą i opis inwazji krzyżokształtów sugeruje większy okres czasu. Niby długo, ponieważ jest fragment o powolnej śmierci głodowej - jednak czy woda ciągle dostarczana jest na trzecie piętro? Rozumiem że szafki są pełne konserw? A może facet wystawia wędkę przez okno i czeka aż ktoś się złapie?
Tak, rozumiem, czepiam się o byle co :)

Opis jak to znalazł linę leżącą na ulicy i uznał że koniecznie musi ją zabrać do domu, jest za długi.


Widać że zastanowiłeś się dłużej na tekstem.
Miło mi się czytało Twoje opowiadanie.
Pozdr.

6
Dzięki za kolejną pozytywną wypowiedź, ale zaczynam się zastanawiać nad jednym - jak to jest, że czytam Wasze wypowiedzi, wytykacie mi prawie same błędy, a na koniec "Miło się czytało, pozdro?" :D W każdym razie miło, że miniaturka się spodobała :)
GodChepre, czepiasz się o byle co, ale w sumie dobrze, że tylko o byle co ;D
Bo lubię pisać.

7
Hej! Jestem tu w zasadzie nowy, więc ograniczę się tylko do opinii. Tekst czyta się płynnie, "silnik" dobrze ciągnie całą opowieść. Zaskakujący koniec zdecydowanie na plus, tego się nawet nie spodziewałem. Zdrobnienia niezbyt pasują mi do klimatu, a sześcionożne kule armatnie wyobraziłem sobie zgoła komicznie. Ogólnie jednak jeden z najlepszych tekstów jakie tutaj na razie przeczytałem :)

9
Snufek, dzięki, jest mi bardzo miło :) Opowiadanie wymyśliłem w zaskakująco krótkim tempie, a jeszcze szybciej je napisałem. Tak naprawdę to na poprawianiu błędów, drobnych bugów itp. zeszło mi najwięcej czasu. Faktycznie, teraz jak patrzę na to porównanie do kul armatnich, to mi się śmiać nieco chce... Ale chodziło mi raczej o ich zachowanie, o destrukcję, jaką niosły, a nie o wygląd ;D W ogóle to cieszę się, bo to chyba mój pierwszy tekst, który - mimo pewnych błędów - jak na razie wszystkim się podoba :D I tak przyjdzie zaraz weryfikator i wszystko popsuje, ale na razie jest mi bardzo miło :)
Bo lubię pisać.

10
Hej,
kilka uwag:
- początek koszmarny (sugerowałeś się Narrenturm?),
- nazwa leku do zmiany (ale to już wytknięto wcześniej) lub zupełnie do wywalenia (tekst jest króciutki, na takim dystansie warto skupić się i wyeksponować porządnie jeden wątek)
- całość strasznie patetyczna (co kilka akapitów wrzucasz zdanie, mające podkreślić grozę sytuacji - niepotrzebnie, musisz na to uważać i nie przesadzać z patosem (masz ku temu skłonność)),

Ogólnie, widać niezły pomysł, chociaż narrację prowadzisz standardowo - od ogólnego spojrzenia na wydarzenia (zagłada) do detalu (para bohaterów). Ok, może być - dajemy widok ogólny, potem szczegół, eksponujemy kontrapunkt. Całość bardzo ograna (zagłada=samotność), choć widok dziecięcego łóżeczka i to pożegnanie bohatera b. ładne (wywiera większe wrażenie, niż wcześniejsze opisy zagłady).
Podsumowując: historyjka fajna, natomiast w czytaniu przeszkadzało to ciągłe podkreślanie tragedii bohaterów (A jednak nastąpił koniec, Ale to wszystko się skończyło, Świat, który znaliśmy, skończył się, Paznokcie rozcięły mi koszulę na grzbiecie, Potem wreszcie stąd uciekłem)

Wg mnie powinieneś popracować nad odpowiednim doborem i wykorzystywaniem środków stylistycznych przy ukazywaniu emocji/stopniowaniu napięcia.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

12
Hmm, mówiąc "Nic a nic nie jest tragiczny i w dodatku sklepany" miałeś na myśli, że jest oklepany i tragiczny, czy nie jest? Wybacz, dopiero co wstałem i mogę nie ogarniać nieco
Bo lubię pisać.

