Nika już od piętnastu minut stała, przemyślnie ukryta za filarem. Nie dało się jej dostrzec z dołu ulicy, lecz ona sama miała na nią piękny widok, dzięki lustru w oknie wystawowym naprzeciwko.
Czekała, jak dotąd na próżno. Ileż czasu trzeba, by ten smarkacz się wreszcie pojawił? Jeszcze raz sprawdziła w głowie rachunki. Szkoła kończyła się o godzinie 15:30, droga spod szkoły aż do zajętego przez nią miejsca powinna zająć ok. 20 minut. Powinien przecież już się pojawić. Może zatrzymali go koledzy?
Przeleciał ją dreszcz. Pogoda była pod psem. Mglisto i ten cholerny, przenikliwy ziąb. Jak dobrze, że miała na sobie swój beżowy prochowiec. Co prawda w wypadku tej konkretnej części garderoby nigdy nie kierowała się pogodą. Zakładała go głównie wtedy, gdy planowała kontakty z „normalnymi” ludźmi, spoza typowego dla niej środowiska. Służył głównie kreowaniu charakterystycznego wizerunku i wywieraniu wrażenia na osobowościach słabych i naiwnych. Czasem więc spływała pod nim hektolitrami potu. Ale tym razem, na tę pogodę, był jak znalazł.
Ręka Niki, prawie podświadomie powędrowała do kieszeni, chwyciła papierośnicę i zapalniczkę. Nie paliła już od pół godziny, to długo, zbyt długo. Od zawsze miała dwie słabości: tytoń i alkohol. Obie jakże staromodne i do bólu typowe dla ludzi jej pokroju. Przywykła arogancko sądzić, że są to jej słabości jedyne, a że każdy potrzebuje mieć jakąś słabość, to ze swoimi nigdy nie starała się niczego robić. Przeciwnie, nadzwyczaj często była w stanie przekuć je w siłę. Na przykład teraz. Miała do odegrania przedstawienie, a papieros – czy, w jej wypadku, raczej cygaretka – nierzadko okazywała się nader pomocnym rekwizytem. Dlatego też Nika, siłą woli, puściła przedmiot swego gorącego pożądania i cofnęła dłoń. W przedstawieniu wszystko musi być dopracowane do ostatniego szczegółu, co wymaga poświęceń.
⁂
Nareszcie we mgle zamajaczyła Nice jakaś postać. To musiał być ten smarkacz. Osiedle ciągle było oficjalnie zamknięte, trudno więc, by ktokolwiek inny tędy przechodził. Z bijącym sercem wyciągnęła cygaretkę i wsadziła ją sobie do ust. Kilkakrotnie zakrzesała swoją ukochaną Zippo, stanowiącą jeszcze pamiątkę po z dawna nie widzianym ojcu. Ten rupieć miał niemiły zwyczaj od czasu do czasu się zacinać, najczęściej w najgorszych możliwych momentach. Przytrzymała otwarty ogień, czekając, aż postać we mgle przybliży się na tyle, by mogła rozpoznać twarz. Upewniwszy się ostatecznie co do tożsamości przechodnia zapaliła wreszcie cygaretkę i energicznym krokiem naprzód wyszła zza filara, zastępując mu nagle drogę.
Dwunastolatek zatrzymał się zaskoczony. To dobry początek. Nika przystąpiła więc do właściwego dzieła.
— Znowu nici? — zaczęła cicho, ale z siłą. — Doskonale to rozumiem. Miesiące starań, chodzenia, zabiegania o względy, i ciągle to samo. Robią ci tylko nadzieje, ale konkretów brak. — Stała wyprostowana, nieruchoma, patrzyła mu prosto w oczy. Obie ręce trzymała w przepastnych kieszeniach. Każdy wdech brała w całości przez cygaretkę, nie trudziła się też, by ją wyjąć z ust, gdy mówiła. — Cóż tym razem? Kielich nie dość drogi? Kwiatki nie dość ładne? Ukłon nie dość usłużny?
