Przyjaciółka
Patrzę, patrzę na ciebie, widzę cię, widzę w całości, mój wzrok ogarnia całe twoje mięso. Stoisz bez ruchu przed lustrem, wbijasz swoje wyblakłe, ledwo żywe ślepia w mgliste, zamazane odbicie, bierze cię obrzydzenie gdy po kolei badasz oczami każdy zakątek swojego chuderlawego, pokrytego strupami ciała. Ja też na nie patrzę, stoję, za tobą, trzymam dłoń na twoim ramieniu. Nie widzisz mnie. Tylko siebie samego, okropnego, prawie umarłego. Jestem przy tobie mój ukochany, bardzo blisko, a już za niedługo, ach, będziemy jednością. Jeszcze trochę, chwila. Moment.
Pamiętasz kiedy pierwszy raz mnie ujrzałeś? O nie, na pewno nie, nigdy się nad tym nie zastanawiałeś. Ale ja wszystko mam zapisane w głowie, jak to mówicie czasem, pamięć fotograficzna. Miałeś dziesięć lat i bawiłeś się w domu dziadków, dużym, dwupiętrowym, betonowym klocu postawionym w jakiejś wiosce, pośrodku niczego. Udawałeś, że jesteś myśliwym, błąkasz się po afrykańskiej dżungli w poszukiwaniu zwierzyny. Obserwowałam cię wtedy z daleka, nie chciałam być zauważona. Pamiętam jak wpadłeś do niewielkiej, chłodnej kuchni, wziąłeś drewnianą szczotkę z długim kijem, a następnie wybiegłeś na duże podwórko, chowałeś się między drzewami owocowymi i udawałeś, że strzelasz. Twoja dziecięca twarz, pełna niewinności i zaufania do świata, jestem w stanie przywołać każdy jej szczegół. I ten moment, wtedy, gdy zachciało ci się pić, gardło suszyło, upominało się o wodę, jak wyschnięte koryto rzeki. Rzuciłeś szczotkę na ziemię, wróciłeś do kuchni. Wyjąłeś szklankę w kwieciste wzory, podłożyłeś pod kran, nalałeś wody. Lała się, wypełniła naczynie po brzegi. Chciałeś się napić, tak bardzo. Już podnosiłeś ją do wyschłych ust, gdy nagle usłyszałeś huk. Przestraszyłeś się. Ja też na początku, nie spodziewałam się, ale to tylko moja koleżanka, po chwili zrozumiałam. Dopełniła się, dzięki temu my mogliśmy się narodzić. Dźwięk dobiegł z góry, z pierwszego piętra. Postanowiłeś tam pójść, sprawdzić co się stało. To już chyba pamiętasz, prawda? Wchodziłeś powoli po schodach, skrzypiały, bałeś się. Zapach twojego strachu, tamtego dziecięcego, wciąż go czuję. Słodka, piękna woń. Gdy byłeś już na górze miałeś do wyboru wiele dróg, ale wiedziałeś gdzie iść. A w zasadzie nie wiedziałeś, ale ja już zaczęłam działać, postanowiłam nam pomóc. Wskazałam ci właściwe drzwi, te białe z jedną, czerwoną plamką, po zabitym komarze. Pchnęłam cię lekko w ich stronę, poszedłeś. Twoja niewinna dłoń owinęła palce na zimnej klamce. Nacisnąłeś na nią i otworzyłeś. Otworzyłeś wrota do naszej wspólnej przyszłości. Gdy to ujrzałeś, ja objęłam cię od tyłu i pocałowałam w policzek. Mój ukochany przyjacielu. To chyba pamiętasz? Twoja skóra na twarzy była taka ciepła i słona. Obróciłeś głowę. Zobaczyłam wówczas po raz pierwszy w twoich oczach, że mnie dostrzegasz.
Coś błysnęło, grzmot, z nieba zaczął padać deszcz. Wybudzasz się z transu, odwracasz głowę od lustra, podchodzisz do okna. Patrzysz na purpurowe niebo, przecinane co jakiś czas białymi strzałami. Wyjmiesz czy nie wyjmiesz? Przecież wiem, że wyjmiesz. Sięgasz do kieszeni brudnych spodni, twoje chude palce wyłaniają po chwili zmiętego papierosa. Wkładasz go do ust, widzę to. Podchodzę do ciebie, całuję w czoło. Zapalasz go zapalniczką, tą samą, którą dostałeś od M. Wspominam ją z czułością, dzięki niej jeszcze bardziej się do siebie zbliżyliśmy. Palisz. Powoli wypuszczasz dym ze swoich popękanych ust. Oplata moją twarz, przechodzi przeze mnie. Jak dobrze. Widzisz, jesteśmy dla siebie stworzeni.