13
Wyjrzałem przez okno.
Rozciągający się za nim krajobraz nie zmieniał się już od kilku miesięcy, świat jakby zastygł w miejscu i czasie
Wywaliłbym "miejsce" - to, że wygląda przez okno i widzi ten sam fragment świata jest dosyć normalne i koniec świata nie ma z tym związku.
Miał osiem miesięcy, kiedy nastał dies irae, dzień gniewu
"Kiedy nadszedł" brzmi wg mnie lepiej.
Wiecie, byłem też pisarzem i to chyba całkiem niezłym.
Bardzo rzadko takie zwroty od narratora brzmią dobrze - ten nie brzmi.
w jedno wielkie cmentarzysko, swego rodzaju nekropolię, miasto umarłych
Za dużo tych wyliczeń czym to teraz nie jest świat.
nazajutrz z nieba spłynął na świat dźwięk przypominający granie na kolosalnych trąbach
To trochę gryzie się z tym, że pisarze się pomylili - tutaj od razu na myśl przychodzą trąby anielskie.
właśnie te zawieszone na nich masy organiczne
Wymyśl, proszę, coś innego niż masa organiczna, bo ani to dobrze nie brzmi, ani nie jest obrazowe - takie byle co.
W swoim zachowaniu przypominały kule armatnie na sześciu nogach
Czyli były sporym kawałkiem metalu i stały spokojnie? Kula armatnia musi być wystrzelona, żeby siać spustoszenie, sama w sobie jest niegroźna.
a siłą przynajmniej setce koni
Zupełnie nie pasują mi tutaj konie - najpierw porównanie do dwóch przedmiotów czystotechnicznych - kula i auto, a później konie. I to porównanie od człowieka z miasta, który nie wiadomo czy kiedyś miał styczność z koniem.
te ulegały brutalnej sile po niezwykle krótkim czasie.
Kombinujesz zbytnio - nie naciągaj tego, że hiperkrótki, tylko używaj innych wyrażeń "niemal momentalnie/niemal od razu" - znaczenie to samo, a zdanie nie jest przekombinowane.
że ocalały jakieś fundamenty podtrzymujące zamieszkiwane przez nas trzecie piętro
"Jakieś" - zbędne.
Raczej ocalały ściany nośne - wątpię, żeby te "stworzenia" niszczyły fundamenty.
Całkowitemu zniszczeniu uległa natomiast klatka schodowa, drugie i pierwsze piętro
Czyli trzecie piętro lewituje?
Gdybyście spojrzeli teraz na nasze ślubne zdjęcie, ujrzelibyście na nim czarnowłosego mężczyznę obejmującego drobną blondynkę o prześlicznej twarzy.
Podobnie jak wcześniej - zdania do czytelnika nie są dobrym pomysłem, utwór musi mieć odpowiednią formę, żeby dobrze się wpasowały.
kontrast dla osoby leżącej w łóżku, dla mojej żony
Zamiast przecinka kropka, a reszta zdania do wyrzucenia.
Miałem nadzieję, że nie zerwie się.
Że się nie zerwie.
wyszeptałem i nałożyłem sobie na szyję przygotowaną wcześniej pętlę
Żonę zabił w mocno bolesny sposób, a sam wybrał łatwiejszą śmierć, faktycznie, kochał nad życie.

Musisz dużo pracować nad warsztatem, bo nie czyta się tego płynnie. Sam pomysł też nie jest rewelacyjny, chociaż na plus zasługuje zwrot "dzień ukrzyżowania świata" - bardzo mi się podoba.
Co do liny w szafie - bardzo mało prawdopodobne, żeby ktoś ot tak zostawił kawał porządnej liny na ulicy - nie są to sprawy groszowe. Lepiej już było zrobić z bohatera osobę, która hobbystycznie się wspina, albo kiedyś kupiła linę, żeby zrobić dla żony huśtawkę.
Krzyżokształty i organiczna masa zdecydowanie do poprawki - zero klimatu i zero plastyczności opisu - sorki, to było słabe.

Jeśli decydujesz się na klimat postapo, to musisz mieć naprawdę dobry pomysł, żeby się przebić. A do tego dobry warsztat, jeśli chodzi o opis ruin, ran, potworów, nie wiem co tam jeszcze wymyślisz i tym podobnych.

Ćwicz spokojnie i pisz dalej. Pamiętaj, żeby nie przekombinować, ale wybierać rozwiązania prawdopodobne i rozsądne.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron