No i imiona były wymyślane "na szybko"

Proszę o surową, uzasadnioną krytykę.
---
Zbliżali się powoli do miejsca, w którym prawdopodobnie powinien przebywać ich kolega Thidus. Drogę naznaczała zaschnięta na trawie krew, a nozdrza drażnił roznoszący się w okolicy zapach zwłok i palonego mięsa. W końcu dojrzeli młodzieńczą sylwetkę ich przyjaciela, jednak nazwanie tej postaci Thidusem było jedynie przypomnienie, do kogo kiedyś to ciało należało. W tej chwili w nabiegłych krwią oczach nie było nic, co mogłoby przypominać dawny blask ich wesołego przyjaciela. Kryjówka, a raczej legowisko potwora było jednym wielkim składowiskiem zwłok- niektóre bez głów, niektóre z porozdzieranymi klatkami piersiowymi, a znaczna większość obdarta ze skóry i ponapalana zapewne pochodniami. Poza tym, część postaci zwisało bezwładnie z drzew, zarzucone niczym prześcieradła na gałęziach, inne były poprzybijane ostrymi kołkami do pni z rozpostartymi dłońmi. Stał zgarbiony, w podartych, zabarwionych szkarłatem krwi ubraniach nachylony nad ciałem żołnierza, który prawdopodobnie musiał przypadkowo przechodzić przez las, patrolując okolicę.
Potwór wyciągnął lewą, silniejszą rękę, po czym błyskawicznym ruchem uderzył na klatkę piersiową żołnierza, rozrywając ją kompletnie. Minął dosłownie moment, po którym w lewej dłoni Thidusa już spoczywał najważniejszy organ tego człowieka- jego serce. Demon, który najwyraźniej nie zauważył grupki młodzieży czającej się w krzakach, odrzucił mięsień na gnijącą stertę innych organów, jakby wyrwał je jedynie dla zabawy. Był to widok tak traumatyczny i przerażający, że młoda psychika grupki przyjaciół uległa znacznemu uszkodzeniu. Nie dziw, że kilka minut potem najsłabszy psychicznie Gahnam wyskoczył z krzaków i rzucił się bezmyślnie na Thidusa, miotając w niego potężnymi kulami ognia. Potwór, niewzruszony, jednym machnięciem ręki zdmuchnął płomienie, jakby były dla niego jedynie świeczkami. Chłopak zawahał się i zatrzymał- widząc ogrom mocy opanowanego przez demona kolegi, w ułamku sekundy zniknęła jego odwaga i pewność siebie, a powrócił strach i zwątpienie. Potwór nie miał czasu na obserwacje emocjonalnych rozterek i jednym uderzeniem dłoni wyrzucił chłopaka 2 metry w powietrze, który mdlejąc, uderzył w miękką trawę.
- A niech to, Gahnam!- krzyknął z paniką w głosie Adekusa, wystraszony i niemalże pewien, że za chwilę podzieli los swojego przyjaciela, jeśli czegoś nie zrobi, gdyż Thidus-demon zbliżał się w jego stronę. Nie zastanawiając się ani trochę, pobiegł dokładnie w jego stronę, wyskoczył w powietrze, po czym odbił się od głowy demona i wylądował na stercie zwłok.
- Jestem w domu- powiedział z uśmiechem, a następnie położył rękę na piersi nieżywego żołnierza. - Mortis, samak 'ker abraah! - wykrzyknął, po czym ciała, na których niedawno stał, zaczęły się poruszać, podnosić, po czym stanęły na własne nogi i zaczęły pewnym krokiem ruszać na Thidusa. Niewzruszony potwór, pojedynczymi uderzeniami odrzucał gnijące zombie na boki, które ku jemu zdziwieniu- kontynuowały swój atak, nawet poprzecinane i rozpłatane na połówki . Tymczasem kierujący nimi Adekus stał w bezruchu, rozmyślają nad dalszą strategią.
- Cholera, nie byłem przygotowany na tego typu walkę. Mój poziom nekromancji jest podstawowy, potrafię jedynie wskrzeszać kilkanaście śmiesznych zombiaków i jeszcze jestem ograniczony ilością swej many, której... nie mam za dużo- myślał chłopak, podczas gdy Thidus był zajęty walką z przyzwańcami młodzieńca. - No nic, pozostaje grać na zwłokę, dopóki Archella nie przybiegnie- ostatnie słowa wypowiedział głośno, po czym wyjął zza pasa swój krótki nóż bitewny i rzucił się wprost na powstrzymywane od ataku monstrum. Celny rzut i ostrze wbiło się w brzuch potwora, który następnie został powalony kopniakiem na ziemię. Adekus złapał za miecz i rozerwał fragment brzucha.
