Off Topic
Dzień dobry! Serdecznie proszę o ocenę tych fragmentów - przepraszam, że tą leniwą porą. Nie może zabraknąć podziękowań dla Boga i Taco Hemingway`a.
Wiedza zbędna lub nie.
Zosha jest pirą. Pira to - w dużym uproszczeniu - tedżurski odpowiednik królowej. Myrthe od niedawna jest jej służką, chociaż traktuje ją raczej jako matkę. O, może jeszcze dodam, że Tedżurczycy nie lubią wilków (tutaj wchodzi ich religia). Myślę, że wszystko jest raczej jasne, ale na wszelkie pytania chętnie odpowiem, a wątpliwości rozproszę. Chcę tylko wiedzieć, czy to się jakoś klei.
Wiedza zbędna lub nie.
Zosha jest pirą. Pira to - w dużym uproszczeniu - tedżurski odpowiednik królowej. Myrthe od niedawna jest jej służką, chociaż traktuje ją raczej jako matkę. O, może jeszcze dodam, że Tedżurczycy nie lubią wilków (tutaj wchodzi ich religia). Myślę, że wszystko jest raczej jasne, ale na wszelkie pytania chętnie odpowiem, a wątpliwości rozproszę. Chcę tylko wiedzieć, czy to się jakoś klei.
Myrthe od razu poszła do namiotu Zoshy. W jej postawie kryła się pewna pokora; wcześniej dziewczynka zniknęła bez uprzedzenia, chociaż miała towarzyszyć pirze. Jednak znała swoją panią na tyle dobrze, że mogła mieć pewność, iż nie spotka ją najmniejsza kara, czy nawet słowo przygany. Nie myliła się, Zosha w żaden sposób nie dała poznać, aby służka zawiodła w swoich obowiązkach. Pani sprawiała wrażenie nawet podekscytowanej. Krążyła po namiocie z lekka tanecznym krokiem i nuciła coś pod nosem. Myrthe poczuła się rozdarta. Czy jej pani naprawdę tak niedawno wymiotowała i wyglądała, jakby miała stracić przytomność? Myśli dziewczynki zaczęły podążać w coraz mroczniejszą stronę. Co jeśli ta scena jej się przewidziała? Położyła dłonie na skroniach, gdy jej umysłem wstrząsnął dziwny wstręt do własnych zmysłów. Zosha odwróciła głowę, a przez jej twarz przemknął wyraz namiętnej troski. Skoczyła ku Myrthe i objęła ją jasnymi ramionami.
– Coś się stało i gdzie byłaś tyle czasu? Zaczęłam się o ciebie martwić.
– Nic mi nie jest, pani. Proszę, nie martw się o mnie. Przez chwilę było mi słabo, ale już mi lepiej. – Nie skłamała. Ściskając swoją panią czuła się całkiem dobrze i bezpiecznie. – Przepraszam, pani, że odeszłam bez słowa.
– Nic się nie stało. Tylko powiedz, gdzie byłaś?
– U Medei.
– U Medei...
Zosha odsunęła służkę na odległość ramion i przez chwilę patrzyły sobie w oczy. W końcu odwróciła się, żeby wrócić do układania biżuterii w eleganckie, nietedżurskie pudełeczka. Jednakże wykonywała tę czynność bez rozmysłu, czy zaangażowania. W dalszym ciągu była widocznie zatroskana, ale teraz miało to nieco inny, trudniejszy wyraz. Dłuższą chwilę toczyła bój z myślami, ostatecznie oświadczyła:
– Nie ufam Medei. Szeptają, że wykończyła poprzednią pirę, Marin, i mnie tak samo się zdaje. Lepiej bym się czuła, gdybyś do niej nie chodziła – mówiła coraz śmialej. – To kłamliwa manipulatorka, jak wszystkie wiedźmy. Gdybyś słyszała jak odezwała się na dzisiejszym spotkaniu! W jej głosie dało się słyszeć jawną zniewagę i dziwię się, że pieri uparcie trzyma ją przy sobie. Chociaż ja sama dałam się omamić tej podłej żmiji. Pamiętasz, jak przyprowadziła cię do mnie po raz pierwszy? Jak zaczęła mącić w swoich podziękowaniach, że doszło do tego, iż ja miałam u niej dług! Bo nikomu nie powiedziała, że nie składałam ofiar. Chciałam jej wtedy dziękować, ale zaraz oprzytomniałam...
