Dystrybucja książek „na żądanie” wcale nie jest taka zła, ja np. w ciągu paru dni dostałam – za pośrednictwem małej księgarni w mieście powiatowym, i to w czasie wakacji! – egzemplarz bardzo rzadkiej książki o ADHD. Księgarz ściągnął mi ją z hurtowni bez najmniejszych problemów. Trzeba tylko o takiej książce wiedzieć, i tyle.
A nie masz kogoś znajomego, kto pomógłby Ci zrobić ulotki reklamowe? Takie małe, formatu nie większego, niż A5, z kolorowym skanem przedniej strony okładki i fragmentem tekstu – Twojego + opinii, ewentualnie recenzji? Dla kogoś, kto jest obeznany choćby z prostymi programami graficznymi (nawet Power Point można wykorzystać) to jest zabawa na jeden wieczór. Drukuje się potem na zwykłej drukarce fotograficznej, na papierze też do fotografii, cienkim, matowym, albo jakimś innym, bardziej wymyślnym (na zwykłym też można, ale wtedy nie będzie elegancko). Będzie Cię to kosztowało tyle, co papier + ewentualnie toner do drukarki, a takie ulotki mogłabyś rozesłać do rozmaitych poradni, przychodni, szpitali, instytutów – sama wiesz najlepiej, gdzie przychodzą matki dzieci autystycznych – z prośbą o przyczepienie na tablicy ogłoszeń. Jak znam rozmaite przychodnie, takie tablice w nich są. A kobiety zainteresowane książką same znajdą najlepszy sposób, żeby ją kupić; jedne spytają w księgarni na rogu, inne poszukają w internetowej…
Autyzm w Polsce większości osób z niczym się nie kojarzy, więc trudno wymagać, żeby księgarze zamawiali książkę na ten temat w hurtowni z własnej inicjatywy. Ale na prośby klientek reagują, przynajmniej ci, których ja znam

A z tym jeżdżeniem do miasta po samą książkę to nie całkiem tak – przecież jeździ się po rozmaite inne zakupy, do fryzjera, lekarza, załatwiać sprawy urzędowe… Można się umówić na odbiór konkretnego dnia.
Też zresztą uważam, że 300 egzemplarzy w trzy miesiące to bardzo przyzwoity wynik
