3
Co tu komentować? Nikt nikomu nie każe być pisarzem. Uważasz, że zarabiasz za mało jako pisarz? Zacznij zarabiać na życie w inny sposób.
Nigdy nie zrozumiem lewackiej logiki, pomimo kilku - usilnych nawet - prób.

5
mnie ciekawią takie poglądy, bo są dosc egzotyczne (myślę, że trzeba mieć kobiecy mózg i psychikę Scarlett O'Hary, żeby ją zrozumieć):
- laska wybrała zawód X
- po kilku latach, okazało się, że nie jest on profitowy
- laska stawia postulat, że państwo powinno płacić jej w takim razie za wykonywanie zawodu X, skoro ona ma pragnienie go wykonywać, bo przecież każdy powinien sobie moc wybrać zawód, jaki chce.

W sumie ja ją rozumiem, każdy chciałby dostawać kasę za darmo. Myślę, że miliony Polaków zgodziłyby się z nią: byłoby cudownie, gdyby każdy mógł wybrać sobie jakiekolwiek hobby np. zbieranie znaczków, albo łowienie ryb, a państwo by płaciło im z automatu, że np. łowią ryby przez 8 godzin dziennie.

Z tą różnicą, że większość ludzi zdaje sobie sprawę, że to nierealne...

To co jednak wydaje mi się niebezpieczne, że laska zdaje sobie sprawę, że książki w PL są drogie, a zamiast walczyć np. o zlikwidowanie/obniżenie VAT na książki postuluje zatrudnienie kolejnej armii skorumpowanych urzędników,po to, żeby decydowali, ktora książka ma prawo dostać dotację.

Tak samo - laska sobie zdaje sprawę, że wydawnictwa i ksiegarnie robią ją w ch..., ale odrzuca pomysł zmiany formy dystrybucji..
Loony Stories - wydarzyło się naprawdę ;)

6
A mnie się wydaje, że problem istnieje. Co więcej, argumenty strony "Nikt nie każe być pisarzem" uważam za nietrafione.
Nie znam tego rynku od wewnątrz. Są tu pisarze, może się wypowiedzą i mnie poprawią.

Żyjemy w kraju, w którym mieszka czterdzieści milionów ludzi. Książka p. Malanowskiej przyniosła jej - jak twierdzi - 6800 zł, czyli szacuję że sprzedała się w ilości między 1500 a 2000 egzemplarzy.
Liczmy 2 tys. dla równego rachunku. Znaczy, zainwestowało w nią 0,005% mieszkańców. Mówiąc prościej pięć osób na 100 tys. Albo: 100 osób w całej Warszawie.
Wiem, że manipuluję odrobinę danymi, ale chcę stworzyć pewien szerszy obraz.

Nie czytałem tej książki, nie wiem, czy jest dobra, czy fatalna. Nie znam też historii jej promocji. Wydaje mi się to jednak dziwne, że tekst nominowany do wciąż najbardziej prestiżowej nagrody w kraju i paszportu polityki (który, o ile pamiętam, w każdej kategorii nominuje niedużą ilość twórców, więc raczej p. Malanowska nie utonęła w tłumie) jednocześnie sprzedaje się w takiej ilości.
To, w mojej opinii, w pewien sposób pokazuje także zasięg tych nagród. I dalej: stan kultury w Polsce.

Dostrzegam pewną tendencję: niewiele pisze się o literaturze i kulturze w ogóle. Coraz mniej. Kiedyś znakomity dział "kultura" w Forum, dziś wydatnie skurczony (na tyle, że nie w każdym numerze w ogóle się pojawia), opisuje nie tyle kulturę, ile głównie politykę czy inne dziedziny oczami twórców. Angora, chyba największy tygodnik w Polsce, publikuje listę bestsellerów, i niewiele więcej (bywają tez felietony gościa z PANu, ale wydaje mi się, że coraz rzadziej). W wielu pismach dział kultury nie istnieje albo jest bardzo "obok" kultury.

Żeby posłuchać/pooglądać pisarzy, reżyserów, muszę korzystać z Internetu (polecam np. cykl "Rozmowy PoSzczególne"), bo próżno szukać tych programów w telewizji*. To są nierzadko ludzie, którzy mają do zaoferowania pewną głębszą mądrość i wspaniale się tego słucha/czyta.

Hipoteza pierwsza: kultura – tym bardziej literacka - w Polsce nie istnieje.

