31

Latest post of the previous page:

Galejro pisze:Trochę tak jak z Aerith z Final Fantasy 7. Każdy ją kochał, każdy chciał z nią do łóżka INAGLECIACH! Sephiroth swym długim falusem kończy marzenia.
Tylko że to nie była postać główna a poboczna, drugi plan co najwyżej. Jak by wyglądało FF7 po śmierci Clouda.

Zabicie bohatera powieści musi mieć sens. Co więcej napisanie dobrej książki ma właśnie tak opowiadać, że bohater dożywając do głównej sceny nie musiał być przez autora ciągnięty za uszy. Nie, żadne nadprzyrodzone moce, tylko nadane mu przez autora umiejętności. Jeżeli ktoś jest wytrawnym szermierzem (90% bohaterów fantasy) to nie ma toczyć walki o przeżycie z co drugim oprychem, którego spotka na drodze.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

32
Martin zabił Starka, ale wciaż miał pod ręką jeszcze wielu bohaterów
Może i miał ale ja po pierwszym sezonie serialu (bo ksiązki nie czytałem) jakoś nie mogłem się zmusić do oglądania kolejnych. Co prawda niby lubię takie akcje, ale tak się pechowo złożyło że Martin uśmiercił w pierwszym tomie wszystkich (dwóch) moich ulubionych bohaterów.

Peszek.
Siedzący na ławeczce dziadunio spojrzał w kierunku łowców, mrużąc oczy i jednocześnie, uniósłszy dłoń w niemal czarnoksięskim geście, zaczął dłubać w nosie.

http://narreweid.blogspot.com/

33
Jeśli chodzi o uśmiercanie bohaterów, to jako pisarz - uwielbiam. Taak, wiem jak to brzmi, ale taka prawda. Przez te lata mojej przygody z pisaniem, wykończyłam wielu moich głównych bohaterów, choć przyznaje, że część z nich miała po prostu za co umrzeć. To nie tak, że nie lubię happy endów, nie - ale smutne zakończenia zawsze bardziej zapadały mi w pamięć, więc może dlatego tak często sama je wybieram.
Jako czytelnik przeżywam śmierć ważnych postaci, ale, jak już mówiłam - często to ona czyni zakończenie ciekawszym, może bardziej rzeczywistym.

Za to nagła, niespodziewana śmierć rozbudowanej postaci w połowie akcji - cóż, to jest coś, z czym spotykam się dość rzadko, ale uważam, że jako zabieg w książce/filmie jest dobre. Męczą mnie nieśmiertelni bohaterowie wiecznie "uciekający od kul". Po pierwszym szoku, który powoduje u mnie taka śmierć, często dochodzę do wniosku, że przynajmniej autor buduje odpowiedni klimat. Zaczynam się wtedy naprawdę martwić o pozostałych bohaterów - co za tym idzie - zaczynam się bardziej wciągać ;)

34
ryzykowny pomysł :)
raczej bym się nie odważyła.
zwłaszcza w stosunku do ważnego bohatera.
chyba nie czytałam takiej książki, żeby ktoś bardzo bardzo ważny ginął w połowie historii.

36
Moje 3 grosze: zabicie ważnej postaci stosunkowo wcześnie w toku historii ma sens wtedy, kiedy w istotny sposób wpłynie na fabułę i losy pozostałych ważnych postaci (tak jest w przypadku śmierci Neda Starka u Martina). Ktoś już tu słusznie zauważył, że jeśli autor poświęcił dużo miejsca na rozbudowywanie _pobocznego_ wątku bohatera, którego następnie może odstrzelić praktycznie bez konsekwencji dla reszty fabuły, to znaczy, że niepotrzebnie rozbudowywał ten wątek.
Między kotem a komputerem - http://halas-agn.blogspot.com/

37
(spoiler GoT s1 ale chyba już WSZYSCY WIEDZĄ, nie?)

