16

Latest post of the previous page:

Sir Wolf pisze:wielu studentów idzie na polonistykę właśnie po to, by nauczyć się posługiwania językiem polskim.
Głupcy! ;)
Sir Wolf pisze:No to mówię: nie warto, bo w tym celu lepiej już iść na filologię obcą i robić z siebie tłumacza.
Z tym bym się w sumie zgodził.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

17
TadekM pisze:Też na zdecydowanej większości uczelni prywatnych w Polsce perspektywy są niewielkie. Bo profesura gardzi swoją robotą, a studentów traktuje się jak kanapowe pieski (siedź i ładnie wyglądaj, dyplom za pięć lat).
urodziłem się 15 lat za wcześnie :(

18
TadekM pisze:



Ja w takim razie odradzę dziennikarstwo. To samo opanujesz na byle warsztatach w kilka tygodni. Studia łatwe, ale niczego Cię nie nauczą. Znam sporo osób, które przerzuciło się na inne kierunki. Mnie na szczęście wczesniej odradzili to zawodowi dziennikarze.
Mnie też. Chociaż jak patrzę po znajomych to oni robią licencjaty z dziennikarstwa, żeby mieć więcej papierków. Cóż, ja dla odmiany piszę czasem artykuły do studenckiej gazety. Jak kto woli.

19
Chcesz mieć zawód - idź do zawodówki. Na studia humanistyczne idzie się poszerzać horyzonty umysłowe. Ćwiczyć kreatywność. Ja co prawda studiuję dość specyficzny kierunek - naprawdę "miękki", na którym nawet niektóre z najstarszych dinozaurów wyznają post-post-post modernizm (etnologia, tudzież antropologia kultury). My od początku wiedzieliśmy, że nikt nie oferuje pracy dla etnologów (może ze względu na teksty takie jak "etnologia? a, to o wulkanach?", od wczesnego etapu studiów wiemy też, że właściwie ciężko określić czym się ta, ahem, nauka zajmuje. Może dlatego wierzę, że studia humanistyczne służą do przekształcenia ludka w coś, co kiedyś zwano humanistą. Tylko tyle. Humaniści zaś nie są zbyt znani z konkretności, czy jednolitości, powinni za to być znani z kreatywności, co sprowadza się w sumie do "jak idziesz na studia humanistyczne, to miej na siebie pomysł, bo jak mieć go nie będziesz, to zasilisz szeregi pracowników biedronki".
Bo studia humanistyczne - jak mi powiedziano na samym początku mojej przygody z etno - to nie powinny być studia, do wybrania których dochodzi się drogą eliminacji (nie lubię matematyki, fizyki, chemii, biologii, geografię też nie za bardzo - o, jestem humanistą!). To powinny być studia dla tych, którzy wiedzą, co chcą ze sobą zrobić w życiu. Aktywnych, elastycznych, pomysłowych i kreatywnych, takich co to nie tyle przyswajają wiedzę, co traktują ją jako punkt wyjścia czy inspirację.
Bo, jak powtarzają wszyscy, z samej jeno wiedzy humanistycznej ciężko wyżyć. Może dlatego, że jest ona mocno płynna.
Blogasek numer jeden (do oglądania)
Blogasek numer dwa (do poczytania)

20
Podpisuję się pod tym, co napisał kolega wyżej.

Są oczywiście kierunki humanistyczne mogące dać określony zawód (głównie filologie właśnie), ale... [i tu od początku czytajcie posta Swinga].
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

21
Miło mi, ale ja jestem koleżanka ;-) Nie żebym miała za złe, moja wina, bo rejestrując się doznałam zaćmienia i zapomniałam, że na polskich stronach używam polskiego odpowiednika Swing, czyli Huśtawki, tak tylko prostuję ;-)

22
Obrazek

Niemniej, odkładając na bok dżentelmeństwo, muszę stwierdzić, że faktycznie sama jesteś sobie winna i należy się raczej: Obrazek

:P
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

23
Przepraszam, czy mógłbym..?

Trochę tutaj z boku, ledwo, ledwo się wychylę i zapytam: Czy prawo to jest dobry kierunek?(Już precyzuję) Moja filozofia wygląda tak: na prawie mamy historię, filozofię, nauki humanistyczne w stu procentach, które będą rozwijały moje zainteresowania. Jak już pojmę całą (ha ha ha...) mistyczną wiedzę to napiszę bestsellera i zostanę superhero literatury. ALE gdyby jakimś cudem mój genialny plan nie udał się to zawsze mam przecież 'prestiżowe prawo' i mogę robić aplikację, zostać... no, jakimś prawnikiem bliżej nieokreślonym. Tylko czy to ma sens? Strasznie jestem niezdecydowany bo spektrum moich zainteresowań jest dosyć szerokie i w grę wchodziła nawet architektura (ale o tym już zapomniałem).

