92
Romek Pawlak pisze: Ale Twoja opinia o wydawnictwach jest błędna, wynika po prostu z braku wiedzy.
Masz racje. Całe życie pisałem do szuflady. Moje doświadczenia z wydawcami bazują głównie na krótkiej przygodzie z dziennikarstwem. Można powiedzieć, że moje uwagi opierają się na zasadzie "nie znam się, to się wypowiem".

Dalej jednak uważam, że artystę powinno oceniać się po dziele, a nie po sposobie w jaki z tym dziełem dotarł do odbiorcy.

Gdzieś na forum wyczytałem jakiś wzór umowy, w której autor oddaje 50% dochodu (czy zysku) ze sprzedaży. Dla mnie jest to po prostu niepojetę- ale może to jest standard. Standard, o którym nie miałem pojęcia.
Andrzej Pilipiuk pisze:
tsjones pisze: Moje pierwsze zarobione pieniądze w życiu zarobiłem na pisaniu wypracowań dla innych uczniów w podstawówce.
Bana?
Dawać bana za coś co robiłem kilka dekad temu??? Może jeszcze Urząd Skarbowy zawiadomić ;)
Podpisano

93
tsjones pisze:Gdzieś na forum wyczytałem jakiś wzór umowy, w której autor oddaje 50% dochodu (czy zysku) ze sprzedaży. Dla mnie jest to po prostu niepojetę- ale może to jest standard. Standard, o którym nie miałem pojęcia.
A według Ciebie Autor współpracujący z wydawnictwem powinien dostać 100% zysku ze sprzedaży? A na czym w takim razie zarobi wydawnictwo i z czego pokryć miałoby koszt przygotowania publikacji?

Owszem, w self-publishingu, jeśli dodatkowo nie korzystasz z żadnych pośredników przy sprzedaży, masz zagwarantowane 100% zysku ze sprzedaży. Ale sam pokrywasz także wszystkie koszty związane z przygotowaniem zarówno tekstu, jak i jego formy (elektronicznej bądź analogowej) oraz dystrybucji (wysyłki). Że o drobiazgach w postaci kwestii księgowych nie wspomnę.
Pozdrawiam
Maciej Ślużyński
Wydawnictwo Sumptibus
Oficyna wydawnicza RW2010

94
tsjones pisze:Dalej jednak uważam, że artystę powinno oceniać się po dziele, a nie po sposobie w jaki z tym dziełem dotarł do odbiorcy.
Zgodzę się pod warunkiem, że mówimy o dziełach równorzędnych, tj. spełniających chociażby normy języka polskiego (profesjonalna redakcja się kłania, a nie "kolega ma siostrę, która jest dobra z polskiego") + pewną dozę literackości w literaturze. Bo nie wszystko, co poprawne, jest już literaturą.
Nie chcę się rozpisywać w kwestii wydawnictw, jest mnóstwo wątków, ale mogę powiedzieć tak: dziesięć lat bylem małym wydawcą, zanim zacząłem publikować własne książki. Uwierz, ze sprzedażą i resztą tego ambarasu jest tyle zachodu, że ja z chęcią oddałem to komuś innemu :) publikując cudze, nie miałem czasu na własne, ot i cała prawda :)
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

95
MaciejŚlużyński pisze: A według Ciebie Autor współpracujący z wydawnictwem powinien dostać 100% zysku ze sprzedaży?
Oczywiście, że nie. Jestem realistą. Wiem, że koszt korekty, składu, opracowania okładki, druku, dystrybucji i ewentualnej promocji jest ogromny.

Odnalazłem tamten wątek i przeczytałem tą umowę jeszcze raz. 50% jest za dochód
z tytułu udzielenia sublicencji
. To budzi mój głęboki sprzeciw.

Za wydanie książki
Wydawca zobowiązuje się do zapłaty Autorowi wynagrodzenia prowizyjnego w wysokości 14 % udziału w obrocie licząc od ceny zbytu każdego sprzedanego egzemplarza
. 14% za dwa lata pracy... Jak jesteś debiutantem to pewnie weźmiesz to z pocałowaniem ręki, ale nie wyobrażam sobie dłuższej współpracy na takich zasadach. To jest chyba rozmowa na tamten wątek. Wracając do tematu...

Wchodząc w ten wątek myślałem, że dowiem się wszystkiego na temat selfpublishingu, a nie tego jakim to jest „grzechem”. Przecież tytuł wątku brzmi: „wydawanie książek za własne pieniądze.” Staram się być konkretnym człowiekiem więc zrobiłem sobie własne badanie tej kwestii. W moich (niedoświadczonych) oczach wygląda to tak:
Jeśli gdziekolwiek się mylę proszę o sprostowanie. Powiedzmy, że napisałeś książkę na 500 000 znaków. To jest 12,5 arkusza edytorskiego (zaokrąglimy do 12). Jeśli chcesz wydać coś w wysokiej jakości musisz znaleźć kogoś kto zrobi ci korektę i edycję. Z moich pierwszych rozmów wynika, że kosztuje to od 210 do 150 złotych za arkusz. Wybieramy kogoś z renomą czyli drogiego- 210 pln x 12= 2520. Do tego trzeba doliczyć skład.