Przechodzimy znowu do czytelnictwa.
http://www.bn.org.pl/download/document/1362741578.pdf

60% ludzi nie przeczytało ŻADNEJ książki w 2012 roku. Żadnej. To oznacza, że 2/3 osób, które mijam na ulicy czerpie całą swoją wiedzę o świecie i życiu z telewizji/gazet/Internetu. Co więcej, skoro nie czytają, można dość bezpiecznie założyć, że w telewizji raczej nie oglądają dokumentów na Planete a w Internecie nie szperają w poszukiwaniu tekstów naukowych. Jednym słowem: Pudelek i X-factor.

I powiem szczerze, nie kupuję powtarzanej tu bez przerwy tezy, że ludzie nie czytają, bo książki drogie i ich nie stać. Pierwsza lepsza wizyta w centrum handlowym udowodni Wam, że ludzie mają pieniądze nie tylko na jedzenie. Nie wszyscy, ale wielu. Co więcej, gdyby to była tylko kwestia ceny, nie czytaliby nowości, chodziliby do biblioteki, pożyczali od znajomych albo kradli z Internetu.
Co, w pewnym ogólnym sensie, i tak poprawiałoby sprzedaż książek, bo od czasu do czasu zapragnęliby mieć coś nowego.

Hipoteza druga: Ludzie w Polsce nie czytają. I to z powodów innych niż ekonomiczne.

Wracamy do tematu.
Kobitka napisała, że dostała 6800 zł za książkę i że to żal.
Wy naskakujecie na nią, jakby domagała się gór złota za leżenie na trawie.
Widzę tu pewien dysonans. Mam poczucie, że atakujecie postawę, której ona wcale nie prezentuje. Tym bardziej, że wyraziła ją pod wpływem emocji.

Daleko mi do socjalisty, ale ona ma rację w tym sensie, że problem istnieje.

"Nikt nie kazał zostać pisarzem". Nie rozumiem, co to ma znaczyć. Nikt nikomu nie każe zapieprzać za darmo na stażach albo za pół-darmo w Biedronce po godzinach, a jednak ludzie to robią i takie rzeczy nas oburzają. Nie słyszałem też innych niż "firmowi" obrońców tego, że ludzie mają pracować gdzieś za darmo nawet kilka miesięcy (najczęściej tygodni) w pełnym wymiarze godzin bez żadnej pewności późniejszego zatrudnienia. Nikt się nie oburza, że ludzie chcą pieniędzy za zwykłą pracę?
Co zabawne - jak się okazuje - zajęcia, przy których niskie zarobki nas oburzają są bardziej dochodowe (no, może oprócz staży) niż to, o którym teraz mówimy.

Wydany pisarz, pisarz nominowany do kilku nagród, musi wykazać się pewnymi kwalifikacjami; wyższymi jak sądzę niż wiele osób, które zarabiają przecież przyzwoicie. Owszem p. Malanowska ma dość irytujący sposób argumentacji (wliczanie w czas pracy "myślenia" nad książką, które trwało prawie pół roku i sugerowanie, że to też harówka), ale nie znaczy, że nie zwraca uwagi na ważną kwestię.



Jeśli zakładać podejście przedmówców, to zakładam także, że od jutra dajemy zdechnąć całej operze, muzyce poważnej, jej kompozytorom i wykonawcom, większości artystów sztuk wizualnych, teatrów i niemałej części filmowców. Czy świat ograniczony do Szklanej Pułapki, Mam Talent i pornosów na Polonii 1 (są tam jeszcze w ogóle?) to naprawdę, to co chcecie postulować?
Wiecie przez ile dni w roku Opera Wiedeńska - jedna z najsłynniejszych przecież na świecie - przynosi zyski? Jeden dzień. To dzień, w którym z widowni usuwa się krzesła, a na jej miejsce umieszcza stoliki i robi się tam imprezę noworoczną.

Zwracam też uwagę, że argument dawnych mecenatów, jako mogących funkcjonować dzisiaj nie jest trafny za sprawą zmian w społeczeństwie. Hrabia, książę, król, czy inny bogaty szlachciura czuli się związani z kulturą dużo mocniej (z różnych przyczyn, to inna dyskusja) niż dziś jest z nią związany typowy biznesmen.

Hipoteza trzecia: żadna kultura bez wsparcia nie przetrwa.

