Uwaga! Spoiler!Fragment opowiadania, które napisałem lata temu, a które postanowiłem odrestaurować, aby zobaczyć jak moje stare pomysły komponują się z moim 'nowym' warsztatem. U podstaw opowiadanie nie miało być horrorem, ani nawet dark fantasy, a raczej ostrym wprowadzeniem postaci, aby podreślić jej późniejszy rozwój z czarnego bohatera w... troszkę mniej czarnego bohatera.
Tekst zawiera sceny przemocy!.'Nie masz wstępu do królestwa mroku!' Słowa boleśnie rozrywały jej wnętrzności, przyprawiały o dreszcze, skurcze, tępy ból.
‘KRWAWIĘ! Całe moje ciało krwawi, moja moc spływa wraz ze krwią! Nie ma ratunku! nie ma litości! Nie ma już nic.’ Zbudziła się oblana potem. Była naga, a jej duszę spowijała warstwa mięsa, krwi i skóry. Z przerażeniem błądziła rękoma po ciele. Łzy zaczęły spływać po jej twarzy. ‘Zostałam wygnana.’. Po rozpaczy nadeszła furia. Łkając uderzała się w twarz, aż na gładkiej skórze pojawiła się opuchlizna. Malutkie kropelki krwi kapały z jej brody. Sięgnęła dłonią szpiczastych uszu. 'Jestem w ciele odrażającej elfiej rasy.' przeszło przez jej głowę.
Wstała szybko, nie zważając na pulsujące z bólu stawy. Rozejrzała się dookoła, każdy ruch głowy wydawał głośne pstryknięcia, jak u mechanizmu który od dawna leżał porzucony. Dokładnie przyjrzała się ziemi, drzewom, ptakom i niebu. Wszystko było nieznośnie zielone, irytująco kolorowe i obrzydliwie żywe. Zaklęła, bulgocząc z wściekłości. ‘Zrzucono mnie do lasu elfów, paskudne miejsce.’.
Zadygotała z odrazy, zerknąwszy na swoje nieskazitelnie białe ciało. Spojrzała pod siebie, zostawili jej chociaż broń. Ostry bułat z postrzępionymi krawędziami. Z trudem zdołała podnieść go przy pomocy obu rąk. Skrzywiła usta, ‘Co za okrucieństwo zesłać kogoś w tak słabe ciało.’. Ciężko oklapła na ziemię. Skrzyżowała nogi na których leżał teraz bułat, a następnie położyła na nim wątłe dłonie.
Oddychała powoli, głęboki wdech i wydech. Kurczyła kolejno każdy mięsień, aby po chwili go rozluźnić. Coraz bardziej nienawidziła tego ciała. Nie wierzyła, że może istnieć coś równie słabego. Końcówką ostrza wyżłobiła w skórze głębokie wyrwy. Sączyła się z nich krew, a ona ponownie kurczyła i rozluźniała mięśnie. Rany szybko przestawały krwawić, jedyny pożytek elfiej krwi. Spojrzała przenikliwie na zakrwawiony nadgarstek. Pragnęła zlizać czerwoną ciecz. Poczuła skurcz wokoło podbrzusza, odczuwała głód jak inne śmiertelne istoty. Chciwie zlizała świeżą krew, gwałtownie zapragnęła więcej. Wbiła paznokcie w żołądek, tak obcy był jej ten głód. Przełknęła ślinę w której pozostały resztki krwi. Miała ochotę odgryźć kawałek własnego mięsa, łapczywie spoglądała na swoją nogę. Uniosła bułat by odciąć kawałek uda...
Nagle czyjaś ręka złapała za jej ramię i potrząsnęła całym ciałem. Uniosła głowę. Stał nad nią inny elf. Wysoki samiec z płomiennymi włosami, niczym jesienne liście. Ubrany był w schludne jasne szaty. Wstrząsnął nią jeszcze raz, aż mgła w jej oczach ustąpiła na dobre. Przyjrzała mu się dokładnie. Z jego ust padały niezrozumiałe dla niej słowa, nie były one jednak dla niej ważne, drapieżnik nie słucha ofiar.