Z moich pierwszych rozeznań ceny kształtują się od 110 do 70 pln za arkusz. Przyjmujemy, że wybieramy najdroższą opcję, czyli 110x 12= 1320.

Na chwilę obecną mamy 3840. Przyjmijmy, że wydrukujemy 1000 egzemplarzy z ceną okładkową 19.99. Brałem wycenę tylko u jednej drukarni i powiedzieli, że będzie to kosztować około 3800. Razem 7640. Trzeba doliczyć okładkę- nie mam pojęcia ile to może kosztować. 1000? Cena końcowa „produktu” to w przybliżeniu 8.64. Tu zaczynają się schody: dystrybucja czyli coś o czym nie mam pojęcia. Przyjmijmy, że dystrybucja pochłonie aż 5 pln z egzemplarza (czy to wysyłka własnoręczna czy „działka” dla jakiegoś dystrybutora). Cena ostateczna egzemplarza 13,64. Na ręku wciąż zostaje 6,35.

Używając danych z tamtej umowy gdzie
cena zbytu jest to cena detaliczna pomniejszona o wartość marż hurtowo-księgarskich
wyjdzie nam nieco inna kwota.

Powiedzmy, że cena detaliczna to 19.99. Nie wiem jakie są marże hurtowo-księgarskie. Przyjmując, że jest to 30% to 14% autora będzie się liczyć od kwoty 14 pln. Da nam to 2.35 pln.

W tym momencie dochodzimy do sedna: czy książka znajduje odbiorcę. Jeśli znajduje to zysk autora wzrośnie (wg tamtej umowy) do 16%.

Tymczasem robiąc to samemu nie musimy wydawać więcej pieniędzy na korektę, skład i okładkę. Bum! Cena końcowa „produktu” spada o 4.84 na egzemplarzu w każdym kolejnym tysiącu.

Nie napisałem nic o reklamie. W moim bujnym życiu, w którym jadłem chleb z niejednego pieca, zdarzyło mi się blisko współpracować z agencją reklamową. W dzisiejszym, cyfrowym świecie, jest cała masa nowych, tanich kanałów docierania z informacją do potencjalnego czytelnika. Dzięki tym potworom z google można tak konfigurować reklamy, że wyświetlają się tylko tym osobom, które interesują się tematyką jaką poruszamy. Na start- to kompletnie wystarczy.

Znów pewnie odezwą się głosy, że pisarz ma pisać, a nie być akwizytorem. Zgadzam się z nimi. Z tym, że pisarz najpierw musi dotrzeć do czytelnika, by w przyszłości (jeśli jest dobry) móc sobie pozwolić na skupienie się na pisaniu. Masa dobrych debiutantów ląduje pewnie w koszu tylko dlatego, że wydawnictwa boją się ryzykować.
Romek Pawlak pisze: Zgodzę się pod warunkiem, że mówimy o dziełach równorzędnych, tj. spełniających chociażby normy języka polskiego (profesjonalna redakcja się kłania, a nie "kolega ma siostrę, która jest dobra z polskiego") + pewną dozę literackości w literaturze. Bo nie wszystko, co poprawne, jest już literaturą.
Zgodzę się ze spełnianiem norm języka polskiego, ale nie zgodzę się z „dozą literackości”. Literackość nie może być krępowana w żaden sposób. Coś co dziś wydaje się „nieliterackie” wiele lat po śmierci autora może stać się odkrywcze, przełomowe. Wydaje mi się, że trzeba pisać sercem a nie kalkulacją jak to będą postrzegać od strony literackiej.
Romek Pawlak pisze: Nie chcę się rozpisywać w kwestii wydawnictw, jest mnóstwo wątków, ale mogę powiedzieć tak: dziesięć lat bylem małym wydawcą, zanim zacząłem publikować własne książki. Uwierz, ze sprzedażą i resztą tego ambarasu jest tyle zachodu, że ja z chęcią oddałem to komuś innemu :) publikując cudze, nie miałem czasu na własne, ot i cała prawda :)
Publikując własne też będzie mniej czasu na pisanie własnego. Ja tylko twierdzę, że to nie jest zła metoda na debiut.
Podpisano

96
tsjones pisze:Ja tylko twierdzę, że to nie jest zła metoda na debiut.
I w tym rzecz, że twierdzisz, ale to przekonanie opiera się tylko na jednej przesłance: że % od egzemplarza będzie wyższy. Więc na egzemplarzu autor zarobi np. 8 zł zamiast 2,5-3.
Pomijasz aspekt, że znacznie łatwiej wydawcy mającemu swoje kanały wypromować debiutanta niż samemu debiutantowi to uczynić; pomijasz aspekt taki, iż duży hurtownik może nie chcieć rozmawiać z małym wydawcą jednej książki, ergo: książka w ogóle nie trafi do hurtu ogólnopolskiego albo w śmiesznej formie; pomijasz wreszcie wyniki tego, co wcześniej - różnicę w ilości sprzedanych egzemplarzy, która może wyglądać tak: autor sprzedał 300 egz., wydawca 3000. I wtedy ta różnica na egzemplarzu jakoś przepada, prawda? :)

