31

Latest post of the previous page:

Mnie zawsze inspirowała i w sumie nadal inspiruje gra Silent Hill. Uwielbiam tego typu klimaty. Tajemnicze, demoniczne miasteczko ściągające w swoje strony ludzi z mroczną przeszłością, którą wymazali ze swojej pamięci, a o której miasteczko im przypomni. Takie fabuły mi pasują :)

32
Mnie inspiruje seria Mass Effect ( wydało się, żem fangirl), parę lat temu swojego pierwszego FF napisałam z Mirros Edge. Chyba tylko Mario nie nadaje się do fan fiction. Zaraz zapewne ktoś mi udowodni, że się mylę.
tl;dr

Kawa moim bogiem.

Re: Gry komputerowe i konsolowe

33
Misiael pisze:Otóż właśnie - gry są takim samym medium, jak książki, filmy czy komiksy. Także kreują pewną fabułę, choć robią to w swoisty sposób. Z pewnością nie można traktować gier jako gorszego, mniej wartościowego medium. Prawda jest taka, że każdy "kanał fabularny" jak ja to nazywam ma na swoim koncie prawdziwych artystów, których dzieła z dumą można postawić na półce.
Gry może nie są gorszym, ale na pewno całkowicie innym medium niż książki czy filmy, jako że odbiorca jest aktywnym uczestnikiem wydarzeń dziejących się na ekranie. Wczuwając się w gre, uczestnicząc w wydarzeniach, dajemy się wciągnąć nawet słabej opowieści. Natomiast jeśli podejść obiektywnie, spojrzeć jako obserwator a nie uczestnik, jeśli zamienilibyśmy treść danej gry na np. książkę, to okazałoby się że zdecydowana większość produkcji jest straszliwie płytka. Moim zdaniem rzecz jest w tym wypadku trochę podobna do opowiadania snów - wydaje się nam niezwykle ciekawe to co się w nich zdarzyło, są tak silnym przeżyciem że czujemy wręcz potrzebę żeby opowiedzieć o nich innym, natomiast ci którym je opowiadamy, zazwyczaj są tak naprawdę niezainteresowani naszymi sennymi przeżyciami i czekają tylko grzecznie aż skończymy przynudzać. Uczestnik jest zainteresowany, obserwator widzi że historia jest zwyczajnie słaba.
The blade itself incites to deeds of violence.

34
O ile mnie pamięć nie zwodzi, grałem tylko w kilka gier, które rzekomo miały mi się spodobać, a skończyło się na tym, że znudziły mnie po max godzinie. Kto co lubi, ale gra nie ma tego klimatu i jest po prostu bardziej sztuczna, a jej autor narzuca swoją wizję. W książce jest inaczej; jakiś Dostojewski czy inny Kerouac podaje ci tylko kształt, a ty musisz go pokolorować i wyobrazić sobie by nabrał barw. Poza tym fabuła w grach jest zawsze banalna. Inaczej ludzik by się pogubił. Gra może być rozrywką. Ale intelektualnie żaden cuś nie dorówna soczystej literaturze.
ZBANOWANY ZA CHAMSTWO.

35
Poza tym fabuła w grach jest zawsze banalna. Inaczej ludzik by się pogubił. (...) Ale intelektualnie żaden cuś nie dorówna soczystej literaturze.
Bardzo krzywdzące słowa. Zagraj w Silent Hill 2 i powiedz mi, że nie jest to genialnie opowiedziany horror psychologiczny o psychodelicznej, zaczadzającej wyobraźnię atmosferze.

Przejdź Red Dead Redemption i powiedz mi, że ostatnia godzina tej gry nie jest arcyciekawym zabiegiem narracyjnym, którego ze świecą szukać w wielu innych tekstach kultury.

Odpal Heavy Rain i zaprzecz, że gra oferuje niesamowitą wręcz imersję w ten zmyślnie opowiedziany thriller psychologiczny.

Spójrz na Journey, Enslaved, Alice: Madness Returns czy Prince of Persia (ten z 2008) i nie przyznaj racji, że miejsca takie, jak w tych grach, zrodzone z pisania głupiego kodu, mógł stworzyć tylko ktoś o wrażliwej duszy i ogromnej wyobraźni.