Chłopaczek chyba chciał zaprotestować, udawać, że nie wie, o co chodzi. Zignorowała to. Nie dała mu dojść do słowa.
— Zdradzę ci w tajemnicy — kontynuowała — że klan von Krauter robi tak zawsze. — Dodała do swego głosu trochę agresji i ukrytej groźby. — Trzymają kilku pachołków, pozwalają im fruwać wokół siebie, jak ćmy wokół płomienia. — Zaczęła kroczyć powoli ku niemu, pochylając się lekko. Ciągle trzymała ręce w kieszeniach, ciągle patrzyła mu prosto w oczy. — Ale wybierają tylko jednego. Może jesteś za słaby, albo za głupi? Taka szkoda. Być może nigdy nie zostaniesz wampirem.
Zbliżyła się do dzieciaka tak, że czubek cygaretki niemal dotykał jego nosa. Była od niego o głowę wyższa, stąd jej pochylona postawa.
Jej głos od dawna był niski, zachrypnięty i chropowaty. Ona sama była cała przesiąknięta gryzącą, duszącą wonią silnego tytoniu. Wszystko to tylko potęgowało wywierane przez nią budzące respekt wrażenie i ona doskonale o tym wiedziała.
— Hej, ale dobrze? — Mówiła teraz energicznie. Z każdą wypowiadaną przez nią sylabą leciał na niego kłąb dymu. — Jak sądzisz, co Bruno i Tina zrobiliby z całą twoją rodziną, jeśliby ci się udało? Jak sądzisz, co zrobią z tobą, jeśli jednak rekruter van Krauterów cię odrzuci? Wszyscy wiecie za dużo. Chcesz tego? — Z jego oczu pociekły łzy, wywołane w równym stopniu przestrachem, co dymem. Załkał i zakaszlał jednocześnie.
Przybliżyła się do niego jeszcze bardziej, stykając się z nim nosem. Cygaretkę przesunęła na bok ust, tak, by jej czubek niemal dotykał jego kąta żuchwy. Wyjęła ręce z kieszeni, chwyciła go za skronie.
— Masz teraz wybór. — Jej głos przypominał teraz wściekłe warczenie. — Możesz żyć porządnie jak normalny człowiek. Albo zostać wampirem. Wtedy ja zabiję ciebie. Wybierz natychmiast.
— Aaaa… aaale wtedy… Wtedy… Bruno i Tina… — Wykrzyknął chłopaczek z trudem, przerywając każde słowo spazmami.
Nika postanowiła zakończyć przedstawienie z przytupem. Gwałtownie puściła dzieciaka, nogi się pod nim ugięły, padł więc na kolana. Jeszcze bardziej się pochyliła, tak by jej głowa znalazła się dokładnie nad nim. Świadomie przybrała najbardziej ohydny wyraz twarzy i najbardziej ohydny ton głosu, na jaki było ją stać.
— Och, o to nie musisz się bać — odparła. — Pozabijam ich wszystkich.
⁂
— Jeśli masz choć trochę litości, zabij mnie teraz! — wybuchnął chłopiec z rozpaczą.
Nika nie spodziewała się takiej reakcji. Odstąpiła od niego na dwa kroki. Jej twarz, jej ruchy przestały być teatralne, stały się normalne, niepozorne, niewyróżniające się. Odgrywanie roli się skończyło, aktorka odeszła więc za kulisy, na jej miejscu pojawiła się prawdziwa Nika.
— Oboje wiemy równie dobrze, jak możesz do tego doprowadzić — rzekła ostrożnie, odczekawszy, aż najgorszy płacz przeminął. — Ale… — Uczuła w sobie ukłucie czegoś, co jednak miała, chociaż niechętnie się do tego przyznawała, nawet sama przed sobą. Empatii. — Ale dlaczego? — Do jej spojrzenia i głosu przeniknęło więcej troski, niż by wolała.