- Thidus mnie zabije za to, co zrobiliśmy z jego ciałem, ale niech to- to wszystko dla jego dobra.- mruknął pod nosem, po czym wyjął zza pazuchy butelkę wypełnioną przezroczystym płynem.- Ciekawe, czy to zadziała, moim zdaniem to zabawne, ale... - przerwał w połowie zdania i nalał do otwartej rany potwora ów płyn. Potwór wytrzeszczył nabiegłe krwią gałki oczne, po czym wybuchł okrutnym, demonicznym śmiechem i jednym celnym ciosem powalił na ziemię cały oddział zombie i Adekusa, którego potem jeszcze trafił w lewy bark jego nożem, który wyjął z krwawiącego rozcięcia. Chłopak uderzył o pień drzewa, po czym stwierdził, że ta metoda to ciemnota i zabobon i powrócił do klasycznych metod walki, o ile „klasycznymi” można nazwać używanie stada posłusznych żywych trupów przeciwko wypełnionemu demoniczną mocą nastolatkowi. Jednak, zawahał się. Nie był pewien, ile jeszcze może przeciągnąć tę walkę oraz czy w ogóle ją przeżyje na dłuższą metę. Dopatrzył się odpadających kończyn u jego „armii”, co oznaczało kończącą się manę, a zarazem jego bliski koniec. Jego przemyślenia przerwał potężny kopniak w głowę, który ogłuszył go tak mocno, że przez kilkanaście sekund nic nie słyszał. Ale nie było dla niego czasu na okazywanie bólu, bowiem potwór kroczył już pomiędzy leżącymi na ziemi ciałami- Adekus nie był w stanie ich już kontrolować. Demon nachylił się nad chłopakiem, wyciągnął lewą, zakrwawioną dłoń i wycelował ją prosto w młodą pierś...
- A więc to koniec? Tak mam zginąć? Zabity przez najlepszego przyjaciela? Nie... nie pozwolę...
Jego rany krwawiły, obraz przed oczami rozmywał się, na twarz kapała mu ciepła ślina z otwartych ust Thidusa. Potwór wydawał się zastanawiać- z poprzednim żołnierzem nie patyczkował się, zabił go po kilku sekundach. Ta zwłoka kosztowała go sporo. Chwilę potem ogromna, lodowato zimna wodna kula trafiła go w głowę, odrzucając go na ziemię. Gahnam, z krwawiącym czołem stał z wyprostowaną przed siebie ręką, z której przed chwilą wypuścił płomieniste zaklęcie. Widząc oszołomienie potwora, skorzystał z niego i podbiegł do niedoszłej ofiary potwora.
- Adekus, cholera, wstawaj! Ostatnie zaklęcie, użyj mojej many, proszę cię, wiesz co masz zrobić, on nas tu wszystkich pozabija, zrób to, wiem, że tego nie opanowałeś, ale to ostatnia szansa!- mówił klęczący przy nim przyjaciel, z wyraźną paniką w głosie. Adekus otworzył szeroko oczy i uśmiechnął się półgębkiem. Wyciągnął minimalnie swoją prawą rękę przed siebie, kierując ją na potwora, podczas gdy dłoń drugiej położył na leżących obok żołnierzach. W międzyczasie, Gahnam trzymał dłoń na jego czole, pozwalając mu korzystać z pokaźnych zasobów jego many.
- Kahars.... Zuma...- wymruczał, po czym zemdlał.
Ale zaklęcie już działało poprzez manę jego kolegi, więc nie trzeba było jego przytomnego udziału. Thidus zdziwiony sytuacją i najwyraźniej rozbawiony rzekomo nieudanym zaklęciem (oszołomienie już go opuściło), rzucił się przed siebie na Gahnama. Ale wtedy właśnie czar zaczął działać. Z ciał wojaków zaczęły wyrywać się kości i zwartym kręgiem otoczyły chłopaka-demona, po czym utworzyły swoistą klatkę. Nie była to byle jaka wapienna klatka- było to wzmocnione maną i piekielną mocą nekromancji Kościane Więzienie. Dopóki moc magiczna Gahnama trwała, dopóty Thidus był uwięziony w niezniszczalnej pułapce z kości. Nawet moc demona nie była na tyle potężna, by przeciwstawić się jej- potwór rzucał się jak szalony i odbijał od wapiennych krat. Tymczasem uradowany chłopak, usiadł na ziemi, ciężko wzdychając.
