6
autor: Leszek Pipka
Umysł pisarza
Widział kto ubogiego krewnego z prowincji? Przyjeżdża otóż do nas, dźwigając walizkę z rączką (dobra jest, służyła wiernie całe lata, lepsza niż chiński badziew z kółkami, na który i tak nie ma pieniędzy), wypełnioną wiktuałami od cioci, ubrany jest w kombinację starszej odzieży po bracie z tą trochę młodszą, lecz równie niemodną - z lumpeksu, choć wypraną i odświeżoną. I nosi wyprasowane dżinsy.
Jest cichy, dobrze wychowany, ma błogosławieństwo rodzicielki na drogę, w pamięci szkolne lektury a w duszy odciśnięte zasady porządkujące lokalną społeczność. Ma czerwoną twarz, wystające z rękawów przyciasnej budrysówki duże, równie czerwone dłonie i widać po nim zakłopotanie.
No więc jestem takim ubogim krewnym, stoję przed światem pokazanym w tekście, zestrachany dodatkowo tymi wszystkimi mądrymi rzeczami, co je Autor umieścił w swoim komentarzu. Zupełnym przypadkiem wiem, kim jest Pan Banksy, ale cała reszta, włącznie z definicjami absurdu czy groteski – czarna d…ziura.
No ale do miasta mnie wysłali, robić kazali, co należy, nie bać się własnego zdania, to się wypowiem, gdyż tekst mnie po prostu rozbawił. Zupełnie prostacko, wprost i bez teoretycznego podkładu. Trudno, najwyżej miastowi będą posyłać sobie porozumiewawcze spojrzenia za moimi plecami :-P
Coś tam się pewnie powieli z innymi oceniającymi, wytykanie ortografów i literówek sobie darowałem.
Naprzód.
„Było to ciężkie przeżycie, jednak poradziłem sobie z nim. Postanowiłem tego nie analizować.”
Zaimek „tego” psuje oba zdania. „Go” byłoby lepsze – jeśli analiza dotyczyła wspomnianego przeżycia, „całej sytuacji” - jeśli narrator rozpatruje szerszy kontekst.
„Przez siedem dni tułałem się w drodze powrotnej do Swarzędza, pijąc wodę na stacjach benzynowych dzięki uprzejmości wielu pracowników niezależnie od firmy, i żywiąc się drożdżówkami, których miałem pełny plecak.”
Niedobre zdanie. Gryzie. Udało ci się rozdzielić czynność, którą wykonywał narrator na dwie niezależne, jakby ich było dwóch.
„Siedmiodniową tułaczkę do rodzinnego Swarzędza przetrwałem, pijąc wodę na stacjach benzynowych (to dzięki uprzejmości pracowników tych stacji, niezależnie od tego, jaką reprezentowali firmę) i żywiąc się drożdżówkami, których miałem pełny plecak.”
Albo: „Powrotna tułaczka do Swarzędza trwała siedem dni, przeżyłem je dzięki uprzejmości pracowników stacji benzynowych o różnych szyldach, którzy nie wzbraniali mi dostępu do wody - oraz drożdżówkom, których miałem pełny plecak”.
„Zapytany przez opiekunkę roku, dlaczego zdecydował się na te średnio popularne(? - naprawdę?) przecież studia, odpowiedział, że(1) jego wujek Roman miał takie poczucie humoru, że(2) ustawiał wszystkim w domu czcionkę Times new roman, a gdy Seweryn wysłał zgłoszenie na architekturę, Roman(wujek) przechwycił je dzięki zaawansowanemu komputerowi (superkomputerowi, którym dysponował) i zmienił na romanistykę.”
„Poznałem go pięć lat po tym jak szliśmy poboczem tej ekspresowej drogi, wyrzuceni ze studiów, bez szans na lepszą przyszłość.”
„Poznałem go pięć lat po tym jak szliśmy poboczem szosy, wyrzuceni ze studiów, bez szans na lepszą przyszłość.”
Bo: „tej drogi” nawiązuje fałszywie do wcześniejszego użycia wyrazu „droga” – w sensie poruszania się w przestrzeni w ogóle.
„Roman był człowiekiem lubiącym swoje imie i żarty(przecinek), w których występowała cząstka „rom”. W jego towarzystwie nigdy nie mówiliśmy o płytach cd. Wujek od razu dodawał Rom i śmiał się jak Mozart w filmie „Amadeusz” Milosa Formana.”