Mógłbym mnożyć te przykłady bez końca. Nie chodzi mi o to, że chcę, żebyś myślał jak ja. Broń Boże. Proszę tylko o trochę więcej szacunku dla gałęzi kultury, która od jedzenia kulek i uciekania przed duszkami w latach osiemdziesiątych wyewoluowała do potężnego medium, za pomocą którego można opowiedzieć masę ciekawych historii i poruszyć wyobraźnię na setki sposobów. Gry ciągle są niedoceniane i poniżane, ale za tymi "cusiami" stoi wiele utalentowanych osób, pisarzy, muzyków, rysowników, programistów, aktorów, którzy wspólnymi siłami dostarczają nam zrodzone z niczego wartościowe światy.

I oczywiście, wiele jest gier bez głębi, stworzonych tylko i wyłącznie dla rozrywki, ale to nie oznacza, że takie są wszystkie i że fabuła zawsze jest banalna, a gracze to "ludziki, którzy by się pogubili". To było zresztą trochę obraźliwe. Przynajmniej ja poczułem się ukłuty, a mnie generalnie bardzo trudno ukłuć.

To tyle. Nie chcę wszczynać wojen i zaczynać dyskusji, bo nie cierpię dyskusji. Chciałem tylko prosić o więcej szacunku, that's all. ;)

Miłość i tęcze,
Patryk
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

36
Trochę przeholowałem ze stwierdzeniem, że zawsze są banalne, ale jednak w większości. Zdaje mi się, że to książki są dziś niedoceniane i spychane gdzieś w czarną dupę. Nastolatka grającego w gry spotkasz w co drugim domu, a nastolatka czytającego? W co piątym, dziesiątym? Nie wiem, nie chcę nawet o tym myśleć, by nie popaść w zasraną nostalgię.

37
Nastolatka grającego w gry spotkasz w co drugim domu, a nastolatka czytającego? W co piątym, dziesiątym? Nie wiem, nie chcę nawet o tym myśleć, by nie popaść w zasraną nostalgię.

wydaje mi się, że wcale nie jest gorzej, jest wręcz lepiej. roczniki 90-te jak każda generacja mają swoje problemy, ale na pewno nie jest to problem czytelnictwa. Nawet jeżeli czyta się mniej to czyta się lepiej. Poza tym, to co cechuje to pokolenie, to właśnie późne wchodzenie w literaturę, ale już z wyrobionym smakiem. Czytamy lepsze książki, mamy większą świadomość i lepiej czujemy rzeczywistość, w której żyjemy, bardziej aktywnie uczestniczymy w kulturze, interesuje nas nie tylko literatura, ale film, gry komputerowe, seriale telewizyjne, muzyka. Coraz wcześniej zaczynamy własną działalność czy to kulturalną, czy artystyczną, czy handlowo-biznesową. I ten proces zaczął się już u roczników 70-tych i będzie jeszcze lepiej.

38
polishbritpoper, ma rację, a przynajmniej w dużej części. Co prawda, nie należę do roczników 90-tych, ale u mnie było podobnie.
Natomiast co do wyrobionego smaku to myślę, że różnie to bywa.
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
B.A. = Bad Attitude

39
Ja grywałam i nadal grywam w World of Warcraft. The Burning Crusade na serwerze Hellground, co pozwoliło stworzyć nowe schematy myślenia, postawić się w nowej, świeżej sytuacji, wejść w nowe role, no i żyć w malowniczym świecie. Może dlatego najbardziej lubię tę część, chociaż wszystkim mówię, że dlatego, że jest najlepiej zbalansowana (no bo jest).
Najbardziej inspirująca i wywołująca najwięcej emocji gra, jaka mnie spotkała to Stalker, i bardzo lubię wszystkie części. Jest przerażająca, klimatyczna, boleśnie realistyczna, trudna, mroczna, ponura - po prostu cudowna. Zwłaszcza dla kogoś, kto jak ja lubuje się w Strugackich. Żałuję, że książka nie może dać w pełni takich doznań jak taka gra.
Opisywać sceny walk nauczyłam się dzięki bardzo starej japońskiej Sould Egde, którą wolałam od Tekken'a. Teraz podobno można zagrać w fuzję tych dwóch gier - Soul Calibur, ale niestety nie mam do tego sprzętu.

