Marcin Dolecki pisze:
Zastanawiam się, czy tytuły (chociaż te najważniejsze) nadawane w różnych krajach i w różnych okresach dziejów w ogóle mogą być sensownie zestawiane - jeśli tak, to jakie kryterium należałoby zastosować?
Raczej nie mogą być sensownie zestawiane, chociażby dlatego, że za tą samą nazwą kryje się różna pozycja w hierarchii władzy oraz różne uprawnienia.To zależy od kraju. Francuski
duc to nie to samo, co angielski
duke. A
prince jest nazwą tak pojemną, że bez dodatkowych określeń trudno się zabierać za rozstrzyganie, jakie prawa mu przysługiwały. Najzabawniejsza jest chyba książęca tytulatura w republikach miejskich we Włoszech, chociaż można by ją traktować jak czysty ozdobnik.
Marcin Dolecki pisze:w Malezji głowa państwa - król - jest wybierany spośród monarchów tego kraju na pięcioletnią kadencję.
Królowie niemieccy i cesarze Rzeszy też byli wybierani, tyle, że dożywotnio. Przez co siedmiu elektorów (kurfirstów - trzech duchownych i czterech świeckich) miało bardzo szczególną pozycję pośród innych książąt niemieckich. A kiedy cesarz Karol IV w
Złotej Bulli z roku 1356, regulującej zasady elekcji, nie dorzucił do elektorów księcia Austrii, to Rudolf IV Habsburg zaczął używać tytułu arcyksięcia, dla powetowania sobie tej krzywdy. I tak już zostało... Arcyksiążę to tytuł związany wyłącznie z domem Habsburgów.
My nie jesteśmy na to wyczuleni, gdyż w Polsce nigdy nie było rozbudowanej tytulatury rodów możnowładczych (tytuły sprawowanych urzędów to zupełnie inna kwestia). Ale nasi przodkowie mieli rozeznanie. Na przykład: cesarzowi Rzeszy, i tylko jemu, przysługiwała tzw. korona zamknięta (
corona clausa) z dwoma kabłąkami. W związku z czym, w XV-XVI w. zaczęły się pojawiać wyobrażenia królów Polski również noszących na głowie koronę zamkniętą - na znak naszej niezależności od cesarstwa. A co! Takie wizerunki powodują konfuzję wśród cudzoziemców-historyków, bo, jako żywo, żaden król polski władcą Rzeszy nie był, a tutaj te dwa kabłąki...