Wyliczenia, nawiasem mówiąc, masz z sufitu, ale wejście w to zostawię innym :)

Konkludując: moim zdaniem akurat dla debiutantów to jest najgorsza z możliwych dróg, a w sumie, poza wyjątkami, to w ogóle żadna droga. Właśnie ze względu na problemy z dystrybucją, sprzedażą, etc.

Niemniej, ja tam nikomu nie zamierzam utrudniać drogi w krzaki, jak ktoś chce, proszę bardzo :)
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

97
Romek Pawlak pisze:ja tam nikomu nie zamierzam utrudniać drogi w krzaki
Nobel za te słowa :-)
Romek Pawlak pisze:Wyliczenia, nawiasem mówiąc, masz z sufitu, ale wejście w to zostawię innym
Ja bym się może podjął, ale nie wiem, czy jest sens...

Ale parę rzeczy warto chyba wyprostować ;-)
tsjones pisze:Nie wiem jakie są marże hurtowo-księgarskie. Przyjmując, że jest to 30%
No, nie wiesz faktycznie... Chcąc sprzedawać poprzez Empik na przykład licz ich marżę na poziomie 55% :evil:
tsjones pisze:Tymczasem robiąc to samemu nie musimy wydawać więcej pieniędzy na korektę, skład i okładkę.
No i tu jest problem największy - założenie, iż autor wyda sam, więc nie potrzebuje popadać w koszta na redakcję i korektę jest z gruntu fałszywe. Więcej powiem - autor taki winien zainwestować w te rzeczy znacznie więcej pieniędzy, niż by należało przypuszczać, bowiem całe zło tego świata związane z publikacją spada li i jedynie na niego.
tsjones pisze:W tym momencie dochodzimy do sedna: czy książka znajduje odbiorcę.
Tak, tu jest se.. dno... ;-)

Założenia Twoje są słuszne o ile przyjmiesz, że sprzedałeś cały nakład. Jeśli nie - to co zostaje jest kosztem liczonym po cenach wytworzenia. Mówiąc obrazowo - jeśli z tysiąca sprzedasz siedemset egzemplarzy, to nie znaczy, że zarobiłeś 700 x zysk ze sprzedaży jednego egzemplarza, bo musisz od tego odjąć koszt produkcji niesprzedanych egzemplarzy.

Pomijasz jeszcze jeden bardzo istotny czynnik, bo nie wyceniasz swojego czasu, który musiałbyś poświęcić na nadzór nad całym procesem, od korekty i redakcji poczynając, na dystrybucji i rachunkowości kończąc.
tsjones pisze:Nie napisałem nic o reklamie. W moim bujnym życiu, w którym jadłem chleb z niejednego pieca, zdarzyło mi się blisko współpracować z agencją reklamową. W dzisiejszym, cyfrowym świecie, jest cała masa nowych, tanich kanałów docierania z informacją do potencjalnego czytelnika. Dzięki tym potworom z google można tak konfigurować reklamy, że wyświetlają się tylko tym osobom, które interesują się tematyką jaką poruszamy. Na start- to kompletnie wystarczy.
Ale to jednak kosztuje - więc przelicz koszt reklamy w relacji do poziomu sprzedaży, a może Ci wyjść, że sprzedanie jednego egzemplarza kosztowało Cię 3 złote w działaniach rozproszonych. I dolicz tę kwotę do kosztów, choć nie są to koszty produkcji, tylko koszty sprzedaży.

I cały czas dużym łukiem obchodzimy kwestię kluczową, czyli jakość tekstu wyjściowego. A powiedzieć, że od tego wiele zależy - to nic nie powiedzieć. Dobry tekst nie jest ważny. Jest najważniejszy...

I jeszcze jedna kwestia, o której piszę z wielką przyjemnością, choć dla Ciebie to pewnie nie będzie nic miłego. Ale dla mnie to przyjemność, bo dzisiaj zaczęły przychodzić w miarę sensowne pieniądze na konto mojego wydawnictwa za książki. A dla Ciebie - to nieprzyjemność (no, może nie dla Ciebie, ale dla Twoich obliczeń), bo te książki dostarczyliśmy do sprzedaży w maju. W ubiegłym roku. Płatność dla wydawcy po 180 dniach w tej branży - to dużo szczęścia, bo zwykle następuje później...

