Navajero pisze:Narzekania na wydawnictwa typu POD, to temat - rzeka. Tylko po czorta w ogóle w to się pakować?
Na pewno jest w tym dużo racji, jeśli chodzi o prozę.
Chciałam jednak nadmienić, że w przypadku Autorów piszących wiersze, sprawa nie przestawia się w sposób tak oczywisty.
Poezja nigdy nie dochrapie się rangi bestsellera. Wydawnictwa inwestują w klasyków, ewentualnie w nazwiska sztandarowe. Ciężko jest przebić się debiutantowi w prozie (jak wnioskuję z przeczytanych tu dyskusji). Wymaga to pracy, wysiłku, szczęścia i uporu. Dla poety jest to co najmniej dziesięć razy trudniejsze.
Śmieszą mnie też propozycje typu startowanie do czasopism czy konkursów. Znam trochę środowisko i wiem doskonale, jaki to światek, jaka koteria, jak rączka rączkę myje. Jak jeden Autor drugiemu cztery litery liże na fb, bo wie, że będzie jurorem w następnym OKP.
W wydawnictwach, które teoretycznie są ukierunkowane na promocję debiutów poetyckich, siedzą po redakcjach te same osoby, które jurorują sobie nawzajem w konkursach, pitolą na fb o hemoroidach kota i wspólnie opijają pożal-się-Boże-sukcesy, wygenerowane na zasadzie ja-tobie-ty-mnie.
Poetą najlepiej być poza tym w Zadupiu Dolnym. Wystarczy wówczas umieć zrymować chałę z gałą i już miejscowe kolo gospodyń wiejskich będzie zachwycone, lokalne pisemko zapieje z zachwytu, a gmina wyda, przy współudziale nadleśnictwa albo miejscowego producenta wód mineralnych.
Zbiorki potwornych knotów idą potem w świat.
Gorzej w większych miastach. Tam już pies z kulawą nogą nie zainteresuje się takim poeciną-szufladowcem. Zero wsparcia, konkurencja ogromna, mniejsze szanse przebicia.
A i tak większość lansowanych Autorów pisze totalne badziewie. Na ewentualne zarzuty o zawiść twórczą odpowiem od razu, że nie mam na tym tle kompleksów.
Wracając jednak do meritum, w przypadku poezji, w ogóle uznawanej za raczej marginalny, elitarny, niszowy odłam literatury - wydawanie się własnym sumptem wygląda trochę inaczej.
Oczywiście, głównym celem jest połechtanie autorskiego ego. Tomik wierszy to nie hicior kasowy. Chociażby dlatego, że czytelników poezji jest - w skali globalnej - niewielu. Raczej pasjonaci. Czytane są ewentualnie jeszcze dzieła klasyków (nawyk szkolny) i czasem, wśród zainteresowanych i obytych - modne nazwiska.
Oczywiście, self-publishing to raczej zrobienie sobie dobrze, bez pokładania w inicjatywie większych nadziei. Kilka wieczorków autorskich dla znajomych, przyjemność trzymania przez chwilę w rękach pachnącego farbą drukarską egzemplarza. Zakładam, że niektórym o to chodzi.
Nie rozumiem uwagi o stygmatyzacji. W kontekście poezji, w każdym bądź razie. Dla mnie jedynym mankamentem jest brak skutecznej reklamy/dystrybucji, co raczej oczywiste, bo wydawcy za pieniądze nie zależy na sprzedaży nakładu. Cała reszta, to sprawa drugorzędna, ale to już zależy od przyjętych priorytetów. Poeta, jeśli chce zarabiać na swojej twórczości, musi przede wszystkim "bywać" i obcykać się z rozmaitymi guru. Nie musi wcale publikować, wystarczy, że wślizgnie się, gdzie trzeba.
Publikacja w systemie POD to także kwestia pokory. Można być świetnym w swojej dziedzinie, ale wiedzieć, że nie jest to materiał na podbicie świata. Jeśli ktoś ma tego świadomość i nie porywa się na niewiadomoco, a jedynie realizuje jakieś tam drobne marzenie - to niech się cieszy.
Droga do kariery to naturalnie nie jest. Ale trochę mnie drażni protekcjonalny ton KRÓLÓW ŻYCIA wobec osób publikujących w tym systemie. Ja, geniusz, o którego rozbijają się wydawnictwa, patrzę z uśmiechem na maluczkich...
Żeby nie było... Właściwie to przy tak dużej ilości chętnych, nawet wydawnictwa oferujące publikację za pieniądze, mogłyby wprowadzić selekcję. Nie sądzę, by straciły, rezygnując z wydania piramidalnych gniotów. A właśnie nie psułoby to reputacji takiej formule wydawniczej.
Dodam, że mówię przede wszystkim o poezji. Oczywiście można zawsze z wyżyn własnego sukcesu sypać radami w stylu - "jak jesteś dobry to się przebijesz" (w przypadku ars poetica - g...o prawda!), ewentualnie ironizować - "to się przerzuć z wierszoklectwa na coś, co ludzie zechcą czytać" (no comment).
Literatura (i kultura) to nie masówka. W ilości masowej tworzy się fototapety, sprzedawane setkami w marketach. Artysta malarz maluje jedno unikalne arcydzieło.
A o wartości utworu (prozatorskiego, poetyckiego) nie stanowi ilość wydanych i sprzedanych egzemplarzy. To świadczt najwyżej o poczytności i umiejętności utrafienia w przeciętny gust.
Ergo, ideałem byłoby, gdyby forma publikacji również nie stanowiła wyznacznika wartości dzieła, ani nie była czynnikiem etykietującym. Ale to już pewnie utopia. Bo każdy wydawca stawia na zysk. Jeden - czerpie go ze "stajni" już wypromowanych nazwisk. Inny - z chęci zaistnienia.
I w jednym i w drugim przypadku przestaje się liczyć idea. Ale to już temat na inną dyskusję.
Przepraszam za przydługi post i to zaraz na dzień dobry.
Pozdr.