Uderzenie zachwiało masywnym stołem z takim impetem, że szklanki z napojami drgnęły gwałtownie, zatańczyły chybotliwie, ponad zrębem kilku z nich przelał się sok i obrus ozdobiły różnobarwne, nieforemne wzory. Z patery wypadło kilka winogron, jedna z pomarańczy zadygotała na skraju blatu i miękko wylądowała na ziemi.
- Uważajcie! – Arina Ordasz złapała gruby, miękko ukryty pod obrusem róg stołu, przytrzymała, jakby mogła uchronić go, powstrzymać wibrujący ruch. Potrzasnęła z dezaprobatą głową, ale błyszczały jej wesoło oczy, gdy patrzyła na mężczyzn, rozbawionych jak psocące dzieciaki. Pochyliła się, zgarnęła owoc, delikatnie odłożyła na talerz. – Dalej od stołu z wygłupami, prosiłam już trzy razy! A Misza ma pół koszuli w trawie! Przecież to się nie spierze!
Rimski-Korsakow nie odpowiedział – śmiał się, przygnieciony przez brata i szwagra, ledwo oddychał i nie miał jak odzyskać swobody. Wiśniewski dopadł ich w dwóch krokach, wyrwał mu piłkę i pognał ku bramce, w przeciwny koniec ogrodu, a za nim dzieciaki i Agenor.
- Złaźcie ze mnie matoły! – Michał próbował odepchnąć Kubę, ale młodszy brat tylko zacisnął ręce na jego ramieniu, pchnął mocno, upewniając się, że nie wstanie. – Niech was diabli! To faul!
- Srał faul! – zripostował błyskotliwie mąż Julii. Zerknął w tył, na gnającego co sił w nogach policjanta i skinął aprobatą. – I tak prowadzicie czterema punktami, będzie touch down, to cię puszczę.
- Suka! – Zawarczał ze śmiechem Michał, ale jego oczy zalśniły groźnie.
- Nie waż się! – W głosie Adama zabrzmiały nutki strachu. – Korsakow, ty chu…
Nie dokończył, Michał uderzył barkiem, uwolnił lewą rękę i błyskawicznie założył mu dźwignię na szyję. Adam nie zdążył nawet zaprotestować, runął obok, na trawę, pogniótł źdźbła i przejechał lewym policzkiem ostrą gałązkę. Na skórze wykwitła wąska, krwawa rysa. Zabolało i odruchowo docisnął palcami. Chwilę później usłyszał przeklinającego po rosyjsku Kubę. Młodszy Korsakow zwalił się na niego jak wór cementu, ciężko i bezwładnie, w dodatku trzasnął go łokciem w głowę i przygwoździł ciężarem aż obaj zajęczeli protestem.
- Auu – poskarżył się z wyrzutem Kuba, przetoczył na murawę, uniósł, bezradnie patrząc na starszego brata. – Wiedziałem, że mecz z Wronami to durny pomysł…
- Szlag! – Adam poderwał się, pobiegł za Michałem, ale wiedział, że nie ma szansy go dopaść ani nawet ochronić Wiśniewskiego przed Agenorem. Tamci byli za daleko. Daari wbił się w policjanta jak młot, całym ciężarem, brutalnie i znacznie mocniej niż się umawiali, zakładając o skrzynkę wódki. Marcin poleciał w bok, obaj z łomotem zwalili się na miękką trawę, klnąc i śmiejąc się jak rozbawione dzieciaki. Rozpędzony Michał wpadł w nich, przydusił policjanta i rzucił krótką komendę Agenorowi.
- Jest’! – Daari odebrał piłkę, mocno i zupełnie ignorując wszelkie zasady fair play, szturchnął policjanta nogą, aż zajęczał z bólu.
Adam zerknął w tył, na podnoszącego się Kubę – sam nie był przeciwnikiem dla Agenora, przy odrobinie szczęścia we dwóch mieli szasnę go zatrzymać. Może nie wygrają, ale chociaż uda im się zgasić ironiczne rozbawienie i pewność zwycięstwa błyszczące w ciemnych oczach Rosjanina.
- Młody, ruchy! – rozkazał, modląc się, żeby chociaż nic nie złamał w starciu z Daarim, bo Julka nie da mu żyć przez najbliższe pięć lat, tak samo jak marudziła o każdego siniaka czy podbite oko podczas sparringów z Wronami.
Odbił się, przeklinając wizytowe buty, które założył za namową żony i zazdrośnie zerknął na trampki Agenora. Poczuł, jak trawa miękko usuwa mu się spod nóg, stracił równowagę w niekontrolowanym poślizgu. Przetoczył się po murawie, wśród kolorowych balonów i rozbrzmiewających wesoło damskich głosów, i natychmiast poderwał. Warknął zirytowany, był za daleko - Daari minął go i pobiegł dalej.
- Żesz kurw… - Urwał, bo wokoło były kobiety i dzieci. I, co ważniejsze, teściowa, która – tego był pewny jak wschodów i zachodów słońca – będzie wypominać do końca życia podwórkową łacinę w towarzystwie. Zerwał więc przekleństwo, przełknął, chociaż stawało kością w gardle i z desperacją złowił wzrokiem spojrzenie młodego Korsakowa. – Bierz go! Zatrzymaj gnoja!
