61

Latest post of the previous page:

Dlaczego próbujesz mnie oceniać i pouczać? Dlaczego uważasz, że masz do tego prawo? Chyba że to tylko chwyt retoryczny, ale jeśli tak, to czy jesteś pewien, że jest on elegancki?
Mówiąc o dramatyzowaniu, nie chciałem pouczać. Ładunek emocjonalny zawarty w tym słowie, pozwala obrócić argument przeciwko oponentowi (ależ trzeba dramatyzować... - niekoniecznie tymi samymi słowami) - zatem niczego nie rozstrzyga. Nie oceniałem Ciebie, lecz to jak napisałaś swoją wypowiedź (jej konstrukcję, szybkie przejście od ingerencji do cenzury - tym sposobem oba te wyrażenia stają się równie pejoratywne). Pokazałem to, jak go odebrałem (wolno mi?). Być może zwrot "dramatyzujesz" jest lekko spoufalający, ale nie jest on synonimem słowa "idiota/ka". I nie obraziłbym się, gdyby ktoś użył go wobec mnie. Ale jeśli Cię uraziłem, przepraszam.
Oczywiście. Jeżeli jesteś chrześcijaninem, masz obowiązek wyznać grzech popełniony myślą, a następnie przyjąć zań pokutę i wypełnić ją, czyli ponieść konsekwencje niewłaściwych (grzesznych) myśli. Będąc chrześcijaninem sam sobie jesteś policją, bo tego oczekuje od Ciebie Bóg.
Thano, czy Ty mnie przypadkiem nie pouczasz? Nawet to "jeżeli" nie ratuje sytuacji. Domyślamy się swoich ideowych tożsamości i perswadujesz mi istnienie konkretnej zależności. :)

Czyli dla Ciebie Bóg w psychice wierzącego odgrywa rolę freudowskiego Superego? Tyle, że to nijak mi się nie klei z praktyka wiary. Uwewnętrznienie zasad jest większe i pojawia się raczej Pawłowe: "nie czynię tego, czego chcę i czynię to, czego nie chcę". Mielibyśmy policję myśli (być może), gdyby chrześcijańska koncepcja natury upadłej była błędna. Tyle, że motyw upadku ma charakter uniwersalny.

Grzech myślny nie jest tożsamy z pojedynczym aktem myślenia. Katolik żeby zostać kacerzem, musi: a) zaprzeczyć prawdom wiary, b) czynić to świadomie, c) uparcie przy tym obstawać. Jeśli jeden z tych warunków nie został spełniony, grzechu nie ma. I Orygenes nie został potępiony za głoszenie preegzystencji dusz.
Obie te rzeczy są czynami. Działaniami. Hum, to przecież bardzo proste: na gruncie prawa, winę trzeba udowodnić, żeby można było obarczyć winnego konsekwencjami. Można udowodnić popełnienie czynu. Nie można udowodnić myśli
Dla mnie to nie jest takie proste. Dla mnie myśli nie przestają być myślami tylko dlatego, że obleką się w działanie. W ludzkich artefaktach i przyzwyczajeniach tkwi racjonalność, która została w nie włożona. Zatem, można udowodnić myśl (np. ktoś umyślnie/nieumyślnie spowodował czyjąś śmierć). W innym zaś sensie myśli nie da się udowodnić, ściślej, nie da się udowodnić związku między ową myślą a działaniem. Pojawia się jako treść świadomości i nie wiadomo, czy stanie się teoretyzowaniem, czy też praktyką. Nie wydaje mi się, żeby jakaś maszyna zdołała przejrzeć moment tej nieokreśloności.

Wrócę do wcześniejszej wypowiedzi:
Hum, nie jest. Gdyby tak było, to jak w "Raporcie mniejszości" szlibyśmy do więzienia za sam zamiar zbrodni, a nie za jej popełnienie.
Czy dobrze Cię rozumiem? Dopuszczasz możliwość, by maszyna przejrzała ludzkie intencje? Przywołany film opowiada o tym, że w ostateczności owa technika okazuje się zawodna. Uznając myślenie za czyn, nie musimy zakładać, iż można skonstruować doskonałą maszynę prewencyjną. To znaczy działającą dobrze z zasady, nie zaś z powodu złośliwości rzeczy martwych.
Myśli nie mają konsekwencji. Nawet same decyzje jeszcze ich nie mają.
Decyzje nie są konsekwencją (ukoronowaniem) myśli? Jak rozumiesz wyrażenie "konsekwencja"? Konieczny skutek? Wydaje mi się, że postawa zdecydowana (zdecydowania się) jest widoczna, więc podjęcie decyzji wiąże się z uzewnętrznieniem (przy czym nie przeczę, można kamuflować swoje działania).
Owszem. Tylko czym innym jest rozmowa na równych zasadach, z której możesz wyciągnąć własne wnioski, zgodzić się lub nie, a czym innym odgórny nakaz albo manipulacja, prawda? Wyżej użyłam metafory: czym innym jest rozgościć się w pokoju, do którego zostałeś zaproszony, a czym innym próbować przejąć na własność (siłą czy podstępem) cały dom.
To czym zatem będzie sytuacja ucznia, któremu kazano odrobić zadania domowe w domu pod groźbą negatywnej oceny? Czy to nie jest zmuszenie do myślenia o konkretnej tematyce przez całe popołudnie? To nie jest tak, że albo nakaz czy manipulacja, albo partnerskie zasady. (Możemy uwzględnić inne formy wydania polecenia/rozkazu).
Masz rację. Przyjmijmy, że owa absolutna wolność i uczciwość wewnętrzna jest pewnym stanem idealnym, którego osiągnąć się nie da, ale do którego należy dążyć.
Odnośnie uczciwości zgoda, ale dlaczego absolutna wolność myślenia ma być ideałem? Czy ona nie wymaga zniesienia wszelkich hierarchii i co za tym idzie zdegradowania jej znaczenia? Ot, pewnego dnia myślenie o związku międzyludzkim będzie tyle samo warte, co myślne liczenie igieł na choince... Co się stanie, jeśli ktoś odkryje na tej drodze, że jeden ideał kłóci się z drugim?
Tezy socjobiologiczne pomijam, bo są one ekstremalnymi (choć bardzo ostatnio popularnymi) uproszczeniami, które całkowicie pomijają tysiące lat rozwoju rozmaitych kultur ludzkich. Domorośli socjobiologowie próbują udowodnić, że przez te tysiące lat nie zebraliśmy jako ludzkość żadnych doświadczeń i niczym nie różnimy się od jaskiniowców. Różnimy się.
Jakkolwiek nie jestem socjobiologiem czy neodarwinistą, myślę, że uproszczenia przytoczone przeze mnie mają coś w sobie. :)
Jak rozumiesz tę różnicę? Jak rozumiesz ją (żeby wrócić do tematu i nie odchodzić coraz bardziej w offtop) w odniesieniu do kwestii zdrady?
Według mnie wygląda to tak... Myślenie teoretyczne wychodzi od jednych myśli i idzie ku innym. Człowiek teoretyzujący, przykładowo, wyciąga wnioski na podstawie danych informacji. Jeśli jest detektywem i z ukrycia notuje, co podejrzany wiarołomca kupuje w sklepie, to jego błąd przy sporządzaniu listy będzie czymś innym niż błąd przy dokonywaniu zakupów. Jeśli ten przypomni sobie, ze zapomniał kupić prezent dla kochanki, to przecież nie zacznie poprawiać listy zakupów, którą ma w kieszeni (zwłaszcza jeśli została ona sporządzona przez żonę.. ) (Albo kochanek nie popełnia błędu, kochanek kupuje coś nietypowego, a detektyw sądzi, że popełnił błąd w liście, bo wyrobił sobie opinie o śledzonym człowieku. :) )

Myślenie praktyczne rusza z miejsca, wtedy gdy wiemy, co jest do zrobienia. Przekładając na praktykę. Niewierny mąż może być socjologiem, wiedzieć masę rzeczy o konsekwencjach zdrad i rzucać statystykami przy kolacji. Ale pragnienia zamroczyły go tak, iż woli panią z sekretariatu uniwersytetu i obmyśla, jak ukrywać zdradę. To nie jest tak, że działa całkiem bezmyślnie.

