Pytania do Małgorzaty Garkowskiej "ithilhin"

49
dorapa pisze: A gdzie i kiedy będzie spotkanie autorskie, żeby przyjechać, wypytać, dopchać się po autograf?
24 września w Płocku :)
1 października w Gdańsku.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

Pytania do Małgorzaty Garkowskiej "ithilhin"

56
Szczepko pisze: Ithi, co słychać? Pracujesz nad kolejną powieścią? :)
Staram się. POwinnam już mieć napisane, a ja mam może 1/4...
A co dopiero do zaproponowania WYdawcy :(
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

Pytania do Małgorzaty Garkowskiej "ithilhin"

60
Przeczytałem „Układankę” jakiś czas temu. Zeszło mi z uzewnętrznieniem wrażeń, bo prowadziłem śledztwo. Utajnione, rzecz jasna, na domiar złego bezwynikowe. Nie znalazłem porywacza, a może nawet mordercy, winnego zaginięcia Ithilhin, jaką znam z Wery. Poetessy, wyznawczyni magii słowa, malarki krajobrazów i nastrojów, wreszcie mistrzyni krótkiej formy, nie raz i nie dwa opromienionej zwycięstwami w forumowych konkursach.

Jej miejsce zajęła pisarka Małgorzata Garkowska, do której (a tak, przygotowałem się!) blogereczki z Lubimy czytać wzdychają z bałwochwalczym podziwem, zwłaszcza, gdy dysponują darmochą z wydawnictwa. Dlatego czuję się poniekąd zwolniony z obowiązku podtrzymywania Werowego ciepełka dla „naszych”. Bo mam cały worek zastrzeżeń i niechęci, a zawartość worka zaraz rozsypię. Z jednym ważnym zastrzeżeniem: naprawdę cieszę się z sukcesu, jakim jest napisanie i wydanie książki, takie coś bezwzględnie daje pozycję „primus inter pares” i wyróżnia z grona tych, co buławę noszą w plecaku, ale nigdy jej nie wyciągają...

Teraz barany.

Osoby dramatu są figurami o takim stopniu typowości, jak personifikacje w średniowiecznych moralitetach. Tu i ówdzie przyozdobione zostały cechami nadającymi indywidualny rys, ale próby pogłębienia charakterystyki sprowadzają się raczej do uszczegółowienia owej typowości. Jeśli dominującą cechą takiej na przykład Agnieszki jest płaczliwość, to z biegiem powieściowego czasu płacze coraz częściej i wystawniej. Nawet skok w bok, w końcu posiadający w swojej istocie komponenty zemsty i próby ukarania niewiernego mężczyzny, również jest płaczliwy. Jeśli Paweł jest ograniczonym, egotycznym s***wysynem, to jest nim coraz bardziej, montując jeszcze większe natężenie s***wysyństwa. Próby cieniowania postaci są, niestety, rachityczne i mało przekonujące. Tylko bohaterowie drugiego planu jakoś się bronią (matka, teściowa), być może dlatego, że szkicowani grubszą kreską pozostawiają obszar nieoznaczoności, z lekko tylko sugerowaną temperaturą odczuć, jakie powinien mieć czytelnik.

Jedno się udało, choć nie wiem, czy zgodnie z intencjami. Mianowicie żadna z osób nie wzbudza sympatii, żadnej się nie kibicuje i za żadną nie trzyma kciuków. Co więcej, w zasadzie wszystkie budzą wk..., pardon, złość i zażenowanie. Kompletnie nie wierzę w przemianę Pawła, bo choć życie jest nieprzewidywalne, nie dostałem żadnego argumentu na rzecz tezy o porzuceniu przez niego strategii, dzięki której osiągał same sukcesy. Obiektywnie (te mierzalne – choćby luksusowy poziom życia) i subiektywne (duma i poczucie własnej wartości).

Ale to jeszcze nie byłby dramat, rzecz w tym, iż między tak nakreślonymi osobami nie ma żadnej psychologicznej gry, no dobrze, jest, szczątkowa i prosta, jak budowa cepa. Zabrakło wiarygodnego szczegółu, detalu w opisie zachowania (niechby nawet takiego, jak te nieszczęsne pomidory), wyrażającego coś w życiu wewnętrznym, czego nie trzeba literalnie opisywać.

A jak już jesteśmy przy szczególe, to wyjątkowo zirytowały mnie opisy garderoby, obecne nieomal na każdej stronie. Jakby Autorka usiłowała w praktyce zilustrować wyjątkowo durny pogląd, obecny w każdej wypowiedzi specjalistów od tematu, że „moda wyraża Twoją osobowość”. Ja pierdzielę... Jest w tych opowieściach o ubraniach pewien znamienny moment, mianowicie opisując jakąś kreację, Gosia pisze, że jest „z długim rękawem”. To jest język plotek u zaprzyjaźnionej krawcowej, albo z koleżankami przy kawie, nie język narracji powieściowej, gdzie rękawy w opisie ubrania powinny wystąpić dwa.