Mógłby jeszcze uwielbiać „Pedała Romana” supergrupy NAS, to dopiero byłby zdystansowany człowiek! :-P
„Po tym jak zostałem wyrzucony ze studiów historycznych napisałem powieść o życiu dzęciołów. Nigdy w moim otoczeniu (nikt) się nimi nie interesował. O dzięciołąch (w ogóle) mówi się tak niewiele.
Nawet w podręcznikach do przyrody, biologii czy środowiska,(bez przecinka) trudno odnaleźć o tych ptakach choć jedną wzmiankę.”
„Uznałem więc, że istnieje luka na(w) rynku (przecinek) którą chętnie zapełnie swoją książką. Po całym zamieszaniu z moją karierą literacką, spakowałem się i oznajmiłem rodzinie, że opuszczam dom.”(a gdzie lokalna sława, podboje miłosne, szalone wieczory literackie z artystowskim pijaństwem w finale?)
„Dziś(Teraz) tylko go czyścił i pił wódkę mieszaną z sokiem malinowym, udając przed matką że to nalewka. Ale udając w taki sposób(przecinek) by widziała, że udaje, że został (tak - niepotrzebne) zastraszony i pozbawiony wiary we własne siły, a przecież kiedyś był takim żądnym przygód motocyklistą.”
„Uważał, że nic mu się w życiu nie udało, bo rodzina go opuściła, pozwoliła, (aby) zamknąć (zamknął się) w garażu z motocyklem.”
„Tak naprawdę,(bez przecinka. W tym miejscu uznajmy, że interpunkcja nie jest najmocniejszą stroną opowieści i przestańmy męczyć zwierza) chciał z nas wszystkich zrobić firmę kurierską, dokupić następne motory, a w wakacje wypuszczać się na motorowe tripy po Europie.”
„Nic z tego, powiedziała matka i tak to się skończyło.”
Lekka zaimkoza? „Nic z tego – powiedziała matka, uśmiercając pomysł w zarodku”. Powiedzmy, ze tak. Albo inaczej, jednak bez drugiego zaimka.
„Zarabiała na reklamach około tysiąc(a) dolarów miesięcznie. Gdy poszedłem wypastować buty, wsunęła mi do plecaka(ch – się coś dodało) pięć tysięcy dolarów. O wszystkim dowiedziałem się dopiero w domu Seweryna, gdy rozpakowałem plecak.”
”…gdy go rozpakowywałem.” Tu akurat zaimek byłby całkiem pożądany.
„Zjawiłem się tam na początku stycznia. Pozwolili mi zająć dwie izby na strychu. Był tam piec na węgiel, wanna, ciepła woda w kranie i łóżko.”
Jedno zgrabne zdanie też by wyszło.
„Pozwolili mi zająć dwie izby na strychu, gdzie był piec na węgiel, wanna, ciepła woda w kranie i łóżko.” A kibel? Ni za tym, ni za tym rzecz fundamentalnej wagi, zwłaszcza zimą :-)
„Paula była wysoka, nosiła cały rok buty do biegania i nienawidziła chłopaków. Mnie też nienawidziła. Mieszkała ze swoją ciotką, Pauliną, która nienawidziła mężczyzn.”
Tu wydaje mi się, że jest zabawnie, zamierzona(chyba?) nieporadność ujmuje, ale tu:
„Miały duży, dwupiętrowy dom, przypominający leśniczówkę. Właściwie leżał na skraju lasu i wioski.”
już robi się chropawo, nieudolnie. A gdyby tak?
„Miały duży, dwupiętrowy dom, przypominający leśniczówkę, a że stał za wsią, na skraju lasu, był(1) prawie leśniczówką.”
„Obie były(2) bardzo wysportowane i piękne. Gdy było(3) ciepło grały na podwórku w piłkę plażową.”
Zaczątki bylicy.
„W okolicy sierpnia organizowały coroczny turniej piłki plażowej. Oczywiście zjawiali się sami mężczyźni i oczywiście za każdym razem wracali przegrani, poobijani, z kontuzjami lub płaczem.”
Trochę nie łapię, o co kaman. Po pierwsze, nie widzę powodu, żeby w turnieju brali udział wyłącznie mężczyźni. To mogłoby wynikać narzuconych przez gospodynie reguł, albo być efektem zmowy, jakoś wykluczającej udział kobiet, a wynikającej z podrażnienia męskiej ambicji. Lecz tego w tekście nie ma.
Dalej.
