
Jest jeszcze w stanie surowym. Moje skromne poprawki wychwyciły mało błędów - zdaję się na was

Jest świątecznie.
Miłego czytania.
Nowy Początek
Chris samotnie przemierzał zaśnieżoną ulicę Houston Street słuchając jedynie skrzypienia świeżego śniegu rozgniatanego w równych odstępach czasu pod butami. Z nieba leniwie sypało małymi płatkami, które spadając zygzakiem wpadały prosto za kołnierz kurtki, sprawiając, że chłopakowi po karku przeszedł lodowaty dreszcz. Co druga latarnia dawała niewyraźny, przytłumiony blask żółtej żarówki, rzucając we wszystkie strony rozmaite cienie, które nieraz przybierały całkiem ciekawe – jak się zdawało Chrisowi – kształty. Na przykład taki żywopłot odgradzający chodnik od piaskownicy. Z jednej strony jego drobne listki ozdobione lśniącym, przymrożonym śniegiem oświetlone były bardzo wyraźnie, zaś z drugiej ta plątanina rzucała na piasek cień kojarzący się z kilkoma nakładającymi się na siebie pajęczynami. Czarnowłosy westchnął przeciągle, wydmuchując z ust potężny obłok widzialnej na takim mrozie pary. Zeskoczył z krawężnika, poślizgnął się na oblodzonej jezdni, złapał równowagę i przekroczył pustą ulicę, przechodząc na chodnik po drugiej stronie, skręcając w ulicę, której nazwy nie pamiętał. Niebo było zachmurzone, całe czarne. Pierwszej gwiazdki na pewno widać nie będzie, pomyślał spoglądając do góry, ponad szczyty otaczających go oszklonych wieżowców. Przemierzał dalej samotnie tę ulicę. Nie było żywej duszy. żadnego człowieka, żadnego samochodu, nawet bezpańskiego kota, czy psa. No tak, pomyślał znowu, przecież w taki dzień wszyscy ludzie wpuszczają w swoje progi wędrowców i pozwalają zasiąść im do wspólnego stołu, uśmiechając się szeroko i częstując wszystkim tym, co na owym blacie się znajduje. Tylko takie zero jak ja włóczy się o tej godzinie po ulicy.
Nagle zatrzymał się i zdumiony spojrzał na drugi koniec ulicy. Mały bar, właściwie klub wciśnięty na siłę pomiędzy dwie wysokie siedziby dwóch konkurencyjnych banków. Niewielki, neonowy szyld głosił „Cassino club”. Drzwi były uchylone, światło ze środka rzucało na ulicę żółtawy blask, a napis przy drzwiach informował, że jest czynne. A to ci nowina, pomyślał Chris i skierował się w tamtą stronę rozcierając ręce, aby odzyskać czucie w opuszkach palców. Gdy doszedł ściągnął czapkę i zaczął wspinać się po kilku pokrytych grubą warstwą śniegu stopniach, drążąc w nich odciski swoich traperów. Obok były lekko przysypane ślady innych, nieco mniejszych i smuklejszych nóżek, niewątpliwie należących do kobiety.
Złapał dłonią za zimną klamkę i pchnął, przestępując przez próg i wchodząc do środka. Wnętrze było miłe, przytulne, w odcieniach czerwieni, obite boazerią na wysokość głowy, oświetlone kilkoma nastrojowymi lampkami. Stał tam mały bar z dwoma dystrybutorami markowego piwa „prosto z beczki” oraz jednoręki bandyta, stojący w rogu. Chris pogmerał w kieszeni i stwierdził, że ma sporo drobniaków, które mógłby wykorzystać, a raczej zmarnować w głupi sposób. Co mi pozostało, pomyślał ironicznie. W pomieszczeniu było chłodno, nie działało ogrzewanie, a mróz, który wpełzł przez drzwi jeszcze potęgował to uczucie. Ważne jednak, że jest cieplej niż na zewnątrz.