Narracja idzie monotonnie, sprawozdawczo, usypiając na tyle, że cząstkowe kumulacje nie są w stanie odpowiednio wstrząsnąć czytelnikiem. Niby się dzieje, lecz jakoś tak... bezbarwnie, a zwroty akcji (zakład małżeński, głupawe intrygi Iwonki, zdrada Agnieszki, ciąża i zapaść psychiczna) robią na mnie wrażenie zaczerpnięcia z romansowego lamusa i to najgorszego autoramentu.
I dlatego nie, mnie (w przeciwieństwie do większości wyrażanych przez innych opinii) powieści nie czytało się dobrze. Ukłon w stronę stylu łatwo przyswajalnego odczytuję poniekąd jako niezgodny z predyspozycjami pisarskimi Małgosi.

Szkoda. Natychmiast, jeszcze w czasie lektury przyszło mi do głowy, że taki zarys fabularny mógłby być kanwą na przykład do wnikliwej rozprawy o dziedziczeniu losu i błędów życiowych (matka-ojciec, Paweł-Agnieszka i następne pokolenie), czy też niezgody na takie dziedziczenie. O sprzedawaniu moralności za wygodę. O toksyczności wzorców. O konflikcie nowoczesności z tradycyjnymi wartościami, albo o nieprzystosowaniu tych ostatnich do realiów współczesnego życia. I tak dalej. Bo dobra książka to nie tylko efektowna opowieść, ale i to, co się pod nią kryje. To, co się kryje w "Układance" (że niby prawo kobiety do szczęścia) jakoś mnie intelektualnie nie porywa.

Heh, ubawiło mnie odkrycie, że Agnieszka w jednym miejscu jest opalona na brąz (w towarzystwie Piotra) a kilka stron dalej prezentuje stylową bladość (w towarzystwie męża). Redaktor przysnął, zaczem jako pierwszy czytelnik zupełnie się nie wykazał ;-)

Żeby nie było całkiem minorowo, to:
po pierwsze – jest w „Układance” naprawdę fajny wątek relacji Agnieszki z matką i wiarygodny opis pękania zastygłych zasad w sytuacji zagrożenia krwi z krwi, nawet tej wyklętej,
po drugie – pierwsze koty za płoty, od czegoś trzeba zacząć.
Mam nadzieję, że „Układanka” jest tylko wprawką, a Gosia tylko chwilowo zajmuje miejsce na księgarnianej półce obok taśmowej - i niespecjalnie godnej uwagi - produkcji pań, w większości (taka to dziwna reguła) dwojga nazwisk. Pozostaję z nadzieją, że następna książka zatrzęsie działami literackimi opiniotwórczych periodyków.

I nigdy nie przyjmę do wiadomości argumentu, że target określa świadomość :-P

Pytania do Małgorzaty Garkowskiej "ithilhin"

61
Leszek Pipka pisze:
> Jej miejsce zajęła pisarka Małgorzata Garkowska, do której (a tak, przygotowałem
> się!) blogereczki z Lubimy czytać wzdychają z bałwochwalczym podziwem, zwłaszcza,
> gdy dysponują darmochą z wydawnictwa.

Rozdawanie darmowych egzemplarzy recenzentom to powszechna praktyka i bynajmniej nie każdy tak obdarowany bije autorowi brawo obiema płetwami, bywają i głosy krytyczne. Tak czy owak, to nie pomysł Ithi, więc po czorta ta ironia?


> Dlatego czuję się poniekąd zwolniony z obowiązku
> podtrzymywania Werowego ciepełka dla „naszych”.

Taaa, szczególnie Smok kultywuje tę tradycję :D Z tego co pamiętam było sporo głosów krytycznych ( nie tylko Smokowych) pod adresem twórczości niektórych fioletowych. IMO znowu przesadzasz.

> Bo mam cały worek zastrzeżeń i niechęci

Twoje prawo. Tylko po co to bicie piany? Masz coś do autora? Wal! Ale publiczne golenie mu głowy jest jednak pewną przesadą...

> Osoby dramatu są figurami o takim stopniu typowości, jak personifikacje w średniowiecznych
> moralitetach. Tu i ówdzie przyozdobione zostały cechami nadającymi indywidualny
> rys, ale próby pogłębienia charakterystyki sprowadzają się raczej do uszczegółowienia
> owej typowości. Jeśli dominującą cechą takiej na przykład Agnieszki jest płaczliwość,
> to z biegiem powieściowego czasu płacze coraz częściej i wystawniej. Nawet skok
> w bok, w końcu posiadający w swojej istocie komponenty zemsty i próby ukarania niewiernego
> mężczyzny, również jest płaczliwy.

