Rękopisy nie. Banknoty już tak.
Płomień, karmiony przesiąkającym bibułę tłuszczem sprzed eonów, pnie się po warstewkach brudnej zieleni. Nadgryza brzegi. Unosi wir spopielonych płatków. Pierwszy z zapalniczką wciąż w dłoni patrzy w oczy Drugiego. Unosi brew.
Drugi przyjmuje wyzwanie. Bacząc, by uwaga świata mu się nie wyślizgnęła, przytyka zapałkę do papierowej cegiełki. Potem do kolejnej. I tak dalej.
Dziecko-bard ma napisać elegię. Bohater zbiorowy, bo przecież na stos i już nie ma imion. Wzniośle. Wiekopomnie. Ale pióro grzęźnie, niechciany wers dobija się zaciekle do głowy, nawraca. Czas się poddać, dogonić teraźniejszość. I napisać:
Płomień, karmiony przesiąkającym bibułę tłuszczem sprzed eonów, pnie się po warstewkach brudnej zieleni. Nadgryza brzegi. Unosi wir spopielonych płatków. Pierwszy z zapalniczką wciąż w dłoni patrzy w oczy Drugiego. Unosi brew.
Drugi przyjmuje wyzwanie. Bacząc, by uwaga świata mu się nie wyślizgnęła, przytyka zapałkę do papierowej cegiełki. Potem do kolejnej. I tak dalej.
Dziecko-bard ma napisać elegię. Bohater zbiorowy, bo przecież na stos i już nie ma imion. Wzniośle. Wiekopomnie. Ale pióro grzęźnie, niechciany wers dobija się zaciekle do głowy, nawraca. Czas się poddać, dogonić teraźniejszość. I napisać:
Oddzielili cię, syneczku,
Mechanicznie od kości
.