Nie wiem, czy umiem pisać wiersze. W tym tkwi ów dramatyzm;]Uświadomcie mnie. Na razie wiersz, sztuka jedna.
Jechaliśmy na tej samej desce. Jak dziś pamiętam
Nuciłaś: dancehall dancehall, lekko uśmiechnięta,
radosna. A ja wciąż gadałem, nawijałem. Mówiłem:
Chodzą słuchy: w parku mieszka kukułka,
robi bity dla ciebie tylko na wyłączność, co ty na to?
Cicho było, ciemno już, w medytacji powolny,
spokojny świat. Mogłem wtedy stanąć, gdyby nie ty
Pozbierać wszystkie drobne z chodnika, gdyby nie ty
U góry wyrastał wielki grzyb, halucynacji rak, tak
by to określił niebolog, znawca chmur
Ten grzyb specjalnie dla ciebie obstawił tamten kawałek nieba
Cóż więcej trzeba?
Po to tu jestem, by ci o tym opowiadać. Błagałem:
odepchnij się mocniej lewą nogą, wiem, potrafisz
Krzyknijmy razem: dancehall dancehall!
Nikt nas nie złapie.
Dodane po 39 minutach:
wiersz, sztuka jedna, po raz drugi.
Napiszę protest song,
tak jak cool kids of death,
albo inni równie cool, nie pogadasz.
Będę głosem pokolenia,
falą nowego odurzenia
Będę przykładem zachłyśnięcia ideami
Planami gruntownych rewolucji
Wreszcie przestanę nudzić o kwiatkach i miłości,
bo na świcie nie ma kwiatków i miłości
Za to jesteśmy my, wkurwieni i źli
Chodź i przyłącz się zawczasu
źrenice niech rozciągnie siła wyobrażeń
Razem, młodzi przyjaciele, nie proszę o wiele
Trochę szczeniackiego buntu,
trochę rozpasania
Wiecznej frustracji, oni lubią to słowo
Wyraża dobrze ten porządny stan
Rozumiesz? Wierzysz?
Złapałem cię, połknąłeś haczyk
Tu cię mam!
Dodane po 11 minutach:
pożądany powinno być.
idę spać. chwilowo daję sobie siana.
jutro stworzę jakąś prozę, żeby się podnieść z tego rowu ;]
Dodane po 5 minutach:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Cool_Kids_of_Death
2
Nie lubię białej poezji, ale to mi się bardzo podoba.
Cholera, za dużo Cię chwalę.
Ale gdzieś tam ciągle tkwi obawa, że... Po prostu zawsze będziesz pisać w ten sposób, i zawsze o rzeczywistości.
To się świetnie czyta, ale, jak wspomniałem, mam obawę, czy po przeczytaniu dziesiątego Twojego tekstu będę miał wciąż ochotę Cię czytać. łapiesz?
I że nie zaskoczysz mnie formą. Ani tematem. Ani pomysłem. Bo będę znał (albo się domyślał) wszystkich Twoich sztuczek.
Obawiam się, że może być to "wina" tego wyspecjalizowanego, szczególnego stylu of Yours. On... Nie jest elastyczny. Napiszesz tym horror? Napiszesz nim kryminał? Nie mówię, że to źle, że nie napiszesz, albo że powinnaś. Ale... Cholera, ciągle mi ciężko zdefiniować w czym rzecz, tym bardziej, że czyta się Ciebie świetnie.
To chyba jeszcze trochę potrwa.
Cholera, za dużo Cię chwalę.
Ale gdzieś tam ciągle tkwi obawa, że... Po prostu zawsze będziesz pisać w ten sposób, i zawsze o rzeczywistości.
To się świetnie czyta, ale, jak wspomniałem, mam obawę, czy po przeczytaniu dziesiątego Twojego tekstu będę miał wciąż ochotę Cię czytać. łapiesz?
I że nie zaskoczysz mnie formą. Ani tematem. Ani pomysłem. Bo będę znał (albo się domyślał) wszystkich Twoich sztuczek.