[ Dodano: Śro 18 Mar, 2015 ]
Konkludując: moim zdaniem akurat dla debiutantów to jest najgorsza z możliwych dróg, a w sumie, poza wyjątkami, to w ogóle żadna droga. Właśnie ze względu na problemy z dystrybucją, sprzedażą, etc.
Konkludując - to jest moim zdaniem najgorsza droga dla debiutanta jeszcze z jednego powodu. Zwykle na wiele, wiele lat (jeśli nie na zawsze) zamyka mu inne drogi...
Pozdrawiam
Maciej Ślużyński
Wydawnictwo Sumptibus
Oficyna wydawnicza RW2010

98
Romek Pawlak pisze: Pomijasz aspekt, że znacznie łatwiej wydawcy mającemu swoje kanały wypromować debiutanta niż samemu debiutantowi to uczynić; pomijasz aspekt taki, iż duży hurtownik może nie chcieć rozmawiać z małym wydawcą jednej książki, ergo: książka w ogóle nie trafi do hurtu ogólnopolskiego albo w śmiesznej formie; pomijasz wreszcie wyniki tego, co wcześniej - różnicę w ilości sprzedanych egzemplarzy, która może wyglądać tak: autor sprzedał 300 egz., wydawca 3000. I wtedy ta różnica na egzemplarzu jakoś przepada, prawda? :)
Racja. Celne uwagi. Tak jak mówiłem- nie znam się, więc dociekam by lepiej poznać sytuację.
Romek Pawlak pisze: Wyliczenia, nawiasem mówiąc, masz z sufitu, ale wejście w to zostawię innym :)
Szkoda. Czym więcej danych tym pełniejszy obraz sytuacji.
Romek Pawlak pisze: Niemniej, ja tam nikomu nie zamierzam utrudniać drogi w krzaki, jak ktoś chce, proszę bardzo :)
Fajnie napisane. Odpowiem tylko, że kto pyta nie błądzi ;)
MaciejŚlużyński pisze:Wyliczenia, nawiasem mówiąc, masz z sufitu, ale wejście w to zostawię innym
Ja bym się może podjął, ale nie wiem, czy jest sens...

Ale parę rzeczy warto chyba wyprostować ;-)[/quote]
Bardzo bym prosił. Naprawdę jestem tak daleko o rzeczywistości przy założeniu druku 1000 sztuk?
MaciejŚlużyński pisze:
tsjones pisze:Nie wiem jakie są marże hurtowo-księgarskie. Przyjmując, że jest to 30%
No, nie wiesz faktycznie... Chcąc sprzedawać poprzez Empik na przykład licz ich marżę na poziomie 55% :evil:
Szok. Z biznesowego punktu widzenia wolałbym nie sprzedać w ogóle niż przyjąć taką marżę. Dlaczego? Bo dziś zgodzę się na 55%, a jutro może znajdę kogoś, kto zgodzi się na 40% albo 30%.
MaciejŚlużyński pisze:
tsjones pisze:Tymczasem robiąc to samemu nie musimy wydawać więcej pieniędzy na korektę, skład i okładkę.
No i tu jest problem największy - założenie, iż autor wyda sam, więc nie potrzebuje popadać w koszta na redakcję i korektę jest z gruntu fałszywe.
Nie doczytałeś: napisałem, że pierwszy 1000 egzemplarzy musi mieć wszystko na najwyższym poziomie- włącznie z korektą, edycją i okładką. Jeśli sprzeda się pierwszy nakład, to przy druku drugiego koszty takie jak skład i korekta znikają.
MaciejŚlużyński pisze:Założenia Twoje są słuszne o ile przyjmiesz, że sprzedałeś cały nakład.
Nie do końca. Mając dużo wyższą marże mogę sprzedać mniej i osiągnąć taki sam wynik finansowy.
MaciejŚlużyński pisze: Jeśli nie - to co zostaje jest kosztem liczonym po cenach wytworzenia. Mówiąc obrazowo - jeśli z tysiąca sprzedasz siedemset egzemplarzy, to nie znaczy, że zarobiłeś 700 x zysk ze sprzedaży jednego egzemplarza, bo musisz od tego odjąć koszt produkcji niesprzedanych egzemplarzy.
Dla jasności trzymajmy się moich wcześniejszych wyliczeń. Pisałem tam, że wydrukowanie 1000 sztuk będzie kosztowało 8640. W tym momencie wchodzi dystrybucja. Piszesz, że sprzedałem 700 sztuk czyli muszę do nich doliczyć koszt dystrybucji. 700 sztuk kosztowało mnie zatem 9548. Przy cenie okładkowej 19.99 te 700 sztuk da wpływ w wysokości 13900. Zysk ze sztuki z dystrybucją wynosi 6.35. 6.35 x 700= 4445 (minus podatek).