Otwarty jestem na wszelkie argumenty.

24
Swing pisze:Bo studia humanistyczne - jak mi powiedziano na samym początku mojej przygody z etno - to nie powinny być studia, do wybrania których dochodzi się drogą eliminacji (nie lubię matematyki, fizyki, chemii, biologii, geografię też nie za bardzo - o, jestem humanistą!). To powinny być studia dla tych, którzy wiedzą, co chcą ze sobą zrobić w życiu.
Wreszcie ktoś kto nie jojczy :D Nb. moim zdaniem powyższe dotyczy/ powinno dotyczyć każdych, nie tylko humanistycznych studiów.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

25
Trochę tutaj z boku, ledwo, ledwo się wychylę i zapytam: Czy prawo to jest dobry kierunek?
Pogadaj z jakimś... prawnikiem?
Generalnie to dłuższa gadka. Masa ludzi idzie na prawo właśnie dlatego, że to "dobry kierunek". I często bardzo się potem dziwią.
Potrzebujesz kogoś z kim siądziesz przy piwie, powiesz mu co Ci się wydaje, a on powie Ci jak to wygląda w praktyce.
Przy czym zaznaczam, że tak nie jest tak, że sam fakt papieru z prawa coś Ci daje. To już minęło. Rocznie z samego UW wychodzi tak z 1200 absolwentów kierunku. Jak psów. Znam trochę prawników, takich po UW i innych uczelniach (Chryste, ja ich mam nawet w rodzinie), którzy zarabiają po 1500zł (bez aplikacji). Z kolei aplikacja to też nie hop siup (zwykle baaaardzo trudne egzaminy, chociaż w tym roku był łatwiejszy). Tak naprawdę mało kto ją robi. Na dodatek trwa trzy lata (mniej więcej, zależy od rodzaju), podczas których dla wszystkich z firmy nadal jesteś śmieciem. Słowem samodzielny robisz się tak naprawdę w wieku... 27 lat?
Nie powiedziałbym też, że prawo jest aż tak wszechstronne. Na pewno nie bardziej niż wszystkie inne kierunki humanistyczne.
Pogadaj z kimś, najlepiej z obu stron barykady (takich, którzy robią w zawodzie i takich, którzy nie).


Swing, Navajero - To, co mówicie to nic nowego. Problem w tym, że wszystkim się nagle popieprzyło, że studiować trzeba. Rodzice wmawiają dzieciom, że jak nie skończą studiów, będą nikim, a dzieci zaczynają w to wierzyć. Czasem nawet jak nie wierzą, to nie mają wyjścia. Czarodziejska różdżka robi "puff" i tak się staje. Ale w drugą stronę to nie działa - magii wykształcenia brak.
W tym kraju możesz skończyć studia i pracować na zmywaku w Macu albo od razu zostać policjantem (strażnikiem granicznym, żołnierzem, strażakiem itd.) i robić studia zaocznie.
I ci wszyscy, którzy te studia skończyli czują się oszukani. Bo zamiast od 18 roku życia pracować na swoje utrzymanie, marnują czas na uczelni. Gdzie się nie nadają.
Niespełnione obietnice - dlatego jojczą jedni. Frustracja tym, że każe im się robić coś bez celu (ten cel: łatwiejsza kasa) - dlatego jojczą inni.

Absolwent uczelni powinien być intelektualistą, ale dzisiaj to równie może być drech, co kierowca lodziarki. Łatwiej teraz o doktorat (bez jaj, w cholerę osób je robi), niż kiedyś o magistra.

