Ziemia była jednym z wielu, i wcale nie najważniejszym, zamieszkałym miejscem w kosmosie. Prawdę powiedziawszy, już dawno straciła na znaczeniu i pozostała tylko zapomnianym zaściankiem znanego świata. Zacofana technologicznie i ignorowana przez wyżej rozwinięte rasy, planeta z wolna pogrążała się w chaosie.
Miała na imię Gerda i była damą dworu i towarzyszką królowej, władczyni pewnego królestwa, którego dni świetności dawno już minęły. Mimo to, w tych niepewnych, ponurych i pełnych zamętu czasach, królowa nadal była cenna, choć i jednocześnie zbędna, by pełnić jakąś ważną funkcję. Stała się więc symbolem, dumą, ale też i więźniem własnego świata. Tak więc ona i jej dwórki spędzały swe dni jakby zamknięte w złotej klatce. Żyło im się wygodnie, wręcz dekadencko, ale to było też wszystko na co mogły liczyć, nie miały innego wyboru, to było ich miejsce i ich przeznaczenie, więc przy niewielkich możliwościach i w ograniczonej przestrzeni starały się by czas upływał im w miarę przyjemnie i beztrosko. Co nie znaczy, że zupełnie bezczynnie, królowa nadal spełniała swoje ceremonialne powinności, nawet jeśli już i tak niewielu przywiązywało do tego w ogóle jakąkolwiek wagę.
Gerda, wierna swojej pani akceptowała tę sytuację, w jej życiu był jednak jeszcze ktoś: Michael. Łączyła ich silna więź, głębokie uczucie dające im szczęście, spokój i pewność, i gdy tylko mogli, korzystali z tych niewielu momentów jakie były im dane, jakby przeczuwając, podobnie jak i reszta społeczeństwa, że ta ulotna egzystencja nie może trwać wiecznie
I rzeczywiście, pewnego dnia wszystko się skończyło. Ich staroświecki, ograniczony i kruchy świat nagle przestał istnieć gdy na zapomnianą i nikomu nie potrzebną Ziemię przylecieli obcy, i to nie po to by zwiedzać. Przybyli tysiącami jak szarańcza i zupełnie nie zwracając uwagi na mizerne próby oporu Ziemian, zaczęli rabować naturalne zasoby planety, jakby ta w ogóle nie była zamieszkana. Bo życie ludzkie nie miało dla nich żadnej wartości. Nielicznych, być może uważanych za pożytecznych, zabierali ze sobą w kosmos, resztę zaś traktowali jak zbędne śmieci. A gdy już skończyli, Ziemia stała się spustoszoną i praktycznie nie nadającą się do życia czarną pustynią.
Królową z jej towarzyszkami jako jedną z nielicznych, w ostatniej chwili ewakuowano na inne światy, ale dla losów planety nie grało to już żadnej roli. A one, skazane na wygnanie straciły wszystko, zwłaszcza Gerda, gdy krótko przed ich odlotem na jej oczach zginął jej ukochany. Głupia i bezsensowna śmierć jak większość takich na Ziemi – pewien obcy przypadkiem natknął się na niego i tak po prostu go zabił. Ale nie było czasu na rozpacz, nie ona jedna straciła w ten sposób kogoś bliskiego, zresztą, i jej własne życie też już nie miało większego znaczenia. Jej królowa była nią już tylko z nazwy, nie było nad czym panować, a żyjąc na wygnaniu, przenoszone z miejsca na miejsce, czuły się jak ubogie krewne, zbędne, pogardzane, wyklęte.
Została im więc tylko jedna droga – z powrotem na Ziemię. Wiedziały, że tak właściwie to już nie ma do czego wracać i że tam ostatecznie też czeka je śmierć, ale tylko tam było ich miejsce, wśród ludzi. I to nie była jakaś heroiczna, szlachetna decyzja, po prostu tylko to im pozostało – podzielić losy reszty ludzkości.
Leciały więc przez kosmos upakowane w wielkim, zdezelowanym transportowcu, gdy nagle Gerda zobaczyła... Michael? Ale to nie mógł być on, i też nie był, tylko ktoś bardzo do niego podobny, obcy człowiek i ona też była mu obca. Pojawił się tu i w tym momencie, ale potem ich drogi znów się rozejdą. Może, gdyby mieli więcej czasu... Ale teraz to i tak nie miało już większego znaczenia. Nic nie miało.
Po zaledwie kilku dniach podróży doszło do poważnej awarii i pożaru, który błyskawicznie opanowywał coraz to nowe sekcje statku, doprowadzając w końcu do utraty integralności kadłuba. Zaraz potem czarną pustkę kosmosu przeszyła potężna świetlista eksplozja.
W ostatniej chwili zdołano jeszcze wystrzelić kilka kapsuł ratunkowych, ale tylko jednej z nich udało się przetrwać w nienaruszonym stanie.
Zawieszona gdzieś w pustce kosmosu, w lekko różowej przeźroczystej bańce stazy, śniła swój sen o przeszłości. To było wszystko co jej pozostało.
Przyszłość nie istniała.