Wreszcie. Mamy pewien zasób przepisów (Grimzon, jak sądzę wiesz o tym doskonale), które chronią polską kulturę przed naporem obcej np. w radiu i telewizji. Nie jestem natomiast pewien, czy istnieją takie przepisy w odniesieniu do literatury. Czy w jakiś sposób staramy się chronić nasze książki wobec „potęg” zza granicy?
To też ma znaczenie, bo na opublikowanej kilka tematów niżej liście bestsellerów 2013 roku Polacy zajmują miejsca: 4,6,7,8,10. Przy czym zwracam uwagę na dwie kwestie: 1. Czwarte miejsce to Sapkowski, który co roku się nie zdarza. 2. 2013 rok był to akurat taki rok, w którym nie ukazały się jakieś wielkie zagraniczne hity. Nie ma Harrego Pottera, Paulo Coehlo, a Dan Brown – chociaż wykręcił świetny wynik – nie miał całej tej mistyczno-promocyjnej otoczki jak przy „Kodzie”. Nieszczęsna E.L. ma za sobą b. silną machinę promocyjną i ją jako jedyną wymieniałbym tu właśnie jako zjawisko, ale też nie na skalę taką, jak książki, które wchodziły do nas niemal razem z ekranizacjami.

Hipoteza czwarta: nasza literatura jest b. słaba wobec zagranicznej. Nie bronimy jej.

Nie trafiają do mnie także argumenty o „kolesiostwie” przy stypendiach. Nie wiem, czy akurat stypendia są najlepszym rozwiązaniem dla literatury – prawdopodobnie nie – ale stawiający taką tezę musi być świadomy, że przecież na systemie dotacji opiera się niemal całe polskie kino. I uwierz mi – gdzie jak gdzie – ale tam kolesiostwo ma wielką moc.
Problem widziałbym w skutecznej kontroli, nie w wyrzucaniu wszystkiego na śmietnik, żeby pozbyć się kłopotu.

Teraz tak:

Celowo nie wypowiadam się konkretnie o tym, co powiedział autorka, bo nie stworzyła ona programu pozytywnego, a jedynie zwraca na razie uwagę na problemy. Ja także te problemy dostrzegam, choć pisarzem nie jestem.
Pisanie w Polsce jest w jakiś sposób dotowane (z czegoś utrzymują się te pisma, których nawet tu nikt nie czyta), ale myślę, że nie w sposób właściwy. I prawdopodobnie nie dość.

Nie jestem także naiwny i mam pełną świadomość tego, że literatura nie jest, nie była i nigdy nie będzie szczególnie istotna w życiu społeczeństwa. Nie oczekuję, że kibice na ustawkach będą się w ramach rozgrzewki przerzucać cytatami z Kochanowskiego, a w poczekalni u proktologa będzie leciał z głośników audiobook Josepha Conrada.
Myślę jednak, że ludzi – tak jak wszystkiego – kultury się uczy. Nauczyliśmy się jako społeczeństwo dbać o sylwetkę, biegać i to w bardzo krótkim czasie. Pamiętam jak jako dzieciak biegałem z siostrą i wszyscy patrzyli na nas jak na idiotów, a na treningi chodziło się do starych magazynów. Dziś biegają wszyscy, siłowni jest multum. Minęła niewiele ponad dekada. Co tak naprawdę się zmieniło?
Wiem też, że „literatury” (w sensie czytania, ale także tego, że to jest ważne i po prostu fajne) przez lata nie uczyło się wcale.
Myślę też, że szczególnie istotni w kulturze są jej twórcy. I w jakiś sposób należy o nich dbać, tym bardziej w dziedzinach, gdzie ich pozycja jest szalenie słaba wobec współpracowników. Być może warto to robić, nawet jeśli przy okazji ochroni się kilku darmozjadów.


*Z Polskim Radiem jest lepiej, ale i tak nikt go nie słucha.
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