62
Przekładając na praktykę. Niewierny mąż może być socjologiem, wiedzieć masę rzeczy o konsekwencjach zdrad i rzucać statystykami przy kolacji. Ale pragnienia zamroczyły go tak, iż woli panią z sekretariatu uniwersytetu i obmyśla, jak ukrywać zdradę. To nie jest tak, że działa całkiem bezmyślnie.
Humanożerco, to jest genialny pomysł na postać, pozwolisz, że podkradnę i zmodyfikuję? :)

64
Humanozerca pisze: Mówiąc o dramatyzowaniu, nie chciałem pouczać.
OK. Znacznie bardziej podoba mi się taka forma dyskusji, jaką przyjąłeś teraz. Dziękuję.
Humanozerca pisze: Thano, czy Ty mnie przypadkiem nie pouczasz?
Nie. :) Pytałeś o moje zdanie na temat istnienia (lub nie) Policji Myśli w chrześcijaństwie, dlatego do niego się odniosłam. Gdybyś zapytał, co sądzę na temat istnienia (lub nie) Policji Myśli w buddyzmie, to zaczęłabym od "Jeżeli jesteś buddystą, to...". To czysty chwyt retoryczny. Jeżeli Ci się nie podoba, postaram się używać w dalszych rozważaniach formy "my", nie "ty".
Humanozerca pisze: Domyślamy się swoich ideowych tożsamości
Serio? :) Domyślasz się mojej? A może ja nie mam ideowej tożsamości i zmieniam poglądy jak chorągiewka na wietrze? ;)
Humanozerca pisze: perswadujesz mi istnienie konkretnej zależności.
Raczej przedstawiam, jak postrzegam konkretną kwestię.
Humanozerca pisze: Czyli dla Ciebie Bóg w psychice wierzącego odgrywa rolę freudowskiego Superego? Tyle, że to nijak mi się nie klei z praktyka wiary. Uwewnętrznienie zasad jest większe i pojawia się raczej Pawłowe: "nie czynię tego, czego chcę i czynię to, czego nie chcę". Mielibyśmy policję myśli (być może), gdyby chrześcijańska koncepcja natury upadłej była błędna. Tyle, że motyw upadku ma charakter uniwersalny.


A tu Ty wykładasz swój punkt widzenia. OK. Przyjmuję do wiadomości. Uznaję, że w sprawach praktyki wiary wiesz znacznie więcej ode mnie.
Humanozerca pisze: Grzech myślny nie jest tożsamy z pojedynczym aktem myślenia. Katolik żeby zostać kacerzem
Ej, poczekaj! To są chyba dwie różne rzeczy. Popełnić grzech - to jedno, a zostać kacerzem - to co innego. Czy się mylę?
Humanozerca pisze: Nie wydaje mi się, żeby jakaś maszyna zdołała przejrzeć moment tej nieokreśloności.
Też mi się nie wydaje. I dlatego właśnie "Raport mniejszości" jest fantastyką, a nie rzeczywistością. I dlatego właśnie odpowiadamy (na gruncie prawa) za czyny, nie za myśli. Na gruncie religijnym jest inaczej.
Humanozerca pisze:Decyzje nie są konsekwencją (ukoronowaniem) myśli?


Mogą być. Nie muszą.
Po pierwsze: nie każdy rodzaj myślenia prowadzi do decyzji (fantazjowanie, tworzenie, zbieranie i analizowanie danych - to tak na szybko przychodzi mi do głowy jako przykłady myślenia "nieukoronowanego", bo jego cel jest w ogóle inny niż podjęcie decyzji).

Po drugie: na to, co ostatecznie uczynimy, wpływają nie tylko nasze decyzje, ale także okoliczności. Bywa, że podejmiemy decyzję, ale czyn nie nastąpi, bo coś nam przeszkodzi. I tutaj (wracając na chwilę na grunt prawa) zostaniemy ukarani jedynie za to, co faktycznie uczyniliśmy, a nie za to, co zamierzaliśmy. Jeśli planowaliśmy zamordowanie jubilera, ale go w sklepie nie było, więc poprzestaliśmy na włamaniu, to odpowiemy przed sądem za włamanie, nie za zabójstwo, ani nawet za jego zamiar (inaczej, gdyby jubiler był i spróbowalibyśmy go zabić, ale był większy i się nie dał). Na gruncie religijnym będziemy musieli odpokutować także myśl o zabiciu jubilera. Zgadza się?
Humanozerca pisze:To czym zatem będzie sytuacja ucznia, któremu kazano odrobić zadania domowe w domu pod groźbą negatywnej oceny? Czy to nie jest zmuszenie do myślenia o konkretnej tematyce przez całe popołudnie?


Ależ ten uczeń ma wybór! Może lekcje odrobić i dostać pozytywną ocenę, albo nie odrobić i dostać negatywną. To jest jedna z metod uczenia dzieci przewidywania konsekwencji i podejmowania decyzji. Skądinąd uważam, że istnieją lepsze metody, niż akurat ta. Dzieci podlegają kształtowaniu, czy tego chcą, czy nie. Bo one dopiero konstruują i meblują swój dom. Człowiek dorosły już go ma. I możemy na niego wpływać tylko na tyle, na ile on się zgadza.
Humanozerca pisze:Dlaczego absolutna wolność myślenia ma być ideałem? Czy ona nie wymaga zniesienia wszelkich hierarchii?


Nie rozumiem, na jakiej zasadzie z wolności myślenia wynika Ci zniesienie wszelkich hierarchii? I w ogóle jakich hierarchii? Mógłbyś rozwinąć to wnioskowanie?
Humanozerca pisze:Co się stanie, jeśli ktoś odkryje na tej drodze, że jeden ideał kłóci się z drugim?


Człowiek myślący wciąż to odkrywa! :) Nieustannie! Na tym właśnie polega wolność: musimy wybierać. Czasem między jednym ideałem a drugim, a czasem między mniejszym a większym złem. A czasem tak po prostu - bo wolimy zielone od czerwonego albo odwrotnie.

Do kwestii myślenia teoretycznego i praktycznego odniosę się później, bo muszę to nomen omen przemyśleć. :)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

65
Humanozerca napisał/a:

Thano, czy Ty mnie przypadkiem nie pouczasz?
Nie. :) Pytałeś o moje zdanie na temat istnienia (lub nie) Policji Myśli w chrześcijaństwie,
Żeby wyjaśnić, dlaczego o to zapytałem, cofnę się do poprzednich wypowiedzi.
Humanozerca napisał/a:
Po trzecie myślenie jest czynieniem, zatem pomyślenie czegoś konkretnego jest czynem.



