
Najwcześniejsze wspomnienie, jakie ma z agoge, to świst bata przecinającego skórę i ból mięśni oraz pierwsza zasada przekazana przez starszego przyjaciela:
„- Cokolwiek robisz, nie daj się złapać”
Godziny, dni, miesiące, lata zlewają się w jedno, a te rzeczy pozostają niezmienne, jak zdania:
„- Nigdy się nie poddajemy”.
„- Nigdy się nie cofamy”.
Powtarzane niczym mantra, jak modlitwa, aż stają się drugą naturą i wypierającą wszystko inne.
Wpaja się mu wiedzę i umiejętności do pokonania strachu. Przekucia bezsilnej wściekłości w zimną bezwzględną siłę, technikami walki, które zawsze były dobre.
Jeśli nie działały, oznaczało to, że były źle wykonywane.
Powtarzał je, więc tyle razy ile to konieczne, aż stały się dla ciała normalne.
Codzienność to głód, ból stawów, ogień palący mięśnie i trening niemający końca.
Od świtu, do świtu.
Od ataku, po blok.
Od truchtu, do sprintu.
Od Nigdy się nie poddajemy.
Do nigdy się nie cofamy.
Każde cierpienie to chwilowa niedogodność, na którą ma rozwiązanie, a jest nim trzydzieści centymetrów zimnego brązu, ucinającego wszelki problem i opór.
Stojąc na końcu drogi w szeregu, ramię przy ramieniu, brat przy bracie, gdy wszystkie oddechy stają się jednym, a każda myśl, ruch najkrótszą drogą dąży do celu. Wierzy, że jeśli przeszedł piekło agoge nic nie jest w stanie go zatrzymać.
Świadomość tego, iż żyli razem, jedli i sypiali oraz umrą, nabiera nowego sensu, a chwalebna śmierć na polu bitwy staje się upragnioną i dawno wyczekiwaną kochanką.
Jedyną, której tak naprawdę pożądał.