- To koniec. Teraz wystarczy poczekać na pomoc. A w międzyczasie... pierwsza pomoc dla Adekusa- powiedział i podsunął się do nastoletniego nekromanty. Położył rękę na jego ranach, wymruczał proste inkantacje i zatamował krwawienie, zabliźniając z lekka rany.
- Będziesz żył. A na razie sobie odpoczywaj.- powiedział mag i chwilę potem rozległo się głośne chrapnięcie śpiącego Adekusa, który pozbawiony wszelkiej energii potrzebował kilku godzin na regenerację.
Godzinę potem przed postaciami dwóch chłopaków zjawiła się młoda dziewczyna, odziana w swe zwyczajowe lekkie, przewiewne ciuchy, które prócz tego, że nie krępowały ruchów, działały jako wabik na mężczyzn. Bez słowa rozglądnęła sie po polu bitwy i podeszła do kościanej klatki. Sprawdziła jej solidność, po czym znalazła leżącą na ziemi butelkę po wodzie święconej, której Adekus nieudolnie użył do osłabienia Thidusa, który w tej chwili zwinięty w kłębek siedział w kącie swego więzienia. Podniosła ją i głośno roześmiała się, po czym celnie nią trafiła w głowę siedzącego demona. Ten niewzruszony dalej cicho mruczał.
- Wstawaj, mały- powiedziała swym zwyczajowym, prowokacyjnym głosem. - Czas, by uwolnić naszego T ze szponów mroku- zakończyła śmiechem. Gahnam wstał i podszedł do Archelli. Miała w dłoni coś, co wyglądało jak papierowa kartka z kilkoma nabazgranymi czarnym tuszem zdaniami.
- Odwołaj zaklęcie, teraz ja przejmuję inicjatywę- nakazała magowi, który krótkim ruchem ręki sprawił, że niezniszczalne więzienie stało się w ciągu sekundy kupką próchniejących kości. Potwór najwyraźniej dojrzał okazję do ucieczki, bo rzucił się w przeciwną stronę, chociaż chwilę potem okazało się, że był to zły pomysł. Archella bez chwili zastanowienia ściągnęła szybko łuk w pleców i błyskawicznym strzałem przygwoździła rękę demona-Thidusa do ziemi.
- Nie tak szybko, mały. Podeszła do niego, dociskając jego drugą rękę nogą. Gahnam z ciekawości podbiegł i to, co zobaczył, sprawiło, że raz na zawsze zmienił zdanie o „tej beznadziejnej dziewczynie”. Wykonała kilkanaście pieczęci, składając dłonie w odpowiednie formy, po czym wyrecytowała bezbłędnie zdania z kartki w zupełnie obcym języku z nieprawdopodobną prędkością, a następnie uderzyła z całej siły wierzgającego potwora w czoło, ogłuszając go. Rozległy się odgłosy przypominające wyjących z bólu tysięcy ludzi, a ciało Thidusa zostało zasnute w czarnym dymie. Wkrótce potem dym ten został jakby wessany przez ciało poprzez nozdrza i usta, a oczom Gahnama i Archelli ukazał się stary, dobry Thidus- blady, z rozciętym brzuchem, w siniakach i z poszarpanym ciałem, ale już ze swoją świadomością i wolną wolą. Otworzył delikatnie oczy, po czym popatrzył się na obydwoje... i otworzył je ponownie w całej szerokości.
- Witaj z powrotem, T!- krzyknął jego uradowany kolega, widząc go przytomnego.
- Cóż, w zamiarze miałam wypędzić demona z ciebie, ale skoro już tak wyszło... miłego wykorzystywania nowej mocy, T- powiedziała Archella i odwróciła się, idąc do śpiącego Adekusa. Kopnęła go z całej siły w krocze i oznajmiając mu, że jego pora spania została zakończona, podniosła go na nogi i rzuciła prosto na Thidusa. Ten popatrzył się na swojego kolegę i krótko powiedział z szerokim uśmiechem:
- Eee... hej!.
Adekus odwzajemnił uśmiech i zasnął, po czym w jego ślady poszedł drugi chłopak.