Porządki
Na tronie zbudowanym z gwiazd zasiadał Pan Wszelkiego Bytu. Oczami jego były słońca, ciałem mgławice, rysami okruchy kosmosu. Widział wszystko, sięgał daleko, był jednocześnie wszędzie i nigdzie.
Pasją jego było podziwianie, niekiedy tworzenie. A raz na kilka milionów lat przychodziło mu na myśl by coś zmienić. Zaczynał wtedy sprzątać i przestawiać. Najpierw jednak pochylał się i przyglądał uważnie wszystkim gwiazdom, planetom i księżycom. Mógł trwać tak wiele lat, wszak nigdzie mu się nie spieszyło. Nie znał pojęcia czasu bo to on nim był. Pan był pierwszy i Pan odejdzie jako ostatni.
Kiedy już się napatrzył, zabierał się do sprzątania: rozpraszał śmieci, podpalał lub schładzał gwiazdy, poruszał meteoryty, przestawiał księżyce i konstelacje. I szukał, ciągle szukał niedoskonałości. Pamiętając o surowych zasadach segregacji, pozostawiał tylko to co było piękne, przydatne lub pamiątkowe.
Kiedy już się napatrzył, zabierał się do sprzątania: rozpraszał śmieci, podpalał lub schładzał gwiazdy, poruszał meteoryty, przestawiał księżyce i konstelacje. I szukał, ciągle szukał niedoskonałości. Pamiętając o surowych zasadach segregacji, pozostawiał tylko to co było piękne, przydatne lub pamiątkowe.
Tym razem zwrócił uwagę na gwiazdozbiór z ośmioma planetami. Dawno nie kierował spojrzenia w jego stronę, więc zaciekawiony począł badać wszystkie jego światy. Ale to na błękitnym zatrzymał się dłużej, jak zwykle zresztą, gdy napotykał życie. Byt oznaczał zwykle coś intrygującego. Jeśli był bezcelowy, czyli paradoksalnie pozbawiony życia w życiu, kończył go.
Pan rozsiadł się wygodnie. Wystawił dłoń i poprzez kciuk i palec wskazujący popatrzył na błękitną kulę. Parokrotnie złączył i rozsunął palce i świat się przybliżył. Przesunął dłonią w lewo i w lewo obróciła się również planeta. Kiedy znalazł doskonały widok, zaczął obserwować.
Bawił się przednio. Istoty, które zamieszkiwały wcale nie tak starą planetę zdążyły się wiele nauczyć. I wiele poprzeinaczać. Rozwijały swoje umysły, zaniedbywały ciała. Słuchały, a nie słyszały, patrzyły, i nie widziały. Ludzie, bo tak siebie nazywali, łączyli się w pary by na siebie krzyczeć. Rozstawali się by się uśmiechać. Płakali przy szczęściu, cieszyli przy smutku. Często siedzieli w ciasnych, sztucznych tworach z kamienia i żelaza. I ponad wszystko pragnęli miękkiego metalu i kolorowych papierków. Oraz rzeczy. Im więcej posiadali, tym byli szczęśliwsi.
Ludzie potrafili uczynić zabawę ze wszystkiego. Bawili się słowami układając je w historie i pieśni, wyginali się w niestworzone figury, wydobywali z ciała zaskakujące dźwięki. Patrzyli w chmury i strzelali do zwierząt. Bili mniejszych i budowali zamki z piasku.
Jednak tym co interesowało Pana najbardziej, był fakt, jak wiele istoty te potrafiły znieść by przypodobać się innym. Okaleczanie ciała było równie skuteczne co kłamstwo, zażywanie trucizn lub praca do całkowitego wycieńczenia.
Jednak tym co interesowało Pana najbardziej, był fakt, jak wiele istoty te potrafiły znieść by przypodobać się innym. Okaleczanie ciała było równie skuteczne co kłamstwo, zażywanie trucizn lub praca do całkowitego wycieńczenia.
Obserwacja mieszkańców planety dostarczyła Panu nadzwyczajnej rozrywki. Uznał, że Ziemia, bo tak ją nazywano, warta jest miejsca we wszechświecie. Zastanawiał się co ci ludzie jeszcze wymyślą i rozważania te przywołały na oblicze Pana uśmiech.
Po kilku dziesiątkach lat wyprostował się i przeciągnął zamaszyście, a kiedy ręka jego wracała na miejsce, zahaczyła o przelatujący w pobliżu meteoryt. Meteoryt zaś uderzył o księżyc. A kawałki księżyca uderzyły o Ziemię.
Tak oto nieco skonsternowany Pan Wszelkiego Bytu z oczami niczym słońca, ciałem utworzonym z mgławic i rysami utkanymi z okruchów kosmosu zakończył cykliczne porządki nim naprawdę się zaczęły. I przy okazji czegoś się dowiedział: ludzie już nic nie wymyślą.