– Pani... – urwała Myrthe. Chciała zaprzeczyć, stanąć w obronie tak drogiej jej Medei, ale nie miała żadnych argumentów. Nie mogła mieć też pewności, że zna najprawdziwszą naturę wiedźmy i że ta nikogo przed nią nie zgrywa. Właściwie służka nie była już pewna czegokolwiek. Czy Zosha wymiotowała? A może to tylko obraz mojego zdradliwego umysłu? Tak, zwłaszcza Myrthe nie powinna za nikogo poświadczać.
– Przepraszam. Obiecaj mi tylko, że nie będziesz się z nią widywać.
– Obiecuję – jęknęła z niewyobrażalnym trudem. Naprawdę nie mogła nikomu ufać, nawet sobie. Tylko Zoshy, bo ona każdemu pokazywała serce na dłoni. Dziewczynka nawet nie umiała sobie wyobrazić, żeby jej usta wyrzekły słowa sprzeczne z myślami. Absolutnie! W tej chwili pira wydała jej się najczystszą z ludzi. – Obiecuję, moja pani. Już nigdy się z nią nie spotkam!
– Coś się stało i gdzie byłaś tyle czasu? Zaczęłam się o ciebie martwić.
– Nic mi nie jest, pani. Proszę, nie martw się o mnie. Przez chwilę było mi słabo, ale już mi lepiej. – Nie skłamała. Ściskając swoją panią czuła się całkiem dobrze i bezpiecznie. – Przepraszam, pani, że odeszłam bez słowa.
– Nic się nie stało. Tylko powiedz, gdzie byłaś?
– U Medei.
– U Medei...
Zosha odsunęła służkę na odległość ramion i przez chwilę patrzyły sobie w oczy. W końcu odwróciła się, żeby wrócić do układania biżuterii w eleganckie, nietedżurskie pudełeczka. Jednakże wykonywała tę czynność bez rozmysłu, czy zaangażowania. W dalszym ciągu była widocznie zatroskana, ale teraz miało to nieco inny, trudniejszy wyraz. Dłuższą chwilę toczyła bój z myślami, ostatecznie oświadczyła:
– Nie ufam Medei. Szeptają, że wykończyła poprzednią pirę, Marin, i mnie tak samo się zdaje. Lepiej bym się czuła, gdybyś do niej nie chodziła – mówiła coraz śmialej. – To kłamliwa manipulatorka, jak wszystkie wiedźmy. Gdybyś słyszała jak odezwała się na dzisiejszym spotkaniu! W jej głosie dało się słyszeć jawną zniewagę i dziwię się, że pieri uparcie trzyma ją przy sobie. Chociaż ja sama dałam się omamić tej podłej żmiji. Pamiętasz, jak przyprowadziła cię do mnie po raz pierwszy? Jak zaczęła mącić w swoich podziękowaniach, że doszło do tego, iż ja miałam u niej dług! Bo nikomu nie powiedziała, że nie składałam ofiar. Chciałam jej wtedy dziękować, ale zaraz oprzytomniałam...
– Pani... – urwała Myrthe. Chciała zaprzeczyć, stanąć w obronie tak drogiej jej Medei, ale nie miała żadnych argumentów. Nie mogła mieć też pewności, że zna najprawdziwszą naturę wiedźmy i że ta nikogo przed nią nie zgrywa. Właściwie służka nie była już pewna czegokolwiek. Czy Zosha wymiotowała? A może to tylko obraz mojego zdradliwego umysłu? Tak, zwłaszcza Myrthe nie powinna za nikogo poświadczać.
– Przepraszam. Obiecaj mi tylko, że nie będziesz się z nią widywać.
– Obiecuję – jęknęła z niewyobrażalnym trudem. Naprawdę nie mogła nikomu ufać, nawet sobie. Tylko Zoshy, bo ona każdemu pokazywała serce na dłoni. Dziewczynka nawet nie umiała sobie wyobrazić, żeby jej usta wyrzekły słowa sprzeczne z myślami. Absolutnie! W tej chwili pira wydała jej się najczystszą z ludzi. – Obiecuję, moja pani. Już nigdy się z nią nie spotkam!
