Blaszane ćmy [fragment opowiadania]

1
Środa 29 czerwca, południe
Jedziemy w świat, żółty pył wzbija się spod kół samochodu i osiada na włosach, wpycha w usta i oczy. Mama jedną dłonią przytrzymuje niewielką torbę a drugą ściska moje ramię. Za oknami przesuwają się kikuty drzew, niektóre niskie niczym kundle na wyprostowanych nogach, inne znów potężne jak drewniane łodzie, ułożone na sztorc na skraju plaży. Kierowca pogwizduje cicho, gmerając w porzuconej na siedzeniu pasażera siatce. Raz, dwa, trzy. I raz, dwa, trzy. To jego syn, rozczochrany rudzielec w za ciasnej koszuli, kopie mnie miarowo w łydkę. Raz, dwa trzy. Kikuty drzew zwalniają. Raz, dwa...
- A teraz rozetnę ci kolano, mała gnido – szepcze mi do ucha rudy. - Scyzoryk poleci niechcący i już nigdy nie będziesz mógł normalnie chodzić. – Obraca w palcach bordową kostkę.
Zaczynam oddychać głośniej, coś w środku brzucha świszczy i tłucze się jak bąk uwięziony w kloszu lampy. Podnoszę wzrok i słyszę syknięcie mamy: „Karolu, nie”. Oczy mam szeroko otwarte, kończyny zesztywniałe. Nagle dostaję w twarz z otwartej dłoni.
- Oszalała pani, po co bije dzieciaka? – Szofer patrzy w lusterko z oburzeniem.
Mama milczy. Przymykam powieki i przełykam metaliczny smak. Oboje wiemy, że musiała.
Środa 29 czerwca, rano
Jest duszno, dookoła drga hałaśliwy tłum. Zmęczone ciała zderzają się ze sobą, w powietrzu tańczą zapachy, dzieci biegają wokół latarń i dorosłych. Mama z wysiłkiem podnosi porysowaną walizkę i podaje ją wystającym z okna pociągu rękom, a później chwyta mnie za dłoń i ciągnie w stronę wejścia do wagonu.
- Hej, co robisz? – Odwraca się mężczyzna w granatowym swetrze. – Co robisz, pytam?
Chyba nadepnąłem mu na nogę.
- Odpowiesz?
- Przepraszamy, syn nie chciał – próbuje załagodzić mama.
- A ty byś chciała? – Przybliża się do niej i wolno oblizuje wargi. Pachnie tytoniem i deszczem, zupełnie jak wujek Jan tamtego wieczoru gdy wrócił po obradach w ratuszu; tego samego, którego resztę ciocia Ania przepłakała, osunąwszy się wcześniej na łóżko. Dawny wujek podszedłby do niej i objął, wyszeptując w czarne włosy słowa pocieszenia, lecz ten nowy wzruszył tylko ramionami i odszedł w rozmazaną ciemność.
- No chciałabyś? – Facet tymczasem niecierpliwi się. Mama spuszcza wzrok i przeciska zwinnie przy ścianie wagonu. Kosz na śmieci, sztaba u drzwi, zaraz będziemy na schodach.
- Dokąd? – Grube jak pień ramię wyrasta przed nami niespodziewanie. Mężczyzna chwyta mamę za bluzkę i popycha w stronę peronu, i oto lecimy, dziwny, trójgłowy stwór, nieforemny i nieprzewidywalny w swoich ruchach. Wpadam z impetem na latarnię, krzyczę, odłączam się od reszty. Mama woła coś i macha wolną ręką, zrywam się, biegnę, wiem, że zaraz zniknie. Czerwona kurtka, biała koszula, brązowa teczka, tor. Nie zdążę. Nie zdążę... Odnajduję wzrokiem granatowy sweter i wpatruję się w niego, wpatruję tak intensywnie, że mógłbym rozdzielić tkaninę na pojedyńcze włókna. Coś w środku mnie piszczy i burczy, w głowie kołują blaszane ćmy. Wędruję oczami w górę i dół. Widzę jak nasz dręczyciel zamienia się w czarny pomnik, słyszę jak syczy i skamle nieludzkim głosem. Mama odskoczyła na bok, ludzie wrzeszczą w panice, zjawiają się wojskowi z psami. Jeszcze chwila. Moment. Już! Jest po wszystkim. Zniknął. Wyparował, na płycie została kupka ciemnej mazi.
- Nie powinieneś był tego robić – szepcze mama i wyprowadza nas z ogarniętego paniką dworca. Po tym co się stało żołnierze wzmocnią patrole i będziemy musieli wybrać inny niż pociąg środek lokomocji.