7
TadekM pisze:Żyjemy w kraju, w którym mieszka czterdzieści milionów ludzi. Książka p. Malanowskiej przyniosła jej - jak twierdzi - 6800 zł, czyli szacuję że sprzedała się w ilości między 1500 a 2000 egzemplarzy.
Żyjemy jednak w kraju gdzie żyje 40 mln ludzi, który przeważnie walczą o przetrwanie z dnia na dzień. W takim społeczeństwie potrzeby kulturalne schodzą zawsze na dalszy plan bo najpierw trzeba mieć co do garnka włożyć.
TadekM pisze:60% ludzi nie przeczytało ŻADNEJ książki w 2012 roku. Żadnej. To oznacza, że 2/3 osób, które mijam na ulicy czerpie całą swoją wiedzę o świecie i życiu z telewizji/gazet/Internetu. Co więcej, skoro nie czytają, można dość bezpiecznie założyć, że w telewizji raczej nie oglądają dokumentów na Planete a w Internecie nie szperają w poszukiwaniu tekstów naukowych. Jednym słowem: Pudelek i X-factor.
A jak ma istnieć skoro 60 lat PRL skutecznie zwalczało kulturę wprowadzając jej substytut a dzieła nagradzane były zgodne z myślą przewodnia państwa. A teraz gwóźdź do trumny wbijany jest w szkołach gdzie większość lektur dłuższych niż parę stron przerabianych jest we fragmentach.

A telewizja ze swoją misją? A kto jest promowany na gwiazdy czy ludzie którzy szczycą się czytaniem dobrej literatury czy tacy co świecą plastikowymi cyckami. Jaki jest przekaz dotyczący nauki i wartości - bez sensu lepiej być sprytnym i mieć kontakty.
Ile razy pokazano premiera czytającego i zachwalającego książki a ile razy grającego w piłkę. jakie obecnie są teleturnieje?

TadekM pisze:Wreszcie. Mamy pewien zasób przepisów (Grimzon, jak sądzę wiesz o tym doskonale), które chronią polską kulturę przed naporem obcej np. w radiu i telewizji. Nie jestem natomiast pewien, czy istnieją takie przepisy w odniesieniu do literatury. Czy w jakiś sposób staramy się chronić nasze książki wobec „potęg” zza granicy?
A tutaj możemy podziękować naszym wydawcom. I nie chodzi mi aby zamknąć rynek tylko na polską literaturę. Wydaje się w Polsce wiele zagranicznych książek ze średniej półki czy nie ma w Polsce książek na tym poziomie? Czy nadal należy czytelnika utwierdzać, że to co zagraniczne to lepsze.
TadekM pisze:Nie trafiają do mnie także argumenty o „kolesiostwie” przy stypendiach. Nie wiem, czy akurat stypendia są najlepszym rozwiązaniem dla literatury – prawdopodobnie nie – ale stawiający taką tezę musi być świadomy, że przecież na systemie dotacji opiera się niemal całe polskie kino. I uwierz mi – gdzie jak gdzie – ale tam kolesiostwo ma wielką moc.
Problem widziałbym w skutecznej kontroli, nie w wyrzucaniu wszystkiego na śmietnik, żeby pozbyć się kłopotu.


Jest i dlatego że ten komunistyczny potwór jakoś rzęzi to mamy na jego podstawie stworzyć coś podobnego? Kontrola nad wydawaniem finansów publicznych w tym kraju pomimo wielu zatrudnionych urzędników nie istnieje praktycznie w żadnej dziedzinie. Niedawno skończyły się igrzyska zimowe, warto poczytać jak wygląda tam system sytpedialno-koleśiowski.
TadekM pisze:Wracamy do tematu.
Kobitka napisała, że dostała 6800 zł za książkę i że to żal.
Wy naskakujecie na nią, jakby domagała się gór złota za leżenie na trawie.
Widzę tu pewien dysonans. Mam poczucie, że atakujecie postawę, której ona wcale nie prezentuje. Tym bardziej, że wyraziła ją pod wpływem emocji.
Jak widać metodą Twardoch działa. Należy robić wokół siebie zamieszanie. Ma żal za to że dostała tak mało a ile dostawał Van Gog za swoje obrazy a ile warte są teraz. Kobieta wybrała drogę rozwoju kultury, chyba nigdy to nie było samo z siebie dochodowe.
Wszyscy widzimy to co jest na świeczniku. Napisałem książkę to chcę aby sprzedawała się jak najlepsze książki Kinga. Ale warto zauważyć, że pod tymi nielicznymi na świeczniku jest ogromna rzesza ludzi, którzy dokładają do tego co robią. I tak jest w każdej dziedzinie życia.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

9
Przyznam, że nie wiem, jak p. Malanowska pracuje, jaką ma systematykę, ile dziennie siedzi itd. Za takie zarobki mógłby się obrazić A. Pilipiuk, który ciężko ryje, i kilkoro innych pisarzy.

Autorka wspomina, że jej mąż dobrze zarabiał i mogła spokojnie pisać. Więc w czym problem? Jest zawiedziona, że tak mało? S. King cieszył się, jak dostał 200 $ i mógł kupić jedzenie do domu.