Kobieta obdarzyła służkę miłym, wdzięcznym spojrzeniem. Jeszcze przez kilka minut jej twarz znaczyła troska, ale zniknęła wraz z zamknięciem ostatniej szkatułki. Wtedy, zupełnie niespodziewanie, pira rozchmurzyła się i wrócił do niej wcześniejszy entuzjazm. Ujęła dłonie służki i oznajmiła ciepłym głosem:
– Zaraz zjawi się Rakar. Raz w tygodniu chodzimy za bramy miasta, żeby wypuścić moje wilki. Tym razem chcę, żebyś poszła z nami!
Myrthe nie próbowała ukryć zaskoczenia, a gdy już oswoiła się z usłyszaną kwestią, złożyła usta w ładnym uśmiechu. [...]
– Opowiedz mi więcej, pani. Ile masz tych wilków? I dlaczego nie trzymasz ich w mieście?
Zosha wskazała miejsce obok siebie i Myrthe usiadła. Patrzyła na swoją panią niecierpliwie wyczekując kolejnego słowa, ale kobieta szykowała się do dłuższej opowieści. Wydało jej się dziwnie ważne, aby dziewczynka usłyszała pełną historię.
– Nigdy nie opowiadałam ci jak tu przybyłam. Nawet nie wiem czy do tej pory zdawałaś sobie sprawę, że nie jestem Tedżurką...
– Oczywiście, masz zupełnie inną urodę.
– Tak, na pierwszy rzut oka widać, że jestem obca. Za to ty mogłabyś być Buun Kedanką. Tylko jesteś trochę za blada.
Myrthe spuściła wzrok. W dalszym ciągu, gdy była mowa o jej pochodzeniu, straszliwie pochmurniała. Zosha zarumieniła się prawie niezauważalnie i przeprosiła, po czym kontynuowała:
– Pochodzę z Mosahesh, choć pewnie nie masz pojęcia, gdzie to jest. To kraj typowo wschodni, jednakże najbliższy Buun Keda. Dlatego Tedżurczycy uwielbiali napadać na tamte okolice. Było im po prostu najszybciej. Byłam może w twoim wieku, może trochę starsza, kiedy matka ogłosiła, że jest w ciąży. Ucieszyłam się na tą wiadomość, bo zawsze chciałam mieć rodzeństwo... Chcesz tego w ogóle słuchać?
– Tak!
– Była późna jesień, kiedy urodziła ślicznego, rumianego chłopczyka. A przynajmniej tak mówią, bo ja nigdy go nie ujrzałam. Nie dopuszczali mnie do niego, matki, czy ojca. Byłam zagubiona, bałam się, że zrobiłam coś złego i niewybaczalnego. Dzisiaj wiem, że oni po prostu zawiązali już umowę z Tedżurczykami. Myślę, że chcieli, żebym zapomniała, jak wyglądają, jeszcze zanim wyjadę.
– Z pewnością dręczyły ich wyrzuty sumienia. Pragnęli zapomnieć i żebyś ty, pani, zapomniała, że należycie do jednej rodziny.