Chris domknął cicho drzwi, usiadł na fotelu przy jednorękim bandycie i wrzucił dolara. Poczekał chwilę i pociągnął „rękę” w dół. Dupa. Cytryna, siódemka i winogrono. Bandyta cyknął i wydał z siebie wesołą melodyjkę, która przypominała Chrisowi szyderczy śmiech. Coś w stylu „pudło, kretynie, spróbuj kolejny raz”.
- O proszę, a któż to do mnie zawitał..?
Chris aż podskoczył, gdy usłyszał głos. Obrócił się i ujrzał ładną, młoda dziewczynę w wieku około dwudziestu, może dwudziestu pięciu lat. W oczy biło jej piękno, które aż pobudzało do pracy narząd między udami. Miała delikatne rysy twarzy, aksamitną skórę bez ani jednego defektu, duże, ogromne oczy koloru ciemnego brązu i czarne, długie włosy. Delikatny makijaż podkreślał jej długie rzęsy. Ubrana była w beżowy, gruby, wełniany golf.
- Yyy… ja tylko… eee…
- Nie połknij języka – uśmiechnęła się. Chris zaśmiał się, spoglądając na nią miło.
- Nie połknąłem.
Połknął, ale ona nie musiała tego wiedzieć.
- Słuchaj – zaczął. – Jeśli jest zamknięte mogę wyjść, nie ma problemu.
- Nie, spokojnie – odparła. – Nie musisz, przyda się jakiekolwiek towarzystwo. Patrząc na statystyki to osoby twojego pokroju są tutaj raczej niespotykane.
Chris nieco się zdziwił. W swoich jeansach, brązowej kurtce i traperach nie widział nic. Absolutnie nic skłaniającego do myślenia, że pochodzi z wyższych swer burżuazji.
- Zazwyczaj – ciągnęła – witają tutaj staruchy, którzy przegrali życie, meliniary i zdesperowani nastolatkowie, którym nie sprzedano alkoholu i próbują wykorzystać ostatnią rozpaczliwą okazję. Lub tacy, którzy za parę chwil zamiar mają odebrać sobie życie.
- Przez dziewczyny?
- Różnie to bywa. Zazwyczaj chodzi o zdradę. Płeć w tym momencie chyba jest mało ważna – powiedziała czarnowłosa siadając za barem na krzesełku, którego Chris nie widział. Obrócił się do niej i rozpiął kurtkę.
- Wow – zachwyciła się sztucznie, widząc jego oryginalną bluzę. – Nie myliłam się, co do twojego stanu majątkowego.
Milczał.
- Oryginalne ciuchy, nienaganna fryzura, super perfumy, a i w dodatku jesteś gładko ogolony. Aż bym cię pogłaskała po brodzie, gdybym cię znała. No ludzie, jaki przystojny, no popatrzcie, jakie ciacho zawitało w te progi – powiedziała nieco ironizując. Chris słysząc komplement od tak urodziwej pani nieco się zarumienił, ale nie dał zbić się z tropu.
- Przesadza pani.
- Czyżby?
Pokiwał głową.
- A cóż taki pan robi w takim miejscu i o takiej porze? Sądzę, że podobni panu powinni siedzieć teraz przy wielkim stole zasłanym dwunastoma daniami, mając u boku piękną żonę i wypatrując razem z gromadką dzieciaków pierwszej gwiazdki na niebie. Mylę się?
- Twe myśli w złą stronę. Na marginesie mówiąc jestem zachwycony twoim słownictwem.
- Jestem absolwentką, ale nie o to teraz pytałam.
- Wiesz – westchnął. – W każdym społeczeństwie są outsiderzy, są ludzie, który nie potrafią się odnaleźć, są indywidua, samotnicy, pustelnicy współczesnego świata.
- I ty jesteś jednym z nich?
- Jestem Chris.