[ Dodano: Pon 04 Sty, 2010 ]
Jeszcze do Obsidiana:
A, i nie kieruj się tym, że prawnicy są tacy bogaci. Trochę jest w tym prawdy, ale niewiele. To zwyczajnie najpopularniejszy kierunek wśród "ustawionych".
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

26
TadekM pisze: Problem w tym, że wszystkim się nagle popieprzyło, że studiować trzeba. Rodzice wmawiają dzieciom, że jak nie skończą studiów, będą nikim, a dzieci zaczynają w to wierzyć. Czasem nawet jak nie wierzą, to nie mają wyjścia.
przez cały wiek XIX ukończenie studiów oznaczało wejście do inteligencji.
mogłeś być synem chłopa, lumpa, analfabety etc. jeśli sie przedarłeś i zdobyłeś papier byłeś KIMŚ. Studenci marli jak muchy na gruźlicę - bo mieszkali na strychach i niedojadali byle tylko miec na ksiązki czesne. Ale ryzyko się kalkulowało.

Za komuny wykształcenie mocno straciło na znaczeniu. Robol zarabiał tyle co magister albo wiecej. jednak oplacalo się zdobyc wykstałcenie - bo było przepustką do pewnej elity. do grona ludzi kotzy zamiast w kufajce chodzą w jeansach a zamiast wódy piją ruski koniak. I mimo wszystko w biurze było cieplej niż na budowei czy w stoczni.

ostatnie osiem pokoleń zylo w świecie w ktorym papierek o ukończeniu studiów dawał korzyści materialne, towarzyskie, intelektualne. Podnosił jakoś zycia i pozwalał wejść w ciekawsze środowisko.

Obecnie? Kurcze. Sam nie wiem.

27
Andrzej Pilipiuk pisze:Obecnie? Kurcze. Sam nie wiem.
Obecnie, na szczęście, ukończenie studiów nie daje ci gwarancji na nic, bo niby czemu miałoby dawać? Na studiach dostajesz suchą wiedzę, najczęściej bardzo różnej jakości, a to jak ją wykorzystasz zależy tylko i wyłącznie od ciebie. Jeśli potrafisz ją przekuć na doświadczenie, to super - doświadczenie ma większą wartość dla potencjalnego pracodawcy, niż teoria. Jeśli jedyne co potrafisz z nią zrobić, to frustracje - "bo kiedyś po skończeniu studiów człowiek był kimś, miał to i to, i to mu sie nalezało, a teraz to nic nie daje" - to lepiej, żebys na studia nie szedł. Szkoda czasu, nerwów i pieniędzy. A potem nie ma komu pracować, za najniższe, głodowe wynagrodzenie na początek, bo się ludziom w dupach poprzewracało - myślą, że jak się uczyli głupot przez pięć lat, to coś im się należy od tak na dzień dobry ;)
Leniwiec Literacki
Hikikomori

28
padaPada pisze: A potem nie ma komu pracować, za najniższe, głodowe wynagrodzenie na początek, bo się ludziom w dupach poprzewracało - myślą, że jak się uczyli głupot przez pięć lat, to coś im się należy od tak na dzień dobry ;)
To też działa w obie strony. Kilka razy byłam świadkiem mniej więcej takiej wypowiedzi potencjalnego pracodawcy: "Niestety ma pani/pan zbyt dobre wykształcenie jak na nasze możliwości. Nie stać nas na zapłacenie pani/panu tyle, ile by się należało."
Pracodawcom nie odpowiada magister siedzący za kasą, albo wykładający towar na półki, za tysiąc złotych miesięcznie. Jak to będzie wyglądało "w towarzystwie" innych przedsiębiorców? Wiem, to jest śmieszne, ale w moim mieście tak mniej więcej sprawa wygląda. W pośredniaku chyba połowa zarejestrowanych, to osoby z wyższym wykształceniem (może przesadzam, nie znam statystyk, ale jest ich sporo).

Ale o co innego chciałam zapytać. Czy w takim razie, według was, nie warto iść na studia? Od czasów liceum marzy mi się filologia angielska - specjalizacja tłumaczeniowa, niestety za pierwszym razem zawaliłam egzamin wstępny i więcej nie podchodziłam, potem była inna szkoła, praca, a teraz mam możliwość iść na lingwistykę stosowaną lub specjalizację translatorską. Czytając wasze wypowiedzi, mam wrażenie, że skoro nie chciała mnie państwowa uczelnia, jestem za głupia na to wszystko i lepiej dać sobie spokój. Decyzję już w sumie podjęłam, ale chcę poznać waszą opinię.