Hum, nie jest. Gdyby tak było, to jak w "Raporcie mniejszości" szlibyśmy do więzienia za sam zamiar zbrodni, a nie za jej popełnienie. Tak jak piszesz, jest tylko w chrześcijańskim oglądzie świata, bo w takim istnieje Bóg rozliczający (wyciągający konsekwencje) myśli. Ale chrześcijański ogląd świata jest obowiązujący tylko dla niektórych ludzi, nie dla wszystkich.
Odczytałem Twoją wypowiedź tak: chrześcijaństwo to takie państwo z filmu "Raport mniejszości". Dlatego zapytałem o policję i myślałem, że w tymże pytaniu zawarłem sporą dawkę retoryczności. Tzn. odwołałem się do wiedzy, o języku tejże religii. Przyrównuje się w niej Boga do pasterza, wychowawcy, ojca, ale nie policjanta czy stróża prawa, kogoś z zasady skupionego na normach negatywnych. Być może inna wiara mogłaby sięgać po taki zestaw metafor... One nie są bez znaczenia dla sposobu przeżywania religii. Swobodna gra na tym polu prowadzi do nieporozumień, przeinaczeń i czasami bywa drażniąca dla rozmówcy. Ale może się mylę i do "pasterza", należy dołączyć "policjanta myśli". Tylko nie wiem jak to uzasadnić teologicznie... :)
Gdybyś zapytał, co sądzę na temat istnienia (lub nie) Policji Myśli w buddyzmie, to zaczęłabym od "Jeżeli jesteś buddystą, to...". To czysty chwyt retoryczny. Jeżeli Ci się nie podoba, postaram się używać w dalszych rozważaniach formy "my", nie "ty".
Nie, chyba doszło do nieporozumienia językowego i to z mojej winy. Pod "pouczasz" podstawiłem "przekazujesz jakąś wiedzę (np. o zależności między x a y). :)
Serio? :) Domyślasz się mojej? A może ja nie mam ideowej tożsamości i zmieniam poglądy jak chorągiewka na wietrze? ;)
Wystarcza mi ta tożsamość, którą wybrałaś na potrzeby tej dyskusji. Nie widzę, byś obracała się w niej jak chorągiewka na wietrze. Przyjęcie odmiennego punktu widzenia, prowadzi do niepotrzebnych komplikacji (brania w nawias wszystkiego, co wygląda jak informacja). :)
Ej, poczekaj! To są chyba dwie różne rzeczy. Popełnić grzech - to jedno, a zostać kacerzem - to co innego. Czy się mylę?
Myślę, że zostanie kacerzem podpada pod grzeszność myślną z perspektywy teologii, zatem może posłużyć jako świetny przykład. :) O ile pamiętam starałem się wykazać, że odpowiadamy również na gruncie moralnym, niezależnym od religii. Moralność, dodam dla jasności, uważam za autonomiczną względem prawa i na odwrót. Temu nie przeczę. Przecież rozróżniłem myślenie teoretyczne i praktyczne. Wnioski nie są celami działania praktycznego, pełnią inną rolę strukturalną. Przyznaję też, że istnieją, mówiąc językiem scholastycznym, różne władze duszy i rozmaite czynności. :)
Po drugie: na to, co ostatecznie uczynimy, wpływają nie tylko nasze decyzje, ale także okoliczności. Bywa, że podejmiemy decyzję, ale czyn nie nastąpi, bo coś nam przeszkodzi. I tutaj (wracając na chwilę na grunt prawa) zostaniemy ukarani jedynie za to, co faktycznie uczyniliśmy, a nie za to, co zamierzaliśmy. Jeśli planowaliśmy zamordowanie jubilera, ale go w sklepie nie było, więc poprzestaliśmy na włamaniu, to odpowiemy przed sądem za włamanie, nie za zabójstwo, ani nawet za jego zamiar (inaczej, gdyby jubiler był i spróbowalibyśmy go zabić, ale był większy i się nie dał).
Jeśli istotnie mielibyśmy zamiar nie tylko okraść jubilera, ale również zabić, zadbalibyśmy o to, żebyśmy go zastali. Owszem, może nam się nie udać (jakaś pilna sprawa uratowała mu życie). Ale mogliśmy zostawić poszlaki wskazujące na to, że nie działaliśmy w celach czysto rabunkowych (na przykład śledziliśmy go albo wypytywali o jego zwyczaje), wysyłaliśmy mu pogróżki, mieliśmy jakiś motyw, by zabić. Zresztą, działanie ludzkiego prawa i organów ścigania nie jest idealne i czasem im coś umknie...
Na gruncie religijnym będziemy musieli odpokutować także myśl o zabiciu jubilera. Zgadza się?
To zależy, jeśli to był jakiś przelotny pomysł, by coś takiego zrobić i odrzuciliśmy go w miarę szybko, nie musimy nic odpokutowywać. Ale jeśli współwystępował on w ramach głębszego zła, to sprawa wygląda inaczej (nie tylko z perspektywy religijnej).
Ależ ten uczeń ma wybór! Może lekcje odrobić i dostać pozytywną ocenę, albo nie odrobić i dostać negatywną. To jest jedna z metod uczenia dzieci przewidywania konsekwencji i podejmowania decyzji. Skądinąd uważam, że istnieją lepsze metody, niż akurat ta. Dzieci podlegają kształtowaniu, czy tego chcą, czy nie. Bo one dopiero konstruują i meblują swój dom. Człowiek dorosły już go ma. I możemy na niego wpływać tylko na tyle, na ile on się zgadza.

Uff. Najpierw odnośnie wolności. Kiedyś w pewnej dyskusji ujmowałem sprawę tak, jak Ty. Dyskutowałem o tym, czy wolność wiąże się z prawdopodobieństwem dokonania "złego" wyboru". Otrzymałem ciekawą ripostę i jestem ciekaw, co o niej powiesz. Spróbuję powiedzieć to własnymi słowami.

++++ Koniec rekonstrukcji cudzej argumentacji.

Wracam do ucznia. Myślę, że on ma wybór, niemniej zgodnie z jego naturą będzie dokonywanie wyborów w obrębie pewnego działania, dokładniej, uczenia się. To będzie zgodne z jego naturą. Nakaz tylko bardzo rzadko wiąże się z narzuceniem automatyzmu. Cóż, niektórzy utrzymują, że nawet w kajdanach pozostaje się wolnym.

Zakładam, iż wolność pewnego pana rozpoznaję po tym, że z jakimś minimalnym prawdopodobieństwem zdradzi żonę. Jeśli mam rację, pojawiają się problemy. Biorę dwóch mężczyzn. O jednym z nich wiadomo, że nie zdradzi, o drugim zaś, że być może nie zdradzi. Pierwszego nazwę zniewolonym przez przymus wierności, drugiego zaś wolnym i przyjrzę się temu dokładniej.

Na potrzeby rozważań niech prawdopodobieństwo tego, że ów drugi mężczyzna zdradzi wynosi 1/1000 spotkanych kobiet. Ale po roku prawdopodobieństwo się odmieni i niech wynosi 1/10 000 napotkanych pań. Czy teraz ten pan jest mniej wolny? Jeśli tak, to większość mężczyzn jest zniewolona. A wolne są tylko kompletnie niepoczytalne osoby. Taki wolny, niepoczytalny facet zdradzałby z prawdopodobieństwem 1/2. To pierwszy problem: tak ekstremalnie rozumiana wolność równa się niepoczytalności. Zresztą, jaka to wolność, musieć zdradzać z prawdopodobieństwem 1/2 i nie móc „zaliczać babek” z prawdopodobieństwem 1 albo z prawdopodobieństwem 0? To drugi problem, podobny do pierwszego: żeby uniknąć ograniczenia wolności przez prawdopodobieństwo, musiałbym uczynić naszego faceta jeszcze bardziej niepoczytalnym, niż w przypadku gdy zdradzał z prawdopodobieństwem ½. Musi postępować tak niekonsekwentnie, by jego postępowanie nie mieściło się w kategoriach prawdopodobieństwa. Aby pozbyć się tego problemu, musiałbym powiedzieć, że wolność cudzołożnika oszukującego z prawdopodobieństwem 1/10 000 równa się wolności cudzołożnika oszukującego z prawdopodobieństwem 1/1000. Ale to prowadzi mnie do kolejnego problemu. Bo oto niech w następnym roku temu panu znów się odmieni (w końcu jest wolny) i prawdopodobieństwo, że zdradzi, niech spadnie do 1/100 000. Aby uniknąć poprzednich problemów, musimy nadal utrzymywać, że wolność faceta nie uległa odmianie. Rozważam ten przypadek dalej. Niech wraz z upływem czasu, prawdopodobieństwo wpadki spada asymptotycznie do zera. Pomimo całej tej ewolucji facet pozostaje identycznie wolny.

