@up
Zakładam, że każde wydawnictwo oferujące self publishing zrobi to taniej i lepiej niż wydawnictwo debiutantów biznesowych i literackich, więc już istniejącym należy zlecić druk a samemu zająć się promocją; zadbać o miejsce na półkach, ekspozycję, reklamę, kontakt z mediami, marketing w sieci, szeptany itd. W praktyce więc byłaby to bardziej agencja promocyjna niż tradycyjne wydawnictwo, coś pomiędzy wydaniem własnym sumptem a tradycyjnym.
Zarówno w Twoim wypadku jak i wypadku autora tematu ja osobiście widzę tu zupełne odwrócenie kolejności. Ale o tym zaraz.
Promocji lepszej nie zrobi selfpublishing ani nie zrobi go sam autor. Uderzając do księgarni (a tym bardziej sieciówki) z jednym tytułem jesteście absolutnie nieperspektywiczni jako partner dla takiej placówki.
Księgarni nie będzie zależeć w żaden sposób, żeby promować Wasz tekst. Po pierwsze nie ma żadnej gwarancji, ze jest dobry, po drugie nie ma żadnej gwarancji, że ktoś go kupi. Po trzecie, nawet jeśli jakimś cudem okaże się to bestsellerem (na co szansę są żałośnie małe) to wciąż tylko jedna książka. Gdy większość wydawnictw uderza do księgarń np. z dwudziestoma, Wy znaczycie tyle co nic.
Dla prasy/radia/innych mediów też nic nie znaczycie. Jesteście nieznanym człowiekiem, który nie ma żadnego know-how. Zero kontaktów, minimalna znajomość rynku (kto co recenzuje, ile to daje, u kogo warto walczyć o patronat), itd.
Takie inicjatywy najczęściej kończą się wymodzeniem przez autora strony WWW, z mocno rozbudowanym działem "O mnie", gdzie autor pisząc w trzeciej osobie, mówiąc oględnie, czochra predatora nad swoją osobą. Do tego dochodzi często jakiś patronat medialny serwisów i pism, które poza Internetem nie istnieją.
Nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem, ale z moich obserwacji na ogół tak to wygląda.
Bierze się to moim zdaniem z tego, że
sfrustrowani autorzy zamiast siedzieć nad tekstami próbują je wydać. Efekt jest taki, że taki gość ani nie pisze dobrze, ani wydawać nie umie.
A teraz obiecane zdanie o kolejności.
Zwróćcie uwagę na uznane nazwiska z naszego i zagranicznego podwórka. Ci, których znamy, a którzy wydają sami, to ludzie, którzy wcześniej wydawali gdzie indziej. Zrobili ze swoich nazwisk marki.
Tworząc wydawnictwa kierowali się prostą zasadą: eliminacja pośredników. Wydaję sam siebie bo z tego jest więcej kasy (plus większa kontrola nad tekstem). Ale robię to dlatego, że moje nazwisko jest już zbudowane, utrwaliło się w świadomości czytelników. Stało się to niejako dzięki tamtemu wydawnictwu, w którym zaczynałem.
A zatem: zdobywszy już rynek wykorzystuję to, by założyć wydawnictwo i mieć więcej kasy.
A nie: wkładam kasę, by wydać książkę, która ma dopiero zdobyć rynek.
Nie chcę nikogo zniechęcać, im więcej wydawnictw tym lepiej, ale jeśli dla kogoś głównym celem jest wydanie własnej książki, to jak łowienie wędki na rybę. Przynajmniej dla mnie.