Zostaje mi wciąż 300 sztuk do sprzedania. Książka to nie jogurt- może leżeć. Nie sprzeda się dziś, ale może się sprzeda pojutrze. Dzięki temu, że osiągnąłem jakiś już tam zysk- mogę obniżyć marże na pozostałym zapasie- jest to często używana strategia biznesowa.
MaciejŚlużyński pisze: Pomijasz jeszcze jeden bardzo istotny czynnik, bo nie wyceniasz swojego czasu, który musiałbyś poświęcić na nadzór nad całym procesem, od korekty i redakcji poczynając, na dystrybucji i rachunkowości kończąc.
Dla mnie czas spędzony na czymś takim byłby wielką nauką i prawdę mówiąc rozrywką. Nie samym pisaniem człowiek żyje ;)

Choć muszę ponownie podkreślić- nie wyobrażam sobie, żeby można było to robić na dłuższą metę.
MaciejŚlużyński pisze:
tsjones pisze:W dzisiejszym, cyfrowym świecie, jest cała masa nowych, tanich kanałów docierania z informacją do potencjalnego czytelnika. Dzięki tym potworom z google można tak konfigurować reklamy, że wyświetlają się tylko tym osobom, które interesują się tematyką jaką poruszamy. Na start- to kompletnie wystarczy.
Ale to jednak kosztuje - więc przelicz koszt reklamy w relacji do poziomu sprzedaży, a może Ci wyjść, że sprzedanie jednego egzemplarza kosztowało Cię 3 złote w działaniach rozproszonych. I dolicz tę kwotę do kosztów, choć nie są to koszty produkcji, tylko koszty sprzedaży.
Dlatego trzeba zacząć od darmowych środków reklamy. Gdy coś się sprzeda: ryzykujemy w płatną reklamę.
MaciejŚlużyński pisze: I cały czas dużym łukiem obchodzimy kwestię kluczową, czyli jakość tekstu wyjściowego. A powiedzieć, że od tego wiele zależy - to nic nie powiedzieć. Dobry tekst nie jest ważny. Jest najważniejszy...
Staram się to podkreślać od samego początku- produkt musi być na poziomie. Od tekstu wyjściowego po okładkę.
MaciejŚlużyński pisze: (...)dzisiaj zaczęły przychodzić w miarę sensowne pieniądze na konto mojego wydawnictwa za książki (…) książki dostarczyliśmy do sprzedaży w maju. W ubiegłym roku. Płatność dla wydawcy po 180 dniach w tej branży - to dużo szczęścia, bo zwykle następuje później...
Opad szczęki. Szczerze.

Czekałeś na płatność 9 miesięcy? Dobrze rozumiem?

To jest w ogóle legalne? Mieszkam w UK i trochę przywykłem do tutejszej kultury biznesowej. Szczerze mówiąc nie mogę sobie wyobrazić jak można prowadzić biznes, gdy trzeba czekać na płatności tak długo.
MaciejŚlużyński pisze:Konkludując - to jest moim zdaniem najgorsza droga dla debiutanta jeszcze z jednego powodu. Zwykle na wiele, wiele lat (jeśli nie na zawsze) zamyka mu inne drogi...
Dlaczego? Nie rozumiem. Jeśli książka jest dobra to dlaczego miałoby to zamknąć drogę do wydawców? Szczególnie jeśli ktoś przychodzi do nich z poprawionym i złożonym tekstem oraz dowodem, że coś się już sprzedało.

Dziękuje za wszystkie dotychczasowe wypowiedzi.

Serdecznie proszę o bardziej szczegółowe wyliczenia kosztu druku pierwszego tysiąca. Gdzie moje kwoty są niedoszacowane? Wątpię żeby w składzie, korekcie i druku- sprawdzałem. Nie sprawdzałem kosztu okładki i nie bardzo wiem jak dokładniej wyliczyć dystrybucję.
Podpisano

99
Drogie Dziecko - większość problemów które Cię nurtują już była na tym form wałkowana pogrzeb w starych tematach. :roll:

Podobnych Tobie młodych gniewnych którzy chcieli na dziesiątki sposobów "rozpieprzyć system" widzieliśmy tu już nie raz... :roll:

Jednych wyśmialiśmy, inni poszli "by nam udowodnić" i już nie wrócili a najbardziej toksycznych zbanowaliśmy ;>
tsjones pisze: Szok. Z biznesowego punktu widzenia wolałbym nie sprzedać w ogóle niż przyjąć taką marżę.
przymusu nie ma...
ale innych możliwości też niewiele...
Dlaczego? Bo dziś zgodzę się na 55%, a jutro może znajdę kogoś, kto zgodzi się na 40% albo 30%.
gdzie niby znajdziesz?

tzn. da sie. Jest metoda - ominąć hurtownię i jeździć bezpośrednio od księgarni do księgarni (trochę roboty z tym będzie jeszcze ok 400 w Polsce zostało).

z każdym musisz się dogadać. każdego musisz dopilnować bo wielu będzie łgać w żywe oczy że jeszcze nie sprzedało - wiec musisz przyjechać osobiście i popatrzyć na półkach czy książka stoi.

dopiero jak osobiście stwierdzisz że nie stoi możesz zapytać księgarza czy ją w ogóle sprzedał. bo mógł zapomnieć i leży nierozpakowana na zapleczu.

po miesiącu użerania się z cwaniakami zaparkujesz swojego dostawczaka na poboczu szosy i strzelisz sobie w łeb. tzn, nie strzelisz bo ciężko u nas z pozwoleniami na broń... ;>

zaczyna mieć to sens jeśli masz w puli 20 chodliwych pozycji i tym którzy kręcą możesz zagrozić ze nie dostaną kolejnych. Jak masz listę w miarę uczciwych odbiorców. Taką listę będziesz miał po 3 latach jeżdżenia po kraju

Znam facetów którzy tak przędą już od 25 lat.
na życie starcza ale kokosów nie zrobili. W ofercie mają ze 150 książek.