Obawiam się, że może być to "wina" tego wyspecjalizowanego, szczególnego stylu of Yours. On... Nie jest elastyczny. Napiszesz tym horror? Napiszesz nim kryminał? Nie mówię, że to źle, że nie napiszesz, albo że powinnaś. Ale... Cholera, ciągle mi ciężko zdefiniować w czym rzecz, tym bardziej, że czyta się Ciebie świetnie.
To chyba jeszcze trochę potrwa.
3
Zastanawiam się, czy to nie jest normalna kolej rzeczy. Bierzesz do ręki dziesiąte opowiadanie danego autora i nawet, gdyby ktoś zamazał markerem nazwisko gościa, wiesz, że to pan X.
Ze stylem sobie nie poszaleję, nie chcę silić się jego zmian. Postaram się, aby było lżej, więcej niezasyfionej opisami i innymi wstawkami akcji. Tak wykombinować, żeby było moje, a jednocześnie nie męczyło. Ciężka sprawa, bo jak czytam już skończone, zawsze mi się podoba, oh ah, jakie to śliczne. Dopiero po paru tygodniach, czasem miesiącach łapię dystans i wywalam połowę rzeczy.
Ostatnią deską ratunku dobry, zaskakujący temat. Ale sprawia mi przyjemność pisanie, na te właśnie tematy, jak widać. Chociaż, zobaczcie, jest pewna różnorodność: „W drodze do buenos”- nie nazwałabym tego pisaniem o rzeczywistości, tam wszystko jest , jak w krzywym zwierciadle. Globalizacja i wybory samorządowe- tutaj niestety nie można dopatrywać się mojej inwencji, gdyż były to tematy narzucone, przez organizatorów konkursów literackich, w których wzięłam sobie udział. Opowiadanie, o gościu, który wsiadł w autobus i stracił twarz- nierealne, metaforyczne ujęcie sprawy.
Nie będę już dalej, wymieniać, sprawa wyglądała tak, że gdy miałam dowolność w wyborze kształtu opowiadania, nigdy nie było to coś stuprocentowo rzeczywistego. Dlatego teraz sobie odbijam. W gimnazjum, stare czasy, pisałam z kumpelą fantasy, zmienia się wszystko na przestrzeni czasu i jestem pewna, że w całym moim długim życiu spróbuję czegoś nowego;]
Muszę przede wszystkim polubić przygody bohatera i jego samego, tak jak polubiłam woźną. Teraz zaczynam się rozkręcać, pisać częściej i więcej, pobawię się jeszcze trochę po swojemu, a jak efekt będzie nudząco-usypiająco-niestrawny, zobaczę liczne komentarze sprzeciwu:” Nieeee, laska, daruj sobie”, obiecuję poprawę!
Ze stylem sobie nie poszaleję, nie chcę silić się jego zmian. Postaram się, aby było lżej, więcej niezasyfionej opisami i innymi wstawkami akcji. Tak wykombinować, żeby było moje, a jednocześnie nie męczyło. Ciężka sprawa, bo jak czytam już skończone, zawsze mi się podoba, oh ah, jakie to śliczne. Dopiero po paru tygodniach, czasem miesiącach łapię dystans i wywalam połowę rzeczy.
Ostatnią deską ratunku dobry, zaskakujący temat. Ale sprawia mi przyjemność pisanie, na te właśnie tematy, jak widać. Chociaż, zobaczcie, jest pewna różnorodność: „W drodze do buenos”- nie nazwałabym tego pisaniem o rzeczywistości, tam wszystko jest , jak w krzywym zwierciadle. Globalizacja i wybory samorządowe- tutaj niestety nie można dopatrywać się mojej inwencji, gdyż były to tematy narzucone, przez organizatorów konkursów literackich, w których wzięłam sobie udział. Opowiadanie, o gościu, który wsiadł w autobus i stracił twarz- nierealne, metaforyczne ujęcie sprawy.
