- Żanim pan do mnie szczeli, niech pan podszkoczy – odezwał się mały chłopiec wpatrując się w Lanzę wielkimi ze strachu oczami. Mimo tego, że wyglądał na wystraszonego mówił pewnie i spokojnie. Nie mógł mieć więcej niż dziesięć lat, a mówił w taki sposób, jakby miał w ustach bułkę z drugiego śniadania.
Lanza zdziwiony tą propozycją opuścił karabin i przystanął. Za jego plecami przemykały grupki dzieci prowadzone przez nauczycieli do wyjścia w nadziei, że uda się je ocalić. - Dlaczego miałbym podskoczyć? – zapytał przykucnąwszy i zrównując swój wzrok ze spojrzeniem dziecka. Była to ostatnia rzecz, jakiej się spodziewał. W filmach ludzie w takich sytuacjach krzyczą „Nie zabijaj mnie”, „Proszę, zlituj się” i tak dalej. Czasem nic nie mówią tylko piszczą ze strachu. Ale nigdy nie proszą o podskok.
- Kiedy pan podszkoczy, wyjdzie kim pan jeszt naprawdę – odpowiedział chłopczyk. – Może się okaże, że pan tak naprawdę nie jeszt morderczą i że to szystko to tylko duże nieporożumienie.
„Duże nieporozumienie, dobre sobie” Lanza uśmiechnął się niewyraźnie w myślach nie wiedząc co sądzić o tej całej sytuacji. Przełożył karabin w drugą dłoń i wycelował go w chłopczyka, ale ten stał niewzruszony. – Skąd ty to mały wiesz, co? Skąd możesz wiedzieć, że to nieporozumienie? – zapytał pewnym głosem, chociaż jego wewnętrzna pewność została mocno zachwiana. Nie lubił nieprzewidzianych sytuacji, a ta niewątpliwie taką była.
- Ja tego nie wiem, ale można to łatwo szprawdzić – chłopczyk zrobił taką minę, jakby było to równie proste co rachunek dwa plus dwa.
- Niby jak? – Lanza nie wiedział czy się śmiać czy zacisnąć zęby i podziurawić małego.
- Wysztarczy, że pan podszkoczy. Jeżeli pan nie wierzy, możemy pójszcz do łazienki, o tam – wskazał palcem w głąb korytarza – sztanąć przed lustrem i szam pan żobaczy, jakim pan jeszt człowiekiem.
„Do diabła, co on plecie?” myślał Lanza, ale im dłużej się zastanawiał tym bardziej był ciekawy, co zobaczy w lustrze. - W sumie co mi tam, w końcu jesteśmy w szkole i mi też należy się przerwa – Lanza przewiesił karabin przez ramię i wskazał chłopcu brodą, że ma się ruszyć. Chłopiec chwycił go za rękę i zaprowadził do łazienki. Przed wejściem leżał trup nauczycielki, chyba od wychowania fizycznego, więc Lanza odsunął go butem i przepuścił chłopca przodem.
Stanęli przed lustrem. Dzieci popisały niewybredne wierszyki, ale mógł w nim było dojrzeć i siebie, i chłopczyka.
- No, dalej – zachęcił go chłopiec. – Niech pan podszkoczy. I proszę patszyć w lustro.
Lanza podskoczył. Zobaczył jak podskakuje też jego odbicie, a karabin na chwilę zawisa w powietrzu. Nic poza tym. – No i co? – zapytał chłopczyka, który wpatrywał się w niego cały czas swoimi wielkimi oczami. Chyba już miał takie oczy, a ich średnica wcale nie zależała od poziomu strachu.
- No i czo pan zobaczył?
- Nic – odpowiedział Lanza. - To znaczy siebie. Ale nic poza tym. Nic szczególnego.
- A ja widziałem pana prawdziwego. O, tu, tu – wskazał palcem okolice oka – drgnęła panu powieka. I jeszcze uszta w lewym kąciku szę panu podnioszły.
Lanza podskoczył jeszcze raz przypatrując się swojej mimice. – Rzeczywiście, drgają mi powieka i usta, kiedy podskakuję. Widocznie tak mam – dla pewności podskoczył jeszcze raz. I jeszcze jeden. Za każdym razem drgała mu lewa powieka i podnosiły się usta w lewym kąciku.
- No i widzi pan, to żnaczy, że pan wczale nie jeszt morderczą. Morderczy szę nie uszmiechają kiedy podszkakują. I nie drga im powieka. Gdyby im drgała to by żnaczyło, że ża każdym rażem, kiedy szczelają pęka im kawałek sercza. A przecież morderczy nie mają sercza.
- Młody, skąd ty bierzesz takie banialuki? – zapytał Lanza cały czas gapiąc się w lustro. Podskoczył jeszcze raz dla pewności. Tym razem z pajacykiem. Do góry powędrowały mu nie jeden, a oba kąciki ust.
- Oooo, widział pan – chłopiec wycelował w niego palcem, a jego wielkie oczy zrobiły się jeszcze większe. – Widział pan kiedyś uszmiechającego szę morderczę?
- Nie wiem, nie znam innych morderców – odpowiedział zgodnie z prawdą Lanza. – Ale co to ma do rzeczy? Wszedłem do szkoły i zabiłem jakieś dwadzieścia, może dwadzieścia jeden osób. Już jestem mordercą i nie zmienią tego moje kąciki ust, ani brew, która ucieka mi do góry.
- Jeżeli nie jeszt pan morderczą, to ożnacza, że żaszło fatalne nieporożumienie. Dlatego powinien pan przesztać szczelać i szpróbować szystko wyjasznić.