Pojawia się więc graniczna nieciągłość pojęciowa: prawdopodobieństwo zanika granicznie do zera w sposób ciągły, wolność pozostaje stała i tylko w granicy robi skok do zera.

Co ciekawsze, granica ta może być osiągnięta bardzo szybko. Można podać taki wzór na zmniejszanie prawdopodobieństwa, żeby po krótkim czasie prawdopodobieństwo dyskutowanej wpadki odpowiadało jednemu wydarzeniu na czas miliard miliardów razy dłuższy od wieku wszechświata - i dalej spadało, nawet jeszcze szybciej.

Oznacza to, że nawet jeśli facet puszcza się przez całą nieskończoność, to od pewnego momentu przewidywana wartość ilości świństw jest równa zeru z nieporównywalnie większym prawdopodobieństwem, niż to, że na skutek przypadkowych ruchów atomów w dzbanku mleka, mleko uniesie się w powietrze, wypłynie z naczynia wężykiem, układając się w trójwymiarowy napis kursywą: "Prawo wielkich liczb to czysta fantazja".

I tu mam trzeci problem. Jeśli dowolnie małe prawdopodobieństwo popełnienia świństwa nie odbiera facetowi wolności decyzji w kwestii puszczania się, to i ten, o którym wiadomo, że nigdy, przenigdy nie złamie serca kobiecie, może być tak samo wolny w tejże kwestii.

Wobec powyższego powinienem zastanowić się, jak oderwać pojęcie wolności od pojęcia wyboru.

Rozwiązanie "bo on podjął wolną i wiążącą decyzję, że już nigdy nie oszuka, i zanim tę decyzję podjął, był wolnym kawalerem i z pewnym prawdopodobieństwem mógł tejże decyzji nie podjąć", nie wygląda na prawidłowe. Cierpi na tę samą przypadłość, co problem powyższych zdrad. Po prostu powtarzam poprzednie rozumowanie, zastępując czynność "nie puszczania się" - czynnością "wiążąco obiecuję, że będę wierny tej a tej damie" - i już klapa. Jak powiedziałby matematyk, sprowadziłem zagadnienie do zagadnienia już rozwiązanego. Rozwiązanego negatywnie.

Na szczęście mogę postąpić inaczej. Uznać, że facet jest sam z siebie (tzn. z natury) skłonny do wierności dla umiłowanej kobiety, a wolność polega na zdolności do dokonania wyboru zgodnego z własną naturą.

Facet jest więc o tyle wolny w kwestii uczciwości wierności małżeńskiej, o ile:
- ma fizyczną możliwość pozostania wiernym (warunek zgodności z naturą); i
- ma fizyczną możliwość puszczania się (warunek wyboru); i
- pozostaje wiernym.

Ostatni z tych trzech warunków bierze się stąd, że zdradzanie jest postępowaniem sprzecznym z naturą faceta i wobec tego musi być wywołane jakimś czynnikiem spoza natury mężczyzny - czyli czynnikiem obcym względem niego. Jeżeli facet zdradza, to owo zdradzanie jest względem niego obce (przyznaję, może to być obcość uwewnętrzniona lub zewnętrzna) i co za tym idzie zniewalające. Gdyby świadomie działał zgodnie z sobą samym, nigdy by tak nie zrobił; w przeciwnym wypadku uleganie złym wpływom musiałoby bowiem należeć do jego natury, a to jest sprzeczne z tym, że w jej naturze leży uczciwość.

Powoli kończę. Wybory nie są zazwyczaj binarne. Możliwości jest zazwyczaj bardzo, bardzo dużo. Tylko część z nich odpada jako fundamentalnie niezgodna z naturą. Pewne nasze wybory są wolne właśnie wtedy, gdy ich wyniki są w stu procentach przewidywalne; inne zaś nasze wybory są wolne, gdy ich wyników nie da się w ogóle przewidzieć. W ogólnym przypadku, stopień przewidywalności nie koreluje się ze stopniem wolności.

Nikt nie jest samotną wyspą. Istnieją instytucje, które działają dzięki rozkazom (wojsko i inne służby mundurowe, Kościoły)... Jakoś ludzie w relacjach osobistych i społecznych nie dążą do tej absolutnej wolności umysłu (również w nauce, bo tam działa wzajemna kontrola myśli). [/b]

[ Dodano: Wto 08 Paź, 2013 ]
Czasem zaś niewolno nam wybierać między większym a mniejszym złem. Ale to tak na marginesie. Wywód o puszczalskim napisałem również z uwagi na tę wypowiedź.
Życzę owocnych przemyśleń.

66
Powoli, powoli. :) Na razie zdążyłam zastanowić się nad kwestią hipotetycznego socjologa (choć nadal nie rozumiem Twego podziału na myślenie teoretyczne i praktyczne). Hipotetyczny socjolog:
Niewierny mąż może być socjologiem, wiedzieć masę rzeczy o konsekwencjach zdrad i rzucać statystykami przy kolacji. Ale pragnienia zamroczyły go tak, iż woli panią z sekretariatu uniwersytetu i obmyśla, jak ukrywać zdradę. To nie jest tak, że działa całkiem bezmyślnie.
Co to znaczy: pragnienia go zamroczyły? Z mojego punktu widzenia jest to wyrazisty przykład niebrania odpowiedzialności za własne myśli. To nie sekretarka go zauroczyła, nie Amor postrzelił, nie przyszło coś zewnętrznego z kosmosu i zamroczyło i nie krasnoludki podjęły decyzję: zdradzamy żonę. To jest jego własny proces myślowy, którego on nie dopuszcza do świadomości. A ponieważ nie dopuszcza, to nie ma nad nim kontroli. I powiada: pragnienia mnie zamroczyły. Tymczasem, gdyby był wewnętrznie uczciwy, powiedziałby: odczułem pragnienia i zdecydowałem się je zrealizować. Tylko żeby móc tak powiedzieć, musiałby o tym myśleć, musiałby dopuścić te pragnienia do świadomości i przyznać, że są jego własne. Gdyby je dopuścił odpowiednio wcześnie, mógłby rozważyć: co czuje, dlaczego to czuje, co w związku z tym chce zrobić (albo nie zrobić) i podjąć świadomą decyzję. On natomiast ze wszystkich sił odpycha tę odpowiedzialność i udaje, że decyzja sama się podjęła - coś (zewnętrznego) zamroczyło. Świadomie rozważa już tylko "jak", ale to są rozważania po podjęciu decyzji. Przed jej podjęciem o tym w ogóle nie myślał w sposób świadomy. Czyli z mojego punktu widzenia on myślał bardzo mało! Za mało!
Wiedza, o której tutaj wspominasz, że ją ma, nie jest tożsama z myśleniem. Ja np. mam wiedzę o paskudnych obyczajach starożytnych Scytów, ale teraz o nich nie myślę (bo i po co).
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