- Natalie, miło mi cię poznać.
- Tak, można powiedzieć, że jestem jednym z nich. Wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Zaśmiała się.
- Napijesz się?
- Nie, dziękuję. Jest wigilia.
- I co z tego?
Wzruszył ramionami. Zabrakło mu chwilowo gotowych zdań, jakie zawsze sobie wymyślał przed spotkaniami z pięknymi kobietami. Był w ich obecności nich nieco nieśmiały, skrępowany nawet.
- Mówiłaś – zaczął po chwili. – że jesteś absolwentką. Co studiowałaś?
Uśmiechnęła się i podparła brodę na piąstkach. Miała smukłe ręce i bardzo delikatne usta. Lecz w oczach wyłapał dziwny smutek. Nie było w nich ani krzty blasku, tak przecież charakterystycznego dla młodej i pięknej, pełnej ambicji kobiety.
- Prawo – stwierdziła. – Wywalili mnie po dwóch latach.
- Dlaczego?
- Nie miałam pieniędzy na ukończenie. A dupą studiować nie zamierzam.
- I bardzo dobrze.
Chris wstał i przysiadł się do baru. Usiadł dokładnie naprzeciwko niej. Miała ładny zapach, aż poczuł rumieńce na twarzy. Patrzył głęboko w jej oczy.
- Mimo wszystko tak piękna dziewczyna nie powinna siedzieć w takiej dziurze. W tej okolicy czai się wielu zboczeńców, zwłaszcza po zmroku. Nie jest bezpiecznie.
- Na ulicy nie ma żywego ducha. Zresztą, kto by chciał mnie zgwałcić?
- Ogólnie mówię. Co do gwałtu – bardzo wielu. Uwierz.
- Umiem zadbać o siebie – uśmiechnęła się zadziornie. – Faceci mają pewien słaby punkt. – Znowu uśmiech.
Podobał mu się.
- Masz ładny uśmiech, wiesz?
- A ty tanie teksty, wiesz?
- Nie próbuję cię poderwać. Słynę po prostu ze szczerości. I walenia prosto z mostu.
- Walenia tego mostu od tyłu?
- Zależy gdzie.
- W dupę!
- Nieeee…
- Dobrze.
Patrzyli na siebie. Przez sekundę była absolutna cisza, przerwana parsknieciem śmiechu obojga.
- Więc? – zaczął Chris gdy się uspokoił.
- Co „więc”? – spytała jakby nie wiedziała o co chodzi, tłumiąc resztki odruchu śmiechu, kryjąc usta dłonią.
- Dlaczego pracujesz w takiej norze?
- życie nie rozpieszcza – spoważniała.
- Masz problemy finansowe?
- żadnego sponsoringu, zboczeńcu!
- Nie jestem zboczeńcem – zaśmiał się lekko. – Pytam tylko.
- Nie no – zamyśliła się na chwilę utkwiwszy wzrok w ścianie, przyozdobionej rzędami butelek z napojami chłodzącymi. – Szczerze? – spytała
- Jest wigilia. Podobno zwierzęta przemawiają ludzkim głosem. Ludzie z kolei mogą być szczerzy dla innych. Mogliby – ten jeden dzień.
- Dobrze, więc. Jestem sierotą od siedemnastego roku życia. Ojciec pijak zmarł na wylew krwii do mózgu, choć ja podejrzewam, że to była wódka. Matka też umarła, jeszcze wcześniej niż on. Bił ją. Bił też mnie.
- Zrobił ci coś? – przerwał jej nagle.
- Co?
- No.
- Ach! To. Nie, nie. Był sukinsynem, ale brzydził się zbrodnią. Szkoda, że bicie to dla niego nie zbrodnia – zironizowała ostatnie zdanie.
- Co było dalej? – pytał Chris.