W kwestii sagi Martina - to co dla nas było "wątkami głównych bohaterów" on już na pewno widział nie z perspektywy pierwszego tomu (na aż 1000 stron) tylko z perspektywy SIEDMIU tomów. Dla mnie kluczowe we wszystkich (trzech?) "ważnych" śmierciach z "Gry o tron" oraz w tych z następnych tomów, jest ich NIEUBŁAGANA LOGIKA. Tzn. oczywiście ten Ned sam się prosił :P ale chodzi mi o logikę W PRZÓD - te wszystkie śmierci uruchamiają lawinę konsekwencji, która napędza całość fabuły.

Im dalej w sagę, tym mniej widać ten wzór w przypadku śmierci następnych (bo czasem nie wiemy po prostu, co autor napisze dalej), ale prawidłowość wydaje mi się zachowana: to nie jest TYLKO "nie będę się z wami cackał, czytelnicy", bo to już czytelnicy zauważyli: połowa w momencie kiedy zrzucono z wieży 8-latka, połowa, kiedy zabito wilkora (bo zauważyłam, że tak mniej więcej rozkładały się reakcje moich znajomych).

Więc to wydaje mi się kluczowe: musi być uzasadnione "taktycznie" DLACZEGO bohater zginął (w obrębie logiki świata przedstawianego), ale przede wszystkim strategicznie PO CO ginie (w obrębie logiki konstrukcji literackiej).
Anna Nieznaj - Cyberdziadek
Nocą wszystkie koty są czarne
Gwiezdne wojny: Wróg publiczny

38
Śmierć głównego bohatera dla mnie musi być wstrząsem uzasadnionym w dalszej fabule - poprzez wpływ na resztę bohaterów, wydarzeń i zjawisk. Lubię powieści z takim zabiegiem, choć wtedy zazwyczaj się nie zgadzam z uśmierceniem mojego upatrzonego bohatera.
Śmierć Neda w GoT tak jak już pisali poprzednicy wpływa na całość fabuły dalszych części - była ona ważna, ukształtowała w taki czy w inny sposób fabułę i bohaterów. Tak jak inne smierci, z którymi czasami się zgadzam, a czasami nie.
Lubie gdy autor zaskakuje, robi uniki i zmyłki pobudzając moją wyobraźnie i umysł, by =m na nowo przemyślała wskazówki zawarte w fabule.
Smierć głównego bohatera? Owszem, dlaczego by nie. Im bardziej się z nim zwiążę i im bardziej wpływa to wydarzenie na dalszą fabułę - tym bardziej podoba mi się całość książki.
Śmierć na końcu? hmmm... Nie powiem, żeby po przeczytaniu zaskakującego zakończenia od razu powiedziała: o Kurczę, ale super - zazwyczaj rycze, jak wół i nie zgadzam się z okrutnym losem, ale po czasie, gdy emocje opadną, wiem, że opowieść warta była mojego czasu.

39
Jeszcze co do Neda - chyba widzowie serialu ulegli złudzeniu, że Ned jest głównym bohaterem, ponieważ w SERIALACH tak właśnie jest - nie planuje się na 7 sezonów w przód, tylko rzuca na zachętę pierwszy i jeżeli wypali, to lecimy dalej. Natomiast PLiO jest planowana jako całość - na poziomie GoT Ned może na głównego bohatera jakoś tam kandyduje, ale w piątym tomie to już wszyscy, łącznie z jego dziećmi dawno przeszli żałobę, bo mają masę innych problemów na głowie.
Anna Nieznaj - Cyberdziadek
Nocą wszystkie koty są czarne
Gwiezdne wojny: Wróg publiczny

40
Z uśmiercaniem postaci jest w ogóle ten szkopuł, że czytelnik może śmierć bohatera odebrać bardzo różnie - np. inaczej mają się sprawy, kiedy sympatyczna postać ginie heroicznie, a inaczej, kiedy zostaje odstrzelona głupio i bez sensu. Pamiętam powieść (nie podam tytułu, żeby nie było spojlera), gdzie jedna z najsympatyczniejszych postaci zapada na nieuleczalną chorobę objawiającą się powolnym popadaniem w szaleństwo. Autor tak poprowadził ten wątek, że chociaż to był jeden z moich dwóch ulubionych bohaterów w tej książce (główny protagonista denerwował mnie niemożliwie :roll: ), od pewnego momentu sama życzyłam mu śmierci, a kiedy w końcu zginął (zastrzelony w akcie miłosierdzia, na własne życzenie), poczułam ulgę i satysfakcję.
Między kotem a komputerem - http://halas-agn.blogspot.com/