67
Co to znaczy: pragnienia go zamroczyły? Z mojego punktu widzenia jest to wyrazisty przykład niebrania odpowiedzialności za własne myśli.
W jakim sensie nieodpowiedzialności? Od strony technicznej on może ukrywać zdradę w sposób doskonały.
To nie sekretarka go zauroczyła, nie Amor postrzelił, nie przyszło coś zewnętrznego z kosmosu i zamroczyło i nie krasnoludki podjęły decyzję: zdradzamy żonę.
Ale to nie jest proces czysto myślny. Tu w grę może wchodzić namiętność, która narzuca cel, ogranicza pole widzenia, zaburzają hierarchię wartości rozważanych czysto teoretycznie. Pojawia się przemożne "ALE JA CHCĘ", a co chciałem wczoraj się nie liczy. Tak właśnie działają silne emocje. Co wcale nie oznacza, że jest bez winy. Łatwiej zmienić predyspozycję niż walczyć z jej poszczególnymi przejawami.
To jest jego własny proces myślowy, którego on nie dopuszcza do świadomości.
Widać wyraziłem się niejasno. Nie uważam, by wszystkie zjawiska duchowe (umysłowe) były myślne. Według mnie emocje, pragnienia nie są myślą, choć pozostają czymś duchowym (umysłowym). A już na pewno nie powiem, że wspomniany proces przypomina coś refleksyjnego (dyskursywnego).
A ponieważ nie dopuszcza, to nie ma nad nim kontroli.
Jeśli coś zostanie ujawnione, dojdzie do świadomości - będzie rozbrojone lub podatne na rozbrojenie? A niby dlaczego? Skoro ta skrzynka pandory (podświadomości) jest taka potężna i robi co chce i ogólnie zachowuje się demonicznie... :)
powiada: pragnienia mnie zamroczyły.
Co wedle mej interpretacji jest nie tyle usprawiedliwieniem, co elementem określonej koncepcji ludzkiej psychiki.
Tymczasem, gdyby był wewnętrznie uczciwy, powiedziałby: odczułem pragnienia i zdecydowałem się je zrealizować.
Wedle koncepcji przedstawionej przeze mnie istnieją takie pragnienia i stany zniewolenia, w których odczucie pragnienia jest de facto tożsame z decyzją. Co nie jest prawidłowe, gdyż wola jest pragnieniem przepracowanym przez rozum. Zasadniczo nie stanowi też usprawiedliwienia w sensie moralnym.
Tylko żeby móc tak powiedzieć, musiałby o tym myśleć, musiałby dopuścić te pragnienia do świadomości i przyznać, że są jego własne.
Wydaje mi się, że pragnienie nie mogło pojawić się przed pojawieniem się bodźca.
Gdyby je dopuścił odpowiednio wcześnie,
Jeśli zakładasz, o ile dobrze rozumiem, że emocje wraz z dopuszczeniem do świadomości są słabe... To wyjaśnij mi, czemu wcześniej są takie silne (w podświadomości) i co je wzmacnia/osłabia, co się zmienia wraz z dotarciem do świadomości. Wybrałem prostsze rozwiązanie. Istnieją takie niespodziane sytuacje, w których boimy się drżą nam nogi i stoimy jak wryci, choć teoretycznie wiemy, że powinniśmy biec.
mógłby rozważyć: co czuje, dlaczego to czuje, co w związku z tym chce zrobić (albo nie zrobić) i podjąć świadomą decyzję.
Ale dlaczego ta świadoma decyzja ma wykluczać działanie egoistyczne czy nawet wiarołomne? W końcu ludzie się zmieniają, a on biedaczek "odkrył" jeszcze, że padł ofiarą fałszywego autorytetu Kościoła... :)
On natomiast ze wszystkich sił odpycha tę odpowiedzialność i udaje, że decyzja sama się podjęła - coś (zewnętrznego) zamroczyło.
Dlaczego stan zamroczenia ma wykluczać podjęcie decyzji? Może w jakimś minimalnym stopniu usprawiedliwiać, ale koniec końców człowiek z jakiegoś powodu nie dzieli losu upadłego anioła. ;)
Świadomie rozważa już tylko "jak", ale to są rozważania po podjęciu decyzji.
Nie zgodzę się, ponieważ podjęcie decyzji może być równoznaczne choćby z przedłożeniem czegoś do wykonania komuś innemu. To może zabrzmi paradoksalnie, ale wybieranie celu też może być celem.
Wiedza, o której tutaj wspominasz, że ją ma, nie jest tożsama z myśleniem. Ja np. mam wiedzę o paskudnych obyczajach starożytnych Scytów, ale teraz o nich nie myślę (bo i po co).
W moim ujęciu wiedza o tych Scytach będzie faktyczną treścią podświadomości. Nie muszę jej pojmować jako trudno dostępnej puszki pandory. :)

68
Hum, teraz odniosę się do wywodu o prawdopodobieństwach.

Otóż mam przerażające wnioski: nie wiem, czy możesz dalej ze mną dyskutować, bowiem z Twoich wyliczeń wynika niezbicie, że ja jestem kompletnie niepoczytalna! Na dodatek nie mam pojęcia, skąd wziąłeś swoje prawdopodobieństwa, ani dlaczego wplątałeś do wywodu wniosek, że coś leży w czyjejś naturze.

Przecież kwestia zdrady jest bardzo prosta - prawdopodobieństwo, że zdradzę męża, wynosi 1:2. Mianowicie: zrobię to albo nie. I powiem Ci coś jeszcze straszniejszego: gdybym nie była tak skrajnie heteroseksualna jak jestem i dopuściłabym ewentualność, że zdradzę męża z kobietą, to prawdopodobieństwo zaistnienia mej zdrady w ogóle by się nie zmieniło! Nadal byłoby to 1:2. Zrobię to albo nie. Ja. Rozumiesz? Nie bezpańskie, latające po nieboskłonie namiętności, nie przychodzące z zewnątrz siły demoniczne, nie te wstrętne uwodzicielskie oczy kochanka. Jeśli zdradzę, to zrobię to ja. To będzie moja decyzja i moja odpowiedzialność. Ponieważ mam wolny wybór i mogę to zrobić albo tego nie zrobić. A żeby wiedzieć, jaka decyzja jest słuszna, muszę o tym myśleć. Muszę być szczera sama ze sobą. Zawsze.

Cała reszta, Hum, to kombinowanie, jak się wymigać od odpowiedzialności za własny umysł, własne decyzje i własne życie oraz jak zwalić tę odpowiedzialność na kogoś lub coś innego. A mówią, że to kobiety są skomplikowane...
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

69
Otóż mam przerażające wnioski: nie wiem, czy możesz dalej ze mną dyskutować, bowiem z Twoich wyliczeń wynika niezbicie, że ja jestem kompletnie niepoczytalna!
To nie są całkiem moje wyliczenia, tylko zrekonstruowane. :) W każdym razie, ech, znowu zabrzmi to kontrowersyjnie, nie uważam, byś była niepoczytalna. Co więcej, kłóci mi się to z stwierdzeniem, że do absolutnej wolności umysłu możemy co najwyżej dążyć. Z moich wyliczeń wynika mi, ze taka absolutna wolność jest bezsensowna i właściwie tylko tyle. Być może inaczej rozumiemy pewne wyrażenia albo też (nie mogę tego wykluczyć) przy określeniu celu własnych działań intelektualnych.
ani dlaczego wplątałeś do wywodu wniosek, że coś leży w czyjejś naturze.
Ej, czemu piszesz tak osobiście? Specjalnie pisałem o facecie i odniosłem ogólnie do problemów ogólnoludzkich. :)
Na dodatek nie mam pojęcia, skąd wziąłeś swoje prawdopodobieństwa,
Wziąłem je z przestrzeni między światłem wiedzy, że coś będzie a mrokiem niewiedzy. :)
Przecież kwestia zdrady jest bardzo prosta - prawdopodobieństwo, że zdradzę męża, wynosi 1:2. Mianowicie: zrobię to albo nie. I powiem Ci coś jeszcze straszniejszego: gdybym nie była tak skrajnie heteroseksualna jak jestem i dopuściłabym ewentualność, że zdradzę męża z kobietą, to prawdopodobieństwo zaistnienia mej zdrady w ogóle by się nie zmieniło!
Jeśli orientacja seksualna ma coś do powiedzenia, to o ile rozumiem coś z matmy, prawdopodobieństwo rośnie. Ale wiesz, jak ktoś ma cnotę w (klasycznym tego słowa znaczeniu czyli virtue) zdradzi z prawdopodobieństwem 0,000000.... n. Albo i wcale. (Ale odnośnie matmy może kto inny nas rozsądzi na tym forum. ;) )

