Fajna rozmowa.
Problem w tym, że pytanie, czy naprawdę te 10% ceny okładkowej dla autora jest czymś z gruntu niesprawiedliwym i jak bardzo można tę poprzeczkę podnieść, żeby autor nie stracił, a zyskał...
Wychylę się i napiszę, że:
- jakoś w tych lepszych miejscach, gdzie nas nie ma, autor też ma 8-10% ceny okładkowej, chyba że produkuje hity. Ale i u nas autor produkujący hity ma więcej niż 10% od ceny okładkowej.
- chciałbym zarabiać więcej, ale z drugiej strony, czy rozmawiając o rynku książki poważnie, a nie z perspektywy bomisiów przeróżnego rodzaju, ktoś już napisał, że wydawca ponosi jednak spore ryzyko finansowe wtopy? I mówimy tu, przy normalnym wydaniu, o skali wtopy na kilkadziesiąt tysięcy złotych/tytuł. Jak w każdym biznesie, kalkulacja musi to uwzględniać. I nie chodzi mi o cenę, tylko o zysk czy choćby zwrot kosztów. Ja powiem tak: moja najnowsza książka dla dzieci ma sporo kolorowych ilustracji, twardą oprawę, a wydawca inwestuje w promocję. I obojętnie, czy się to komuś podoba, czy nie, ja widzę, że część pieniędzy, które teoretycznie mógłbym uzyskać jako wyższy %, i tak idzie ma moją książkę. A promocji sobie sam nie zrobię, no po prostu nie, przynajmniej kiedy mówimy o profesjonalnym podejściu, a nie lajkach od znajomych na FB. Więc takie operowanie samym % wyrwanym z kontekstu jest... hm...
- bo dochodzimy do sedna. Rozmowa o złych wydawcach ma sens, kiedy oni są naprawdę źli, patrz: nieudolni. Natomiast w poważnej rozmowie nie należy zapominać, że wydawca ma koszty. I z czegoś musi je sfinansować, chyba że chcecie, żeby padł po trzecim tytule. mam palcem wskazywać wydawców, którzy padli po trzecim czy czwartym tytule, bo nie umieli liczyć?
- wreszcie, dystrybucja. Tak, 50% to zbyt wiele. Ale - jak powyżej zostało napisane - to jednak są koszmarne koszty. Zastanawiałem się, jaki tu jest margines, i nie wydaje mi się, żeby mógł być mniejszy niż 40%, licząc łącznie hurtownie i księgarnie. Nawiasem, czytałem, że w Stanach jest to także ok. 50% ceny.
Do czego zmierza ten mój wywód? Ano do tego, że fajnie sobie powiedzieć: zasługuje na 20% ceny okładkowej. Jestem zaje*isty i należy mi się jak psu kość. Tylko że my nie ryzykujemy własnymi pieniędzmi, nie zatrudniamy ludzi, nie prowadzimy czaso- i gotówkożernej dystrybucji. My jesteśmy od pisania.
I oczywiście, można wybrać wolność. Zajmować się wszystkim, i mieć teoretycznie więcej. Tylko wiecie, większość z dyskutantów nawet nie powąchała pracy wydawcy od środka. A ja - przez dziesięć lat byłem wydawcą, małym bo małym, ale poznałem to nieźle. I zyski wydawcy wcale nie są duże, a ryzyko znacznie większe niż to się wydaje. W dodatku pożera to zajęcie bardzo dużo czasu. Może zabraknąć czasu na pisanie
Więc nie, moim zdaniem taki nalot na wydawców czy koszmarnie drogą dystrybucję jest uzasadniony tylko w części, i to raczej niewielkiej. Przynajmniej kiedy mówimy o rynku papierowym i milcząco zakładamy, że chcemy sprzedać np. 5-10 tysięcy egzemplarzy, a nie 100 czy 500...
Z tego powodu zresztą pomysł z Fair Trade jest na rynku książki niezrozumiały, bo to skazuje autora na wydawanie samemu i całą resztę też. To ja dziękuję, zostanę przy tym, co mam
-