– Może. W każdym razie, gdy doszła ich wieść, że pieri jest wdowcem, skorzystali z okazji. Tym bardziej, że urodził im się zdrowy syn i nie musieli martwić się o przyszłość. Oddali mnie Elburowi, w zamian za pokój. Kilka dni trzymali mnie z dala od rodziny, aż w końcu... Wszystko działo się za moimi plecami. Nie miałam pojęcia, co się szykuję, a gdy pytałam służby, uderzała mnie. W tych ostatnich dniach, nie traktowano mnie już jako królewskiej córki – zawiesiła głos, gdy zaczynał drżeć. – Pewnego razu, tak po prostu, wrzucili mnie do wozu z rzeczami, które należały do mnie, a których nie zdołali sprzedać i wysłali mnie w świat. Wilki nie miały ze mną jechać, ale same popędziły za wozem, a gdy ktokolwiek usiłował je powstrzymać zaczynały potwornie warczeć. Nikt nie chciał mi zdradzić dokąd zmierzamy. Dopiero na miejscu usłyszałam, że zostanę pirą – uśmiechnęła się cierpko. – Wtedy nawet nie wiedziałam, kim jest pira. Wszystko mnie przytłaczało. Tam, skąd pochodzę mieszka się w kamiennych domach. Tedżurczycy wolą sypiać pod prymitywnymi namiotami; żadnych większych budowli. I tutaj jest o wiele cieplej. Długo minęło, zanim się przyzwyczaiłam do dzikiego Buun Keda. Tedżurczycy nie byli mi przychylni. Od samego początku powtarzali, że jestem obca i nigdy się tu nie odnajdę. Po pięciu latach wierzę, że mieli... mają rację. Wszyscy krytykowali decyzję Elbura, a on próbował mnie wspierać. Mówił, że jestem godna tytułu piry, tak jak on swojego. Naprawdę był dla mnie dobry – spuściła wzrok. – Ale musiał pójść na kompromis. Wyrzucono prawie wszystko, co ze sobą przywiozłam: ubrania, ozdoby i większość książek. Miałam korzystać wyłącznie z tedżurskich rzeczy, nosić krótkie sukienki, składać ofiary dla nieznanego boga, brać okrutnie gorące kąpiele i jeździć na pieryjskie polowania, choć ich akurat zawsze udaje mi się unikać. I wyrzucono moje rzeczy, ale wilków nie mogli ot tak wyrzucić, bo uparcie się mnie trzymały. Pamiętam wściekłych Tedżurczyków. Pamiętam jak pochwycili moje zwierzęta, jak ktoś mi zasłonił oczy, gdy ścięli Postracha i Hena. Nie pamiętam, jak zaczęłam płakać, rzuciłam się pod ostrze, ale podobno tak było. Zgodzili się więc, żeby Szlak, Krok i Znak żyli poza miastem. Rakar zaoferował mi pomoc i już następnego dnia znaleźliśmy dość blisko niedużą jaskinię. Zamknęliśmy tam wilki. To chyba koniec historii. Ja zaczęłam korzystać z tedżurskich rzeczy, nosić krótkie sukienki. Ofiar dalej nie składam, a kąpiele biorę zimne, kiedy tylko mogę – wzruszyła ramionami. – Jakoś sobie poradziłam.
– Przykro mi pani, że musiałaś przez to przejść. Naprawdę brak mi słów. Przepraszam, że nie jestem służką na jaką zasługujesz. [...]
– Bzdury – pogłaskała ją po włosach. – Cieszę się, że cię mam, laleczko. I że wysłuchałaś mojej historii.
– Zaraz zjawi się Rakar. Raz w tygodniu chodzimy za bramy miasta, żeby wypuścić moje wilki. Tym razem chcę, żebyś poszła z nami!
Myrthe nie próbowała ukryć zaskoczenia, a gdy już oswoiła się z usłyszaną kwestią, złożyła usta w ładnym uśmiechu. [...]
– Opowiedz mi więcej, pani. Ile masz tych wilków? I dlaczego nie trzymasz ich w mieście?
Zosha wskazała miejsce obok siebie i Myrthe usiadła. Patrzyła na swoją panią niecierpliwie wyczekując kolejnego słowa, ale kobieta szykowała się do dłuższej opowieści. Wydało jej się dziwnie ważne, aby dziewczynka usłyszała pełną historię.
– Nigdy nie opowiadałam ci jak tu przybyłam. Nawet nie wiem czy do tej pory zdawałaś sobie sprawę, że nie jestem Tedżurką...
– Oczywiście, masz zupełnie inną urodę.
– Tak, na pierwszy rzut oka widać, że jestem obca. Za to ty mogłabyś być Buun Kedanką. Tylko jesteś trochę za blada.
Myrthe spuściła wzrok. W dalszym ciągu, gdy była mowa o jej pochodzeniu, straszliwie pochmurniała. Zosha zarumieniła się prawie niezauważalnie i przeprosiła, po czym kontynuowała:
– Pochodzę z Mosahesh, choć pewnie nie masz pojęcia, gdzie to jest. To kraj typowo wschodni, jednakże najbliższy Buun Keda. Dlatego Tedżurczycy uwielbiali napadać na tamte okolice. Było im po prostu najszybciej. Byłam może w twoim wieku, może trochę starsza, kiedy matka ogłosiła, że jest w ciąży. Ucieszyłam się na tą wiadomość, bo zawsze chciałam mieć rodzeństwo... Chcesz tego w ogóle słuchać?