Mam wrażenie, że chwytasz pojedyncze puzzle i nie widzisz całości układanki. Przyznaję, że jest ona skomplikowana, ale z pokręconego drzewa człowieczeństwa (kobiety/mężczyzny) nie sposób wyciosać czegoś prostego - jak mawiał Kant. :)

[ Dodano: Wto 08 Paź, 2013 ]
Jeśli zdradzę, to zrobię to ja. To będzie moja decyzja i moja odpowiedzialność. Ponieważ mam wolny wybór i
Moim zdaniem ludzka psyche nie jest spójna, powiedzenie: robię to, czego nie chcę i chcę tego, czego nie robię - nie bez powodu zapisało się w historii ludzkiej myśli. Mniemam, że jego znaczenie ogranicza się do jakiegoś usprawiedliwiania się. Ale zostawię to na boku. Poczucie wstydu jest ważne, wyzwanie siebie od najgorszych i wzięcie pełnej odpowiedzialności jest dla mnie istotne - ale z perspektywy rozumu praktycznego. Rozum teoretyczny bez trudu pokazuje, ze emocja wstydu zaślepia jak inne i jest dlań irracjonalna. Zwykle znajdą się więksi zbrodniarze od nas. Nie jesteśmy władni w pełni panować nad swoimi działaniami częstokroć nie potrafimy odpłacić za wyrządzone zło. Bo jak rozmienić błędny wyrok pozbawienia wolności na pieniądze? To tak, jakby pytać, ile litrów ma temperatura powietrza. Ale gdyby nie było owego zaślepienia poczuciem winy - to są moje refleksje - nasza kultura byłaby gorsza moralnie i estetycznie. Nie znalibyśmy historii o przebaczeniu i odkupieniu win (przerabianych na setki sposobów w dziełach sztuki).

Nie zamierzam chodzić między ścianami moralnego absolutyzmu (wolności pojętej jak u Sartre'a) i banalnością konstatacji "wszystko marność". Dla mnie takie chodzenie łatwo prowadzi do nieodpowiedzialności. :)

70
Ech, Thano, chciałbym już wyjść ze swojego okopu, bo strasznie mi tu niewygodnie i czuję, że masz rację ;)
Jeszcze tylko jedno mnie zastanawia w związku z prawem do autonomii ludzkie myśli: będąc w związku, chcemy wiedzieć, z jakiego powodu ta druga osoba jest z nami. Bo wydaje nam się, że jest różnica, czy jest dla zysku, czy z przyzwyczajenia, czy prozaicznie - z miłości. A jeżeli nie mamy prawa do poznania jej myśli (znamy tylko te, które zostaną ubrane w słowa i gesty), to znaczy, że nic nie ma znaczenia - wystarczy, że ta osoba jest w tej chwili z nami i jest nam dobrze.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

71
Ech, Thano, chciałbym już wyjść ze swojego okopu, bo strasznie mi tu niewygodnie i czuję, że masz rację ;)
Pliff czy chcesz powiedzieć, że ja nie mam racji w tej dyskusji? Czyt też Twoja wypowiedź jest z boku moich? Jeśli nie, prosiłbym o rozwinięcie myśli.
\

72
Pilif, ja w tej dyskusji reprezentuję podmiot aktywny (Hum zamierzał chyba stanąć w opozycji i reprezentować podmiot bierny, ale mu trochę nie wyszło). A dla podmiotu aktywnego pytanie: czy ona mnie kocha jest drugorzędne. Zada je, ale nie jako pierwsze, tylko któreś z kolei. Podmiot aktywny przyjmuje po prostu inną postawę wobec rzeczywistości. W uproszczeniu (żeby wyraźniej pokazać różnicę):

Podmiot bierny: moje uczucia i namiętności mają przyczyny na zewnątrz mnie. Podmiot aktywny: jestem źródłem moich uczuć i namiętności.
Podmiot bierny: wobec moich namiętności jestem bezsilny. Podmiot aktywny: decyduję o tym, co zrobię ze swoimi namiętnościami.
Podmiot bierny: czy ja mu się podobam? Podmiot aktywny: czy on mi się podoba?
Podmiot bierny: czy ona mnie kocha? Podmiot aktywny: czy ja ją kocham?

I teraz, jeżeli podmiot aktywny odpowiedział sobie: tak, kocham ją to będzie stanowiło podstawę jego dalszych decyzji. Czyli będzie robił coś tam "ponieważ ją kocha". Dla podmiotu biernego taką podstawę będzie stanowiła odpowiedź tej "onej". I będzie robił coś tam "ponieważ ona go kocha (albo ponieważ nie kocha)". Ciężar tej odpowiedzi i wynikające z niej decyzje będą inne dla aktywnego, a inne dla biernego.

Teraz przejdę bezpośrednio do Twojego pytania: nie możemy tego sprawdzić. Musimy zaufać. Zaufanie jest zawsze aktywne - bez "ufam ci" będziemy sprawdzać drugą osobę w nieskończoność albo spróbujemy ją zniewolić. I nic nam to nie da, bo cudze uczucia, tak jak cudze myśli, są dla nas niesprawdzalne. Tylko kiedy zaufać? Podmiot bierny zda się na podświadomość - zaufanie się po prostu pojawi (albo nie), ale on sam nie wie, kiedy to będzie i dlaczego. Podmiot aktywny sam sobie zdefiniuje, ile mu potrzeba, żeby zaufać: czy wystarczą mu słowa? Słowa i decyzje? Decyzje i działania? Jak wiele tych działań? Ale ten akt zaufania, danie kredytu w ciemno, po prostu musi nastąpić - świadomie czy nie.

Nie wiem, czy zaglądasz na Leniwca, ale tam jest m.in. dyskusja o książce "Kosowo" Edyty Niewińskiej - bohaterka tej książki jest takim podmiotem skrajnie biernym. Nie jest w stanie aktu zaufania dokonać. Nawet gdyby ktoś ją kochał, to ona by tego nie zauważyła albo w to nie uwierzyła, więc nie ma możliwości poczuć się kochaną, choćby nawet obiektywnie była.

Nie jest zatem tak, że nic nie ma znaczenia. Z tej perspektywy znaczenie i to decydujące ma to, czy Ty kochasz. I czy Ty ufasz (lub zakładasz możliwość zaufania w przyszłości).
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

73
Plifie i Thano:

Ja nie próbowałem bronić podmiotu biernego, lecz innej koncepcji podmiotu czynnego. U Thany, o ile dobrze ją rozumiem, świadomość raz postrzega siebie jako czynną, innym zaś razem bierną. Rzeczywistość zaś stale dopuszcza zarówno interpretacje czynną, jak i bierną. Mi to przypomina idealizm niemiecki, dokładniej, rozważania Fichtego. Wcześniej zaś miałem skojarzenia z postawą kartezjańską. Ale mniejsza z tym, to są moje "złudzenia". ;)

A teraz będzie inna bajka o podmiocie aktywnym. Wiadomo, że świat zewnętrzny istnieje i na nas oddziałuje. Aby nie poruszać się w nim jak chorągiewka na wietrze i dojść do czegoś, człowiek wypracowuje nawyki. Sprawiają one, że w ludzkich praktykach i przedmiotach gromadzą się pokłady racjonalności, dokładniej, celowości. To, że my, powiedzmy, codziennie myjemy zęby - pozostaje czynnością celową, jakkolwiek możemy nie wiedzieć o wszystkich racjach, ze względu na które dokonujemy niniejszej czynności i nie myśleć o nich. (Materializm jest tu złudzeniem, choć materia istnieje.) Być może z początku potrzebowaliśmy zrozumieć jakieś racje, by opanować dane działanie i ogólnie przychodziło nam ono z trudnością. Ale teraz nie sprawia nam żadnego kłopotu. Może się jednak zdarzyć, że z jakiegoś powodu zaniechamy regularnego sprawstwa w danej sprawie. Następuje długa przerwa i po niej - co się dzieje? - znów jest nam trudno je podjąć.