Paulina nienawidziła chłopaków, czemu zatem (a wszystko sugeruje, że obie panie współpracowały zgodnie w życiu i na boisku siatkarskim) przychodzili oni na party? A jeśli przychodzili, to przypadkiem nie warto pociągnąć tego wątku, na przykład, że tam dochodziło do kompromitacji chłopaków, przez Paula i Paulina były jednakowo zadowolone, kolejny raz dając upust swojej nienawiści?
„Wyjżałem przez okno i krew się we mnie zagotowała, choć w pokoju było około 12 stopni celsjusza (siedziałem w dwóch swetrach).”
Czemu kwestia w nawiasie? Nie mogłoby pójść za naturalną melodią języka? „…choć w pokoju było około dwunastu stopni Celsjusza, a ja siedziałem w dwóch swetrach.”
„Tutaj dodam, że dom Seweryna też położony był na skraju lasu, po drugiej stronie drogi względem domu Pauli i Pauliny.”
„…naprzeciw domu Pauli i Pauliny. Choć w niczym nie przypominał leśniczówki, jak tamten”. Taka podpowiedź.
„Szedłem zły, bardzo zły wprost na tę przeklętą posesję jak wtedy myślałem.”
Przy takiej konstrukcji zdania ma się wrażenie, że narrator idzie tak, jak myśli. Czyli na przykład jakby nie myślał, to by nie mógł iść. O to chodziło?
Może nie? A wtedy: "Szedłem zły, bardzo zły wprost na tę przeklętą - jak wtedy myślałem – posesję.”
„ - Naprawdę myślisz, że da się ustrzelić wróbla(ze) strzelbą(y)? – zapytała sucho Paula przegryzając marchew. Zauważyłem, że stoją obok skrzynki pełnej marchwii.”
Te marchwie na pewno muszą być zdublowane? Z błędem?
„Spojrzałem na nią badawczo, (po czym - niepotrzebne) zauważyłem(żając), że ma niewielką bliznę pod okiem. Zaciekawiło mnie to.”
„W nocy nie mogłem spać. Śniła mi się Paulina.(to dobre :-) ) Tak naprawdę, najpierw zakochałem się w niej, choć to na widok Pauli powiedziałem sobie, „napiszę kiedyś o nas książkę”. Pomyślałem o tym mniej wiecej w połowie drogi, gdy już dojrzałem piegi. Ale gdy tylko usłyszałem lekko zachrypnięty głos Pauliny i zobaczyłem jak miękko rusza biodrami i to z jaką elegancją w ruchach potrafi podać marchew, nie miałem wątpliwości, że mam przed sobą kobietę mojego życia, która stała obok dziewczyny w której zakocham się później i o której napiszę książkę. Będąc zupełnie dokładnym, tak to właśnie wyglądało na początku.”
Matko Seweryna, jaka kaszanka… Ale właściwie…nie widzę nic do poprawiania. Kaszanka = metoda? A czemu by nie? Tylko te przecinki - zgroza.
„Matka Seweryna nie znosiła listonosza, bo gdy tylko ją widział, włączał mu się tryb wszystko-lepiej-wiedzącego-frustrata i zanudzał ją opowieściami o sytuacji ekonomicznej tego kraju i upadku młodzieży.”
„Tego” kraju? Niee…. Kraju – po prostu. „Upadek obyczajów”, „upadek gospodarki” – tak, ale „upadek młodzieży” to już nie bardzo. „Upadek wartości wśród młodzieży”?
„Ten dzień, gdy Madeline milczała na ganku przeszedł do historii rodziny Seweryna jako...”
Oj, no właśnie - jako co? Ciekawe. Nawet twórcy powieści w odcinkach nie zostawiali czytelników z takim zonkiem. Bardzo brzydko, Panie Autorze :-P
Co jest źródłem komizmu w Twoim tekście? Ooo, to by było dobre pytanie dla znafffcy literatury. Ubogi krewny może co najwyżej zapytać siebie – a do czego właściwie suszysz zęby, człowieku?
Ano, całość jest niejednoznacznie, dyskretnie wesoła i uśmiecha się półgębkiem, jak tłusta wypłata, nie nasza, lecz majstra. I na pewno mogę pokazać zdania, które wprawiły mnie w szczególnie dobry nastrój.
„…a furgonetka z napisem „Instytut Historyczny nie toleruje głupoty”, wywiozła mnie gdzieś na peryferia miasta.”
bo wizja usuwania – i to takiego - przygłupich studentów przez wyspecjalizowane komórki uczelniane jest epicka, na niektórych uczelniach furgonetki pewnie błyskawicznie zostałyby zajeżdżone do cna.