*

a przy okazji jeśli naprawdę mieszkasz w UK i władasz miejscowym narzeczem spróbuj zajść do bookshopu na rogu i się zorientować jakie są marże tamtejszych księgarni. Będę obstawiał na 40%
Nie do końca. Mając dużo wyższą marże mogę sprzedać mniej i osiągnąć taki sam wynik finansowy.
nie albowiem w branży księgarskiej masowość nakładu i obecność książki w wielu punktach dystrybucji "robi wynik" kolejnej pozycji

tu nie ma prostego przełożenia. nazwisko a zatem i nakład buduje się latami.

to nie jest tak ze sprzedasz tysiąc i przy wysokiej marży zarobisz dychę na egzemplarzu.
wydrukujesz 1000 a sprzedasz 30. Zbijesz cenę do poziomu kosztów i sprzedasz jeszcze kolejne 30... Przez rok.

mamy "jatki" - sklepy z tanią książką - fajne albumy po 20 zeta - i leżą.
fajne książki nikomu nieznanych kolesi po 3-4-5 zł i leżą...
książki kolesi jakoś tam znanych w środowisku też leżą.

mamy gigantyczną nadpodaż tytułów przy jednoczesnym kryzysie ekonomicznym który bezlitośnie ogranicza siłę nabywczą potencjalnego odbiorcy.
Zostaje mi wciąż 300 sztuk do sprzedania. Książka to nie jogurt- może leżeć. Nie sprzeda się dziś, ale może się sprzeda pojutrze. Dzięki temu, że osiągnąłem jakiś już tam zysk- mogę obniżyć marże na pozostałym zapasie- jest to często używana strategia biznesowa.
i nie czytaj poradników biznesowych - wybitnie szkodzą ci na dekiel ;)
Ale to jednak kosztuje - więc przelicz koszt reklamy w relacji do poziomu sprzedaży, a może Ci wyjść, że sprzedanie jednego egzemplarza kosztowało Cię 3 złote w działaniach rozproszonych. I dolicz tę kwotę do kosztów, choć nie są to koszty produkcji, tylko koszty sprzedaży.
koszt wywieszenia jednego bilbordu w średniej wielkości mieście to ok 4 tyś zł/miesiąc.
(oczywiście nie mówimy o głównych ulicach). dobra kampania reklamowa to powiedzmy 100 bilbordów.

dlatego też nie reklamuje się u nas książek.
Dlatego trzeba zacząć od darmowych środków reklamy. Gdy coś się sprzeda: ryzykujemy w płatną reklamę.
cool.
darmowe działają słabo, płatne też nienadzwyczajnie.

można trochę liczyć na ruch fanowski - jak pozycja jest dobra ludzie ją sobie polecają.
ale i tu bym nie przeceniał.
MaciejŚlużyński pisze: (...)dzisiaj zaczęły przychodzić w miarę sensowne pieniądze na konto mojego wydawnictwa za książki (…) książki dostarczyliśmy do sprzedaży w maju. W ubiegłym roku. Płatność dla wydawcy po 180 dniach w tej branży - to dużo szczęścia, bo zwykle następuje później...
Opad szczęki. Szczerze.

Czekałeś na płatność 9 miesięcy? Dobrze rozumiem?
zrozumiałeś - od siebie dodam że On czekał 9 miesięcy, w tym 180 dni od chwili gdy księgarz raczył się przyznać że już sprzedał :roll:
To jest w ogóle legalne?
kapitalizm w Polsce zbudowały PZPR i ubecja.
tu wszystko jest legalne - dla ludzi z układu.
i nic nie jest legalne - da normalnych.
a świetą krową jest inwestor zagraniczny.
nie każdy taki którego zaakceptują "polscy wspólnicy"

księgarzy też dzielimy na dwie grupy.
a) uczciwi - oni nie mają kasy walczą o każdy tydzień istnienia
b) z układu - oni mają kasę ale nie widzą powodu b Ci wypłacić co się należy. A w każdym razie nie od razu.
Mieszkam w UK i trochę przywykłem do tutejszej kultury biznesowej.
mieszkasz na księżycu sądząc po tym jak orientujesz się w rzeczywistości.
Dlaczego? Nie rozumiem. Jeśli książka jest dobra to dlaczego miałoby to zamknąć drogę do wydawców? Szczególnie jeśli ktoś przychodzi do nich z poprawionym i złożonym tekstem oraz dowodem, że coś się już sprzedało.
o tym już nie raz pisaliśmy.
Serdecznie proszę o bardziej szczegółowe wyliczenia kosztu druku pierwszego tysiąca.
zależy od technologii, objętości, składu i dziesiątków innych parametrów.
zrób próbny skład oszacuj parametry i wyślij zapytanie ofertowe do kilku drukarni.
szacunkowo to od 10 do 20% ceny okładkowej