Mnie nie tyle chodzi o papierek, co o dopięcie swego. Dawno temu ułożyłam listę rzeczy, które chcę osiągnąć, marzeń, które mam zamiar spełnić i wiem, że los zawsze daje nam to o co prosimy, ale nie zawsze w wybranej przez nas kolejności.

A co do przynależności do elity. Znam wiele osób - po różnych uczelniach - które po dopisaniu przed nazwiskiem mgra, zmieniły się nie do poznania. Cali tacy ą ę i nie rozmawiają z - ekhem - średnio wykształconym pospólstwem. I to ma być elita?

Dla mnie jest to zwykłe pozerstwo.

29
To wcale nie takie zaskakujące. Burak burakiem pozostanie, a "mgr" może być świetnym katalizatorem buractwa.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

30
malika pisze:Czy w takim razie, według was, nie warto iść na studia? Od czasów liceum marzy mi się filologia angielska - specjalizacja tłumaczeniowa, niestety za pierwszym razem zawaliłam egzamin wstępny i więcej nie podchodziłam, potem była inna szkoła, praca, a teraz mam możliwość iść na lingwistykę stosowaną lub specjalizację translatorską.
Dobra, to ja wyłożę większośc swoich poglądów i doświadczeń.
To, że nie dostałaś się na anglistykę na państwową uczelnię jeszcze nic nie oznacza - być może tylko tyle, że szkoła Cię nieodpowiednio przygotowała. Ja sam na studia na anglistyce dostałem się ledwo-ledwo i z odwołania (czyli: tylko dlatego, że ktoś inny, lepszy ode mnie, rozmyślił się i postanowił jednak studiować w innym miejscu). I wcale nie przeszkodziło mi to radzić sobie na studiach całkiem nieźle (nie ma co się chwalić...) i w końcu znaleźć się na studiach doktoranckich (jasne, teraz nie jest to aż takie trudne - co nie zmienia faktu, że jednak nie każdemu się udaje...). Wniosek prosty - nie ma ludzi za głupich. "Wystarczy" mieć do tego talent albo ciężko pracować i, z braku talentu, wyrobić sobie umiejętności właśnie tą harówą.

Anglistyka jest całkiem fajnym kierunkiem - zwłaszcza teraz, kiedy możliwe jest zrobienie licencjatu i odpuszczenie sobie dalszych studiów na tym kierunku. ALE, bo zawsze jest jakieś "ale", wiem z doświadczenia, że na licencjacie nie opanuje się języka tam samo jak podczas zwyczajnych pięcioletnich studiów - nowy system studiów jest jeszcze trochę jakby w powijakach i nikt tak do końca nie wie, czy studentów zamierzających poprzestać na licencjacie powinno się uczyć tego samego co wcześniej czy jakoś zmniejszyć ilośc przekazywanej wiedzy. Sytuacja pewnie ustabilizuje się wkrótce, ale nie każdy może pozwolić sobie na czekanie... Jeżeli masz talent do języka - jasne, anglistyka na pewno nie zaszkodzi.

Lingwistyka stosowana... to jest dopiero zagwozdka. Teoretycznie uczysz się dwóch języków, jednego jako główny i drugiego jako poboczny, i, z tego co wiem, opanowujesz je w stopniu całkiem niezłym. I przez cały czas uczysz się tego, jak być tłumaczem. Fajno. Teoria wygląda napawdę miło i wydawać by się mogło, że zawód ma się potem gwarantowany. I to prawda - zawód czeka każdego, że tak to ujmę. Z tego co widziałem w praktyce po lingiwtyce stosowanej wychodzi się bez niesamowitej znajomości ani jednego języka ani drugiego. Jeżeli chce się być tłumaczem i nie ośmieszać się - lepiej skupić się na jednym języku, jego literaturze i kulturze kraju, w którym ludzie się nim posługują (czyli - jak na anglistyce) a nie rozmieniać się na drobne. Lingwistyka stosowana, jak dla mnie, jest idealnym wyborem dla ludzi, którzy chcą poznać więcej niż jeden język i potem znaleźć pracę, w której będą się obydwoma posługiwać - nie wiem, jakiś pracownik działu współpracy z zagranicą itp. Praca, dodam, bardzo dobra, a znajomość dwóch języków jest naprawdę przydatną rzeczą. Osobiście znam jednego tłumacza, a trochę przedstawicieli tego zawodu poznałem, który jest w stanie wykonywać zawodowo tłumaczenia z języka obcego na inny język obcy (angielski i niemiecki zna) - jest uważany za wyjątek. I jest wyjątkiem. Jak dla mnie jest to raczej nadczłowiek niż zwyczajny tłumacz. ;)