Nie będę już dalej, wymieniać, sprawa wyglądała tak, że gdy miałam dowolność w wyborze kształtu opowiadania, nigdy nie było to coś stuprocentowo rzeczywistego. Dlatego teraz sobie odbijam. W gimnazjum, stare czasy, pisałam z kumpelą fantasy, zmienia się wszystko na przestrzeni czasu i jestem pewna, że w całym moim długim życiu spróbuję czegoś nowego;]
Muszę przede wszystkim polubić przygody bohatera i jego samego, tak jak polubiłam woźną. Teraz zaczynam się rozkręcać, pisać częściej i więcej, pobawię się jeszcze trochę po swojemu, a jak efekt będzie nudząco-usypiająco-niestrawny, zobaczę liczne komentarze sprzeciwu:” Nieeee, laska, daruj sobie”, obiecuję poprawę!
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?
4
Jako, że nikt nie protestuje, kolejną poezję, niekoniecznie-wysokich-lotów sprezentuję.
Mam władzę nad tym światem, wasze ruchy kontroluję
Jeśli sam się obwołam królem, kto mnie zdetronizuje?
Mógłbym mieć wszystkie kobiety w pobliskiej okolicy,
z ulicy wybrałbym co ładniejsze, powabniejsze, piękne
nimfy betonowych zakamarków, jarmarków miastowych
świateł balowych, przyćmionych dancingowych lamp
W tym tkwi poezja, ja marzę na jawie, w mych snach
snuje się ideał bóg, kobieta, czarodziejka nocnych lokali,
na fali. Widzę ją w czerwonej sukience na wystawie sklepu
luksusowego, dla panienek z wyższych sfer, od Armaniego
Patrzysz zdziwiony, a przecież u mnie płynie błękitna krew
Odzywa się więc głód, przygody zew, tak to zwykle bywa,
gdy książę szykuje, wystawny bal, wśród połyskliwych sal
Nie każdy zostanie zaproszony, zależy od mamony
Ona na pewno się postara, aby być, takiej okazji nie przegapi,
choć to nie typowa blachara, ja wiem, schemat bywa taki:
głębokie spojrzenia i kulturalna odzywka, przykrywka,
by ukryć prawdziwe zamiary, nie do wiary, jak to często skutkuje,
więc lawiruję, uśmiecham, pomykam, swoje kontrowersyjne
poglądy deklamuję, oczarowuję nimfę boginię w minut trzy
Teraz ty, pokaż co potrafisz. Nie uda się, zrozum
kwestia krwi, twoja rozrzedzona, plebejska, śródmiejska
Znowu mówisz mi: „To nie w moim stylu”. Nie wierzę
Po raz enty, zamknięty w pałacu, mam swych wysłanników
na placu. Właśnie ogłaszają nowe me zwycięstwo,
wychwalają męstwo. Bogini mam u boku, pośród atłasowej
pościeli, w bieli. żebyście ją ujrzeli!
W TV znowu widzę kolejne piękne ciało.
Zmysłów żar, wciąż mi mało!
Nagle sen przerwany jak urwany film.
Anioł, bóg, kobieta, cały glamour znikł.
Dodane po 2 godzinach 28 minutach:
edit:
skąd mi się wzięło określenie "jarmarków miastowych"... żenua.
"jarmarków miejskich".
miastowa to może być dziewczyna, nie jarmark.

Mam władzę nad tym światem, wasze ruchy kontroluję
Jeśli sam się obwołam królem, kto mnie zdetronizuje?
