Latest post of the previous page:
Bana?tsjones pisze: Moje pierwsze zarobione pieniądze w życiu zarobiłem na pisaniu wypracowań dla innych uczniów w podstawówce.
Masz racje. Całe życie pisałem do szuflady. Moje doświadczenia z wydawcami bazują głównie na krótkiej przygodzie z dziennikarstwem. Można powiedzieć, że moje uwagi opierają się na zasadzie "nie znam się, to się wypowiem".Romek Pawlak pisze: Ale Twoja opinia o wydawnictwach jest błędna, wynika po prostu z braku wiedzy.
Dawać bana za coś co robiłem kilka dekad temu??? Może jeszcze Urząd Skarbowy zawiadomićAndrzej Pilipiuk pisze:Bana?tsjones pisze: Moje pierwsze zarobione pieniądze w życiu zarobiłem na pisaniu wypracowań dla innych uczniów w podstawówce.
A według Ciebie Autor współpracujący z wydawnictwem powinien dostać 100% zysku ze sprzedaży? A na czym w takim razie zarobi wydawnictwo i z czego pokryć miałoby koszt przygotowania publikacji?tsjones pisze:Gdzieś na forum wyczytałem jakiś wzór umowy, w której autor oddaje 50% dochodu (czy zysku) ze sprzedaży. Dla mnie jest to po prostu niepojetę- ale może to jest standard. Standard, o którym nie miałem pojęcia.
Zgodzę się pod warunkiem, że mówimy o dziełach równorzędnych, tj. spełniających chociażby normy języka polskiego (profesjonalna redakcja się kłania, a nie "kolega ma siostrę, która jest dobra z polskiego") + pewną dozę literackości w literaturze. Bo nie wszystko, co poprawne, jest już literaturą.tsjones pisze:Dalej jednak uważam, że artystę powinno oceniać się po dziele, a nie po sposobie w jaki z tym dziełem dotarł do odbiorcy.
Oczywiście, że nie. Jestem realistą. Wiem, że koszt korekty, składu, opracowania okładki, druku, dystrybucji i ewentualnej promocji jest ogromny.MaciejŚlużyński pisze: A według Ciebie Autor współpracujący z wydawnictwem powinien dostać 100% zysku ze sprzedaży?
. To budzi mój głęboki sprzeciw.z tytułu udzielenia sublicencji
. 14% za dwa lata pracy... Jak jesteś debiutantem to pewnie weźmiesz to z pocałowaniem ręki, ale nie wyobrażam sobie dłuższej współpracy na takich zasadach. To jest chyba rozmowa na tamten wątek. Wracając do tematu...Wydawca zobowiązuje się do zapłaty Autorowi wynagrodzenia prowizyjnego w wysokości 14 % udziału w obrocie licząc od ceny zbytu każdego sprzedanego egzemplarza
wyjdzie nam nieco inna kwota.cena zbytu jest to cena detaliczna pomniejszona o wartość marż hurtowo-księgarskich
Zgodzę się ze spełnianiem norm języka polskiego, ale nie zgodzę się z „dozą literackości”. Literackość nie może być krępowana w żaden sposób. Coś co dziś wydaje się „nieliterackie” wiele lat po śmierci autora może stać się odkrywcze, przełomowe. Wydaje mi się, że trzeba pisać sercem a nie kalkulacją jak to będą postrzegać od strony literackiej.Romek Pawlak pisze: Zgodzę się pod warunkiem, że mówimy o dziełach równorzędnych, tj. spełniających chociażby normy języka polskiego (profesjonalna redakcja się kłania, a nie "kolega ma siostrę, która jest dobra z polskiego") + pewną dozę literackości w literaturze. Bo nie wszystko, co poprawne, jest już literaturą.