Najbardziej inspirujące, a przy tym nie odciągające od pisania były jednak trailery do gier. Szczególnie podobały mi się te z serii Final Fantasy, głównie Final Fantasy VII Dirge of Cerberous, i cudowny, nie przestający mnie zachwycać trailer z Final Fantasy XIII Versus. No i Devil May Cry zawsze wyglądał bardzo fajnie.

40
Cieszę się, że ktoś napisał Prince of Persia, to pierwsza gra o której pomyślałem. Assassin's Creed mógłby się nadawać, gdyby historyjka z tej gry nie była taka głupiutka i naiwna, a przy tym aspirująca do zdemaskowania globalnej konspiracji. Na litość, przecież w tej serii fabuła zawsze była tylko dodatkiem.

Jest mi jednak niezmiernie przyjemnie zaprezentować dwie niesłychanie inspirujące gry:

1. DWARF FORTRESS

Ta gra to fenomen na skalę światową. Tworzą ją dwie osoby, a celem jest stworzenie najwierniejszej symulacji życia krasnoludów w świecie fantasy jaka istniała. Jest przy tym pozbawiona grafiki oraz trójwymiarowa. To nie jest problemem z dwóch powodów. Fani zaprojektowali mnóstwo nakładek graficznych, które upiększają grę. Budowane twierdze i krajobrazy można oglądać nawet w specjalnych symulatorach. Drugi powód jest taki, że... Parafrazując którąś z postaci z filmu "Matrix": "Po pewnym czasie przestajesz widzieć cyfry, liczby i znaki kodu, a zaczynasz widzieć krasnoludy, wąchać kwiaty, spoglądać w przepaść"... Serio, parę dni z tą grą i zapomnicie o tym, że grafika jest w ogóle potrzebna.

Jednak nie to jest w tej grze najfajniejsze. Najlepsze są historie, które ona tworzy. Właściwie piszą się same. Przykład? W piątym roku od założenia twierdzy, przywędrował z daleka urokliwy łowca, którego wszyscy zdawali się lubić. Był dobrym mówcą, znał się na liczbach i potrafił podejmować gości z odległych krain. Pewnego razu pomógł nawet wyśledzić wampira, który wyssał już krew z wielu mieszkańców twierdzy i sprawiał, że krasnoludy bały się spać we własnych łóżkach. Przyłapał go na gorącym uczynku i oddał w ręce sprawiedliwości. W nagrodę uczyniono go burmistrzem. Okres jego rządów należał do najświetniejszych w historii. Forteca rozrosła się tak bardzo, że ściągały do niej karawany z całego kontynentu, a Król Góry zapragnął przenieść tam swój tron. Jedno się jednak nie zmieniło. Wampir nadal grasował, mimo że oskarżony dawno temu skonał już z głodu przykuty do ściany. Gobliny oblegały mury twierdzy, nawiedzały ją potwory z ziemskich głębin i wędrowne minotaury. Wszystkie te potwory poszły w niwecz, lecz wampir nadal żył i polował. Burmistrz natomiast rządził i rządził. Dopiero po wielu latach zorientowano się, że zabijał dla krwi. Przez długi czas wysoka rada zastanawiała się co zrobić z takim krasnoludem, który przecież prócz wielkiego zła, uczynił też wielkie dobro. Zamurowano go więc i skazano na wieczną pracę przy księgach, aż po kres czasu. Bez potrzeby spania, jedzenia, nakazano mu pogrążyć się w rachunkach, które wymieniano przez niewielki otwór w ścianie. Podobno po dziś dzień słychać jego wycie, niedaleko czternastego szybu, gdzie zginęło najwięcej jego ofiar. Taka to była historia Rachującego Wampira.