„Wujek od razu dodawał Rom i śmiał się jak Mozart w filmie „Amadeusz” Milosa Formana.”
Bo jest gupie, a śmiech pamiętam.
”Po tym jak zostałem wyrzucony ze studiów historycznych napisałem powieść o życiu dzęciołów. Nigdy w moim otoczeniu nikt się nimi nie interesował. O dzięciołach w ogóle mówi się tak niewiele.”
bo zestawienie powagi klasycznej powieści i fikuśności dzięcioła robi kontrast. Na chwilę, bo jakby się zastanowić, to wesołość jest bezsensowna, przecież choćby książka o królikach jest arcydziełem. Czyli można. Zatem być może w następnej kolejności śmieszy to, że nie powinno być śmieszne.
„Gdy czytałem bardzo ciekawą powieść o złych Czyżykach, które postanowiły wypowiedzieć wojnę kulturalnym Bażantom, usłyszałem strzały.”
bo coś z tej samej bajki.
„Później uwiję własne gniazdo.”
bo Orzeszkowa, albo natchniony Harlequin. Z życia dzięciołów.
„Zapisała się na kurs tańca amerykańskiego i stworzyła największą w polskim internecie galerię lokomotyw spalinowych.”
bo co ma piernik do wiatraka, a to i to równie zakręcone – jak baranie rogi.
„Ich rany umiejscowione były na:
a) duszy
b) ciele
c) dumie.”
bo to dla odmiany – jak z referatu na lekcję polskiego, który napisał umysłowo sprawny inaczej gimnazjalista.
„Podała mi nad siatką marchew i wtedy złapała mnie na kontakt wzrokowy.”
bo tak :-P
„Spojrzała mi głęboko w oczy licząc, że się przestraszę.
Przestraszyłem się.”
bo ten myk mnie zawsze bawi.
I marchew i Łoś Superktoś i kaszana i Madlę i wiele innych rzeczy.
Co tam jeszcze?
Jest fajne pomieszanie realiów znanych poprzez osobisty ogląd każdemu czytelnikowi - z zupełnie pojechanymi rodem z bajki. W trudno uchwytny sposób (w sensie zacierania granic), płynnie, przechodzisz od czegoś realnego, do czegoś dziwnego, trochę jak z sennych marzeń. Gdzieniegdzie jest wetknięta klisza (na przykład językowa:, „Choć wtedy nie było jeszcze żadnego „nas” – jak cytat z Feel’a czy Dody), która robi sobie bekę z czytelnika. Albo jakieś „krzywe” odwołanie do popkultury. I dobrze.
Jest zgrabne wykreowanie osobnych światów, na przykład domu rodzinnego, czy tego wokół chałupy Seweryna. Są dwie dziwne kobiety z dwóch pokoleń i lekko niepokojący motyw fascynacji narratora rozstrzelonej między nimi obiema. To mi się podoba.
Mam natomiast wrażenie pewnej nierzetelności, powierzchowności roboty, którą wykonałeś. Wydaje mi się, że przebija brak potraktowania serio konwencji, czytelnik może i powinien robić „hyhyhy”, ale autor – chyba nie bardzo, przynajmniej do czasu, kiedy nabierze niezbędnej biegłości warsztatowej.
Wtedy dialog, zabawa z konwencją daje wartość dodaną, kolejną warstwę lukru na ciastku, skrobanie której daje czytelnikowi nadprogramową satysfakcję. I dodatkowe znaczenia, zwiększające moc oddziaływania tekstu.
Takie mam odczucie, jakbyś wziął oczywiste chwyty, patenty, uzupełnił to naturalną płynnością wypowiedzi (tę w tym akurat tekście widać) i inteligencją (tej też Ci nie brakuje) i pyknął ot, tak sobie, lewą ręką, nie przemęczając się przesadnie. Trochę szkoda. No i do powieści to temu dziełu trochę brakuje :-(
W tekście jest pozostawiony ślad wiodący do braci Coenów. Akurat „Fargo” – znowu, cóż za przypadek – oglądałem. Zdumiewająca, zdumiewająco precyzyjna konstrukcja zbudowana z banalności i przypadku, prowadząca do surrealistycznych rozwiązań.
Jeśli naprawdę kombinujesz w tych klimatach, to mistrzów sobie wybrałeś tęgich. Doskoczysz? Życzę Ci tego – najzupełniej szczerze.
Podpisano: ubogi krewny z prowincji :-)