Czy praca jest ciężka? Ktoś mi kiedyś powiedział, że jeżeli robisz coś z własnej woli, to jest to przyjemność, a jeżeli z przymusu, to jest praca. Idąc tym tropem, praca p. Malanowskiej powinna być dla niej przyjemnością. "Pracując, rób to, co kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia w życiu" - Konfucjusz. W tym miejscu zgadzam się z Loonym, każdy by chciał brać pieniądze za pasję.

Zasadniczo to do kogo autorka ma o to pretensje? Do ludzi, że nie kupują? Powinniśmy zrobić zrzutę i jej dołożyć, bo jest nieusatysfakcjonowana? Ilu ludzi jest nieusatysfakcjonowanych zarobkami? Ilu studentów lata pół roku za frajer ("Weźmiemy Cię na staż, ale za symboliczne wynagrodzenie, bo nie stać nas na opłacenie ZUS-u za Ciebie i jednoczesne na płacę")?

Inną sprawą jest czytelnictwo w Polsce. Władza, jak już pewnie o tym wspominałem, chce koniecznie zrobić z nas idiotów. "Ciemnotą łatwiej rządzić". Dlatego właśnie w MTV, VIVie i innych muzycznych stacjach nie puszcza się Myslovitza, Perfectu, Pidżamy Porno czy Lady Pank. Nie wspominam o bardziej klasycznych artystach, którzy tworzyli i śpiewali w czasach, kiedy to głos liczył się najbardziej, a nie goła, koniecznie zgrabna dupa, jak Anna Jantar, Irena Jarocka, Edyta Geppert ("Kocham Cię, życie" bardziej pompuje mnie energią, niż najbardziej energiczny kawałek z Energy 2000). Zamiast tego leci jakieś gó**o koniecznie zagraniczne, żeby większość społeczeństwa nie rozumiała, o czym śpiewają, choć trzeba dodać, że nawet gdyby rozumieli, nie powiedziałoby im to zbyt wiele.

A książki? Kiedy mówię do siostry mojej dziewczyny: "Książkę byś poczytała", za każdym razem słyszę: "Nie chce mi się". W jej wieku (12-lat) łykałem ok. 50 książek rocznie. Dziewczyna nie czyta nawet lektur. Ostatnią było: "O psie, który jeździł koleją". A co będzie, kiedy przyjdzie czas na "Quo Vadis", "Krzyżaków" i "Pana Tadeusza"? Streszczenie w łapę i do boju.
Dlaczego? Bo jak poświęci tę godzinę czy dwie dziennie na książkę, to godzinę czy dwie krócej będzie siedziała przy komputerze.
A rodzice? W tych czasach rodzice mają w dupie nawet to, że ich 9-letni syn śpiewa o dziw**ch, hajsie i zielsku. Jeszcze się cieszą, bo pokazali ich mordy w TV. Rewelacja. A jak w wieku 15 lat dźgnie kolegę na korytarzu, bo ten nie da mu spisać pracy domowej, to będą zawodzić i jęczeć: "To dziecko jest niewychowane! Gdzie popełniliśmy błąd?".

W tych czasach czytają niestety tylko Ci, którzy czują takową potrzebę, którzy wiedzą, że komputeryzacja powoli ich zabija, wysysa z nich energię życiową. A tych jest niewielu.
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.

https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com

10
Bartosh16, nie można się nie zgodzić z tym, co napisałeś. Jako dziecko pochłaniałam kilka książek w ciągu tygodnia. I sprawiało mi to przyjemność. Później, niestety, pojawiły się lektury w szkołach. Ale lektury nie są takie złe, najgorsze są polonistki i ich pytania "Co autor miał na myśli?" Pytanie, które nie jest pytaniem o literaturę. Nie wolno myśleć samodzielnie, trzeba odgadnąć jak ktoś inny zinterpretował dany utwór. Czy to uczy samodzielnego myślenia o literaturze? NIE. Czy czytanie książek, za które grozi nam pała, bo ktoś zinterpretował coś inaczej jest przyjemne? NIE. Czy telewizja publiczna, opłacana z naszego abonamentu, promuje czytelnictwo? Niekoniecznie. Krótka wzmianka w Pytaniu na śniadanie" wiosny nie czyni. Zamiast tego dwa razy dziennie leci "Jaka to melodia" oraz telenowele. Gdzie tu jest miejsce dla kultury? Gdzie miejsce dla programu, który mógłby się nazywać po prostu "Lubię czytać?" Teraz wśród młodzieży czytanie to poniekąd obciach. Bo telewizja i internet promuje autorytety takie jak Justin B. czy inne dziwolągi. Jeśli młodzież nie wyniosła apetytu na czytanie z domu rodzinnego, to chyba próżno się łudzić, że w dobie kultu ciała i taniej rozrywki ktoś nagle usiądzie i sięgnie po książkę. Bo książka to wymagająca rozrywka. Wymaga skupienia, myślenia i oderwania się od świata rzeczywistego. Ponadto wymaga myślenia, a myślenie, chyba, niektóre osoby po prostu boli.
Everything happens for a reason

