Prowokująco idę pod wystawę,
Chciwie czekam, aż policzysz moje plecy,
Aż lekkim krokiem zaczniesz mnie śledzić,
Jak pociąg: błysk moich obcasów i twoich szpilek,
Ciężkie, męskie wagony i dwie kobiece łodzie na torach.
Zatraćmy się w odbiciu w szybie!
To nonsens - żagle na tle pary z komina,
Jak woda w piekle lub "dobranoc" w ustach slońca,
Lecz i tak chcę spróbować.
Opalać się w Twoim cieniu,
Marznąć w jego braku,
Wdychać zapach Twojego potu,
Dławić się odorem perfum...
Miłosna paranoja wchodzi na scenę,
Szaleńcza cisza i milczenie krzyczących fleszy,
Brawa, gromkie brawa!
Oddajemy pokłon nie posłanemu łóżku,
Nie szepczesz: "Kochajmy się", lecz skromnie zrywasz z siebie ubrania,
Delikatnie wskakujesz na mnie,
Lecimy do tyłu, na plecy (przewracamy lampę),
Szkło tańczy na podłodze.
Powolutku, niepozornie,
Kochamy się jak dwie burzowe chmury,
Jedynie mówię Ci do ucha:
- "Nie martw się, zremontujemy mieszkanie, chrzanić elektryka i pana z gazowni,
Niech gra muzyka i palą się na popiół tosty!"
Wędrujemy po podłodze aż do kuchni,
Kończymy pod piekarnikiem,
A potem śmiech,
Jacyż my jesteśmy głupi!
Drwisz sobie ze mnie, że zapomniałem ściągnąć buty!
Kalkuluję Twoje uśmiechy i mrugnięcia okiem,
Bilans jest optymistyczny, wynik na plusie,
Śmiejemy się razem.
Nucimy:
Mmm Mmm Mmm...
Pali się lampka w przypadkowo włączonym piekarniku.
Ot, paranoja miłości,
A potem patrzę na otwartą lodówkę i myślę:
Kolejny sex będzie wyprawą na K2,
Nie mówię Ci o tym, bo powiesz, że jestem głupi.
Lecz i tak o tym wiemy, prawda?
Gładzisz mnie po pustej głowie, do której wlewasz tyle radości.
- Mój mały idiota, turysta mego ciała - szepczesz...
Ot, paranoja miłości.
Wladimir Szewc
