Szalony Szczur pisze:
Jak w praktyce wyglądała Wasza droga od wysłania książki do jej pojawienia się w księgarniach?
- ile czasu minęło nim wydawca odpowiedział?
- odpowiedział telefonicznie, listownie, mailowo?
- a te wydawnictwa, które nie były zainteresowane, odpowiedziały w ogóle cokolwiek?
- czy wydawca zasugerował dużo zmian, miał dużo uwag?
- ile czasu przeciętnie upływa od decyzji wydawcy, do pojawienia się wydrukowanej książki w sprzedaży?
Hej. Przypomnę się tylko- nie dalej jak za miesiąc mój debiut ujrzy światło dzienne. Strasznie się denerwuję. Jest coś przerażającego w tym jak marzenia się spełniają, tzn. może tak jest akurat w przypadku osób podobnych do mnie? Generalnie odkąd pamiętam wszystkiemu przyglądam się ze wszystkich stron. I wnikliwie. W dramacie potrafię doszukać się komizmu, w sukcesie widzę zagrożenie (owszem, chwilami ta cecha przydaje się w pisaniu, ale w życiu bywa kłopotliwe).
Odpowiem konkretnie na powyższe pytania:
1. Ten właściwy i zarazem ostateczny wydawca odezwał się po miesiącu (dokładnie).
2. Zadzwonił, pochwalił i powiedział, że do 24h wyśle umowę (rzeczywiście wysłał).
3. Na kilkanaście wysłanych propozycji negatywnie (po prostu "dziękujemy") odpowiedziało jedno (Prószyński). Dwa podziękowały, tłumacząc się brakiem planów co do zmiany profilu wydawniczego w najbliższym czasie. Myślałam, że to wykręt i ściema, ale zajrzałam na ich strony (tak, wiem-rychło w czas!) i rzeczywiście,
wydanie mnie byłoby w ich wypadku hmm dziwną aberracją:))) Są wydawnictwa, które wydają w zasadzie jednego autora (Babel-to jedno z nich). Mail od tego drugiego gdzieś mi zaginął, ale wydawali z kolei powieści dla młodzieży. Napisałam powieść dla dorosłych. Tu wyjaśnienie: wydawnictwa losowałam z właściwą sobie dezynwolturą z katalogu onetu, stąd te dwie wtopy. Do tych, do których trzeba było wysłać egz. papierowy, nawet się nie fatygowałam. Uznałam, że szkoda lasów, pieniędzy na tusz, ramion listonosza i mojego zachodu. Tu muszę Was oświecić- tak naprawdę bardziej niż na wydaniu zależało mi na fachowej opinii. I jestem bardzo krytyczna w stosunku swojego pisania. Dwa inne wydawnictwa mnie sondowały (duże). Jedno (recenzja i jednak nie), drugie (sondowanie typu "ktoś chce to Pani wydać, bo jak tak, to my też, a jak nie, a jak nie, to my w sumie też nie". Poczytałam o nich, to często stosowana u nich strategia i wolałam nie ryzykować). Odpowiedziały mi jeszcze dwa wydawnictwa, które chciały pieniędzy za wydanie (jeszcze czego!). Odpowiedź od jednego z nich wklepałam w google (zachwyty co do stylu) i okazał się dość popularnym szablonem. Żenada.
4. Wydawca był bardzo mądry i na początku nic nie sugerował. Po telefonie, kiedy już wykonałam trzy podskoki w miejscu z radości i otarłam łzę wzruszenia, wpadłam w otchłań rozpaczy, ponieważ uznałam, że w aktualnej formie powieść nie może wyjść, a przynajmniej nie pod moim nazwiskiem (pseudonim rozważałam jeszcze przez kilka miesięcy). Jak już się uspokoiłam napisałam do łaskawego wydawcy maila, który można skrócić tak: "jestem niezadowolona, trzeba coś zrobić z tą książką, czy Pan aby wie co robi?" wydawca odpowiedział coś na kształt: "Spokojnie, popracuje się jeszcze. Jest dobrze, a może być bardzo dobrze". Uspokoiłam się. Nieco.
5. Uwag nie było dużo. Raczej delikatne sugestie, rady, z tym że jedna z nich była bardzo ważna i moim zdaniem wieeeeele dobra przyniosła książce (redaktorzy są fajowi!). Co nie znaczy, że jest dobrze. Jestem pewna, że swoją książkę będę w stanie przeczytać spokojnie w wieku 90 lat, o ile na mojej karcie chorób znajdzie się adnotacja "Alzheimer, po dwóch wylewach":D Inaczej mam ochotę poprawiać bez końca i nie czuję nic prócz zażenowania. Czasami nawet ćmi mnie w zębach.
6. Od decyzji o wydaniu do premiery minie...9 miesięcy. Z czego trzy miesiące nie robiłam nic, a pozostałe sześć ciężko pracowałam. A to jeszcze nie koniec, oj nie. Finiszuję właśnie;)
No i tak to było u mnie. Pozdrawiam!