Dalej: specjalizacja translatologiczna. Odradzam. Polecam zrobić sobie specjalizację pedagogiczną zamiast tego i, ewentualnie, translatologię jako specjalizację dodatkową. Dlaczego? Otóż nie każdemu po anglistyce udaje się zostać tłumaczem (ba, z moich obserwacji wynika, że "nie każdemu" to eufemizm wręcz) i naprawdę dobrze jest mieć pod ręką koło ratunkowe i telefon do publiczności w jednym. Nie udało nam się zostać tłumaczem? Ok, nie ma problemu, zaczepiamy się na roczek czy dwa w prywatnej szkole językowej (gdzie płacą naprawdę dobrze niekiedy - się pracowało i się wie) i w międzyczasie szukamy zatrudnienia jako tłumacz albo dorabiamy sobie do pensji tłumaczeniami aby nabyć praktyki zawodowej. W przypadku samej specjalizacji translatologicznej pojawia się problem - nie znajdujemy zatrudnienia jako tłumacz od razu po studiach (co jest baaaardzo prawdopodobne) i nagle nie mamy co ze sobą zrobić...
Druga kwestia - żaden kurs i żadne studia nie zrobią z człowieka tłumacza. To nie jest moja opinia - w paru takich kursach uczestniczyłem (przez kilka chwil...), parę innych obserwowałem. Wnioski: spora część uczestników zajęć dla tłumaczy nigdy tłumaczami nie będzie, po prostu się do tego nie nadaje - albo panikuje podczas tłumaczeń ustnych (i to tych prostszych, konsekutywnych...) albo nie radzi sobie z przekładem słowa pisanego (z różnych i różnistych przyczyn). Znam kilka przypadków, gdy ludzie robili sobie dodatkowe kursy, studia podyplomowe itp., a potem i tak nic nie wychodziło z pracy w zawodzie tlumacza. Narodzie, litości - ileż można się czegoś uczyć? Pięć lat studiów to jest aż nadto czasu żeby zacząć być w czymś dobrym albo przekonać się definitywnie, że to nie jest nasze powołanie. To nie dotyczy tylko anglistyki - bardzo wielu ludzi po studiach rozpaczliwie szuka innego kierunku albo studiów podyplomowych. Nie wiem dlaczego. Ucieczka przed dorosłością? Być może. W każdym razie - jasne, są dobrzy nauczyciele, którzy pokażą jak nie panikować przy tłumaczeniach ustnych (nawet mieliśmy zajęcia, na których nas filmowano - część naprawdę panikowała, inni w ogóle nie chcieli wystąpić przed kamerą...), są też kursy, które nauczą jak szybko robić notatki i ćwiczyć pamięć. Są kursy, które nauczą nas tłumaczenia tekstów prawniczych (co nie jest łatwe, oj nie...). Jest wiele takich pomocnych rzeczy, ale one są tylko... wspomagaczami. Jak kule dla kogoś, kto nie może chodzić. Prędzej czy później przychodzi czas by ozdrowieć i owe kule odrzucić - bo przecież nie można się o nich poruszać przez całe życie... Tak samo z tłumaczeniami, że podsumuję: jest masa kursów ale moja rada jest taka, że trzeba jak najszybciej załapać się na praktyki do jakiegokolwiek biura tłumaczeń. Choćby i płacili psie pieniądze albo kazali robić za darmo (u mnie tak się to zaczęło) zamiast liczyć, że pracodawca z pocałowaniem ręki zatrudni nas gdy machniemy mu przed oczy odpowiednim papierkiem i powiemy ile to my nie posiadamy certyfikatów.