Ogólnie - ciągnę bajkę - bez opanowania schematów podmiot zachowywałby się jak dziecko we mgle. Ale od małego jest wychowywany i często nie wie, ile w nim tkwi nawyków. Dotąd powiedziałem o takich, które odnoszą się do rzeczy zwykle niewiązanych z etyką. Niemniej, to co dotyczy praktyki ogólnie, tyczy się również moralności. Jeśli nie zabijam każdego napotkanego na ulicy, to nie dlatego iżbym dokonywał wyboru poderżnę gardło albo nie poderżnę... Ale dlatego, że mam nawyk. Dobrych rozwiązań jest zawsze mniej niż złych, dlatego przedkładam nawyk nad patos wolności.

Snuję dalej swoją wizję... Nie jesteśmy w stanie przewidzieć bodźca w jego konkretności. Ale możemy się przygotować, to znaczy nabyć takie nawyki, które kierują nas w dobrą stronę i minimalizują ryzyko. Na przykład niebezpieczeństwo zrobienia skoku w bok z nieznaną kobietą. Bo jak zrobi się jeden, to łatwiej będzie zrobić drugi, a potem i trzeci. Ale możemy się tak ukierunkować, że a) pokusa nie wystąpi w ogóle, b) nawet jak wystąpi to ją przezwyciężymy, c) nawet jeśli upadniemy, zdołamy się podnieść i nie zaprzepaścić wszystkiego. Oczywiście, wymaga to pozytywnego ukierunkowania na jakieś cele właściwe człowiekowi. (Pojęcie wolności negatywnej mogę skrytykować przy innej okazji albo jak ktoś będzie pytał.)

Ponieważ pojawił się temat rozumu praktycznego i teoretycznego, a ja wyraziłem się niezbyt jasno, postaram się naprawić swój błąd. Otóż, szczególną właściwością rozumu jest poznawanie porządku (relacji, stosunków etc). Może się doń odnieść dwojako a) kontemplacyjnie, b) kreacyjnie. w pierwszym przypadku rozpoznaje i diagnozuje ład, w drugim zaś ustanawia lub tylko współtworzy. Stąd też, istnieją dwa typy równie realnych relacji, jedne umysł zastaje jako obiektywne, a drugie tworzy. Dlatego rozum teoretyczny (odpowiednik podmiotu biernego u Thany?) może podawać racje usprawiedliwiające i jakkolwiek nie myli się odnośnie faktów, wchodzi w nie swoje kompetencje, zapomina o tym, do czego służy rozum praktyczny (odpowiednik podmiotu aktywnego u Thany?).

Kończę. Czy zaufanie drugiej osobie jest możliwe i zasadne? Owszem, jeśli obie strony je utworzą, gdyż taka relacja przynależy do spraw rozumu praktycznego, a nie teoretycznego. Przy czym nie musi to być stosunek między partnerami. Nie jest też tak, aby cudza świadomość była zamknięta w nieprzeźroczystej skrzynce. Mam nadzieję, że tym razem napisałem jasno.

74
Humanozerca pisze:Ja nie próbowałem bronić podmiotu biernego, lecz innej koncepcji podmiotu czynnego.
Co takiego? Humanożerco, przecież według Ciebie, hipotetyczny socjolog jest mniej więcej tak samo aktywny jak zgwałcona żona islamisty, która ma ponieść karę za seks pozamałżeński! Odbierasz mu wszelką decyzyjność, a zarazem każesz ponieść konsekwencje. Toż to niewymownie okrutne! Popatrz, w Twoim przykładzie jest tak:

Uczucia, silne emocje, namiętności, czy jak tam to zwał, lęgną się nie wiadomo gdzie i spadają na nieszczęsnego socjologa niczym nietoperz w ciemnym zaułku, powodując zamroczenie. A potem on, biedak, musi ponieść konsekwencje zdrady, na którą nie miał żadnego wpływu - bo to przecież ten nietoperz, zamraczając, zadecydował, a nie nasz bohater!

A może jednak te namiętności narodziły się w umyśle socjologa, on sam wyhodował tego nietoperza i podjął decyzję o zdradzie, a następnie zrealizował ją i za ten czyn ma ponieść karę?

Bądźmy konsekwentni: jeżeli namiętności są jakąś siłą demoniczną, która nie podlega naszej kontroli, to nie odpowiadamy za ich skutki, a zatem nie popełniamy zdrady i nie możemy być za nią karani. To nie żadna zdrada, tylko ot, zdarzył się wypadek, na który nie mieliśmy żadnego wpływu. Siła wyższa!

Albo mamy na coś wpływ i jesteśmy za to odpowiedzialni, albo tego wpływu nie mamy i wówczas nie jesteśmy za to odpowiedzialni.

Według mnie, zgwałcona kobieta żadnego wpływu na sytuację nie miała i w związku z tym żadnych konsekwencji ponosić nie może. Socjolog natomiast miał, ale zwyczajnie miga się od odpowiedzialności, twierdząc, że to nie on podjął decyzję, tylko nietoperz. A dlaczego miga się od odpowiedzialności? Ponieważ boi się o tym myśleć. Bał się myśleć przedtem i boi się nadal.

Tak samo nielogicznie rozumujesz przy wyliczaniu prawdopodobieństw. Na podstawie faktu, iż uznałeś, że mój ewentualny biseksualizm zwiększyłby prawdopodobieństwo mojej zdrady, wnioskuję, że te 10 000 (czy dowolna inna liczba przyjęta przez Ciebie do obliczeń) to jest liczba kobiet, jakie ten hipotetyczny mężczyzna spotka w życiu. Tylko że ta liczba nie ma nic wspólnego z prawdopodobieństwem zaistnienia zdrady. To, czy zdrada zaistnieje, zależy tylko i wyłącznie od tego mężczyzny - zrobi to albo nie. 1:2. Liczba napotkanych kobiet, ich zachowanie, ich uroda i inne okoliczności nie mają tu nic do rzeczy. Bo centrum decyzyjne mieści się w nim, nie w nich. One odpowiadają za swoje decyzje, on - za swoje.

A jeżeli nie, jeżeli decyduje nie on, tylko coś innego/ktoś inny, to ten facet nie może ponosić konsekwencji z tego tytułu, czyli nie mamy wtedy w ogóle do czynienia ze zdradą.

Pokusa, jak to nazywasz, nie przychodzi z zewnątrz. Pokusą jest to, co my sami za pokusę uznamy. Zuzanna nie wychodzi kusić, tylko się wykąpać. To starcy, we własnych umysłach, uczynili ją dla siebie pokusą. Z mojego punktu widzenia - ich prywatna sprawa, co uczynili sobie we własnych umysłach. Jeśli na myśleniu poprzestaną, nic mnie to nie obchodzi. Ale jeśli cokolwiek Zuzannie uczynią, to oni będą za to odpowiedzialni, nie ona.