Publikując własne też będzie mniej czasu na pisanie własnego. Ja tylko twierdzę, że to nie jest zła metoda na debiut.Romek Pawlak pisze: Nie chcę się rozpisywać w kwestii wydawnictw, jest mnóstwo wątków, ale mogę powiedzieć tak: dziesięć lat bylem małym wydawcą, zanim zacząłem publikować własne książki. Uwierz, ze sprzedażą i resztą tego ambarasu jest tyle zachodu, że ja z chęcią oddałem to komuś innemupublikując cudze, nie miałem czasu na własne, ot i cała prawda
I w tym rzecz, że twierdzisz, ale to przekonanie opiera się tylko na jednej przesłance: że % od egzemplarza będzie wyższy. Więc na egzemplarzu autor zarobi np. 8 zł zamiast 2,5-3.tsjones pisze:Ja tylko twierdzę, że to nie jest zła metoda na debiut.
Nobel za te słowa :-)Romek Pawlak pisze:ja tam nikomu nie zamierzam utrudniać drogi w krzaki
Ja bym się może podjął, ale nie wiem, czy jest sens...Romek Pawlak pisze:Wyliczenia, nawiasem mówiąc, masz z sufitu, ale wejście w to zostawię innym
No, nie wiesz faktycznie... Chcąc sprzedawać poprzez Empik na przykład licz ich marżę na poziomie 55%tsjones pisze:Nie wiem jakie są marże hurtowo-księgarskie. Przyjmując, że jest to 30%
No i tu jest problem największy - założenie, iż autor wyda sam, więc nie potrzebuje popadać w koszta na redakcję i korektę jest z gruntu fałszywe. Więcej powiem - autor taki winien zainwestować w te rzeczy znacznie więcej pieniędzy, niż by należało przypuszczać, bowiem całe zło tego świata związane z publikacją spada li i jedynie na niego.tsjones pisze:Tymczasem robiąc to samemu nie musimy wydawać więcej pieniędzy na korektę, skład i okładkę.
Tak, tu jest se.. dno... ;-)tsjones pisze:W tym momencie dochodzimy do sedna: czy książka znajduje odbiorcę.
Ale to jednak kosztuje - więc przelicz koszt reklamy w relacji do poziomu sprzedaży, a może Ci wyjść, że sprzedanie jednego egzemplarza kosztowało Cię 3 złote w działaniach rozproszonych. I dolicz tę kwotę do kosztów, choć nie są to koszty produkcji, tylko koszty sprzedaży.tsjones pisze:Nie napisałem nic o reklamie. W moim bujnym życiu, w którym jadłem chleb z niejednego pieca, zdarzyło mi się blisko współpracować z agencją reklamową. W dzisiejszym, cyfrowym świecie, jest cała masa nowych, tanich kanałów docierania z informacją do potencjalnego czytelnika. Dzięki tym potworom z google można tak konfigurować reklamy, że wyświetlają się tylko tym osobom, które interesują się tematyką jaką poruszamy. Na start- to kompletnie wystarczy.
Konkludując - to jest moim zdaniem najgorsza droga dla debiutanta jeszcze z jednego powodu. Zwykle na wiele, wiele lat (jeśli nie na zawsze) zamyka mu inne drogi...Konkludując: moim zdaniem akurat dla debiutantów to jest najgorsza z możliwych dróg, a w sumie, poza wyjątkami, to w ogóle żadna droga. Właśnie ze względu na problemy z dystrybucją, sprzedażą, etc.