Zanim zaczynamy budowę twierdzy gra sama generuje świat fantasy ze wszystkimi rasami i stworami, podziałami na kultury i plemiona, wędrówkami ludów, wielkimi wojnami o sukcesję, czy z potężnymi nekromantami. Z górami, lodowcami, wulkanami, rzekami, dżunglami i sawannami, oczywiście zgodnie z zasadami fizyki. Każdy krasnolud ma swój wygląd (opisany słownie, a nie graficzny!), swoje upodobania, ulubiony trunek i zwierzę. A na przykład wampiry? Ten mój burmistrz, jak się okazało, urodził się w rodzinie rybackiej w wiosce na skraju morza i tam został przemieniony w wampira. Służył w gwardii pałacowej u jakiegoś króla, za co został mianowany szlachcicem, jednak jego natura go zdradziła i musiał wędrować przez wiele, wiele lat, zanim trafił do mojej fortecy (to wszystko można sprawdzić w odpowiednim trybie gry).

A o drugiej grze opowiem kiedy indziej, bo już późno. Gorąco zachęcam do wypróbowania krasnali.

41
wydaje mi się, że wcale nie jest gorzej, jest wręcz lepiej. roczniki 90-te jak każda generacja mają swoje problemy, ale na pewno nie jest to problem czytelnictwa. Nawet jeżeli czyta się mniej to czyta się lepiej. Poza tym, to co cechuje to pokolenie, to właśnie późne wchodzenie w literaturę, ale już z wyrobionym smakiem. Czytamy lepsze książki, mamy większą świadomość i lepiej czujemy rzeczywistość, w której żyjemy, bardziej aktywnie uczestniczymy w kulturze, interesuje nas nie tylko literatura, ale film, gry komputerowe, seriale telewizyjne, muzyka. Coraz wcześniej zaczynamy własną działalność czy to kulturalną, czy artystyczną, czy handlowo-biznesową. I ten proces zaczął się już u roczników 70-tych i będzie jeszcze lepiej.
To raczej półprawda. Kiedy miałem kontakt ze środowiskiem studenckim, zauważyłem, że ludzie albo nie czytają, albo czytają na pokaz. Wiadomo, zdarzały się też wyjątki. Na bycie alternatywnym była moda od zawsze, ale dzisiaj przybiera wielkie rozmiary. Cała załóżmy "inteligencja", ta młoda oczywiście, to w większości pozerzy. Inna sprawa jest taka, że w Polsce się w ogóle mało czyta. I raczej lepiej nie będzie, bo świat głupieje.

42
Ja mam podobne wrażenie po ostatnich rozmowach z nauczycielami z mojego dawnego liceum, a sam zauważyłem, że równocześnie co raz więcej osób chce pisać. Paradoks?

43
Na bycie alternatywnym była moda od zawsze, ale dzisiaj przybiera wielkie rozmiary
to jest oczywiście w pewnym sensie prawdą, ale nie wydaje mi się, że wynikiem tego jest pozerstwo. a nawet jeśli mamy teraz pozera to jest to pozer całkiem kompetentny kulturowo i społecznie. i chyba nie ma znaczenia aspekt jakikolwiek moralny.
I raczej lepiej nie będzie, bo świat głupieje.
tego nie rozumiem, znaczy nie wiem co tu jest w stosunku do czego i jak to się niby dzieje.