— Ja… widziałem, co potrafią Bruno i Nika… czy ty też widziałaś? — Chłopiec ciągle klęczał na ziemi, ciągle pochlipywał. Patrzył w dół. — Pozabijasz ich… kiedy… Kiedy? Szybciej mnie dopadną, niż ich pozabijasz. Czytałaś Kiplinga? — Podniósł nagle na nią oczy, wzrok miał zaszczutego królika.
— Ja… tak… czytałam… kiedyś… — wybąkała zaskoczona Nika. Wszystkiego się spodziewała, tylko nie odniesienia do Kiplinga.
— Pamiętasz, jak umarł Shere Khan? W wąwozie, po jednej stronie miał byki, po drugiej krowy z małymi. Nawet on wiedział, że lepiej być stratowanym przez byki. Umm, jakby ci to powiedzieć… ty jednak jesteś co najwyżej rozjuszonym bykiem, to oni są krową z dziećmi. — Młody dziwnie się uspokoił, zaczął mówić dziwnie składnie, gdy tylko przeszedł na swoje tematy.
— Twoje porównanie jest… zabawnie niestosowne… — rzekła Nika z uśmieszkiem.
Wyjęła cygaretkę z ust, wydmuchała duży kłąb dymu. Znów znieruchomiała. Jej twarz stała się nieobecna, bez wyrazu.
Dzieciak szybko stracił kruchą równowagę. Skulił się w sobie. Nika patrzyła ani nie na niego, ani nie obok niego, tylko… przez niego. To było jeszcze bardziej przerażające, niż to, co robiła wcześniej, gdy świadomie próbowała go zastraszyć. Jak zahipnotyzowany patrzył na nią i tylko na nią, czekając, co się stanie.
A Nika tymczasem myślała. Rozważała możliwości, jakie się przed nią rozpościerały.
Łowcy, tacy jak ona, działali w najlepszym wypadku na pograniczu prawa, a najczęściej w ogóle poza prawem. Co oficjalne władze nieoficjalnie tolerowały, raz dlatego, że same nie miały kompetencji Łowców, dwa dlatego, że w przeciwnym wypadku mogłyby musieć publicznie przyznać, że kraj jest zinfiltrowany przez nie-ludzi, istoty spoza naturalnego porządku, na co nie miały najmniejszej ochoty. Dlatego trwała umowa: Łowcy robią swoje i łowią wampiry, po cichu. Śledztwa są umarzane, oficjalnie ani Łowcy, ani wampiry nie istnieją. Nieoficjalnie społeczeństwo wie, do kogo się zgłosić, gdy podejrzewają problemy spoza tego świata.
Nika mogła więc wiele, ale jednak nie wszystko. Carte blanche nie była w pełni blanche. Nika i jej podobni byli tolerowani tylko jako mniejsze zło. Nawet pomijając policję i służby musiała przecież budzić choćby ostrożne zaufanie, inaczej nikt by do niej nie przychodził z informacjami i podejrzeniami. Nie mogła więc dopuścić, by ludzie zaczęli ją traktować jako swego nieprzejednanego wroga, na równi z wampirami. Zdarzało jej się, co prawda, dorównywać własnymi wyczynami Brunonowi i Tinie. Ale nie wobec bezbronnych dzieci, płaczących ze strachu przed wampirami, szamoczących się w matni, w którą same wlazły. Zakatowanie go na śmierć w najokrutniejszy możliwy sposób byłoby niedopuszczalne.
Ale skoro tak, to powinna dzieciaka ochronić. Niestety – wiedziała doskonale, że nie jest w stanie tego zrobić. Od dawna szukała okazji, by jakość dopaść ten przeklęty wampirzy duet egzekucyjny, ale chłopiec miał rację: oni dopadną jego na długo, zanim ona będzie miała choć szansę dopaść ich.