Podsumowując - a idź na tę lingwistykę stosowaną albo specjalizację translatorską, jak nie masz innego wyrobu. Ja bym polecał anglistykę, po prostu anglistykę. Jest bardzo prawdopodobne, że globalizacja nie zatrzyma się z nagła i że praca dla tłumacza zawsze się znajdzie. ;)

[ Dodano: Pon 04 Sty, 2010 ]
malika pisze:Dawno temu ułożyłam listę rzeczy, które chcę osiągnąć, marzeń, które mam zamiar spełnić i wiem, że los zawsze daje nam to o co prosimy, ale nie zawsze w wybranej przez nas kolejności.
Do have dreams, but do not let them become your masters, jak powiedział ktoś mądry. ;) Papierek na anglistyce jest niezbyt ważny - prócz wiedzy teoretycznej masz też po takich studiach nieco umiejętności praktycznych - mówisz w obcym języku. I to całkiem nieźle niekiedy. ;) Papierka rozpaczliwie potrzebują socjologowie, filozofowie, teologowie i tym podobni. Czyli: ludzie, którzy na studiach nabywają praktycznie tylko wiedzę - przynajmniej ja mam takie wrażenie.

[ Dodano: Pon 04 Sty, 2010 ]
malika pisze:A co do przynależności do elity. Znam wiele osób - po różnych uczelniach - które po dopisaniu przed nazwiskiem mgra, zmieniły się nie do poznania. Cali tacy ą ę i nie rozmawiają z - ekhem - średnio wykształconym pospólstwem. I to ma być elita?

Dla mnie jest to zwykłe pozerstwo.
Smutna acz częsta przypadłość. Nigdy nie wywyższałem się z powodu trzech literek przed swoim nazwiskiem i moje zachowanie przed obroną magisterki i poniej jakoś niesamowicie się nie różni... Cóż, prawda jest taka, że nie uważam się za elitę a studia były dla mnie środkiem do celu a nie celem samym w sobie - być może inni mają inaczej i stąd podejście pełne wyższości. Nadal czuję się wśród chamów jak wśród swoich, że tak to ujmę. ;) Chociaż... nie wśród wszystkich chamów...

[ Dodano: Pon 04 Sty, 2010 ]
padaPada pisze:Obecnie, na szczęście, ukończenie studiów nie daje ci gwarancji na nic, bo niby czemu miałoby dawać?
Po niektórych kierunkach, moim zdaniem, jakąśtam gwarancję daje. Naprawdę ciężko nie znaleźć po anglistyce pracy jako nauczyciel.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

31
malika pisze:"Niestety ma pani/pan zbyt dobre wykształcenie jak na nasze możliwości. Nie stać nas na zapłacenie pani/panu tyle, ile by się należało."
No to bardzo ładna odpowiedź ze strony potencjalnego pracodawcy :) Prawda jest taka, że osoba z mgr często jest bardziej roszczeniowa i wydaje jej się, że z powodu mgr przed nazwiskiem, coś jej sie ekstra należy w porównaniu z osobą np. po zawódówce czy średniej. Prawda jet taka, że nic się jej nie należy więcej.
malika pisze:Czy w takim razie, według was, nie warto iść na studia?
Wszystko zalezy od tego po co idziesz na studia. Jeśli chcesz zyskać wiedzę, którą potem masz zamiar wykorzystać, to tak - warto. Jeśli chcesz poszerzyć horyzonty, rozwinąć się intelektualnie, ale masz świadomość, ze nic poza tym możesz z tego nie mieć - warto. Jeśli chcesz sobie przedłużyć młodość, to czasami też warto. ;) Ale jeśli nie wiesz co zrobić ze swoim życiem, albo liczysz, że skończenie studiów przełoży się od razu na kasę itp. - nie warto. Wsześniej warto przeliczyć sobie chociaż tak z grubsza ile cię to będzie kosztować i ile z tego masz zamiar zyskać.
malika pisze:A co do przynależności do elity. Znam wiele osób - po różnych uczelniach - które po dopisaniu przed nazwiskiem mgra, zmieniły się nie do poznania. Cali tacy ą ę i nie rozmawiają z - ekhem - średnio wykształconym pospólstwem. I to ma być elita?
Skończyć studia w tych czasach może byle burak, szczególnie studia humanistyczne.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

Wróć do „Jak wydać książkę w Polsce?”