
Są tego trzy wersje ... ale spokojnie ... każda inna .... jakbyście mogli na koniec ... więc pewnie za trzy dni jeszcze dodatkowo powiedzieć .... tak sposób pisania nr 2 jest najlepiej ci wychodzi, ale i tak dno ... to byłbym wdzięczny.
Tarcze razem, nie pozwólcie skurwysynom przejść!
Kapitan wydzierał się z drugiego szeregu – Niech ta hołota pożałuje, że trafiła na nas. I bez bohaterstwa, od tego są inni. Uwaga!
Byli coraz bliżej. Najemnicy z gór, wyglądali twardo, jak starzy wyjadacze zaprawieni w bojach. Mieli zamiar zmieść nas samą siłą rozpędu, a my mieliśmy kilka niespodzianek. Poleciały strzały. Kilku padło. Zaparłem się prawą nogą. Uderzenie, zachwiało mną, zanim wyprowadził cios pchnąłem pod pachę. Gwizdek, krok do przodu. Stracili impet, cios, zasłona. Dwa gwizdki, krok do tyłu, cios, zasłona. Dwa gwizdki, cios, zasłona. Dwa gwizdki, na ramieniu czuję ciężar kuszy, szczęk zamka, świst cięciwy. Gwizdek, krok, cięcie, zasłona. Szereg wroga przerzedza się.
Nagły bul przeszywa mi czaszkę, rozsadza od środka. Brodacz przede mną pada. Tracę kontrast widzenia. Potężny huk rozdziera powietrze, powiew gorąca i płomienie trawiące ciała. Padam, coś ląduje na mnie. Krzyki ze wszystkich stron, nie mogę złapać tchu, nie mogę podnieść powiek. Taki prosty koniec?
-Dobry, Dobry – głos przebija się z ciemności. Jednak żyję. Ciężar z mojej piersi przetacza się, ktoś łapie za głowę.
-Dobry.
-Czego. Łapię kontur twarzy Zenda, klęczy nade mną cały blady.
- Cały, cały jesteś?
-Nie wiem – pomaga mi się podnieść. Chyba wszystko ze mną dobrze, nawet rany.
Do okoła rozlewa się morze ciał, powietrze jest ciężkie od smrodu spalenizny, zaraz zwymiotuję. Przewracam ciało leżące obok, to Kord, nie żyje. Jeszcze dwóch i jeszcze. Zend też szuka. Dalej ktoś próbuj esię podnieść, to Haris.
- O ja pierdole. Krzyczy. Patrzy na mnie. Kiwam głową uprzedzając pytanie.
Moris nasz sierżant z popaloną twarzą, ale żyje. Podchodzą Zibi i Pióro. Cała reszta nie miała szans. Cała drużyna w dosłownie chwili, dwudziestu czterech facetów, którzy byli jak rodzina.
- Wynośmy się stąd – pióro buduje nosze z dwóch tarcz. Podnosimy Morisa i kierujemy w stronę obozu.
Na środku i prawym skrzydle zbierają się grupki ocalałych. Ci z Tongii też zbierająrannych, nikt nikogo nie zaczepia wszyscy dostali po równo. Ciała ścielą się aż po wzgórza. Kruki i wrony już krążą, a słońce dopiero muska wierzchołki drzew.
Obóz rozniosło po całym terenie. Prowizoryczna palisada przestała istnieć. Tu też wszędzie leżą ciała. Jakiś porucznik przetacza się między nimi. Ktoś próbuje sprzątnąć plac.
Haris, nasz kombinator numer jeden, zawsze szukający okazji i zawsze trzeźwo myślący przejmuje rolę dowodzącego. Bez niego pewnie siedzieli byśmy zanurzeni w smutku, rozpatrując wydarzenia, snując przypuszczenia i obwiniając wszystko do okoła. Jego pewny głos wyrywa nas z bezruchu – Zend, Pióro skombinujcie wóz. Zibi, Dobry znajdźcie nasze rzeczy w tym burdelu. Dobry, czekaj znajdź kufer.
Kufer naszej drużyny z ostatnimi listami chłopaków, z pieniędzmi na czarną godzinę i zapiskami Kapitana. Listy pisał Pióro, zaczął ten zwyczaj podczas oblężenia Wizny, pomysł trafiony w dziesiątkę więc przyjął się. Nigdy nie myślałem, że te ostatnie pożegnalne do rodzin, kochanek, kurew i gdzie tam jeszcze się pisze kiedyś się przydadzą.
Zibi przywołuje mnie gwizdem, rozgląda się czy nikt nie patrzy. Znalazł ciało generała, zbroja rozpruta na piersi jakby coś z niej wyskoczyło, rana prowadzi przez gardło aż do szczęki, puste oczodoły wypełnia krew.