Skoro zaś nie mogła ludzi ani zastraszyć bardziej, niż czynią to wampiry, ani ludzi przed wampirami ochronić, to sama znajdowała się w sytuacji bez wyjścia. Kto spośród ludzi może chcieć z nią współpracować? Przede wszystkim głupcy. Z rzadka bohaterowie-męczennicy, godzący się na śmierć z rąk Brunona i Tiny tylko po to, by ona miała szansę zniszczyć jakiegoś pomniejszego wampira – ale męczenników jest zawsze mało. Pozostają więc głupcy.
Cóż więc Nice pozostaje? Odesłać chłopca do domu? Albo sam zostanie wampirem, albo poddadzą go torturom – w obu przypadkach ona udowodni swą bezsilność, co się przełoży na mniejszą ilość informatorów-głupców.
Jedyne zatem wyjście, zabić go tu i teraz. W razie czego później utrzymywać, że poniósł karę za aktywne próby przejścia przemiany, przemilczawszy niewygodne szczegóły. Nie powinno być to zbyt ryzykowne. Raczej nikt ich tu nie widzi. Słowem-kluczem jest tu „raczej”…
Ale, zaraz, może jednak istnieje inny pomysł? Pomysł także ryzykowny, ale dużo ambitniejszy… w razie powodzenia mogący dać więcej, niż tylko marne stanie w miejscu…
Spojrzała na dzieciaka. Grubasek w okularach. Inteligentny, choć niezaradny. W szkole przezywają go kujonem. Może stąd ten idiotyczny pomysł dołączenia do wampirów, by odegrać się na gnębicielach. Naprawdę budził litość.
— Czytujesz tylko klasykę, czy jednak czasem zdarzają ci się komiksy? — zapytała łagodnie.
— No… zdarza mi się… — chłopaczek się zaczerwienił, jak gdyby przyznawał się do czegoś niewłaściwego. W rzeczywistości był jednak zachwycony, że Nika wreszcie, po raz pierwszy, rozmawia z nim normalnie.
— Znasz Batmana? Kojarzysz Harvey’a Two-Face’a?
— O, tak! Bardzo go lubię, on pokazuje dualizm ludzkiej natury. Wiesz, Batmana się często uważa za głupotę, ale czy nie sądzisz, że w gruncie rzeczy mówi o tym samym, co Szekspir? — rozochocił się.
— Mam dwie możliwości i nie mogę się zdecydować — przerwała mu. — Traf chciał, że miałam niedawno przypadek ogniem i benzyną. Została mi po tym moneta, skażona tylko po jednej stronie. Raz w życiu mogę zabawić się w Two-Face’a.
Chłopiec znów się przestraszył. Podążył wzrokiem za rzuconym pieniążkiem. Spodziewał się, że moneta błyśnie w słońcu, tak jak się zawsze dzieje na filmach. Nie błysnęła – nie mogła błysnąć w tej mgle. Skryła się tylko na chwilę w akurat wydmuchanym przez Nikę kłębie dymu. Dzieciak nie zauważył, kiedy pieniążek spadł z powrotem na mankiet Niki. Odetchnął z ulgą, gdy Nika pokazała, że moneta spadła tą czystą częścią do góry.
— Masz szczęście — skłamała Nika. Swój żal, swoją litość zepchnęła znów daleko w głąb siebie samej. — Chodź, pójdziemy na lody. Ja stawiam. Nie musisz się bać, teraz już wszystko będzie w porządku, obiecuję.
Była łagodna, uspokajająca. Miejsce prawdziwej Niki znów zajęła aktorka, ale tym razem odgrywająca inną rolę.
(PS. To ma sens tylko jako część większej całości, ale tej większej całości raczej nie planuję, dlatego jeśli nie jest oczywiste, co planuje Nika, a ktoś chciałby wiedzieć, to mogę powiedzieć.)Dodano po 5 minutach 29 sekundach:
(Zapomniałem napisać. Czas akcji: lata '80 - '90)