Mógłbym mieć wszystkie kobiety w pobliskiej okolicy,
z ulicy wybrałbym co ładniejsze, powabniejsze, piękne
nimfy betonowych zakamarków, jarmarków miastowych
świateł balowych, przyćmionych dancingowych lamp
W tym tkwi poezja, ja marzę na jawie, w mych snach
snuje się ideał bóg, kobieta, czarodziejka nocnych lokali,
na fali. Widzę ją w czerwonej sukience na wystawie sklepu
luksusowego, dla panienek z wyższych sfer, od Armaniego
Patrzysz zdziwiony, a przecież u mnie płynie błękitna krew
Odzywa się więc głód, przygody zew, tak to zwykle bywa,
gdy książę szykuje, wystawny bal, wśród połyskliwych sal
Nie każdy zostanie zaproszony, zależy od mamony
Ona na pewno się postara, aby być, takiej okazji nie przegapi,
choć to nie typowa blachara, ja wiem, schemat bywa taki:
głębokie spojrzenia i kulturalna odzywka, przykrywka,
by ukryć prawdziwe zamiary, nie do wiary, jak to często skutkuje,
więc lawiruję, uśmiecham, pomykam, swoje kontrowersyjne
poglądy deklamuję, oczarowuję nimfę boginię w minut trzy
Teraz ty, pokaż co potrafisz. Nie uda się, zrozum
kwestia krwi, twoja rozrzedzona, plebejska, śródmiejska
Znowu mówisz mi: „To nie w moim stylu”. Nie wierzę
Po raz enty, zamknięty w pałacu, mam swych wysłanników
na placu. Właśnie ogłaszają nowe me zwycięstwo,
wychwalają męstwo. Bogini mam u boku, pośród atłasowej
pościeli, w bieli. żebyście ją ujrzeli!
W TV znowu widzę kolejne piękne ciało.
Zmysłów żar, wciąż mi mało!
Nagle sen przerwany jak urwany film.
Anioł, bóg, kobieta, cały glamour znikł.
Dodane po 2 godzinach 28 minutach:
edit:
skąd mi się wzięło określenie "jarmarków miastowych"... żenua.
"jarmarków miejskich".
miastowa to może być dziewczyna, nie jarmark.
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?
5
Ludzie, ludziska, odstąpcie, miejsce zwolnijcie jeden z drugim
Chcę zobaczyć denata z uśmiechem na ustach, wśród szarugi
Rozpusta w tej dzielnicy jak epidemia kataru, z koszmaru
Burdele i spelunki otwarte dwadzieścia cztery na ha, co za gra
świateł i refleksów. Na policzku odbija się róż, neonów król
żaden ból, żadna rozpacz, we włosach sztuczna rzęsa jej tkwi
Tłum pragnie jednak więcej mięsa, zasilić kałużę obcej krwi
Gdzie ta kurtyzana kruczoczarna, piękna, marna kusicielka,
pokoju wichrzycielka z ponętnym ciałem? Oniemiałem!
Dziewczyna wystraszona, oskarżana co najwyżej o kradzieże
pacierze odmawia. Matko Boska litosna przebacz bagaż win
Dla plebsu ucieszonych min poleci moja głowa. Niemowa, trup
nie powie żadnego słowa, wyjaśnień nie złoży, tłum mnie upokorzy
Dziś nikt nie bierze pod rozwagę, że zmarły szczęśliwie przeżył
ostatnie oddechy w ramionach kobiety, dla pociechy pogrążony
wyzwolony z jarzma moralności. Wśród znamienitych gości
nie zaprzeczał nigdy faktów, co do kochanek mnogości. Radości!
Radości w życiu trzeba. Nie rozumie nikt, sprawiedliwości żąda
jedna druga trzecia w tłumie głupia flądra, kura domowa znosząca
zgniłe jaja. Początek maja, a pada jakby był środek jesieni
Kamieni, kamienie każą zbierać, ukamienować bladolicą ulicznicę
Za włosy po wyboistym bruku ciągną ciało, czuję w powietrzu znak
nigdy wcześniej tak nie lało.
Pochopny prorok.
żaden piorun, żadna błyskawica, nie płonie w sprzeciwie zbrukana ulica
Opodal stoi kaplica, z oczu figurki teraz kapie łza, Matka Boska bezsilna
rozkłada ręce w geście niemożności, nie ma litości. Nie ma litości!