oczywiście jak drukujesz 1000 egz raz na pół roku to zapłacisz trzy razy tyle co drukując 10 tyś miesięcznie.
Gdzie moje kwoty są niedoszacowane?
Ty cały jesteś niedoszacowany :twisted:
nie bardzo wiem jak dokładniej wyliczyć dystrybucję.
jak przyjdziesz do hurtowni z 1000 egzemplarzy to nie musisz liczyć kosztu dystrybucji tylko koszt taksówki bagażowej żeby zabrać książki z powrotem do domu :roll:

*

szacunki na papierze mają niewiele wspólnego z rzeczywistością.
popracuj w księgarni w UK to zobaczysz z grubsza jak to wygląda u nich.

100
tsjones pisze:Dalej jednak uważam, że artystę powinno oceniać się po dziele, a nie po sposobie w jaki z tym dziełem dotarł do odbiorcy.
Założenie słuszne, ale mało realne. Z mojego, czytelniczego punktu widzenia: większości tego, co jest wydawane za pieniądze autora, zwyczajnie nie da się czytać. Pewnie są jakieś wyjątki, ale nie chce mi się ich wyszukiwać skoro nawet nie zdołam przeczytać wszystkich ciekawych pozycji wydanych normalną drogą, a które przeszły przez sito lepsze niż "autorowi bardzo się podobało".
ichigo ichie

Opowieść o sushi - blog kulinarny

101
tu trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: czy w ogóle istnieją nierozpoznani geniusze pióra.

tzn. czy jest możliwość że ktoś pisze genialne a wydawcy go olewają i umiera sobie nierozpoznany.


Zazwyczaj mamy do czynienia z sytuacją:

a) ktoś latami etc. a wydawcy olewali, a potem jeden zaryzykował i... Rowling na ten przykład (ale większość jej biografii to legenda...).

b) częściowo autobiograficzny "Martin Eden" Marka Twaina pokazuje inną sytuację: kolesia który latami coś tam skrobał do gazet a potem się przebił i sypnęło złotem...

c) p. Masłowska - przyszła licealistka znikąd i wydała debiutancką książkę w nakładzie podchodzącym ponoć pod 200 K..

3 różne historie z happy endem. Ale...

Czy znamy historie z happy endem post mortem. tzn nieznany geniusz pisał latami, wydawcy go olewali potem umarł, ktoś to znalazł i świat padł na kolana olśniony geniuszem?

Ja nie kojarzę.

C.K.Norwid? to było daaawno.

Aleksander Grin - ale on był bardzo popularny w latach 20-tych, potem zakazany z przyczyn politycznych, w latach 60-tych powtórnie odkryty.

I jeszcze jedno: czy znamy kogokolwiek kto wymiętruszyłby system tzn. olany przez wydawców wydał z współfinansowaniem i zrobił furorę?

102
Andrzej Pilipiuk pisze:Czy znamy historie z happy endem post mortem. tzn nieznany geniusz pisał latami, wydawcy go olewali potem umarł, ktoś to znalazł i świat padł na kolana olśniony geniuszem?

Ja nie kojarzę.
Kafka? Emily Dickinson?

Powieść Bronte uznano za tak żenującą, że krytyka proponowała zmienić tytuł na "Obmierzłe Wzgórza". A teraz czytanie tego to powód do dumy, nieznanie to obciach.

Jedyna powieść S. Plath też nie podobała się krytyce. Dopiero po ośmiu latach zaczęto ją doceniać, ale autorka popełniła samobójstwo.

Bułhakow bodajże zanotował jedną, jedyną pozytywną recenzję na "Mistrza i Małgorzatę", jeśli mnie pamięć nie myli, więc też zachwyty dużo późniejsze.
Andrzej Pilipiuk pisze:I jeszcze jedno: czy znamy kogokolwiek kto wymiętruszyłby system tzn. olany przez wydawców wydał z współfinansowaniem i zrobił furorę?
"Klątwa Tygrysa"? Ale to chyba był selfpub...
"Istnieje na świecie parę rzeczy ważniejszych niż pokój, a jedną z nich jest godne człowieczeństwo. Koncepcja, że ludzkość miałaby zrezygnować z wojen wyłącznie ze strachu, to poniżenie ludzkiej godności, zwłaszcza gdy w grę wchodzi strach przed czymś tak banalnym jak technika, którą ludzie sami przecież wymyślili" (Chesterton)

103
:? Ok. punkt dla Ciebie.

Bułhakow o podobny przypadek jak Grin - popularny ale podpadł i miał zakaz druku.

