Cisza brzmiała w jej uszach jak rozkołysane serce potężnego dzwonu. Nie było słychać jego kroków, nie było słychać ich tańczących oddechów - tej przedziwnej orkiestry, która wygrywała rytm jej życia, i która była krańcem i ostatecznością wszystkiego. Jej dłonie po raz pierwszy nie składały się w pięści. Była tylko ta pełzająca po ścianach cisza, otaczająca ją ukradkiem, powoli biorąca ją w swoje władanie, wygrywająca nowy rytm. Nie bała się jej, upajała się nią, grała na jej nutach jeszcze niezgrabnie, ale z odkrytą ciekawością.
Niecierpliwie otworzyła okno i jak nowo narodzone dziecko, z krzykiem zdumienia i rozkoszy otworzyła oczy na świat.