- Ci z opieki społecznej stwierdzili, że do pełnoletności zostało mi bardzo niewiele, co za odkrycie, więc postanowili zostawić mnie samej sobie. Miałam zasiłek po rodzicach, jakoś dawałam radę. Mieszkałam z koleżanką, dzieliłyśmy dom na pół i szło. Gdy znalazłam pracę było z górki. Mogłam zacząć studiować wieczorowo, było wspaniale.
- Amerykański sen. Znam go aż za dobrze.
- Ale oczywiście wszystko musiało się spieprzyć.
- życie, moja droga.
- Tak... – westchnęła. – Szef okazał się skurwysynem, odpierdalał niestworzone rzeczy i próbował mnie szantażować.
- Względem czego?
- Miejsca pracy. Myślał, że trafił na pustą, niezaradną kobitkę, którą można rżnąć, kiedy się chce.
- Nie jesteś taka, to widać.
- Trzasnęłam mu drzwiami. Kilka miesięcy później odeszła przyjaciółka. Związała się z jakimś kolesiem i przeprowadzili się na zachód. Zostałam sama. Przy okazji odebrali mi zasiłek.
Milczał. Słuchał jej bardzo uważnie. Napajał się jej miękkim głosem.
- Z pomocą przyszedł mi właściciel tego klubu. Niezły sukinsyn.
Wciąż nie mówił nic, czekał na prawdziwy pocisk. Czuł się jak na celowniku zaczajonego gdzieś snajpera, który powoli zbliżał palec do spustu.
- Tak – uśmiechnęła się smutno. – Umowę zawarliśmy przez łóżko.
Westchnął.
- No nic. Potrzebowałam i potrzebuję tych pieniędzy. Muszę z czegoś żyć, utrzymywać się się. Za coś jeść.
- Nienawidzę tego świata.
- Oj, przestań – klepnęła go w ramię. – Nie łam się, to nic wielkiego.
Spojrzał jej w oczy. Były przeszklone.
- Tak, te słowa mają drugie dno – uśmiechnęła się szczerze. Poczuł, że wyjątkowo. Coś w tym uśmiechu było specjalnie dla niego.
- I pewnie teraz pracujesz za psie pieniądze.
- Cos ty. Płaci mi nawet nieźle. Jakoś udaje mi się wiązać koniec z końcem. Kolejnych razów jakoś nie żąda. Wiesz, to jest typek, który „zalicza laski”. Kolekcjonuje. Próbuje przelecieć wszystkie. Nie uda mu się, ale mawia, że warto próbować.
- I ciebie też ma w swojej kolekcji. Podłość ludzka nie zna granic.
- Mnie nigdy nie będzie miał. Tamte pięć minut byłam kimś innym. – Podrapała się w rękę przez sweter. – I kazał mi tu siedzieć w wigilię. W sumie dobrze, co bym robiła sama, w swoim mieszkaniu? Jadła kolację z maskotkami?
- Albo byś się włóczyła, tak jak ja.
- A tak przynajmniej poznałam fajnego faceta. Chcesz mój numer? – uśmiechnęła się słodko.
- Chcę. Napiszesz mi go później, jeszcze chyba trochę tu z tobą posiedzę.
- Jeszcze parę chwil. Zamykam po północy.
- To posiedzę z tobą aż do rana.
Zaśmiała się. Przetarła oczy, ziewnęła i przeciągnęła się, prezentując zgrabną figurę, ładnie podkreśloną przez zwisający luźno sweter.
- Odrobina muzyki? – zaproponowała.
- A jakże.
Wstała, podeszła do ściany i uruchomiła radio. W pomieszczeniu rozszedł się łagodny dźwięk soula. Zmieniła szybko stację na coś bardziej ciężkiego, aczkolwiek nic z rodzaju metalowego.
- Teraz ty – powiedziała żwawo, siadając naprzeciw niego i przechylając głowę.
- Co takiego?
- Co sprawiło, że nie masz tejże wspomnianej wspaniałej żony i dwójki małych pociech?