44
merdevsky pisze:I raczej lepiej nie będzie, bo świat głupieje.
Nie ma co dramatyzować, myślę że wręcz przeciwnie - będzie coraz lepiej. W Polsce czyta się mało bo książki mają mocną konkurencję. Komputer i internet ma większość młodych ludzi, mają darmowy dostęp do setek gier i filmów. Korzystają z tego dostępu, grają i oglądają coraz więcej, a o książkach zapominają bo zwyczajnie jest im dużo ciężej je zdobyć - któremu młodemu człowiekowi przy takich alternatywach chce się biegać po bibliotekach, który będzie chciał wydać 30-40 zł na książkę którą przeczyta w dwa dni? Dorastają nie mając styczności z literaturą i później kiedy stają się dorośli i w końcu mają własne pieniądze, wolą je wydawać na rozrywki dobrze im znane, na których się wychowali.
Czemu uważam że ta sytuacja zmieni się na lepsze? Ponieważ w Polsce coraz modniejsze robią się e-readery, powiększa się oferta e-booków, książki dzięki temu stają się równie łatwo dostępne jak wspomniane gry czy filmy, przestają być reliktem przeszłości i zaczynają być dla młodzieży równorzędnym medium. Dlatego moim zdaniem następne pokolenie będzie dużo bardziej oczytane. Oczywiście będzie się to wiązać również z ogromnym wzrostem piractwa, ale podejrzewam że na dłuższa metę przyniesie pozytywne efekty również dla pisarzy - bo ta młodzież która na początku będzie piracić ich dzieła, gdy podrośnie i trochę dojrzeje, zrozumie że chce wspierać twórców którzy jej się podobają i zacznie kupować literaturę. A nie wiem jak się na to zapatrują sami pisarze, ale wydaje mi się że lepiej gdy naszą książkę przeczyta 10 milionów ludzi a kupi tylko 1 milion, niż gdyby miało ją przeczytać i kupić 100 tysięcy a reszta w tym czasie wolałaby grać w kolejny dodatek do World of Warcraft, czy oglądać najnowszego Batmana :)
The blade itself incites to deeds of violence.

45
A ja czytam książki w telefonie, szkoda drzew. Do tej pory nie rozumiem, czemu najinteligentniejszym utworem w jaki można zagrać na komórce są " angry birds"
Nie wiem, czy pamiętacie Syberię. Mam do niej sentyment, pamiętam jak grałam w nią na moim stareńkim kompie w ferie zimowe, plecami przyklejona do kaloryfera. Jak kiedyś wpadnę w melancholijny nastrój to ją sobie odpalę i wrócę do szczęśliwego dzieciństwa.

I zgodzę się, że świat - a raczej ludzie - głupieją. Jednak nie bez przyczyny, bo głupota jest powodowana bodźcami odbieranymi z telewizji, radia, internetu...
tl;dr

Kawa moim bogiem.

46
"What the hell kind of name is that: Soap?!"

Bach. Skończyłem dzisiaj serię "Modern warfare".

(UWAGA, SPOJLERY.)








(DUŻO SPOJLERÓW, JESTEŚ PEWIEN?)



Ja w ogóle jestem fanem FPSów. Strasznym fanem. Nie wiem nawet czemu, chyba po prostu lubię strzelać.

W CoD4 grałem... hoho, dawno temu, krótko po premierze i byłem zachwycony. Potem miałem długą przerwę związaną z brakiem odpowiedniego komputera. Teraz odpowiedni komputer dorwałem w swoje łapki i przeszedłem MW2 i MW3 w dwa dni. I wiecie co? To było zajebiste.

Zabijcie, to naprawdę nie są gry z rozbudowaną, wielowątkową, zachwycającą literackim rozmachem fabułą. Ba, powiem więcej, fabuła w nich przez większość czasu jest raczej prostacka i jakby wyjęta z wyobraźni Folleta czy Forsytha. Jest dużo zwrotów akcji, nieoczekiwanych zdrad, słynnego skakania do helikoptera w ostatniej sekundzie. No i rozwalanych dziesiątek tysięcy ruskich, bambusów i koreańczyków czy innego tałatajstwa, w realiach E3 uznawanych za tzw. "żelaznych antagonistów".


(NA MUR BETON? JEŚLI NIE GRAŁEŚ W MW, SKOPIĘ CI CAŁĄ ZABAWĘ Z ROZGRYWKI!)


Ale i tak się zdziwiłem. Bo o ile w CoD4 mamy po prostu w miarę ciekawą historię, realizowaną za pośrednictwem ambitnej i rozbudowanej rozgrywki zręcznościowej - o tyle w MWach nie ma tabu. Po prostu nie ma. Jest tu wszystko: terroryzm (misja na lotnisku, MW2), obozy koncentracyjne ("The Gulag", MW2), ataki gazowe i zabici przez nie cywile (misje w Paryżu, MW3), jest broń nuklearna, jest skrajna bieda Afryki, są socjalistyczne republiki Południowej Ameryki, jest wszystko. Jest cały ten dosyć parchaty świat w pełnej okazałości.