Kuba dopadł przeciwnika, zderzyli się, któryś zaklął z bólu. Kuba nieregulaminowo złapał za koszulkę Agenora, szarpnął, ale nie zatrzymał w pędzie. Rosjanin nawet na niego nie spojrzał, odwinął się miękko, niemal od niechcenia uderzył. Kuba oberwał łokciem w brzuch, zakrztusił się cierpieniem, zachwiał, ostatkiem sił trzymając przeciwnika. Bawełna pękła i porwała się z trzaskiem, a uwolniony Daari pobiegł dalej.
- Kurde… - Młody Rimski-Korsakow opadł na kolana, zwinął się z bólu. Z trudem oddychał, ale zagniewanym wzrokiem śledził przeciwnika, a potem jajowatą piłkę, wolno opadającą na trawę przy wyznaczonej butelkami po piwie linii. Daari roześmiał się wesoło i błyszczały mu oczy triumfem.
- Nu, Misza, pobiedili ! – zawołał. Leniwym krokiem zbliżył się do Kuby, pomógł wstać i poklepał młodego po plecach. – Dobrze?
- Idź w cholerę! Prawie mi żebra połamałeś!
- Bo grasz nie fair – śmiał się Agenor. – To nie zapasy, dzierżyt' nielzja.
Kuba przełknął gniew, pozwolił sobie pomóc i strzepnął ciężkie ramię Rosjanina ze swojego karku, wesoło radząc mu, żeby „paszoł won!”, ale razem wrócili do stołu, do kobiet, które patrzyły na nich z czułością, jak na rozrabiające dzieciaki. Agenor z oczami rozjarzonymi alkoholem równiutko jak od linijki ustawił kieliszki, nalał. Wypili wszyscy poza Michałem, bo wykręcił się, że będzie jeszcze Marię wieczorem odwoził do domu i musi być trzeźwy.
Adam obejrzał porwany podkoszulek i śmiał się, że następnym razem będą grać tylko w szortach, bo szkoda ubrań przy takiej stawce.
- Michał, daj mu coś na grzbiet! – poprosił zakłopotany Kuba. – Głupio wyszło, przepraszam.
- Niczego. – Śmiał się Agenor. – Przecież spodni mi z dupy nie zdarłeś.
Michał wstał.
- Koszulę chcesz?
- Wszystko jedno. Może zostać jak jest.
- Nie może. – Zamruczał znad butelki piwa Wiśniewski. Nieznacznym ruchem wskazał kobietę, z którą przyszedł. – Moja Aga gapi się na ciebie jak krowa na pociąg. Najwyraźniej wpadłeś jej w oko. Zresztą, Julka i Arina też, dałeś czadu zdobywając przyłożenie i zaimponowałeś naszym paniom.
- Akurat.
- Jak zwał, tak zwał, ubierz się, Agenor, bo będę musiał skuć ci mordę. – Wiśniewski otoczył go ciężkim jak cuma tankowca ramieniem, nieznacznie, w subtelnej groźbie zacisnął wokół szyi. – A chłopaki pomogą, prawda, druzja ?
Roześmiali się.
- Chodź. – Westchnął rozbawiony Michał. – Dam ci coś na grzbiet. A wy trzej jazda do sklepu po wódkę.
- Chopin Rye? – Upewnił się wesoło Marcin.
- Może być. Agenor?
- Idę.
W drzwiach zatrzymała ich Kasia i wręczyła Michałowi córkę, prosząc, żeby zajął się małą. Spojrzał zdumiony, a ona zarumieniła się po końcówki uszu.
- Mama zajęta, Julka robi sałatkę, a ja muszę…
- W porządku. – Zgarnął córeczkę, przytulił, zakołysał delikatnie i dziecko śmiało się do niego szczęśliwe, a jemu oczy błyszczały miłością i Kasia po raz kolejny ze zdumieniem widziała, jak bardzo Natasza jest do niego podobna – ten sam błękit oczu, jasne włosy i nawet uśmiechała się jak ojciec, ciepło i słonecznie. Michał uniósł na moment głowę, wskazał Daariego. – Zabierz go na górę, niech znajdzie jakieś ciuchy, bo Kubę poniosło.
- Tobie też przynieść? – dopytała. - Cały prawy bok masz zielony od trawy.
- Jasne – zgodził się niefrasobliwie.
(...)
Nataszka zakwiliła, odruchowo zakołysał ją łagodnie, szepcząc co mu w duszy grało, przesunął się nieznacznie, osłonił małą przed ostrym słońcem.
- Śliczna jest. I taka podobna do ciebie. – Ciepły oddech musnął jego policzek. Maria. Pochyliła się nad niemowlęciem, czuły uśmiech przemknął po jej ustach. Ostrożnie, jak znalezioną na plaży muszelkę, dotknęła palcami maleńką dłoń.