Racja. Celne uwagi. Tak jak mówiłem- nie znam się, więc dociekam by lepiej poznać sytuację.Romek Pawlak pisze: Pomijasz aspekt, że znacznie łatwiej wydawcy mającemu swoje kanały wypromować debiutanta niż samemu debiutantowi to uczynić; pomijasz aspekt taki, iż duży hurtownik może nie chcieć rozmawiać z małym wydawcą jednej książki, ergo: książka w ogóle nie trafi do hurtu ogólnopolskiego albo w śmiesznej formie; pomijasz wreszcie wyniki tego, co wcześniej - różnicę w ilości sprzedanych egzemplarzy, która może wyglądać tak: autor sprzedał 300 egz., wydawca 3000. I wtedy ta różnica na egzemplarzu jakoś przepada, prawda?![]()
Szkoda. Czym więcej danych tym pełniejszy obraz sytuacji.Romek Pawlak pisze: Wyliczenia, nawiasem mówiąc, masz z sufitu, ale wejście w to zostawię innym![]()
Fajnie napisane. Odpowiem tylko, że kto pyta nie błądziRomek Pawlak pisze: Niemniej, ja tam nikomu nie zamierzam utrudniać drogi w krzaki, jak ktoś chce, proszę bardzo
Ja bym się może podjął, ale nie wiem, czy jest sens...MaciejŚlużyński pisze:Wyliczenia, nawiasem mówiąc, masz z sufitu, ale wejście w to zostawię innym
Szok. Z biznesowego punktu widzenia wolałbym nie sprzedać w ogóle niż przyjąć taką marżę. Dlaczego? Bo dziś zgodzę się na 55%, a jutro może znajdę kogoś, kto zgodzi się na 40% albo 30%.MaciejŚlużyński pisze:No, nie wiesz faktycznie... Chcąc sprzedawać poprzez Empik na przykład licz ich marżę na poziomie 55%tsjones pisze:Nie wiem jakie są marże hurtowo-księgarskie. Przyjmując, że jest to 30%![]()
Nie doczytałeś: napisałem, że pierwszy 1000 egzemplarzy musi mieć wszystko na najwyższym poziomie- włącznie z korektą, edycją i okładką. Jeśli sprzeda się pierwszy nakład, to przy druku drugiego koszty takie jak skład i korekta znikają.MaciejŚlużyński pisze:No i tu jest problem największy - założenie, iż autor wyda sam, więc nie potrzebuje popadać w koszta na redakcję i korektę jest z gruntu fałszywe.tsjones pisze:Tymczasem robiąc to samemu nie musimy wydawać więcej pieniędzy na korektę, skład i okładkę.
Nie do końca. Mając dużo wyższą marże mogę sprzedać mniej i osiągnąć taki sam wynik finansowy.MaciejŚlużyński pisze:Założenia Twoje są słuszne o ile przyjmiesz, że sprzedałeś cały nakład.
Dla jasności trzymajmy się moich wcześniejszych wyliczeń. Pisałem tam, że wydrukowanie 1000 sztuk będzie kosztowało 8640. W tym momencie wchodzi dystrybucja. Piszesz, że sprzedałem 700 sztuk czyli muszę do nich doliczyć koszt dystrybucji. 700 sztuk kosztowało mnie zatem 9548. Przy cenie okładkowej 19.99 te 700 sztuk da wpływ w wysokości 13900. Zysk ze sztuki z dystrybucją wynosi 6.35. 6.35 x 700= 4445 (minus podatek).MaciejŚlużyński pisze: Jeśli nie - to co zostaje jest kosztem liczonym po cenach wytworzenia. Mówiąc obrazowo - jeśli z tysiąca sprzedasz siedemset egzemplarzy, to nie znaczy, że zarobiłeś 700 x zysk ze sprzedaży jednego egzemplarza, bo musisz od tego odjąć koszt produkcji niesprzedanych egzemplarzy.
Dla mnie czas spędzony na czymś takim byłby wielką nauką i prawdę mówiąc rozrywką. Nie samym pisaniem człowiek żyjeMaciejŚlużyński pisze: Pomijasz jeszcze jeden bardzo istotny czynnik, bo nie wyceniasz swojego czasu, który musiałbyś poświęcić na nadzór nad całym procesem, od korekty i redakcji poczynając, na dystrybucji i rachunkowości kończąc.
Dlatego trzeba zacząć od darmowych środków reklamy. Gdy coś się sprzeda: ryzykujemy w płatną reklamę.MaciejŚlużyński pisze:Ale to jednak kosztuje - więc przelicz koszt reklamy w relacji do poziomu sprzedaży, a może Ci wyjść, że sprzedanie jednego egzemplarza kosztowało Cię 3 złote w działaniach rozproszonych. I dolicz tę kwotę do kosztów, choć nie są to koszty produkcji, tylko koszty sprzedaży.tsjones pisze:W dzisiejszym, cyfrowym świecie, jest cała masa nowych, tanich kanałów docierania z informacją do potencjalnego czytelnika. Dzięki tym potworom z google można tak konfigurować reklamy, że wyświetlają się tylko tym osobom, które interesują się tematyką jaką poruszamy. Na start- to kompletnie wystarczy.
