Alan pisze:O ile wydawcy książek czytają prace każdego z ulicy, bo nie ma ludzi o wykształceniu pisarskim, o tyle filmowiec pewnie nawet na Ciebie nie spojrzy, jesli nie wylegitymujesz mu się papierkiem ukończenia szkoły filmowej.
Nic podobnego, to jest popularne wyobrażenie ludzi o branży filmowej, i jak to często z pop. wyobrażeniami, mylne.
Czasy że najpierw patrzono na papierek/świadectwo/dowód/książeczkę partyjną a potem wskazywano Ci miejsce w szeregu, dawno odeszły w zapomnienie. Teraz liczy się tylko i wyłącznie to, co potrafisz, i tak jest w niemal każdej dziedzinie "artystycznej". Jeśli posiadasz wiedzę na dany temat, umiesz zrobić co trzeba, to wykonawszy daną pracę (np. napisawszy świetny scenariusz) nigdy nie usłyszysz: "tekst jest genialny i złote lwy byłyby w kieszeni, ale niestety musimy go odrzucić, bo nie ma pani dyplomu."
U nas nie ma zbyt wielu scenariuszy, a scenariuszy pisze się znacznie mniej niż książek, więc producenci są dość głodni. A ze scenariuszami jak z książkami, nie ma ich aż tyle dobrych żeby bardzo dobry pomysł przeszedł nie zauważony. I jestem pewien że to samo dotyczy gier wideo, chociaż tutaj nasz rynek jest superwąski i tylko parę firm je robi, z czego połowa pewnie strzelanki (nie potrzeba im scenarzysty).
Ze scenariuszami filmowymi jest tak. Są organizowane i dość hojnie nagradzane konkursy na filmy martyrologiczne - Katynie, powstania 44, bitwy warszawskie'20, itd. i taka tematyka jest sponsorowana przez Instytut Szt. Film. itd. Producenci z agencji czekają głównie na komedie, zwł. romantyczne, na sensacje już gorzej. Po Wiedźminie już chyba nieodwracalnie skończył się kredyt zaufania producentów i banków do fantastyki. Probować jednak warto, boanóżwidelec.
Są u nas setki reżyserów, zwłaszcza myślę tu o studentach szkół prywatnych w dużych miastach, którzy nie mają umiejętności literackich i dobry scenariusz wzięliby z pocałowaniem ręki, bo pomysłów na etiudy zawsze deficyt. Reżyserów można też znaleźć w internecie (jakieś portale offowe, filmowe), choć to już znacznie trudniejsze.
Najlepiej jak znasz kogoś, masz reżysera czy sponsora (choćby rodziców). Scenarzystów klasycznych jest b. mało, bo powstaje mało filmów, nie mamy rynku scenariuszowego. Dlatego tak wielu u nas reżyserów robi kino autorskie. Wtedy sami walczą o dotacje, sponsoring itd (i jak walczą dostatecznie wytrwale, to zawsze w końcu robią filmy). I tak jest chyba u nas najlepiej: jak chcesz swoją historię zobaczyć na ekranie, to sama ją nakręć.
Alan pisze:
Owszem, ponoć można złożyc gdzieś własny amatorski scenariusz i liczyć, że komuś się spodoba, ale ja szczerze nie wierzę, że dzieje się to często jeśli w ogóle. Prościej chyba napisać książkę i czekać, że ktoś zechce z niej zrobić film :wink:
W kwestii zapisu to jest u nas książka "scenariusz: niedoskonałe odbicie" Karpińskiego i tam z tego co pamiętam powinny być te pierdołki, jaki zapis, czcionka, marginesy itd. Wereśniak Piotr napisał X lat temu taką małą czerwoną książeczkę typu "podręcznik pisania scenariuszy dla głąbów", i tam nawet użyteczne rady były na początek. Była dodana do któregoś numeru "Filmu", tylko nie wiem czy to jeszcze jest do dostania.
Dobrze wiedzieć, co to scenopis, tritment itd.(choć można to też wyguglować, zwł. po angielsku).
Natomiast co do samej treści, to o pisaniu najwięcej się nauczysz czytając scenariusze, jak nie ma dostępnych w Twojej miejscowości w bibliotece to można je na allegro kupić np. Bergmana czy Antonioniego. I to jest najlepsza szkoła scenariopisarstwa jaka może być: czytanie cudzych (oraz oglądanie filmów na ich podstawie) oraz pisanie swoich.
Acha, jak coś już spłodzisz, to nie zapomnij zastrzec praw. Wyślij scenariusz do siebie poleconym, i nie otwieraj koperty. Na to nie ma bata, jak ktoś ukradnie, to masz wygrany proces.