Blaszane ćmy [fragment opowiadania]

2
To opowiadanie jest okropne. Okropne z wielu względów, które wszystkie wymienię i żadnego Autorce nie oszczędzę.

Pierwszy wzgląd okropny, to rozczarowanie jakiego doznałem, że tekst nie jest taki jakim porządny tekst CR być powinien, czyli jak poprzednie. Naiwnie radosny, kojarzący mi się z postaciami Audrey Hepburn. Co gorsza, Autorka nie odebrała mi Audrey, zostawiła ją, piękniejszą niż dotąd! Ona pozwoliła jej dorosnąć i poznać okropieństwa życia. Wciąż muszę kochać Audrey i wciąż muszę kochać teksty CR, a boję się, gdzie mnie ta miłość zaprowadzi i jak straszne to będzie miejsce. I pytam się, ja jeden, ale za mną rzesza tych, którzy we mnie pytają - czy Autorka nie mogła napisać tekstu równie przeciętnego jak pozostałych autorów i dać wolność czytelnikowi, aby sobie poszedł? Zamiast pisać tak, by biedny czytelnik szedł za Autorką w nieznane, niezdolny się zatrzymać, ani sprzeciwić?

Drugi wzgląd, to niezrozumiałość tekstu. Poprzednie były jasne. Wiedziałem, gdzie jest opowieść, a gdzie jestem ja. A w tym - nie od razu zrozumiałem, że wcale nie ma mnie w aucie, ani w pociągu, ani na dworcu; musiałem się domyślać, że na próżno mi mówić do bohaterów, że nie złapię ich za rękę. Czy wolno Autorce tak mieszać swoją historię z czytelnikiem?

Jest i wzgląd trzeci, a jakże. Niech Autorka wie, że trzecim względem okropieństwo jej opowiadania jest dopełnione i ostateczne. Otóż - nie zawaham się tego powiedzieć - Autorka nie dba o godność czytelnika. Czy Autorka jest świadoma, że jeśli nadal będzie ze swym pisaniem zmierzać w obranym kierunku, to czytelnikowi przyjdzie żebrać o kolejne teksty, błagać choć o słowo, o cień uwagi, o ślad uśmiechu? Wyznaję ze wstydem, że sam z największym trudem powstrzymuję się przed łaszeniem się do Autorki. A jeśli kiedyś zobaczycie mnie u jej stóp, proszącego o podpis, zasłuchanego z maślanymi oczami - zapłaczcie nade mną, ale sami pozostańcie dzielni.
“So, if you are too tired to speak, sit next to me for I, too, am fluent in silence.”
(Zatem, jeśli od znużenia milkniesz, siądź przy mnie, bom i ja biegły w ciszę.)

R. Arnold

Blaszane ćmy [fragment opowiadania]

4
Eldilu, Twój komentarz jest okropny. Kradnie szoł mojemu tekstowi ;). Dziękuję za przeczytanie i skomentowanie!
brat_ruina pisze: siostro_Czuowiek, to jest fragment tego tego tamtego co miałaś go kiedyś pokazać?
Nie, to świeżynka taka. Przeczytałam, że teraz w kinie niepodzielnie rządzą superbohaterowie i stwierdziłam, że też sobie jednego zrobię. Na miarę moich możliwości, oczywiście.
brat_ruina pisze:
A widziałaś co ten dachowiec ponawypisywał na Ciebie w zamku?
Tak :).

Blaszane ćmy [fragment opowiadania]

6
Zgrabnie i na temat. Jedna rzecz mi tylko nie pasuje.
Czuowiek Roku pisze: żółty pył wzbija się spod kół samochodu i osiada na włosach, wpycha w usta i oczy. Mama jedną dłonią przytrzymuje niewielką torbę a drugą ściska moje ramię. Za oknami przesuwają się
Subiektywny narrator siedzi za szybą jak rozumiem, więc taki opis pyłu trochę mi się wciska między zęby i zgrzyta tam.
Reszta rzeczy mi pasuje.
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

Blaszane ćmy [fragment opowiadania]

7
Podoba mi się ten kawałek. Bardzo sugestywnie opisujesz - tekst wciąga od pierwszych zdań. Płynąc z nim kilka razy lekko się "potknęłam" - to drobiazgi, ale niżej notuję tak do rozważenia.

W otwierającym fragmencie trochę nie zagrało mi jedno porównanie:
Czuowiek Roku pisze: Za oknami przesuwają się kikuty drzew, niektóre niskie niczym kundle na wyprostowanych nogach, inne znów potężne jak drewniane łodzie, ułożone na sztorc na skraju plaży
Gdzieś tu chyba umknęła spójność opisu... Drzewa niskie niczym kundle lub potężne jak drewniane łodzie na upartego widzę... Ale "kikuty drzew" potężne jak drewniane łodzie ułożone na sztorc, to już nie.
I to trochę odbiło się na odbiorze samego początku. Od wejścia rudzielca już się zrobiło świetnie...

... i dalej było świetnie. Z dużą swobodą przenosisz czytelnika na dworzec i rozwijasz akcję. Podoba mi się też to, jak w niewielu słowach dostajemy bardzo wyrazistą postać matki i ciekawego bohatera-narratora. Generalnie jestem pod wrażeniem.