Szybkim obrotem ostrza uwolniła jego flaki od reszty ciała. Nieznajomy padł na kolana, wytrzeszczając oczy i krztusząc się własna krwią. Próbował wydusić odzew o pomoc, jej reakcja była bezlitośnie szybka gdy podrzynała mu gardło. Głodna ugryzła jego ramię, odrywając spory kawałek. Energetycznie przeżuwała surowe mięso. Ciepła krew spływała po jej brodzie. Pożerała jego zwłoki klęcząc w małym bagienku jego własnej krwi. Chaotycznie odgryzała kolejne kawałki jego ciała, nie pomijając pary pięknych, zielonych oczu. W następnej kolejności chwyciła za nasadę mostka, długo siłowała się z oderwaniem go od żeber. Sięgnęła po serce, odchyliła głowę do góry i wycisnęła jego zawartość jak gąbkę. Sflaczały narząd rozszarpała palcami i pożarła.
Trup zdążył ostygnąć. Oblizała chciwie wargi, czując nieustępujący niedosyt. Zostawiła zwłoki na miejscu, podniosła bułat i silniejsza o nową energię ruszyła dokąd prowadziły ślady jej ofiary.
Brnęła przez gęste krzaki dopóki nie przystanęła, aby przysłuchać się nawoływaniom dochodzącym z oddali. Przykucnęła w wilgotnej ziemi. Jakiś robak pełzał po jej stopie, sekundę później ona zgniatała go zębami. Głos się przybliżał, stanowcze i melodyjne wołanie, kolejny elf. Słyszała już pobrzękiwanie łusek jego cienkiego pancerza. Stanął na wprost krzaków za którymi się kryła. Widziała jak palcami rozwiązuje sznurek na spodniach. Ubranie zsunęło się po jego nogach, wąski strumień przebił się pomiędzy liśćmi, mknąc tuż nad jej ramieniem. Zacisnęła palce na rękojeści. Odrobinę się uniosła, wzięła zamach od dołu i wbiła klingę wprost w kroczę elfa. Ten zaskowytał z cierpienia, łapiąc za klingę i starając się ją wypchnąć z własnego ciała. Ona z kolei starała się ciąć wyżej, była jednak wciąż za słaba. Wyjęła ostrze, obróciła nad głową i cięła go w bok. Elf padł bezwładnie. Spojrzała prosto w jego zielone, zakrwawione oczy. Twarz pokryta zaschłą krwią. momentalnie go przeraziła.
– Plugastwo mroku –wychlipał przerażony.– Żadne plugastwo! Ty nędzny ROBAKU!– wbiła klingę w jego brzuch i powoli z każdym kolejnym słowem przesuwała ostrze wyżej– Jestem. Etterna. Potężna. Bogini. Córka. Samego. Lucjana…
‘Wygnana.’ szepnął powiew wiatru. Teraz dopiero wpadła w furię, mocnym szarpnięciem ostrza rozbiła czaszkę elfa. Z daleka zbliżali się strażnicy. Bułat dalej tkwił w ofierze, jej ręce były zajęte czymś inny. Rytuał musiał zostać ponownie dopełniony. Wyrwane serce trafiło do przełyku Etterny, nim pierwsza strzała zdążyła zaświszczeć nad jej szpiczastymi uszami,. Wraz z przypływem nowej energii migiem zdołała uciec strzelcom w głąb lasu. Z każdym krwawym posiłkiem czuła się silniejsza, nawet jej bułat wydawał się o wiele lżejszy.
Uciekła do małego portu, tam zobaczyła wysokie piramidy skrzynek i beczek mozolnie przenoszone przez ludzkich marynarzy pod pokład najbliższego statku. Ukradkiem wślizgnęła się do jednej z pustych beczek czekających na załadowanie. Pościg dotarł do portu, pomiędzy strażnikami a marynarzami wybuchła krótka kłótnia. Marynarze zlekceważyli ostrzeżenia elfów, najwidoczniej nie byli z nimi na dobrej stopie. Jakiś czas później jej kryjówka, jak i ona sama trafiły do wnętrza statku.
Godziny mijały, morskie fale kołysały delikatnie statkiem. Etterna nie odpoczywała, pilnie nasłuchiwała wszelkich odgłosów wokół. Próbowała zgadnąć liczebność załogi, jednak nadmiar dźwięków dochodzących jej z każdej strony uniemożliwił to.
W pewnym momencie ktoś wszedł do pomieszczenia w którym się znajdowała. Pech chciał, że ze wszystkich beczek, marynarz usiadł akurat na jej kryjówce. Usłyszała wyraźny trzask korka. Nie potrafiła się powstrzymać. Z całej siły wbiła ostrze w pokrywę beczki, aż rękojeść zatrzymała się o drewniany materiał. Wyszła na zewnątrz spychając ciało marynarza na mokre deski. Tak jak z poprzednią ofiarą tej również pożarła serce.