Teraz trupy dwa.
Chcę zobaczyć denata z uśmiechem na ustach, wśród szarugi
Rozpusta w tej dzielnicy jak epidemia kataru, z koszmaru
Burdele i spelunki otwarte dwadzieścia cztery na ha, co za gra
świateł i refleksów. Na policzku odbija się róż, neonów król
żaden ból, żadna rozpacz, we włosach sztuczna rzęsa jej tkwi
Tłum pragnie jednak więcej mięsa, zasilić kałużę obcej krwi
Gdzie ta kurtyzana kruczoczarna, piękna, marna kusicielka,
pokoju wichrzycielka z ponętnym ciałem? Oniemiałem!
Dziewczyna wystraszona, oskarżana co najwyżej o kradzieże
pacierze odmawia. Matko Boska litosna przebacz bagaż win
Dla plebsu ucieszonych min poleci moja głowa. Niemowa, trup
nie powie żadnego słowa, wyjaśnień nie złoży, tłum mnie upokorzy
Dziś nikt nie bierze pod rozwagę, że zmarły szczęśliwie przeżył
ostatnie oddechy w ramionach kobiety, dla pociechy pogrążony
wyzwolony z jarzma moralności. Wśród znamienitych gości
nie zaprzeczał nigdy faktów, co do kochanek mnogości. Radości!
Radości w życiu trzeba. Nie rozumie nikt, sprawiedliwości żąda
jedna druga trzecia w tłumie głupia flądra, kura domowa znosząca
zgniłe jaja. Początek maja, a pada jakby był środek jesieni
Kamieni, kamienie każą zbierać, ukamienować bladolicą ulicznicę
Za włosy po wyboistym bruku ciągną ciało, czuję w powietrzu znak
nigdy wcześniej tak nie lało.
Pochopny prorok.
żaden piorun, żadna błyskawica, nie płonie w sprzeciwie zbrukana ulica
Opodal stoi kaplica, z oczu figurki teraz kapie łza, Matka Boska bezsilna
rozkłada ręce w geście niemożności, nie ma litości. Nie ma litości!
Teraz trupy dwa.
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?
7
W sercu południowego miasta tętniącego rytmem uderzeń chyżych koni o uliczny bruk
Stoi gmach olbrzymi, istny kolos, do środka nie dostanie się nieprzyjazny z zewnątrz huk
Teatr to własności Jacques’a Rancière’a, a dziś, ku radości wielu gości- wielka premiera
Entuzjazm wokół szerzy się niemały, piękne damy słysząc nowe wieści, prawie by zemdlały
Temat sztuki całkiem miły: rewolucje, miłość wojna, będzie słono płacić widownia hojna
Aurę delikatnego skandalu, cichych szeptów w kątach sal, podtrzymuje sylwetka Mortimera
Nie pierwszego z brzegu amatora, lecz aktora pierwszej klasy! Co w rękawie chowa cztery
asy. Buntownika nosi miano, które już mu niegdyś dano na znak sprzeciwu wobec
baronów, książąt, hrabiów- wszystkich tych arystokratów, będących niczym w sercu kolec
W walce równej wiele razy mógłby w życiu swoim polec. Nagle zaprzestał kłótni, trzasków.
Pochłania go aktorstwo wśród sceny żywych blasków. Omamia tłumy czar buntownika i te
iskry gorące, w źrenicach żwawo igrające. Nie dają spokoju, gdy zamkniesz oczy, wizja ich
sen zamroczy. O godzinie równej sala pełna z niecierpliwością czeka, by zobaczyć owego
wielkiego człowieka. Mija minuta druga, trzecia, brak szacunku stulecia! Wszak sama księżna
w loży zasiada. Biada temu kto się spóźnia, oj biada. Wtem rozsunięcie purpurowej kurtyny
daje początek przedstawienia, bez nuty rutyny. Główna postać tak skonstruowana, że miotana
swymi szaleństwami dopuszcza się mordu paniczów sztyletami. Mortimer szarżuje po
deskach teatru, władczym spojrzeniem, szermierką wrogów doszczętnie dyskredytuje
Księżna kontenta wielce, zadowolenia nie kryje, wygodnie, w elitarnej loży przebieg zdarzeń
komentuje : Co za brawura, odwaga, wściekłości dzikiej szał, niejeden baron za moimi
plecami uciekłby ze strachu w dal. Ze sceny padają kluczowe słowa: Niech zamilknie każda
w diademie złotym głowa. Zapowiadam koniec ucisku, tu i teraz wojnę aranżuję.