– Tak!
– Była późna jesień, kiedy urodziła ślicznego, rumianego chłopczyka. A przynajmniej tak mówią, bo ja nigdy go nie ujrzałam. Nie dopuszczali mnie do niego, matki, czy ojca. Byłam zagubiona, bałam się, że zrobiłam coś złego i niewybaczalnego. Dzisiaj wiem, że oni po prostu zawiązali już umowę z Tedżurczykami. Myślę, że chcieli, żebym zapomniała, jak wyglądają, jeszcze zanim wyjadę.
– Z pewnością dręczyły ich wyrzuty sumienia. Pragnęli zapomnieć i żebyś ty, pani, zapomniała, że należycie do jednej rodziny.
– Może. W każdym razie, gdy doszła ich wieść, że pieri jest wdowcem, skorzystali z okazji. Tym bardziej, że urodził im się zdrowy syn i nie musieli martwić się o przyszłość. Oddali mnie Elburowi, w zamian za pokój. Kilka dni trzymali mnie z dala od rodziny, aż w końcu... Wszystko działo się za moimi plecami. Nie miałam pojęcia, co się szykuję, a gdy pytałam służby, uderzała mnie. W tych ostatnich dniach, nie traktowano mnie już jako królewskiej córki – zawiesiła głos, gdy zaczynał drżeć. – Pewnego razu, tak po prostu, wrzucili mnie do wozu z rzeczami, które należały do mnie, a których nie zdołali sprzedać i wysłali mnie w świat. Wilki nie miały ze mną jechać, ale same popędziły za wozem, a gdy ktokolwiek usiłował je powstrzymać zaczynały potwornie warczeć. Nikt nie chciał mi zdradzić dokąd zmierzamy. Dopiero na miejscu usłyszałam, że zostanę pirą – uśmiechnęła się cierpko. – Wtedy nawet nie wiedziałam, kim jest pira. Wszystko mnie przytłaczało. Tam, skąd pochodzę mieszka się w kamiennych domach. Tedżurczycy wolą sypiać pod prymitywnymi namiotami; żadnych większych budowli. I tutaj jest o wiele cieplej. Długo minęło, zanim się przyzwyczaiłam do dzikiego Buun Keda. Tedżurczycy nie byli mi przychylni. Od samego początku powtarzali, że jestem obca i nigdy się tu nie odnajdę. Po pięciu latach wierzę, że mieli... mają rację. Wszyscy krytykowali decyzję Elbura, a on próbował mnie wspierać. Mówił, że jestem godna tytułu piry, tak jak on swojego. Naprawdę był dla mnie dobry – spuściła wzrok. – Ale musiał pójść na kompromis. Wyrzucono prawie wszystko, co ze sobą przywiozłam: ubrania, ozdoby i większość książek. Miałam korzystać wyłącznie z tedżurskich rzeczy, nosić krótkie sukienki, składać ofiary dla nieznanego boga, brać okrutnie gorące kąpiele i jeździć na pieryjskie polowania, choć ich akurat zawsze udaje mi się unikać. I wyrzucono moje rzeczy, ale wilków nie mogli ot tak wyrzucić, bo uparcie się mnie trzymały. Pamiętam wściekłych Tedżurczyków. Pamiętam jak pochwycili moje zwierzęta, jak ktoś mi zasłonił oczy, gdy ścięli Postracha i Hena. Nie pamiętam, jak zaczęłam płakać, rzuciłam się pod ostrze, ale podobno tak było. Zgodzili się więc, żeby Szlak, Krok i Znak żyli poza miastem. Rakar zaoferował mi pomoc i już następnego dnia znaleźliśmy dość blisko niedużą jaskinię. Zamknęliśmy tam wilki. To chyba koniec historii. Ja zaczęłam korzystać z tedżurskich rzeczy, nosić krótkie sukienki. Ofiar dalej nie składam, a kąpiele biorę zimne, kiedy tylko mogę – wzruszyła ramionami. – Jakoś sobie poradziłam.
– Przykro mi pani, że musiałaś przez to przejść. Naprawdę brak mi słów. Przepraszam, że nie jestem służką na jaką zasługujesz. [...]
– Bzdury – pogłaskała ją po włosach. – Cieszę się, że cię mam, laleczko. I że wysłuchałaś mojej historii.