Od tamtej pory, odkąd ujrzałeś mnie po raz pierwszy, chodziłam za tobą, krok w krok, zawsze bardzo blisko. Towarzyszyłam ci wszędzie, w każdym momencie. Pamiętam gdy dostałeś swoją pierwszą gitarę na trzynaste urodziny, i gdy dziesięć lat później, tę samą gitarę, roztrzaskałeś na setki kawałków, waląc nią o mokry od deszczu bruk. Byłam przy tobie gdy przyprowadziłeś pod nieobecność rodziców do mieszkania tę rudą, niewysoką dziewczynę. Widziałam jak nieumiejętnie ściągałeś ubranie z jej samiczego, młodego mięsa, a potem jak próbowałeś zmieścić swoje samcze genitalia w jej jeszcze dziewiczej dziurze. Stałam w rogu pokoju i dokładnie wszystko obserwowałam, notowałam każdy szczegół. Dotykałam twoich krótkich, czarnych włosów gdy leżałeś pijany na zarzyganej podłodze i trzymałam twoje ramię, gdy dowiedziałeś się o śmierci przyjaciela. Nieustannie ci towarzyszyłam.
Był tylko jeden moment, gdy przez chwilę czułam zaniepokojenie. Krótki okres zwątpienia w ciebie, mój ukochany przyjacielu. Było lato, jasna koszula przyklejała ci się do spoconego ciała. Stałeś nad Wisłą, z puszką piwa w ręku, wtedy po raz pierwszy ją zobaczyłeś. Poznałeś M. Serce zaczęło ci szybciej bić, w głowie pojawiły się pozytywne myśli. Tak bardzo mnie raniły. Zbliżyliście się do siebie, pamiętam, wspólne rozmowy, spacery we dwoje, przechadzki po lesie i spontaniczne wycieczki w nieznane pierwszym, złapanym autobusem. Bałam się, muszę to przyznać. Ale potem wszystko wróciło do normy. Powiedziałeś jej, że ją kochasz, ona milczała. Wasze drogi się rozeszły, ona wpadła w sidła narkotyków, dziwacznych związków i pręg na ciele, a Ty przyjacielu zbliżyłeś się do mnie jak nigdy dotąd. Wcześniej nienawidziłam M., ale teraz ją naprawdę kocham, darzę głębokim, ciepłym uczuciem. Dzięki niej, mam ciebie i wiem, że mnie już nigdy nie porzucisz.
Dopalasz papierosa, zgasiłeś. Nadszedł już czas, wiem co chcesz zrobić. Narasta we mnie podniecenie, nie mogę doczekać się naszego połączenia. Podchodzisz wolnym krokiem do szafy, wyjmujesz z ostatniej szuflady już wcześniej przygotowany sznur, z pętlą na końcu. Na bardzo podobnym wisiał twój dziadek, gdy go odkryłeś wówczas mając lat dziesięć. Wyglądają praktycznie identycznie, dobra robota, jestem z ciebie dumna kochany. Trzymasz go w dłoni i zmierzasz do kuchni, wynosisz z niej niewielki taboret, który podstawiasz pod zwisający z sufitu w salonie hak. Wszystko przygotowujesz, a ja patrzę zachwycona. Jesteś taki wspaniały gdy stoisz na tym chwiejnym krzesełku i zakładasz przez głowę lnianą pętlę. Cudowny. Chcę ci towarzyszyć. Podchodzę do ciebie, przytulam się do twojego jeszcze żywego, odpychającego ciała najmocniej jak umiem. Zróbmy to razem, skoczmy, teraz. Trzy. Dwa. Jeden. Świst powietrza, huk, ekstaza. Przepełnia mnie niemożliwa do opisania przyjemność, wyginam się w spazmie rozkoszy. Zerkam na twoje wytrzeszczone oczy. Jesteś taki piękny.