Staram się to podkreślać od samego początku- produkt musi być na poziomie. Od tekstu wyjściowego po okładkę.MaciejŚlużyński pisze: I cały czas dużym łukiem obchodzimy kwestię kluczową, czyli jakość tekstu wyjściowego. A powiedzieć, że od tego wiele zależy - to nic nie powiedzieć. Dobry tekst nie jest ważny. Jest najważniejszy...
Opad szczęki. Szczerze.MaciejŚlużyński pisze: (...)dzisiaj zaczęły przychodzić w miarę sensowne pieniądze na konto mojego wydawnictwa za książki (…) książki dostarczyliśmy do sprzedaży w maju. W ubiegłym roku. Płatność dla wydawcy po 180 dniach w tej branży - to dużo szczęścia, bo zwykle następuje później...
Dlaczego? Nie rozumiem. Jeśli książka jest dobra to dlaczego miałoby to zamknąć drogę do wydawców? Szczególnie jeśli ktoś przychodzi do nich z poprawionym i złożonym tekstem oraz dowodem, że coś się już sprzedało.MaciejŚlużyński pisze:Konkludując - to jest moim zdaniem najgorsza droga dla debiutanta jeszcze z jednego powodu. Zwykle na wiele, wiele lat (jeśli nie na zawsze) zamyka mu inne drogi...
przymusu nie ma...tsjones pisze: Szok. Z biznesowego punktu widzenia wolałbym nie sprzedać w ogóle niż przyjąć taką marżę.
gdzie niby znajdziesz?Dlaczego? Bo dziś zgodzę się na 55%, a jutro może znajdę kogoś, kto zgodzi się na 40% albo 30%.
nie albowiem w branży księgarskiej masowość nakładu i obecność książki w wielu punktach dystrybucji "robi wynik" kolejnej pozycjiNie do końca. Mając dużo wyższą marże mogę sprzedać mniej i osiągnąć taki sam wynik finansowy.
i nie czytaj poradników biznesowych - wybitnie szkodzą ci na dekielZostaje mi wciąż 300 sztuk do sprzedania. Książka to nie jogurt- może leżeć. Nie sprzeda się dziś, ale może się sprzeda pojutrze. Dzięki temu, że osiągnąłem jakiś już tam zysk- mogę obniżyć marże na pozostałym zapasie- jest to często używana strategia biznesowa.
koszt wywieszenia jednego bilbordu w średniej wielkości mieście to ok 4 tyś zł/miesiąc.Ale to jednak kosztuje - więc przelicz koszt reklamy w relacji do poziomu sprzedaży, a może Ci wyjść, że sprzedanie jednego egzemplarza kosztowało Cię 3 złote w działaniach rozproszonych. I dolicz tę kwotę do kosztów, choć nie są to koszty produkcji, tylko koszty sprzedaży.
cool.Dlatego trzeba zacząć od darmowych środków reklamy. Gdy coś się sprzeda: ryzykujemy w płatną reklamę.
zrozumiałeś - od siebie dodam że On czekał 9 miesięcy, w tym 180 dni od chwili gdy księgarz raczył się przyznać że już sprzedałOpad szczęki. Szczerze.MaciejŚlużyński pisze: (...)dzisiaj zaczęły przychodzić w miarę sensowne pieniądze na konto mojego wydawnictwa za książki (…) książki dostarczyliśmy do sprzedaży w maju. W ubiegłym roku. Płatność dla wydawcy po 180 dniach w tej branży - to dużo szczęścia, bo zwykle następuje później...
Czekałeś na płatność 9 miesięcy? Dobrze rozumiem?
kapitalizm w Polsce zbudowały PZPR i ubecja.To jest w ogóle legalne?
mieszkasz na księżycu sądząc po tym jak orientujesz się w rzeczywistości.Mieszkam w UK i trochę przywykłem do tutejszej kultury biznesowej.
o tym już nie raz pisaliśmy.Dlaczego? Nie rozumiem. Jeśli książka jest dobra to dlaczego miałoby to zamknąć drogę do wydawców? Szczególnie jeśli ktoś przychodzi do nich z poprawionym i złożonym tekstem oraz dowodem, że coś się już sprzedało.
zależy od technologii, objętości, składu i dziesiątków innych parametrów.Serdecznie proszę o bardziej szczegółowe wyliczenia kosztu druku pierwszego tysiąca.