41
W jednej z książek w uniwersum Star Wars jest pamiętna scena śmierci, która cholernie mnie wzrusza ilekroć ją czytam, a to dlatego, że trochę identyfikuję się z umierającym bohaterem, swoją drogą wspaniale skonstruowanym. I jest to jedyna książkowa scena śmierci, która tak na mnie działa...

Ogólnie nie lubię śmierci bohaterów, których polubiłem i raczej sam bym im jej zadać nie umiał, chyba, że fabuła tego wymaga. Ale wtedy starałbym się ją skonstruować tak, żeby taka scena wywarła mocne wrażenie, podobnie jak ta wyżej przeze mnie wspomniana.
"Och, jak zawiłą sieć ci tkają, którzy nowe słowo stworzyć się starają!"
J.R.R Tolkien
-
"Gdy stałem się mężczyzną, porzuciłem rzeczy dziecinne, takie jak strach przed dziecinnością i chęć bycia bardzo dorosłym."
C.S. Lewis

42
Immo pisze: Ogólnie nie lubię śmierci bohaterów, których polubiłem i raczej sam bym im jej zadać nie umiał, chyba, że fabuła tego wymaga. Ale wtedy starałbym się ją skonstruować tak, żeby taka scena wywarła mocne wrażenie, podobnie jak ta wyżej przeze mnie wspomniana.
Pisałam kiedyś postać z całą świadomością, że jest do odstrzału, bo właśnie PO TO (by zostac odstrzeloną) została wymyślona. No ale czytelnik musiał się przywiązać, żeby to miało sens. Wydawało mi się, że piszę na zimno. "Wydawało się" okazało się słowem-kluczem, gdyż albowiem kiedy już przyszło do opisywania paskudnych okoliczności śmierci, "profesjonalna" Cran opisywanie odchorowała :P
Anna Nieznaj - Cyberdziadek
Nocą wszystkie koty są czarne
Gwiezdne wojny: Wróg publiczny

43
Tu nie ma co za bardzo dywagować: czym innym jest pisanie dla mniej czy bardziej zaprzyjaźnionego grona paru/ parunastu czytelników ( jak to przeważnie bywa na forach literackich czy przy publikacjach internetowych), czym innym jest wydanie tekstu drukiem ( rzecz jasna nie mam na myśli POD). Szczególnie długiego tekstu w rodzaju powieści. Bo dużo łatwiej utrzymać zainteresowanie czytelnika w opowiadaniu. Wiele teorii nie wytrzymuje zetknięcia z praktyką, a drugiej szansy nie będzie, ponieważ wydawca ryzykuje tylko raz. Konkretne dane na temat sprzedaży są tajemnica handlową, ale wszyscy wiedzą czy debiut został dobrze przyjęty czy nie. Dlatego ogólniki tu nie pomogą: albo opanowało się warsztat na odpowiednim poziomie i ma się mniejszy czy większy talent ( co znajduje potwierdzenie w praktyce na nie najłatwiejszym rynku), albo... Swoje możliwości w tym zakresie można przetestować tylko w praktyce, znaczy chodzi mi o publikację tekstów. Ktoś, kto wydał parę opowiadań drukiem ( do czego nieustannie zachęcam), ma jakieś pojęcie na ten temat. W innym wypadku jedynie teoretyzuje do upojenia. Co nie znaczy rzecz jasna, że nie warto przyswoić sobie kilku ogólnych zasad, ale ich wartość praktyczna jest dość względna, to nie przepis na ciasto drożdżowe...
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

45
Ale ja nie polemizowałem z Tobą, raczej uogólniłem swoje wrażenia z tej dyskusji.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson
ODPOWIEDZ

Wróć do „Kreatorium”

cron