Ciemna, śmierdząca kajuta była zagracona pustymi beczkami, połamanymi skrzynkami i zardzewiałymi narzędziami. Przeczesała każdy kąt kajuty nie znajdując nic ciekawego uwagi. W krótce kolejny mężczyzna padł jej ofiarą. Sytuacja powtórzyła się z paroma kolejnymi marynarzami, którzy zostali zesłani w poszukiwaniu swoich ziomków. Musiała pozbyć się całej wachty, na statku zrobiło się cicho i nikt więcej nie ważył się zejść na dół.
Etterna paroma mocnymi ciosami wyrąbała dziurę w suficie, wspiąwszy się po stercie beczek uciekła poziom wyżej. Trafiła do kajut-sypialni. Musiał być środek nocy, bo dużo liczba hamaków była zajęta. Uśmiechnęła się złowieszczo, niczym wilk pośród owiec, czekała ją masa przyjemnej pracy. Skradając się powoli od hamaka do hamaka, kolejno podcinała gardła śpiących marynarzy. W kajucie potęgowały się odgłosy kapiącej krwi.
Kap, kap, kap. Jeden oddech mniej.
Kap, kap, kap. Kolejna ofiara zdążyła chociaż otworzyć oczy.
Kap, kap, kap. Deski nasiąknęły na dobre krwią.
Szereg ciężkich kroków dobiegł jej uszu z pokładu niżej. Przestała przejmować się wszelką dyskrecją, szybka jak błyskawica wirowała ze swoim bułatem pomiędzy hamakami.
Nie zauważyła, gdy uzbrojony rycerz przekroczył próg kajuty. Stał jak wryty, horror odbijał się na jego ciemnej twarzy. Wszystkie świece wokół zgasły, zapadła absolutna ciemność. Etterna doskonale słyszała każdy ruch rycerza. Jego palce chaotycznie zaciskające się na rękojeści długiego miecza. Płytki jego zbroi łoskoczące jedna o drogą. Ciężki, nieregularny oddech. Powoli zbliżała się do niego, nagie stopy klapały o powierzchnię ogromnych kałuż krwi. Nie widziała go, jej elfie oczy były bezużyteczne w tej ciemności, to samo jednak tyczyło się niego.
Dzieliła ich odległość pojedynczego skoku. Etterna przykucnęła, przygotowując się do dzikiego ataku. Czyjaś ręka chwyciła ją za kark. Był to jeden z umierających marynarzy, który otrzymał mniej fatalne cięcie. Etterna szamotała się krótką chwilę, nim zdołała uwolnić się, odcinając ramię człowieka. Rycerz stojący naprzeciwko nie był jednak kompletnym tchórzem, wykorzystał zesłana mu okazję i zaatakował miejsce z którego dochodziła szamotanina. Jej przeciwnik był wielokrotnie cięższy od niej, z ogromnym trudem zablokowała pierwszy cios. Ofensywa rycerza nie zatrzymała się, wymachiwał mieczem nie zważając na otaczające go hamaki z trupami. Etterna była w ciągłym odwrocie, parowanie ataków błyskawicznie wyczerpywało jej siłę. Kolejny wymach rycerza trzasnął w jej klingę, wysyłając ją daleko po śliskiej podłodze. Etterna padła na plecy, nie czekając na kolejny atak zaczęła uciekać w przeciwną stronę. Omal nie spadła do własnoręcznie wyrąbanej dziury w podłodze. Zdeterminowany rycerz miał jednak mniej szczęścia, z hukiem spadł poziom niżej, rozbijając drewniane beczki po których Etterna poprzednio wspięła się do kajuty. Nie marnowała czasu na poszukiwania swojego bułatu, zeskoczyła wprost na jego pierś i zaczęła go dusić. Jego miecz ugrzązł pomiędzy drewnianymi drzazgami, próbował oderwać ją nagimi rękoma, brakowało mu jednak oddechu i siły, aby stawić znaczący opór. W końcu jego kończyny sflaczały i ostatni oddech opuścił puste płuca.
Etterna dyszała ciężko, po raz pierwszy poczuła zmęczenie- coś czego nie zaznała w dawnym życiu. Wodospad kropel krwi rozbijał się o jej nagą skórę. Chciała zaspokoić pragnienie i uzupełnić energię konsumując serce rycerza, wyczerpane mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa, nie dała rady rozerwać ciasny pancerz. Położyła się na wznak, wykorzystując moment na odpoczynek.