11
imadoki pisze:Później, niestety, pojawiły się lektury w szkołach. Ale lektury nie są takie złe, najgorsze są polonistki i ich pytania "Co autor miał na myśli?" Pytanie, które nie jest pytaniem o literaturę. Nie wolno myśleć samodzielnie, trzeba odgadnąć jak ktoś inny zinterpretował dany utwór. Czy to uczy samodzielnego myślenia o literaturze? NIE. Czy czytanie książek, za które grozi nam pała, bo ktoś zinterpretował coś inaczej jest przyjemne? NIE.
Jeżeli to jest wstanie zniszczyć przyjemność czytania... To nawet nie jest problem. Bo zakłada, że ktoś wcześniej czytał a problem jest taki, że wiele osób nie czyta. Jak rodzice nie czytają to jest mała szansa aby dziecko zainteresowało się książkami.

Także nie demonizujmy polonistów. Natomiast ze szkoły wynosimy to co chcemy. Więc można tak samo wyciągnąć samodzielne myślenie. Faktem jest natomiast, że obecne szkolnictwo do tego nie zachęca.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

12
Grimzon pisze:Jeżeli to jest wstanie zniszczyć przyjemność czytania... To nawet nie jest problem. Bo zakłada, że ktoś wcześniej czytał a problem jest taki, że wiele osób nie czyta. Jak rodzice nie czytają to jest mała szansa aby dziecko zainteresowało się książkami.
Jeśli nie niszczy to przynajmniej bardzo nadwyręża. Ja na studiach miałam "awanturę" z panią wykładającą literaturę angielską. Sposobem na zaliczenie przedmiotu miał być esej na dowolny temat, odnoszący się w jakiś sposób do materiały, który przerobiliśmy. Kiedy dałam jej pracę o odniesieniach do poezji staroangielskiej w poezji Tolkiena to zagroziła, że mnie obleje. Bo na Tolkienie to ona się nie zna i jego w ogóle na zajęciach nie dotykaliśmy. Ale gdy zły humor jej przeszedł i przeczytała moją pracę to uznała że jest na tyle dobra żeby wykorzystywać jej fragmenty za zajęciach ze swojego przedmiotu. Dobrze, że potrafiła chociaż przyznać się do błędu, bo moje doświadczenie pokazuje że niewiele osób tak potrafi.

Jak sprawić żeby ludzie więcej czytali? Nie wiem. Próbuję zarazić miłością do literatury mojego syna, ale on na razie jest bardziej zainteresowany jedzeniem książek niż słuchaniem tego, co próbuję mu przeczytać. Ale mam nadzieję że jak trochę podrośnie to się zainteresuje.
Everything happens for a reason

14
Grimzon pisze:Studia są jeszcze bardziej specyficzne bo studiowanie nie polega na chodzeniu na wykłady i walki o zaliczenie.
No jasne, ale zaliczenie przedmiotu jednak jest potrzebne w celu kontynuowania studiów. No chyba że mówimy o bardziej "nowoczesnej" formie studiowania gdzie "studiowanie" = chodzenie po studiach. Autentyk z wydziału filologii angielskiej. Czekając na swoje zajęcia usłyszałam rozmowę studentów pierwszego roku, którzy żalili się, że wykłady są prowadzone, uwaga, w języku angielskim. No bo jakże tak można? Oni przyszli nauczyć się angielskiego od podstaw.
Everything happens for a reason

15
imadoki pisze:No jasne, ale zaliczenie przedmiotu jednak jest potrzebne w celu kontynuowania studiów.
Jest jedynie niezbędną koniecznością aby mieć dostęp do wiedzy i wykładowców. I część z zaliczeń robi się tylko po to.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

Wróć do „Jak wydać książkę w Polsce?”