- Jest najpiękniejszą kobietą na świecie – zgodził się spokojnie, nawet nie próbując ukryć miłości i dumy. – Ale gości tyle, niespokojna maleńka, marudzi i nie chce spać.
- Może jest głodna?
- Kasia niedawno ją karmiła.
- Mogę? – spytała cicho Maria i nieśmiało, prosząco wyciągnęła ramiona ku dziecku. Michał bez wahania podał małą, zauroczony patrzył jak tuliła jego córkę z taka czułością, jakby była jej własna. Zanuciła cichą kołysankę, a on uśmiechnął się ciepło do melodii i słów, które miał wpisane w duszę. Drgnęła w nim pamięć, popłynęła łagodnie za piosenką i nieświadomie układał wersy, miękko otulające fragmenty przeszłości - obrazy, zapachy i wspomnienie o dotyku.
„Spi-ditjatko, poczywaj, swoi głazki zakrywaj,
Stanu piet’ ja, razpiewat’, kołybiel twoju kaczat’,
Chodit’ Son po senseczkam, Droma pod okoszeczkom,
A kak Son-to gawarit, ja skoreje usyplju…”
Pamiętał dobre, łagodne oczy ojca, który siedział na dywanie przy łóżeczku, cichym głosem śpiewał o Dromie, o jej miękkich dłoniach zamykających dzieciom oczy. I że okryje kołdrą, zsyłając dobre sny. Michał zasypiał, ukołysany piosenką i na granicy snu i jawy czuł jak Andrej Rimski-Korsakow pochyla się nad nim, gładzi po włosach i na „dobranoc” całuje w czoło. Gdy był starszy, miał swój pokój, a Julka i Kuba wspólny i gniewał się, że musi czekać aż ojciec ukołysze młodsze rodzeństwo, bo zdarzało się, że umęczony długim dniem i nauką w dwóch szkołach – polskiej i rosyjskiej - zasypiał, gdy tylko dotknął głową poduszki.
Andrej przychodził i delikatnie poprawiał kołdrę, przesuwał palcami wśród jasnych włosów pierworodnego i całował troskliwie. Michał czuł obecność, czasem nawet otwierał oczy, na chwilę tylko, żeby zobaczyć, jak ojciec siada na brzegu łózka i nuci kołysankę. Tę samą, którą teraz Maria usypiała Nataszę.
- Dobrze razem wyglądacie – powiedział cicho, wędrując śladami pamięci.
- Kiedyś myślałam… - Nie dokończyła, bo Natasza wykrzywiła buzie w podkówkę. Maria uśmiechnęła się leciutko, zakołysała dziecko i musnęła wargami jasne włoski. – Śpij maluchu.
Michał oparł głowę o nagrzany latem, chropawy pień drzewa i było mu dobrze i spokojnie, jak żeglarzowi, który po sztormie odnalazł własny port.
Odnalazł wzrokiem młodszego brata – Kuba pił równo z Wronami i błyszczały mu łobuzersko oczy. Podeszła Arina, miękkim, pieszczotliwym gestem zmierzwiła mu jasne włosy, tak samo, jak robiła to Nikicie. Pochyliła się, powiedziała coś i roześmieli się wszyscy, a Kuba zaczerwienił jak nastolatek, udając, że opędza się od niej jak od uprzykrzonej muchy.
Michał dawno nie widział go w tak dobrym humorze. Wprawdzie przed południem, gdy tylko przyjechał, wydawał się pochmurny jak niebo nad Anglią i kategorycznie zaznaczył, że muszą porozmawiać. Miał dziwnie rozedrgany głos i był nieswój, jak lata temu, gdy nabroił i szukał pomocy u starszego brata. I tak samo bał się przyznać, chociaż doskonale wiedział, że łatwiej załatwiać interesy i negocjować ukrycie przed rodzicami psoty, niż narażać się na konfrontację z ojcem. Michał obiecał, że znajdzie chwile, ale wtedy zadzwoniła Maria, że jest gotowa i może przyjechać, a później Ordasz, z przeprosinami, że spóźni się. Miał spotkanie, którego nie mógł odwołać, ale obiecał, że Arina z dziećmi przyjadą na czas.
Agenor złowił spojrzenie Michała, skinął ku niemu i wzniósł toast.
- Idź od nich – szepnęła Maria, ale uśmiechnęła się radośnie, gdy zaprzeczył ruchem głowy. – Czemu?
- Będą marudzić, żebym pił.
- Nie chcesz?
- Obiecałem cię odwieźć do domu. – Zamruczał. Sięgnął ku Nataszy i wyprostował paluszki zaciśnięte na włosach Marii. Wesołe iskierki zalśniły w ciemnych jak grudniowe niebo oczach mężczyzny i ostrożnie wyplatał dziecięcą rączkę z czarnych pukli. – Kaśkę też tak trzyma, jakby bała się zostać sama.
- Takie maluchy lubią czuć obecność. Zobacz, maleńka zasnęła.
Rozdzwonił się telefon i Michał przeprosił, cień zdumienia musnął jego twarz, gdy zobaczył na wyświetlaczu imię ambasadora. Odebrał szybko. (...)
Fragment textu / obyczaj
1Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.