Z reguły gry i książki kryminalno-napierdalankowe ukazują zupełnie inne obrazy. Przeważnie jest bohatersko, ostro i dramatycznie, owszem, tak samo jak w całej trylogii MW. Ale tutaj... to po prostu prawdziwe jest. Bo gdy gracz w panice skacze w stronę drabinki podwieszonej pod uciekającym helikopterem, ma świadomość, że właśnie strzelał nie do złych niemców (zee germans), nie do szatanów w ludzkiej skórze, tylko biednych murzynów, którzy nie mają innego wyjścia, niż bronić swoich dyktatorów.

(JAK WOLISZ.)

W CoD2 i większości innych gier z gatunku, jeśli ktoś ginie, to w blasku flar i po dokonaniu jakiegoś bohaterskiego czynu. Rozwalił bunkier, zabił tysiąc złych Niemców, uratował świat, czy coś. Tymczasem w MW-ach ratowanie świata jest jakby na uboczu, jest efektem personalnej kampanii, którą prowadzi się razem z bohaterami - owszem, płaskimi, bez charakterów (bo też i jak ująć czyjś charakter w napierdalance, jaką jest CoD?) - ale jednak bohaterami, z którymi gracz się utożsamia, których po tych kilkunastu godzinach uczy się szanować i kochać. "Soap" McTavish ginie idiotycznie. Przeżywa wszystko, co miał do przeżycia, przeżywa walkę z głównym antagonistą MW2, na własnych, że się tak wyrażę, plecach go nosimy, żeby przeżył i odwala kitę na brudnym stole w Pradze, zupełnym przypadkiem spadłszy (imiesłów uprzedni, pozdro) z wysokiego dachu. I to jest bez sensu.

Bo w ogóle cała ta fabuła jest bez sensu. Nie ma co się oszukiwać, realizmu nie ma w tym za grosz.

Gra najpierw miała podtytuł, a potem została nazwana: :"Modern warfare". "Współczesna sztuka wojny". "Współczesne działania wojenne". "Nowoczesne pole bitwy". Czy jakkolwiek to tłumaczyć (Ery - Ty skumasz, o co mi idzie. ;) ). I właśnie to gra ukazuje. Wojnę parszywą, nieprzyjemną, nieciekawą, pełną kretyńskich zwrotów akcji i pozbawioną czegoś, co jeszcze kilkadziesiąt lat temu nazywano "honorem". Dzisiejszą. Współczesną. Modern Warfare.
Bo tak jak wspomniałem, mamy tutaj i terroryzm, i zabijanie niewinnych, i cywilów, i zabijanie po kryjomu i nawalanie z miniguna do ludzi, co do których mamy pełną świadomość, że nawalamy do nich przypadkiem. Bo tak. Bo tak ich wplątał świat.

O ile odbijanie Waszyngtonu można uznać za konieczne, o ile ochronę prezydenta Rosji również, o tyle trudno pogodzić się ze strzelaniem do młodych latynoskich chłopców, którzy oszukani przez swoich przywódców stają naprzeciwko wyszkolonych morderców z SAS czy Delta Force. A z drugiej mańki - Zachajew, Shepard i Makarov kończą źle - jeden zastrzelony, drugi nożem zaźgany, trzeci powieszony. I czy to naprawdę dobrze? Wiadomo, weług fabuły gry spowodowali śmierć tysięcy, jeśli nie milionów ludzi. Więc może? Ale czy ich śmierć to odpowiedź na inne śmierci? Za Zachajewa: Griggs. Za Sheperda: Ghost. Za Makarova: Jurij i Soap. Wszystkich tych bohaterów, mimo szczątkowego psychologizmu, zaczyna się po pewnym czasie kochać. Bo Ghost świetnie zasuwa z M249. Bo Soap jest świetnym snajperem. Bo Jurij prowadzi wspaniałą prywatną wendettę. I czy na pewno było warto zapalić to zwycięskie cygaro w jednej, jedynej misji w której kierujemy nieśmiertelnym kapitanem Price?