Gdy się ocknęła pojedyncze kropelki krwi wciąż kapały z wyższego poziomu statku. Czuła się słabo, była obalała, zwłaszcza jej ręce. Musiała odzyskać swój bułat. Nie było mowy o ponownej wspinaczce, wystarczająco dużo trudu sprawiło jej zejście po śliskich beczkach. Na jej korzyść cały dolny pokład był opustoszały, bez problemu znalazła schody na górę i dalej korytarz do kajuty gdzie zmierzyła się z rycerzem. Pozostała jej wyłącznie jedna droga- na górę, na sam główny pokład.
Wyszła na powierzchnię bez żadnego problemu. Zimne, nocne powietrze przyprawiło ją o dreszcze. Dwóch oficerów z obnażonymi nożami strzegło szerokich wrót, prowadzących do kabiny kapitana. Odwagą nie dorastali do pięt martwemu rycerzowi. Ledwo ujrzeli, jak intruz pokryty krwią wynurza się spod dolnego pokładu, gdy ogarnęła ich panika. Żelazne noże zastukały o deski pokładowe, oficerowie padli na kolana błagając o litość.
Po początkowym szoku i dezorientacji Etterna dostosowała się do sytuacji. Rozluźniła palce wokół rękojeści bułatu. Z jej ust wydobył się cichy, chrapliwy szept, który przeszył serca dwóch ludzi dodatkową trwogą. ‘Nie starczy litości dla obu z was.’ Diabelska sugestia zawarta w jej słowach z sukcesem zatruła umysły dwóch nieszczęśników.
Wzrok dwójki towarzyszy skrzyżował się. W ich oczach można było dostrzec ogromny strach i determinację.
- Mam dzieci. Czeka na mnie piątka. Przecież wiesz. Nie mogę. Musze wrócić. – zaczął błagać jeden, trzymając obiema dłońmi rękę drugiego. Ten jednak nie odpowiadał, z zaciśniętą szczęka wpatrywał się w splecione dłonie. Łzy sowicie popłynęły po jego policzku.- Tak trzeba. Nie można inaczej. – wykrztusił w końcu podnosząc wzrok na towarzysza.
- Dziękuję! Dzięki ci! – wychlipał przez łzy pierwszy oficer obejmując go ramiona.
Głośny jęk przerwał jego podziękowania. Jego ciało osunęło się na bok, odsłaniając rosnącą plamę krwi wokół lewej nerki. Pierwszy oficer westchnął głęboko, wciąż trzymał krótki nóż w ręce, przez jego zamknięte powieki przebijały się strużki słonych łez.
Etterna zbliżyła się do niego niezauważalnie. Czubkiem swojego bułata wskazała na pierś martwego oficera. ‘Skończ co zacząłeś.’ Usłyszał wyraźnie jej rozkaz. Zaskowytał żałośnie. Obrócił trupa na plecy. Obiema rękoma wbił nóż w sam środek jego klatki piersiowej. Głośne trzaski i zgrzyty towarzyszyły ruchom ostrza. Zanurzył rękę w wnętrznościach. Nie mógł się jednak odważyć na kolejny ruch pomimo tego, że jego palce oplotły już nieruchomy narząd.
- Nie mogę. - zapłakał łapiąc się za głowę. Na widok ciepłej cieczy, spływającej po własnym ramieniu zwymiotował. Etterna pokręciła głową, rozczarowana i zażenowana jego lichą psychiką. Po raz kolejny bułat zebrał krwawe żniwa, odcięta głowa potoczyła się po pokładzie.
Odwróciła się w stronę wrót. Gdy je otworzyła, zobaczyła kapitana stojącego za sekretarzykiem. W rękach trzymał świecznik i szable. Wybuchła głośnym, zachrypniętym śmiechem. Bułat przeszył powietrze trafiając i rozcinając czoło kapitana na dwie części. Podniosła butelkę rumu, wlewając w siebie piekący płyn. Przyjemnie relaksujące dreszcze rozlały się po jej ciele.
W pomieszczeniu obok znalazła bogato przystrojoną dziewczynę. Błagała ją o życie, obiecując w zamian wskazanie ukrytej fortuny kapitana. Etterna przekręciła lekko głowę, poważnie zastanawiając się nad tą perspektywą. ‘Muszę wrócić do swojego wymiaru, nim jednak coś wymyślę odrobina komfortu nie zaszkodzi.’ pomyślała wlewając w siebie kolejną dawkę alkoholu. Uśmiechnęła się do dziewczyny, nie miała bladego pojęcia, że spotka ją los o wiele podlejszy od reszty załogi.