Kieruje na księżnę rozbiegane spojrzenie, co wprawia damę w lękliwe zdumienie. Podnosi
wysoko szablę, groźnie błyszczy srebro stali. Publiczność strwożona rozgląda się po sali.
Mortimer drży, pot zrasza zmarszczone czoło, wkoło ani jeden szmer. Czy zbiegnie ze sceny?
Kogoś szablą potraktuje?
Mortimer rezygnuje.
Szabla wypada z rąk, on pada na kolana, pokłon bogatej damie w loży składa. Uśmiecha się i
mówi: Nikt już rozpoczętej rewolucji nie stłumi. Ani pan, ani pani. Zrani was pewność własna
W Bastylii czeka cela ciasna.
Stoi gmach olbrzymi, istny kolos, do środka nie dostanie się nieprzyjazny z zewnątrz huk
Teatr to własności Jacques’a Rancière’a, a dziś, ku radości wielu gości- wielka premiera
Entuzjazm wokół szerzy się niemały, piękne damy słysząc nowe wieści, prawie by zemdlały
Temat sztuki całkiem miły: rewolucje, miłość wojna, będzie słono płacić widownia hojna
Aurę delikatnego skandalu, cichych szeptów w kątach sal, podtrzymuje sylwetka Mortimera
Nie pierwszego z brzegu amatora, lecz aktora pierwszej klasy! Co w rękawie chowa cztery
asy. Buntownika nosi miano, które już mu niegdyś dano na znak sprzeciwu wobec
baronów, książąt, hrabiów- wszystkich tych arystokratów, będących niczym w sercu kolec
W walce równej wiele razy mógłby w życiu swoim polec. Nagle zaprzestał kłótni, trzasków.
Pochłania go aktorstwo wśród sceny żywych blasków. Omamia tłumy czar buntownika i te
iskry gorące, w źrenicach żwawo igrające. Nie dają spokoju, gdy zamkniesz oczy, wizja ich
sen zamroczy. O godzinie równej sala pełna z niecierpliwością czeka, by zobaczyć owego
wielkiego człowieka. Mija minuta druga, trzecia, brak szacunku stulecia! Wszak sama księżna
w loży zasiada. Biada temu kto się spóźnia, oj biada. Wtem rozsunięcie purpurowej kurtyny
daje początek przedstawienia, bez nuty rutyny. Główna postać tak skonstruowana, że miotana
swymi szaleństwami dopuszcza się mordu paniczów sztyletami. Mortimer szarżuje po
deskach teatru, władczym spojrzeniem, szermierką wrogów doszczętnie dyskredytuje
Księżna kontenta wielce, zadowolenia nie kryje, wygodnie, w elitarnej loży przebieg zdarzeń
komentuje : Co za brawura, odwaga, wściekłości dzikiej szał, niejeden baron za moimi
plecami uciekłby ze strachu w dal. Ze sceny padają kluczowe słowa: Niech zamilknie każda
w diademie złotym głowa. Zapowiadam koniec ucisku, tu i teraz wojnę aranżuję.
Kieruje na księżnę rozbiegane spojrzenie, co wprawia damę w lękliwe zdumienie. Podnosi
wysoko szablę, groźnie błyszczy srebro stali. Publiczność strwożona rozgląda się po sali.
