Bartosh16 pisze:
1. Kondycja finansowa obywateli - nie oszukujmy się; nie każdego stać na książki. Są ludzie, którzy chcieliby coś kupić, ale nadwerężyłoby to ich domowy budżet.
hmm... inaczej. Ludzie którzy kupowaliby książki najczęściej mają znacznie mniej kasy niż ci którzy ich nie kupują. To chyba spadek po komunie - pauperyzacja inteligencji a jednocześnie triumf chamów i prymitywów...
Jednocześnie - nieufność i niechęć do wspólnych przedsięwzięć - nie ma grup gdzie kilka osób składa się powiedzmy po 2 dychy tygodniowo na stworzenie wspólnej biblioteczki.
2. Kondycja intelektualna - polski system edukacji kształci dzieci i młodzież w taki sposób, że wpaja im nienawiść do książek.
pisałem o tym już bodaj 15 lat temu...
Kanon lektur to tragedia i żenada.
Oprócz tego system szkoleniowy w naszym kraju celowo nakierowany jest na kształcenie ludzi mniej światłych i upośledzanie ich zdolności samodzielnego myślenia.
owszem. do tego pożądane jest by osobnik poddawany scholaryzacji był dyspozycyjny - umiał się na rozkaz wykuć co ma myśleć żeby zaliczyć testy
Sam premier powiedział, że cenniejszy dla państwa jest dobry ślusarz, niż wykształcony bezrobotny.
o kurcze - to pan premier umie czasem powiedzieć coś mądrego!?
Dlaczego? Dlatego, że ślusarz, w większości przypadków będzie zbyt zajęty swoją pracą, żeby wzniecić bunt.
Ślusarz będzie miał pracę z której będą jakieś efekty.
Absolwent psychologii, filoziofii, politologii, archeologii będzie siedział na kasie w biedronce - bo de facto tylko 1% absolwentów znajdzie robotę w tym zawodzie. A patrząc po poziomie magistrów na przykładzie własnym powiem brutalnie: do roboty w wyuczonym zawodzie te 99% się i tak nie nadaje.
ergo: nie dziwię się ze wykształciuchy się buntują a ślusarze nie.
Cytując Stalina: "Ciemnotą łatwiej rządzić".
trrr... Nie byłeś nigdy ślusarzem - więc nie wiesz co trzeba umieć by wytoczyć głupi sworzeń. nawet używając tradycyjnej tokarki sterowanej ręcznie a nie komputerowo...
Po prostu: jako inteligent niepotrzebnie odczuwasz pogardę dla roboli i przeceniasz swoją wyższość.
Ok. absolwent zawodówki może nie słyszał o sonetach krymskich, ale Ty nie umiesz zrobić gładzi gipsowej. Zakres wiedzy do opanowania w zawodówce elektrycznej i liceum jest porównywalny. Ty rozumiesz koniecznośc ratowania zabytkowego kościoła. robol może tego nie rozumie - ale za to wie jak ściągnąć ściany, gdzie wpuścić preparat osuszający mur i jak się wylewa wieniec nad pęknięciami.
Ergo: w normalnym kraju to się uzupełnia. Jeden pracuje od dołu, drugi od góry.
Oczywiście były też zawodówki typu: przechowalnia tobołków - "przez najbliższe 3 lata nauczymy was dwu rzeczy. Po pierwsze jak się układa cegły, pod drugie że mieszanie zaprawy jest zadaniem waszego majstra - bo do tego jestescie za głupi"
a spróbuj się zaczepić w żabce albo biedronce przy wykładaniu towaru. Dopiero się zdziwisz ile rzeczy trzeba zapamiętać...
Dopóki nie poszedłem do szkoły średniej, ochoczo czytałem. Z własnej nieprzymuszonej woli przeczytałem Krzyżaków, Ogniem i mieczem, Potop, Quo Vadis. Czytałem ponad dwadzieścia książek rocznie. Liceum mnie skutecznie zniechęciło.
miałem dokładnie to samo - pod koniec podstawówki - czytałem ok 5-6 książek tygodniowo. W liceum błyskawicznie liczba ta spadła do zera.
widzę to tak: w ósmej klasie nie było wiele do roboty - wiadomości z lekcji wystarczały na tróję - nie musiałem się uczyć w domu. Zadawali bardzo mało. Zatemmiałem codziennie powiedzmy 6-7 godzin na czytanie, pisanie, spotkania z kumplami, wycieczki do biblioteki.
W liceum była walka o przetrwanie - bo generalnie jak ktoś przylufił na koniec roku to naciągali mu na troję ale mówili "do widzenia". wiec trzeba się było uczyć (a odwykłem) i odrabiać jakieś głupie zadania. Nie dość ze czasu było o wiele mniej to jeszcze wychodziłem z tej budy jak zombie...
Nazywam ten okres czasem snu. Potworny regres intelektualny, myśli samobójcze, zawód miłosny
Trzymała mnie przy życiu tylko myśl że odsiedzę do końca ten wyrok i z maturą w ręce idę na studia. Będę się uczył tego co lubię, będę kopał w ziemi, poznam fajne dziewczyny z całego kraju, pokaże im coś ciekawego w Warszawie, może kiedyś zobaczę co ciekawego jest w ich stronach rodzinnych. Liczyłem też na jakąś fuchę - bo studentów chętnie zatrudniano (akurat poszedłem na studia jak znowelizowano przepisy - i za studentów trzeba było bulić wat - jakakolwiek robota skończyła się jak sen złoty...)
Studia mnie rozczarowały, dziewczyny były fajne, roboty jak na lekarstwo - drobne fuchy się łapalo i sprzedawało teksty gazetom.
3. Zarobienie społeczeństwa - jak pisał Góral, ludzie są zbyt zatyrani, żeby czytać. ie wszyscy, ale naprawdę wielu. Trzeba rypać na dwa etaty, albo brać nadgodziny, żeby w miarę godziwie żyć. Ojciec pięcioosobowej rodziny w pierwszej kolejności będzie chciał tą rodzinę wykarmić, a dopiero potem poczytać.
coś w tym jest. kto pracuje jak bydlę ten żyje jak bydlę... Miałem tak pracując w teatrze - 10-12-14 godzin na dobę. Wracałem zasypiałem, budziłem się i do roboty. Nie miałem siły popatrzyć w TV
Dowlec się z pola do obory, koryto obroku i spać...