-Co to kurwa było? Pyta i jednocześnie zciąga złoty pierścień z palców.
- Nie wiem, kurwa przestań, to trup.
- Cholera spuchły, spuchły. Nic dobrego to nie było wiesz.
Znajdujemy parę fantów, sakiewkę, mapy, ozdobny sztylet. Krzyk Zibiego roznosi się nagle.
- Co jest? Pytam podbiegając. Trzyma się za rękę skcając z bulu.
-To do cholery. Podnoszę srebrny krążek. On patrzy na mnie i pokazuje popaloną dłoń.
-Próbowałem to podnieść i popaliłem dłoń. Podnosi ją, ale poparzeń już nie ma.
- Coraz gorzej Zibi. Dobra zbierajmy swoje graty.
Gdy skończyliśmy było południe. Pióro załatwił dwa wozy i jakieś jedzenie. Zebraliśmy prawie wszystkie rzeczy. Haris zajmował się Morisem najlepiej jak potrafił, ale efekt był marny, chyba go stracimy.
- Chłopakom należy się szacunek – zacząłem – nie chcę żeby je ścierwojady dziobały.
Wtedy pojawił się oficer. Wysoki, potężny mężczyzna otaczał się białym płaszczem kawalerzysty.
-Goldarin z pierwszego konnego. Przedstawił się. Kapitan Wezga przejął dowodzenie. Za godzinę wymarsz do Kadmy.
Wpatrywaliśmy się tempo. Haris podniósł się.
- Trzeci pomocniczy. Chcemy pochować przyjaciół.
- Trzeci pomocniczy. Zamyślił sięchwilę, spuścił głowę. – Zostawiłem tu dwunastu, myślę, że czym prędzej się stąd wyniesiemy tym lepiej. Rozejrzał się. Powiem, że zbieracie rannych. Tam macie wóz, tylko się pośpieszcie. Trzeci pomocniczy, słyszałem co zrobiliście rok temu i macie mój szacunek. Pośpieszcie się.
Kolumnę dogoniliśmy tuż przed zmrokiem. Nowy dowodzący, Kapitam Wezga nie sprawiał wrażenia kompetentnego. Nie panował nad obozowiskiem, ani oddziałami. Panował rozgardiasz, zostaliśmy oficjalnie oddziałem szpitalnym. Rankiem jakimś cudem udało się ustawić szyk, wozy w środku konni w awangardzie. Zaczeły rozchodzić się plotki, kto jak, co się stało. Dlaczego nie odnaleziono ciał magów, że pewnie to wszystko ich wina. Imperium miało większe straty, niedobitki ich oddziałów zawróciły. Pióro, który ponoć miał doświadczenie z magami zapewniał, że to nie możliwe, że nie ma takich czarów, ale co on tam się zna.
Jakieś zamieszanie zatrzymało pochód. Ktoś rozmawiał z dowódcą. Przybysz gestykulował, krzyczał, w końcu spią lejce i popędził wzdłuż kolumny. Dosiadał pięknej białej klaczy, sam ubrany w długi szaro-zielony płaszcz z rzędem srebrnych zapięć i kapelusz zdużym rondel przysłaniający ostre rysy twarzy. Szept popłyną przez kolumnę. Mag z żelaznej wieży.
Chwilę po południu zatrzymaliśmy się na odpoczynek, nikt nie przejmował się rozkładaniem obozu. Usiedliśmy na środku drogi tak jak staliśmy. Zend i Haris opatrywali rannych, Zibi robił herbatę, Pióro coś zapisywał. Usiadłem obok.
-Co teraz Pióro? Znaczy wiesz co z oddziałem?
- Pytasz, co z nami będzie? Nie przerywał pisania. Oddziałem, popatrz, pięciu facetów to nie oddział. Nie ma oddziału. Nie ma kapitana, sierżant – spojrzał na wóz – pewnie też. Ja mam tego dosyć, starzeje się i mam tego dosyć.
-Pióro, co ty chcesz?
-Chcę i to od dawna, ta rzeź przepełniła. Co tam się cholera stało, mam kurwa dość. Ręce mu się trzęsły odłożył papier i zaczął nabijać fajkę, ale to też mu nie wychodziło. - Byliśmy rodziną kurwa Dobry, ale bez … rozumiesz.
Rozumiałem, aż za dobrze, żałowałem że rozpocząłem temat.
-Bywało gorzej, wiesz, pamiętasz Solnie, no widzisz.
-Tamto było co innego. Dobry kiedyś, jak straciłem całą załogę, przysiągłem że już nigdy więcej, że wojsko może być w jakiejś jednostce na tyłach, Trzeci pomocniczy, rozumiesz. A teraz…