Mortimer drży, pot zrasza zmarszczone czoło, wkoło ani jeden szmer. Czy zbiegnie ze sceny?
Kogoś szablą potraktuje?
Mortimer rezygnuje.
Szabla wypada z rąk, on pada na kolana, pokłon bogatej damie w loży składa. Uśmiecha się i
mówi: Nikt już rozpoczętej rewolucji nie stłumi. Ani pan, ani pani. Zrani was pewność własna
W Bastylii czeka cela ciasna.
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?
8
No, no, no! Kawałek pierwszorzędnego rapu! Nie skomentuję, wybacz, gdyż zaczyna mnie powoli toczyć robak zawiści.
A teraz z zupełnie innej beczki.
A teraz z zupełnie innej beczki.
Na tym polega profesjonalizm.Dopiero po paru tygodniach, czasem miesiącach łapię dystans i wywalam połowę rzeczy.
Padam na pysk, więcej prawdy o pisaniu jest tylko w "Martinie Edenie", ale London ujął to ciut rozwleklej.Muszę przede wszystkim polubić przygody bohatera i jego samego
9
Proszę o krople żołądkowe, bo bardzo boli mnie brzuch
Ulice szare i płaskie przedrzeźniają każdy ruch
Ogranicza mnie ten pokój i cztery ściany
Miękkie białe czyste myśli kurhany
Proszę o krople żołądkowe
Bardzo boli
brzuch
już
Krytycy mówią: tendencji spadkowych nie popieramy
Futuryzujmy się wszyscy, wszyscy umieramy
XXI wiek, oblicze zmienia cały świat
Wiem to przecież: szach i mat
Krytycy mówią
Bardzo boli
brzuch
Wersy jak notowania na giełdzie: słupek opada
Nie mogę już myśleć, jedna moja rada
Poczekam na nowy kolejny dzień
krople żołądkowe kiedyś
podziałają
na sen.
Ulice szare i płaskie przedrzeźniają każdy ruch
Ogranicza mnie ten pokój i cztery ściany
Miękkie białe czyste myśli kurhany
Proszę o krople żołądkowe
Bardzo boli
brzuch
już
Krytycy mówią: tendencji spadkowych nie popieramy
Futuryzujmy się wszyscy, wszyscy umieramy
XXI wiek, oblicze zmienia cały świat
Wiem to przecież: szach i mat
Krytycy mówią
Bardzo boli
brzuch
Wersy jak notowania na giełdzie: słupek opada
Nie mogę już myśleć, jedna moja rada
Poczekam na nowy kolejny dzień
krople żołądkowe kiedyś
podziałają
na sen.
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?
10
Gdzie się podziewałaś, u licha?! Bez Ciebie z postów sączyła się nuda, hej, jak z uszkodzonego kranu...
Krople żołądkowe jako panaceum na niemoc twórczą tudzież bezsilność w konfrontacji ze współczesnym światem, to tylko placebo. Zresztą większość lekarstw na wszelkie nasze, urojone i prawdziwe, dolegliwości to placebo.
Krople żołądkowe jako panaceum na niemoc twórczą tudzież bezsilność w konfrontacji ze współczesnym światem, to tylko placebo. Zresztą większość lekarstw na wszelkie nasze, urojone i prawdziwe, dolegliwości to placebo.
11
Krople żołądkowe nigdy nie zawodzą. Wiersz uchwycił chwile zwątpienia, z nutą dekadentyzmu, który cyklicznie nachodzi chyba każdego.
Teraz mam czas tylko na krótkie formy. Toczę wojnę z esejem, muszę go rozgryźć od strony formalnej, doszukać się intertekstualności w „Tekturowym samolocie” Stasiuka, wysnuć wnioski, bla bla bla. I wbrew pozorom taka praca zajmie mi dwa tygodnie, jak nie więcej.