Ty cały jesteś niedoszacowanyGdzie moje kwoty są niedoszacowane?
jak przyjdziesz do hurtowni z 1000 egzemplarzy to nie musisz liczyć kosztu dystrybucji tylko koszt taksówki bagażowej żeby zabrać książki z powrotem do domunie bardzo wiem jak dokładniej wyliczyć dystrybucję.
Założenie słuszne, ale mało realne. Z mojego, czytelniczego punktu widzenia: większości tego, co jest wydawane za pieniądze autora, zwyczajnie nie da się czytać. Pewnie są jakieś wyjątki, ale nie chce mi się ich wyszukiwać skoro nawet nie zdołam przeczytać wszystkich ciekawych pozycji wydanych normalną drogą, a które przeszły przez sito lepsze niż "autorowi bardzo się podobało".tsjones pisze:Dalej jednak uważam, że artystę powinno oceniać się po dziele, a nie po sposobie w jaki z tym dziełem dotarł do odbiorcy.
Kafka? Emily Dickinson?Andrzej Pilipiuk pisze:Czy znamy historie z happy endem post mortem. tzn nieznany geniusz pisał latami, wydawcy go olewali potem umarł, ktoś to znalazł i świat padł na kolana olśniony geniuszem?
Ja nie kojarzę.
"Klątwa Tygrysa"? Ale to chyba był selfpub...Andrzej Pilipiuk pisze:I jeszcze jedno: czy znamy kogokolwiek kto wymiętruszyłby system tzn. olany przez wydawców wydał z współfinansowaniem i zrobił furorę?
i dalejFranz Kafka, według ówczesnych standardów, był raczej osobą dość zamożną. Jego zarobki wystarczały mu na prowadzenie w miarę dostatniego życia, typowego dla przedstawiciela praskiej, wyższej-średniej klasy. Między innymi stać go było na liczne podróże po Europie. Kilkanaście razy był w Berlinie i Wiedniu, kilka razy w Paryżu, raz we Włoszech.
Franz Kafka, wbrew rozpowszechnionym stereotypom, był dość znany w środowisku praskich, niemieckojęzycznych głównie pochodzenia żydowskiego, elit intelektualnych. Był stałym członkiem kilku praskich salonów literackich, gdzie czytywał swoje opowiadania i uczestniczył w dyskusjach. Publikował w „Prager Tagblatt” i później w „Berliner Tageblatt” recenzje sztuk teatralnych i dzieł literackich.
W 1909 zostały wydane jego pierwsze szkice prozy w monachijskim czasopiśmie literackim „Hyperion”.
Może po prostu nie trafił w swój czas?Kilka zbiorów opowiadań ukazało się w wydawnictwie Wolff-Verlag z Lipska, w nakładach nie przekraczających 1000 egzemplarzy, do których druku doszło głównie dzięki przyjaźni Maxa Broda z właścicielem wydawnictwa, Kurtem Wolffem. Mimo pochlebnych recenzji tych zbiorów, przez m.in. Roberta Musila, sprzedawały się one bardzo słabo.
Do popularyzacji dzieł Kafki w znacznej mierze przyczynił się najbliższy przyjaciel Max Brod, który zdołał wylansować twórczość Kafki w latach 40 i 50. na fali powojennej popularności egzystencjalizmu. Pośmiertnie wydał on trzy niedokończone powieści (Ameryka, Proces i Zamek) oraz liczne opowiadania i miniatury, pomimo że Kafka kazał mu spalić wszystkie teksty po swojej śmierci. Max Brod wydał także Dzienniki Kafki, które ten pisał systematycznie od 1910 roku, oraz listy do siebie, Felicji Bauer i kilku innych osób.
Wróć do „Jak wydać książkę w Polsce?”