- A komu niby miałbym to wyjaśniać, co mądralo? Zresztą zaraz się tutaj zjawi oddział policjantów i podziurawią mnie jak sito – Lanza otrząsnął się i ściągnął broń z ramienia. Wycelował broń w chłopca, ale ten bynajmniej się nie przestraszył.
- Psze pana, jak pan szystko im wytłumaczy to nikt pana nie podziurawi. Mosze pan napiszać szystko na kartcze, a ja ją żaniosę do panów policzjantów.
- Ha, że niby co? – Lanza się zaśmiał. – Myślisz, że się przejmą jakimiś tłumaczeniami? I to jeszcze na kartce?
- Psze pana, policzja szczela do morderczów, a nie do ludzi, którzy szę pomylili. Ża chwilę wróczę, tylko przynioszę żeszyt i długopisz – chłopiec obrócił się na pięcie i wybiegł z łazienki. Lanza przez cały czas miał wycelowany w niego karabin, ale wszystko stało się tak szybko, że nie zdążył nawet pomyśleć o naciśnięciu spustu. Był skołowany i o ile jeszcze kilka chwil temu wchodził do szkoły z mocnym postanowieniem urządzenia rzezi, teraz już sam nie wiedział, czy chce dalej zabijać, czy wytłumaczyć, że to wcale nie jest tak, że jest złym człowiekiem, tylko życie i społeczeństwo go wydymało. I nie miał innego wyjścia jak przypomnieć o sobie tą rzezią.
Chłopiec wrócił w mgnieniu oka trzymając w ręce zeszyt i piórnik. – Już jestem – zaczął wyrywać kartkę ze środka zeszytu. Odszukał w piórniku długopis i podał Lanzie.
Lanza odłożył na ziemię karabin i wziął od chłopca kartę z długopisem. Usiadł na podłodze i rozłożył przed sobą zmięty kawałek papieru. Przejechał po niej dłonią kilka razy i wziął do ręki długopis. Przyłożył go do kartki i znieruchomiał. Podniósł wzrok na chłopca. Miał oczy pełne łez.
- Czo sie ształo? Dlaczego pan nie pisze? – zdziwił się chłopczyk.
Lanza przeciągał tę chwilę, ale w końcu musiał odpowiedzieć na to pytanie. Zaczerpnął porządny chełst powietrza i wydusił z siebie: - Nie umiem pisać. Nikt mnie nie nauczył. A później było już za późno – spuścił głowę. Nie czuł wstydu, czuł tylko jak uchodzi z niego ciśnienie, które jeszcze kilka minut temu spuszczał ciągnąc za spust. Czuł się jak dętka. Czuł pustkę. I ze zdziwieniem stwierdził, że była ona dużo przyjemniejsza niż złość i frustracja. Niemniej w dalszym ciągu daleko mu było do dobrego samopoczucia.
- No to mamy problem – odezwał się chłopiec. – Możemy żrobić tak, że ja napiszę to czo pan mi podyktuje. Ale jesztem kiepszki z dyktanda. Mam dyszleksję. Wie pan, czo to jest dyszleksja?
- Słuchaj, nie mam pojęcia co to jest, ale nieważne. I tak piszesz lepiej ode mnie. Ja ledwie co swoje imię i nazwisko potrafię naskrobać. A i to robię w taki sposób, że nikt nie może rozczytać.
- Dyszleksja to żnaczy, że robię dużo błędów ortograficznych, psze pana. Ale mogę szpróbować.
- Okej, w takim razie spróbujemy. Tylko zamknę drzwi, żeby nikt nas nie zobaczył i nie zaczął przypadkiem strzelać, kiedy będziesz pisał – Lanza podniósł się, zamknął drzwi i wrócił na swoje miejsce.
Kiedy skończył mu dyktować, chłopiec zapisał osiem kartek. Nie wiedział ile czasu minęło, ale był pewien, że już najwyższy czas. – Okej, w takim razie leć zanieść to panom policjantom. Zobaczymy co dalej.
- Ale nie powie pan o tym mojej pani od jężyka angielszkiego? Na pewno będzie chciała szprawdzić ile błędów żrobiłem i jak żobaczy to żnowu dosztanę żłą oczenę.
- To jest ta, z którą miałeś lekcję jak przyszedłem?
-Tak, psze pana – pokiwał głową.
- Nie martw się, zastrzeliłem ją – odpowiedział Lanza. – Ale przepraszam. Na pewno chciała ciebie nauczyć jak pisać bez dysleksji, a ja wszystko zepsułem – pochylił głowę.
Wiedział, że gdyby patrzył na chłopca, nie powstrzymałby łez, które cisnęły mu się do oczu.
Chłopiec nie odpowiedział. Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz. Lanzę dobiegł głos policjanta wrzeszczącego przez megafon z drugiego końca korytarza: - Zabezpieczamy dziecko, zabezpieczamy dziecko! Lee i Robert, wchodzicie na górę! Dwayne, Andy, Danny, Wayne, korytarz jest wasz! Trzymajcie małego na oku i wyprowadźcie go z budynku!
Kiedy chłopczyk był w połowie korytarza rozległy się huk wystrzału w toalecie. Chłopiec przystanął i obejrzał się za siebie, a następnie obrócił w bok, w stronę okna. Widząc swoje odbicie w szybie podskoczył raz i drugi. Dla pewności zrobił jeszcze pajacyka i wtedy zaczął płakać.
Podskocz, a powiem ci kim jesteś [groteska]
1
Ostatnio zmieniony pn 16 wrz 2013, 17:21 przez niewidzialnezuo, łącznie zmieniany 1 raz.