- Wypadek samochodowy. Jakiś debil gnał po mieście setką i pech chciał, że miał czerwone.
Zamrugała.
- Tak – westchnął Chris. – Miałem żonę i śliczna córeczkę. Jedną. Dwa samochody. ładny domek. świetną pracę. Amerykański sen…
- To… to smutne.
- Wiem. Ale nie przejmuj się. Smutek minął, wspomnienia bledną, z czasem wszystko wróci do normy.
- Ojej…
- Kiedyś może uda mi się odzyskać to, co straciłem. Jedno wiem – nic już nie będzie takie samo. Bez nich. Nigdy. Szkoda.
- Szkoda.
Chris chwilę milczał, po czym z uśmiechem stwierdził:
- Noc zwierzeń nam się zrobiła.
- No, wigilia jest, nie?
- No jest.
- No.
- No - kiwnął głową.
- No.
- No.
- No, no, no, kurwa! Przestań! – krzyknęła z szerokim uśmiechem.
- Kurwa, nie przeklinaj! – odkrzyknął jej z takim samym bananem na ustach.
- Kulwa, kulwa, kulwa! – zasepleniła specjalnie, jemu na złość.
Oboje jednocześnie wybuchli śmiechem. Czystym i radosnym, rozładowującym napięcie, rozświetlającym pomieszczenie bardziej niż jakikolwiek nowoczesny neonowy wynalazek. śmiali się długo, sami do siebie. Natalie przysłoniła usta wierzchem dłoni, patrząc na niego i jeszcze trochę się cichutko śmiejąc sama do siebie. On już się uspokoił, jednak na twarzy dalej bieliły mu się zadbane ząbki. Popatrzyli na siebie. I znowu zaczęli się śmiać aż padli na blat bez sił.
- Moja szczęka – jęknęła czarnowłosa rozcierając policzek.
Chris podniósł głowę i spojrzał na jej rozsypane włosy. Były ładne. Idealnie czarne.
- To co? Już północ, ludzie zapewne pokończyli swoje wigilie.
- A my co? – też uniosła głowę.
Wzruszył ramionami.
- Ojej – dalej się śmiała rozcierając poliki. – Daj mi sekundkę.
- Miałaś po północy zamykać.
- No miałam. Kilka godzin po północy – przechyliła głowę jak mały szczeniak, patrząc na niego wielkimi, szklistymi oczami. – A co? Chcesz mnie stąd zabrać?
- Nie, chce wrócić do domu i zasiąść przed komputerem.
- Tak myślałam! Faceci…
Podwinął lekko rękaw i spojrzał na zegarek.
- Trzy po. Załóżmy, że jest trzecia w nocy. Zamykaj ten burdel.
- Nie chcesz już ze mną gadać? – zrobiła smutną minkę. Wydęła usta.
Postanowił nie marnować okazji. A okazja była.
- Zamykaj – rozkazał. – Co powiesz na małą szklankę wina u mnie w domu?
Klasnęła w dłonie.
- Tak!
Pobiegła na małe zaplecze, złapała za swój płaszcz, ubrała szybo czapkę, zgasiła światło, wyłączyła radio, zamknęła kasę, złapała go za rękę i wyciągnęła na zewnątrz. Chris zapiął kurtkę i patrzył jak ze szczękiem przekręca klucz w zamku.
- Chodź – chuchnęła mu parą z ust. – Ty prowadzisz.
- A jakże – uśmiechnął się łagodnie.
W czarnym całunie okrywającym niebo pojawił się prześwit, mała dziurka, przez którą nieśmiało wyjrzała pierwsza gwiazdka.
PS: Niech mi ktoś wyjaśni - jak krowie na miedzy - jak do cholery wstawić te akapity... Bardzo byłbym wdzięczny.
<Arri edit: Arri bardzo przeprasza. Arri żyje w innej strefie czasowej. Ostatnio bezczasowej