Wątpliwości miałam tylko tutaj:
Czuowiek Roku pisze: Pachnie tytoniem i deszczem, zupełnie jak wujek Jan tamtego wieczoru gdy wrócił po obradach w ratuszu; tego samego, którego resztę ciocia Ania przepłakała, osunąwszy się wcześniej na łóżko. Dawny wujek podszedłby do niej i objął, wyszeptując w czarne włosy słowa pocieszenia, lecz ten nowy wzruszył tylko ramionami i odszedł w rozmazaną ciemność.
Pierwsze zdanie trochę pokonało mnie długością - zwłaszcza wrzucone tak z zaskoczenia w środek dość dynamicznej sytuacji. W drugim bliskość "podszedłby" i "odszedł" trochę zazgrzytała.

Chaos w końcówce dobrze oddaje chaos wydarzeń na peronie. Najpierw miałam wrażenie, że trochę tam za dużo kurtek, bluzek i swetrów i człowiek nie wie, na kogo się patrzy, ale jak spojrzałam sobie na fragment powtórnie, to jakoś tę garderobę oswoiłam.

Bardzo chętnie przeczytałabym ciąg dalszy. :)

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Blaszane ćmy [fragment opowiadania]

8
Pech chciał, że przed skomentowaniem przeczytałam komentarz Eldila i trochę mi głupio. On najwyraźniej rozszyfrował, czemu mają służyć sprzeczności i niemożliwości, ja nie.

Pozwolę sobie zatem wyjaśnić, czego nie rozumiem.

Drugi fragment sprawia mniej kłopotów. Mimo odrealnienia ciągi przyczynowo-skutkowe są zachowane i poza momentem a'la Harry Potter nie dzieje się właściwie nic niemozliwego, choć zdarzenia opisane są bardzo mgliscie. To jednak nie przeszkadza, a wręcz pomaga, bo doskonale wiedząc, co się dzieje można cieszyć się nietuzinkowym opisem.
W pierwszym fragmencie mamy jednak wyraźny sygnał, że jest jakiś samochód. Oprócz niego nie ma nic, zatem postaci muszą być w tym samochodzie. Trzy osoby na tylnym siedzeniu, choć przednie jest wolne. Jedna z tych osób kopie drugą po łydkach, a trzecia wali po twarzy: obie czynności wyjątkowo trudne w takiej przestrzeni. Do tego pył w zębach - czemu nie zamkną okien? Później przychodzi do głowy to jakiś stuletni samochód z siedzeniami naprzeciwko siebie i osobną szoferką albo pickup. Ewentualnie postaci jadą wozem, samochód ich minął... ale wtedy powinien być woźnica, a nie kierowca. Tak czy siak nie wiadomo, co się w tym fragmencie dzieje i zastanawiam się, dlaczego to aż takie ważne, by nie było wiadomo. Czemu to służy? Zależało Ci, by wyobraźnia czytelnika zmuszał scenę do zwinięcia się w jakiś kubistyczny precelek?

Blaszane ćmy [fragment opowiadania]

10
Nieprzyzwoicie dobry kawałek. Pięć czy sześć akapitów, a wyobraźnia czytelnika szaleje. Gorączkowo wypełnia luki w fabule, dorysowuje scenerię, umiejscowienie w czasie i przestrzeni, dorabia fizjonomie i figury pro- i antagonistów.
Właściwie to nie wiem, co napisać.
Czasem dostaje się taką pigułę i wewnętrzny mierniczy składowych tekstu zmyka jak niepyszny gdzieś w odległe zakamary, zostawiając w widocznym miejscu kartkę "Wal się, nie mam tu nic do roboty".
Ja też nie mam.
Poza celebrowaniem czystej przyjemności, jaką daje czytanie nietuzinkowego tekstu.
Właściwie nie potrzebuję już całego opowiadania.
Czego tu nie ma, samo napisało mi się w głowie.

Blaszane ćmy [fragment opowiadania]

11
brat_ruina, Seener, Adrianna, MargotNoir, Wrotycz, Leszek Pipka, bardzo dziękuję za komentarze i podpowiedzi!
Co do nieścisłości fabularnych - kilka z nich wprowadziłam celowo, niektóre chyba mi nie wyszły... Wiem, że dzieło powinno się bronić samo, ale to silniejsze ode mnie i trochę je wytłumaczę.
MargotNoir pisze: Trzy osoby na tylnym siedzeniu, choć przednie jest wolne.
Na początku ktoś tam siedział, ale nie chciałam komplikować historii i go wysadziłam ;). Może jeszcze wróci. Zostawiłam torbę pasażera, żeby uzasadnić gnieżdżenie się osób z tyłu.
MargotNoir pisze: Do tego pył w zębach - czemu nie zamkną okien?
W samochodzie nie ma szyb :). I to dość stare auto, z rodzaju tych amerykańskich na Kubie - ledwie zipiące, poobijane, reperowane tysiąc razy. Bo tekstowy czas i miejsce są takie, że wszystko się wali i rozpada.

Mając w głowie zarys całej historii, zastanawiam się właśnie, czy zrobić z niej opowiadanie, czy całą opowieść. To pierwsze jest za krótkie na mój pomysł, drugie za długie. Niezależnie od tego, co wybiorę, wrzucę tu jeszcze kolejne fragmenty.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”