To bardzo naiwna filozofia. Na poziomie, że się tak wyrażę, amerykańskim. Żeby każdy jełop mógł sobie zadać takie pytania. Tak jest skonstruowana cała seria. Filmowo, "michaelobayowsko", epicko, z tymi wszystkimi helikopterami i odsieczami w ostatnim momencie. Pytanie, które chcę postawić, brzmi: czy przypadkiem zbyt lekko się do tego nie podchodzi? Czy czasem nie okaże się, że rację mieli właśnie twórcy tej debilnej, pzepakowanej filmowymi wstawkami gry? No bo - nikt normalny nie uwierzy w inwazję Rosji na USA, w strzelaniny w Walmartach ani tym bardziej w terrorystę, stojącego za eksplozją bomby atomowej w stolicy "kraju na bliskim wschodzie". Nikt. I może to jest właśnie potęga tych gier.

Gry mają w sobie pewną cechę, która nigdy nie stanie się udziałem literatury, filmu, malarstwa ani żądnej innej dziedziny sztuki: interaktywność. Działanie z pierwszej osoby liczby pojedynczej w znaczeniu dosłownym. To Śfjontkofski patrzy przez kolimator, nie żaden Soap czy Roach czy Jurij czy inny Alcatraz. Gry są pozbawione czwartej ściany. Są jej pozbawione całkowicie, totalnie i bez żądnych zahamowań. Ba - któregoś dnia powstanie prawdziwa wirtualna rzeczywistość, w której naprawdę BĘDZIE SIĘ sierżantem "Roachem" Sandersonem.

Zaczniesz napierdalać do tych cywilów na lotnisku? Masz w ręku karabin maszynowy. M249. Masz 500 pocisków na taśmie. Możesz zabić pięćset osób. A jeśli nie zabijesz, czy gra puści Cię dalej? Zostałeś tutaj wysłany, żeby pomagać Makarowowi. Musisz zdobyć jego zaufanie, Więc co? Zaczniesz napierdalać? On tego wymaga. GRA tego wymaga. Świat tego wymaga. Więc co? Co? Zaczniesz? Czy nie zaczniesz? Niby wiesz, że to jest przecież komputerowa armia klonów, wszyscy mają takie same twarze. Ale będziesz do nich strzelać? Nie wiesz nawet, czy misja skończy się sukcesem, jeśli nie zaczniesz. Pamiętasz Lema, z jego dylematami we "Fiasku", w "Edenie", w "Głosie pana"? Witaj w XXI wieku.

Ja tam serdecznie pokochałem Ghosta, Jurija, Soapa i Price'a. I dlatego bardzo mi przykro, że przeżywa tylko jeden. Ostateczny triumf nad Makarowem jest chujowym triumfem. Zbyt drogo kosztuje. Natychmiast w oczach staje mi "Apocalypse now" i mina kapitana Willarda, gdy odpływa z Kambodży, mając w oczach tylko jedno: zdanie "Exterminate them all". I może dlatego tak poważnie podszedłem do tych gier. Może dlatego uznałem je za ważniejsze wydarzenie artystyczne niż większość happeningów ostatnich lat.

W każdym razie polecam. Można do tej serii podejść jak do zwykłej napierdzielanki, można jak do filozoficznej opowieści. I sęk w tym, że jedno i drugie podejście jest szokująco, zadziwiająco naiwne. Bo jak na napierdzielankę, jest to zbyt szczere, zbyt pozbawione kompleksów i uprzedzeń; a z kolei jak na filozoficzną opowiastkę jest zbyt ambitne, za bardzo tykające najgłębszych sfer ludzkiej kory mózgowej. Po prostu geniusz. Ułomny, prosty, napakowanych holiłudem i chęcią sprzedania się - ale jednak ganiusz.


PS. Nigdy bym się nie spodziewał, że aż tak mnie ruszy durna nawalanka rodem z Muriki. ;)

PS2. Serdecznie przepraszam administrację z bluzgi i upraszam o zrobienie wyjątku w ramach licentia poetica.
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji
ODPOWIEDZ

Wróć do „Kreatorium”