Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet (Stieg Larsson)

1
Ostatnio wpadła mi w ręce książka z tytułu. Określana jako wybitny kryminał autorstwa Szweda. Przekładu dokonała Beata Walczak-Larsson, zwróciłem uwagę na zbieżność nazwisk, ale zgodnie z Wikipedią nie byli małżeństwem. Ostatnio reklamowany jest także film o tym samym tytule.

Książkę czyta się sprawnie, fabuła i styl w porządku. Jedna rzecz mnie jednak odpycha, wprost denerwuje. Bezczelne anglicyzmy, które mi psują co chwila (czasem rzadziej) czytanie. Przykłady:
– Rozumiem. Czy kryje się za tym jakaś story?
– To zaczyna przypominać prawdziwą story – przyznał Mikael.
Ciekawostka: story jest rodzaju żeńskiego.
– Czy mogę porozmawiać z panem... off the record, jak to zwykliście nazywać?
– Niezupełnie. Jest mężatką. A ja jestem bardziej jej przyjacielem i occasional lover.
Jeszcze te "off the record" może bym i przeżył, bo może rzeczywiście nie ma dobrych odpowiedników. Ale to już jest potworek:
– Listen to this: Akurat w ten weekend jej mąż był w podróży.
Powyżej w sensie: Posłuchaj uważnie.

Nie ma natomiast innych, znanych mi anglicyzmów, jak na przykład kojarzące mi się z "warszawką" "zróbmy dila", chociaż o umowach jest wiele w książce. Nie wiem w ogóle, czy to są anglicyzmy, czy może jakieś wstawki. Czy "Listen to this" może być anglicyzmem? Ohyda.

Natomiast przekład zawiera także moim zdaniem trafnie użyty angielski, jak na przykład nazwa zespołu "Evil Fingers" jest bardzo na miejscu.

Nie spotkałem się z tym nigdy i przeszkadza mi to bardzo w czytaniu. Nie wiem, skąd to się wzięło. Albo przekład został zrobiony na skróty, albo tłumaczka chciała oddać charakter oryginału, gdzie może autor używał tych zwrotów, o ile w Szwecji takie kalki już funkcjonują. U nas w języku książkowym (jeszcze) nie. Nie wiem więc, czy jest to objaw tzw. "warszawki", ale denerwuje bardzo i uniemożliwia zatopienie się w lekturze. Oczywiście robiąc interesy z mieszkańcami Warszawy zapewne musiałbym przejąć podobne maniery językowe, ale do czasu, aż to nie nastąpi, rażą mnie takie kalki. Czytam niemało i pierwszy raz widzę taki przekład.

Zrozumiałbym, gdybym czytał książkę o ludziach posługujących się takim językiem. Mogłoby to być nawet zabawne. Ale nie w takim wydaniu, gdy angielskim jakby podkreśla się niektóre słowa. Co o tym sądzicie?

Sama książką czytliwa, poza powyższym.

Co o tym sądzicie?

2
Trzeba by sprawdzić, jak wygląda oryginał. Moje tłumaczowskie doświadczenie podpowiada mi, że najbardziej prawdopodobną opcją jest to, iż takie wstawki w takiej dokładnie formie istnieją w tekście źródłowym.

Teraz pozostaje pytanie: czy Szwedzi używają takich zwrotów na co dzień? Jeśli nie, to tłumaczka postąpiła słusznie, zostawiając je w takiej formie; mimo że Szwedzi zasadniczo znają angielski lepiej od Polaków, no ale co miała zrobić, zamienić je na rosyjski? Jeżeli jednak dla Szwedów takie wstawki - to znaczy te konkretnie - to coś równie normalnego jak dla nas "okej", możemy mówić o błędzie tłumaczki. Trudno orzec, co powinna zrobić, jeśli nie mamy tekstu oryginalnego, ale można by pomyśleć o czymś, co fachowo nazywa się kompensacja: tamte angielskie wstawki zamienić na polski, natomiast używającym ich postaciom włożyć w usta w innych miejscach angielskie zwroty bardziej zrozumiałe dla polskiego odbiorcy.

W sumie ciekawy problem, chyba skrobnę o tym wpis na mojego bloga.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

3
Sir Wolf pisze:Trzeba by sprawdzić, jak wygląda oryginał. Moje tłumaczowskie doświadczenie podpowiada mi, że najbardziej prawdopodobną opcją jest to, iż takie wstawki w takiej dokładnie formie istnieją w tekście źródłowym.
Znalazłem ebooka po hiszpańsku (nie udało się w oryginale), były tam praktycznie identyczne wstawki. Wniosek: masz rację.

Nie zamyka to jednak moim zdaniem sprawy. Hiszpański, szwedzki, niemiecki (i oczywiście angielski) to języki germańskie oraz kultury zachodnie, zaprzyjaźnione i zapożyczające z angielskiego od dziesięcioleci, inaczej, niż Polska. Chyba, że były to jakieś wytyczne odautorskie. Przeszkadza to jednak niezmiennie i wytrąca z zatopienia w lekturze.

Udanego wpisu :)

4
Tony pisze:Hiszpański [...] to języki germańskie
Za coś takiego powinni cię ukrzyżować. Do góry nogami.

Poza tym średnio sobie wyobrażam powszechność - nawet w Szwecji - zwrotu "listen to this".

[ Dodano: Pon 23 Lis, 2009 ]
A jeśli ktoś nie wie, o co mi chodzi, uprzejmie informuję, że język hiszpański jest językiem romańskim.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Czytelnia”