Od połowy listopada odżyję i nie nadążycie z weryfikowaniem;]
Teraz mam czas tylko na krótkie formy. Toczę wojnę z esejem, muszę go rozgryźć od strony formalnej, doszukać się intertekstualności w „Tekturowym samolocie” Stasiuka, wysnuć wnioski, bla bla bla. I wbrew pozorom taka praca zajmie mi dwa tygodnie, jak nie więcej.
Od połowy listopada odżyję i nie nadążycie z weryfikowaniem;]
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?
12
Ręce nabrzmiałe siecią żył
własny cichy niepokój
był
Powoli nadpływa spokój
Podróż ma formę cudownej pigułki
medykamentu który
wreszcie odsłoni zachmurzoną część
firmamentu
Można patrzeć za szybę
dostrzec
czerwono-niebieskie światło policyjnego radaru
wskazującego jednoznacznie przewinienie
moje nasze wasze odwieczne
błądzenie
Podróż zatarta smuga w przestrzeni
pola lasy
W oczach migają drapieżne pnącza
zieleni
kiedy czerwieni czerwieni mi potrzeba
Chciałbym zamknąć w dłoni
boleśnie błękitny kawał
nieba
na teraz a zaraz
Podróż skończy się niespodzianie
dzisiaj
We własnym łóżku
przy krzyku telewizora
czeka
Kolejne powielone stokrotnie
śniadanie
własny cichy niepokój
był
Powoli nadpływa spokój
Podróż ma formę cudownej pigułki
medykamentu który
wreszcie odsłoni zachmurzoną część
firmamentu
Można patrzeć za szybę
dostrzec
czerwono-niebieskie światło policyjnego radaru
wskazującego jednoznacznie przewinienie
moje nasze wasze odwieczne
błądzenie
Podróż zatarta smuga w przestrzeni
pola lasy
W oczach migają drapieżne pnącza
zieleni
kiedy czerwieni czerwieni mi potrzeba
Chciałbym zamknąć w dłoni
boleśnie błękitny kawał
nieba
na teraz a zaraz
Podróż skończy się niespodzianie
dzisiaj
We własnym łóżku
przy krzyku telewizora
czeka
Kolejne powielone stokrotnie
śniadanie
15
Słowa czarne piszę, wiem, pisać je muszę
Pewnie, pewnie, że się skuszę na ofertę
Kopertę z duszą zostawię pod talerzem
Przymierzem naszym spleciemy kosy
Stosy winny płonąc pod smolnymi stworami
Parami mogliśmy do nieba podążać... parami
Teraz pod niebiańskimi bramami głęboki rów
Znów przegrana, z tyłu zmieniają straży wartę
Zawsze gram w otwarte, więc wyznam od razu
Nie robią na mnie wrażenia piekielne kielnie
Marzenia w życiu spełnione, rozkoszy niemało
Opływało domostwo radościami nie z tego świata
Kata, zawołajcie kata, niech gra bębnowa muzyka
Zegar tyka, tyka, czasu już niewiele, posłuchajcie
Drodzy przyjaciele:
Przeżyłem więcej niż niejeden z was
Warto na skróty! Warto przez las!
Posmakować raz lukru, potem zżerać kwas.
Pewnie, pewnie, że się skuszę na ofertę
Kopertę z duszą zostawię pod talerzem
Przymierzem naszym spleciemy kosy
Stosy winny płonąc pod smolnymi stworami
Parami mogliśmy do nieba podążać... parami
Teraz pod niebiańskimi bramami głęboki rów
Znów przegrana, z tyłu zmieniają straży wartę
Zawsze gram w otwarte, więc wyznam od razu
Nie robią na mnie wrażenia piekielne kielnie
Marzenia w życiu spełnione, rozkoszy niemało
Opływało domostwo radościami nie z tego świata
Kata, zawołajcie kata, niech gra bębnowa muzyka
Zegar tyka, tyka, czasu już niewiele, posłuchajcie
Drodzy przyjaciele:
Przeżyłem więcej niż niejeden z was
Warto na skróty! Warto przez las!
Posmakować raz lukru, potem zżerać kwas.
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?