Kafka za wikipedią
Franz Kafka, według ówczesnych standardów, był raczej osobą dość zamożną. Jego zarobki wystarczały mu na prowadzenie w miarę dostatniego życia, typowego dla przedstawiciela praskiej, wyższej-średniej klasy. Między innymi stać go było na liczne podróże po Europie. Kilkanaście razy był w Berlinie i Wiedniu, kilka razy w Paryżu, raz we Włoszech.

Franz Kafka, wbrew rozpowszechnionym stereotypom, był dość znany w środowisku praskich, niemieckojęzycznych głównie pochodzenia żydowskiego, elit intelektualnych. Był stałym członkiem kilku praskich salonów literackich, gdzie czytywał swoje opowiadania i uczestniczył w dyskusjach. Publikował w „Prager Tagblatt” i później w „Berliner Tageblatt” recenzje sztuk teatralnych i dzieł literackich.

W 1909 zostały wydane jego pierwsze szkice prozy w monachijskim czasopiśmie literackim „Hyperion”.
i dalej
Kilka zbiorów opowiadań ukazało się w wydawnictwie Wolff-Verlag z Lipska, w nakładach nie przekraczających 1000 egzemplarzy, do których druku doszło głównie dzięki przyjaźni Maxa Broda z właścicielem wydawnictwa, Kurtem Wolffem. Mimo pochlebnych recenzji tych zbiorów, przez m.in. Roberta Musila, sprzedawały się one bardzo słabo.

Do popularyzacji dzieł Kafki w znacznej mierze przyczynił się najbliższy przyjaciel Max Brod, który zdołał wylansować twórczość Kafki w latach 40 i 50. na fali powojennej popularności egzystencjalizmu. Pośmiertnie wydał on trzy niedokończone powieści (Ameryka, Proces i Zamek) oraz liczne opowiadania i miniatury, pomimo że Kafka kazał mu spalić wszystkie teksty po swojej śmierci. Max Brod wydał także Dzienniki Kafki, które ten pisał systematycznie od 1910 roku, oraz listy do siebie, Felicji Bauer i kilku innych osób.
Może po prostu nie trafił w swój czas?

104
Tak na marginesie - odradzam ufanie Wikipedii - działa tam wyjątkowo prężny astroturf, zwłaszcza w dziale medycznym, a pisarz nie jest dla nich dość wiarygodnym źródłem w kwestii swoich dzieł (przypadek P. Rotha).

Co do Kafki, może nie trafił, ale mnie tam specjalnie nigdy "Proces" nie ruszał - zawsze wydawało mi się, że to mogłoby zachwycić jedynie tych, którzy nie znają absurdów życia w Polsce.
"Istnieje na świecie parę rzeczy ważniejszych niż pokój, a jedną z nich jest godne człowieczeństwo. Koncepcja, że ludzkość miałaby zrezygnować z wojen wyłącznie ze strachu, to poniżenie ludzkiej godności, zwłaszcza gdy w grę wchodzi strach przed czymś tak banalnym jak technika, którą ludzie sami przecież wymyślili" (Chesterton)

105
Kafka był procesem swoich czasów :)
Czytany dziś, jest ich świadectwem :)

A szukanie wyjątków jest dryfem w tej dyskusji, bo nawet jeśli się znajdą, to na zasadzie dwugłowego rekina, którego trupka wyłowiono parę miesięcy temu z oceanu. Nie dość, że większość (delikatnie mówiąc:) ) rekinów ma jedną głowę, to i tak ten już nie żył, więc widać ani nie sprawdza się powiedzenie "co dwie głowy, to nie jedna", ani dwie głowy nie gwarantują sukcesu w ogóle :)
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

106
Tak czy inaczej, jak by mi ktoś przysięgał, że spali moje papierzyska, to chciałabym wierzyć, że ma faktycznie honor to zrobić. Jest coś niesmacznego w czytaniu tworów kogoś, komu najbliżsi powiedzieli: "mamy gdzieś twoją ostatnią wolę", gdy umarł.

Wracając to tematu - zgadzam się z ostatnim postem Jasona. Jako czytelnik mam coraz większy problem ze znalezieniem zwyczajnie dobrze napisanej prozy. :| Jeśli nie mogę jej znaleźć w najnowszych książkach wydanych tradycyjnie (dlatego skłaniam się ku klasyce), to przeraża mnie pomysł wyszukiwania perełek w oceanie selfpubu, gdzie można wydać siebie po prostu z kaprysu.
"Istnieje na świecie parę rzeczy ważniejszych niż pokój, a jedną z nich jest godne człowieczeństwo. Koncepcja, że ludzkość miałaby zrezygnować z wojen wyłącznie ze strachu, to poniżenie ludzkiej godności, zwłaszcza gdy w grę wchodzi strach przed czymś tak banalnym jak technika, którą ludzie sami przecież wymyślili" (Chesterton)

Wróć do „Jak wydać książkę w Polsce?”