Mnie to też denerwowało, o czym wielokrotnie informowałem autorkę :) Ale... Takie osoby można nierzadko spotkać w realu, więc trudno zarzucać coś pisarzowi, który po prostu przedstawił rzeczywistość, podobnie jak nie jest winą autorki, że część facetów ( a więc osób mających zupełnie inne podejście do życia) zgrzyta zębami czytając opisy rozmemłanego życia wewnętrznego bohaterki :P


> Jeśli Paweł jest ograniczonym, egotycznym s***wysynem,
> to jest nim coraz bardziej, montując jeszcze większe natężenie s***wysyństwa. Próby
> cieniowania postaci są, niestety, rachityczne i mało przekonujące.

I znowu ta sama uwaga: w realu większość s***wysynów pozostaje jak raz niecieniowanymi s***wysynami. Więc cała "wina" autorki polegała na opisaniu rzeczywistości...

> Tylko bohaterowie
> drugiego planu jakoś się bronią (matka, teściowa), być może dlatego, że szkicowani
> grubszą kreską pozostawiają obszar nieoznaczoności, z lekko tylko sugerowaną temperaturą
> odczuć, jakie powinien mieć czytelnik.

Ja miałem wrażenie, że konstrukcja psychologiczna postaci jest całkiem ok.


> A jak już jesteśmy przy szczególe, to wyjątkowo zirytowały mnie opisy garderoby,
> obecne nieomal na każdej stronie. Jakby Autorka usiłowała w praktyce zilustrować
> wyjątkowo durny pogląd, obecny w każdej wypowiedzi specjalistów od tematu, że „moda
> wyraża Twoją osobowość”. Ja pierdzielę... Jest w tych opowieściach o ubraniach pewien
> znamienny moment, mianowicie opisując jakąś kreację, Gosia pisze, że jest „z długim
> rękawem”. To jest język plotek u zaprzyjaźnionej krawcowej, albo z koleżankami przy
> kawie, nie język narracji powieściowej, gdzie rękawy w opisie ubrania powinny wystąpić
> dwa.

Mnie też to nieco irytowało ( jak chyba większość samców), ale ja - najwyraźniej w odróżnieniu od Ciebie - zdaję sobie sprawę, że kobiety właśnie tak postrzegają świat. Wygląd, a więc i ubranie, są dla nich bardzo ważne, a to wszak literatura kobieca.

> Narracja idzie monotonnie, sprawozdawczo, usypiając na tyle, że cząstkowe kumulacje
> nie są w stanie odpowiednio wstrząsnąć czytelnikiem.

Tu absolutny sprzeciw. Tempo jest dostosowane do typu powieści, to nie kryminał czy sensacja.


> Szkoda. Natychmiast, jeszcze w czasie lektury przyszło mi do głowy, że taki zarys
> fabularny mógłby być kanwą na przykład do wnikliwej rozprawy o dziedziczeniu losu
> i błędów życiowych (matka-ojciec, Paweł-Agnieszka i następne pokolenie), czy też
> niezgody na takie dziedziczenie. O sprzedawaniu moralności za wygodę. O toksyczności
> wzorców. O konflikcie nowoczesności z tradycyjnymi wartościami, albo o nieprzystosowaniu
> tych ostatnich do realiów współczesnego życia. I tak dalej. Bo dobra książka to
> nie tylko efektowna opowieść, ale i to, co się pod nią kryje. To, co się kryje w
> "Układance" (że niby prawo kobiety do szczęścia) jakoś mnie intelektualnie nie porywa.

Osobiście uwielbiam jak czytelnicy "uświadamiają" mnie jakie perspektywy przegapiłem, jakich wątków nie wykorzystałem i jak powinienem pisać, żeby dostać literackiego Nobla :P

Konkludując: mimo pewnych ( obiektywnych), choć IMO nie tak wielkich niedostatków i subiektywnego, typowo kobiecego podejścia do pewnych spraw, uważam książkę za dobrą. Bardzo ładny, plastyczny język, styl i psychologia postaci stawiają ją w rzędzie udanych projektów. Że nie jest idealna? A jaka jest? Jednak moim zdaniem plusy zdecydowanie przeważają nad minusami. Gdybym miał wystawić ocenę wg szkolnej skali, optowałbym za 4/ 4+. I tak towarzysze: autor szkoli się na mózgach czytelników! Pisanie do szuflady nie zapewni takiego doświadczenia jak wydanie książki. Nie wątpię, że kolejna powieść Gosi ( jak w przypadku każdego utalentowanego debiutanta) będzie lepsza.

Wróć do „Strefa Pisarzy”