Edit: I jeszcze mi się przypomniało, całkiem w bok od głównego nurtu dyskusji, ale za to w związku z okularkami Baribala (BTW: fajna nazwa dla gadżetu: okulary Baribala, w skrócie: baribalki) ;) - któryś znany psycholog, ale nie pamiętam już który, zalecał jako metodę na pokonanie tremy przy wystąpieniach publicznych wyobrażanie sobie przez prelegenta nagiego audytorium. Nie próbowałam, ale podobno ta metoda działa. Nasze baribalki mogłyby zatem nieoczekiwanie przynieść całkiem inne skutki niż te, które tu rozważamy. Może społeczeństwo wcale nie stałoby się wówczas bardziej rozerotyzowane, tylko bardziej wyluzowane, bez erotycznych podtekstów? W końcu: czyż nie spowszedniał nam widok roznegliżowanych kobiet w reklamach wszystkiego? Kiedyś nie do pomyślenia...
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

75
Co takiego? Humanożerco, przecież według Ciebie, hipotetyczny socjolog jest mniej więcej tak samo aktywny jak zgwałcona żona islamisty, która ma ponieść karę za seks pozamałżeński!
Że co? O ile się nie mylę, Twoim zdaniem ów socjolog w ogóle nie myśli, nie zaś moim. :)

Można za jedno i to samo nie odpowiadać w kontekście krótkoterminowym, choć odpowiada się w ramach przewidywania długofalowego. Powiedzmy, że wybrałem się nieprzygotowany na wycieczkę w góry. Nie odpowiadam za to, że burza mnie chłoszcze, co więcej, gdy jestem na otwartej przestrzeni, niech będzie grani skalnej, nie znam ratunku przed przemoczeniem. Niemniej, odpowiadam za zawartość mego plecaka i nieobecność odpowiednich ubrań. :)
Uczucia, silne emocje, namiętności, czy jak tam to zwał, lęgną się nie wiadomo gdzie
??? Wiadomo jakie wewnętrzne słabości sprawiają, że konkretne namiętności są silne i nagle spadają na człowieka (np. folgowanie myślom pewnego rodzaju). Ale nie jest tak (jak Ty chcesz?), że wiążą się one z niemyśleniem o tym, że - powiedzmy - lecę konkretnie na tę Baśkę z trzeciego piętra. Być może, aż tak konkretne podejście niekiedy bywa przydatne. Ale najczęściej jest już za późno. Ciemne chmury pienią się nad granią życia. :)
i spadają na nieszczęsnego socjologa niczym nietoperz w ciemnym zaułku, powodując zamroczenie.
Raczej jak burza na nieprzygotowanego turystę w wysokich górach. :)
A potem on, biedak, musi ponieść konsekwencje zdrady, na którą nie miał żadnego wpływu - bo to przecież ten nietoperz, zamraczając, zadecydował, a nie nasz bohater!
Turysta też odpowiada za to, że go zmoczyło, chociaż gdyby los się uśmiechnął, uszłoby mu na sucho. :)
A może jednak te namiętności narodziły się w umyśle socjologa,
Narodziły się deux ex machina?
on sam wyhodował tego nietoperza
Przyczynił się na pewno do powstania pewnej sytuacji, ale nie za to, że zdradził akurat z Baśką na trzecim pietrze. Folgując sobie, równie dobrze mógł zauroczyć się Hanką z ósmego. :)
podjął decyzję o zdradzie,
Ale w pewnym sensie zdradził już wcześniej, to znaczy przed odkryciem uroku oczu Józki z parteru.
a następnie zrealizował ją i za ten czyn ma ponieść karę?
Jak wyżej. :)
Bądźmy konsekwentni: jeżeli namiętności są jakąś siłą demoniczną, która nie podlega naszej kontroli, to nie odpowiadamy za ich skutki,
Namiętności są tu raczej żywiołem, możemy być przygotowani lub nieprzygotowani na spotkanie z nim. Za obie te sytuacje odpowiadamy, chociaż nie kontrolujemy żywiołu.
Albo mamy na coś wpływ i jesteśmy za to odpowiedzialni, albo tego wpływu nie mamy i wówczas nie jesteśmy za to odpowiedzialni.
Czyżby? To w jakim sensie ponosi odpowiedzialność turysta z mego przykładu? Przecież on nie jest bożkiem pogody. :)
Według mnie, zgwałcona kobieta żadnego wpływu na sytuację nie miała i w związku z tym żadnych konsekwencji ponosić nie może.
Hm... ale ma traumę, więc jakieś konsekwencje pojawiają się. Oczywiście, nie ponosi winy moralnej. Reszta jest sprawą kultury i społeczeństwa. To te instancje rozstrzygają, jak należy współżyć z innymi ludźmi. W jednej kulturze zostawianie na noc otwartych drzwi od domu, uchodzi za wystawianie się na ryzyko, w innej przeciwnie - za normalność. Podobnie będzie z okazywaniem nagości. :) (Przy czym gwałt jest specyficznym przypadkiem zdrady, o wiele częściej zachodzi zgoda obu stron.)
Ponieważ boi się o tym myśleć. Bał się myśleć przedtem i boi się nadal.
Czyli jak on zacznie myśleć o przeleceniu konkretnej Kaśki z piątego piętra, to wtedy nie popełni zdrady? No właśnie, przekonujesz mnie, że ten socjolog nie myśli, a potem przypisujesz mi pogląd, że on nic nie robi. :)
Tak samo nielogicznie rozumujesz przy wyliczaniu prawdopodobieństw. Na podstawie faktu, iż uznałeś, że mój ewentualny biseksualizm zwiększyłby prawdopodobieństwo mojej zdrady, wnioskuję, że te 10 000 (czy dowolna inna liczba przyjęta przez Ciebie do obliczeń) to jest liczba kobiet, jakie ten hipotetyczny mężczyzna spotka w życiu. Tylko że ta liczba nie ma nic wspólnego z prawdopodobieństwem zaistnienia zdrady. To, czy zdrada zaistnieje, zależy tylko i wyłącznie od tego mężczyzny - zrobi to albo nie. 1:2. Liczba napotkanych kobiet, ich zachowanie, ich uroda i inne okoliczności nie mają tu nic do rzeczy. Bo centrum decyzyjne mieści się w nim, nie w nich. One odpowiadają za swoje decyzje, on - za swoje.
A jeśli część tych kobiet będzie go podrywać celowo, a część nie, to ryzyko się nie zmieni? :) No i gdyby to było tak, jak przedstawiasz, większość zdrad wiązałaby się z gwałtem (kobiety nie byłby tu żadną zmienną, facet zdradzałby 1/2 nawet wśród przeczystych dziewic). A to wydaje mi się wielce wątpliwe. Nie mówiąc już o tym, że mówienie o ciągłym wybieraniu moralnym brzmi patetycznie, ale wybitnie niepraktycznie. Nie zabijam ludzi na ulicy ze stałym prawdopodobieństwem 1/2, nie robię tego z zasady, czyli z prawdopodobieństwem 100%. :)
Pokusa, jak to nazywasz, nie przychodzi z zewnątrz. Pokusą jest to, co my sami za pokusę uznamy.
To czemu pojawia się jakiś dziwny podział w mojej świadomości? Jedne rzeczy zależą ewidentnie ode mnie, a inne nie? Czemu moja świadomość nie sprawi mi przyjemności i tu obok mnie nie stanie żywy jednorożec, cielesny jak koń. Solipsyzm nie jest żadnym rozwiązaniem. :)
Zuzanna nie wychodzi kusić, tylko się wykąpać. To starcy, we własnych umysłach, uczynili ją dla siebie pokusą.
Bądźmy ściślejsi. Wedle świadomości Zuzanny ona idzie się kąpać, dla starców pojawia się jako pokusa. Kto ma "rację", rozstrzyga kultura (wraz z dodatkowymi okolicznościami, których możemy nie znać).

[ Dodano: Czw 10 Paź, 2013 ]
edycja:
To, czy zdrada zaistnieje, zależy tylko i wyłącznie od tego mężczyzny - zrobi to albo nie. 1:2.
A dlaczego akurat 1:2, a nie jeden do 1:4 lub 1:1? Nie może mieć "więcej wolności"?

[ Dodano: Czw 10 Paź, 2013 ]
Edycja2:
Być może, aż tak konkretne podejście niekiedy bywa przydatne. Ale najczęściej jest już za późno.
Zwłaszcza wtedy, gdy relacja z Baśką stanie się pretekstem do tego, by rozważać to, jak poprawić związek, który już istnieje. Niestety, zamroczenie polega tu również na tym, że relacje obligujące będą co najwyżej pretekstem dla idealizowania owej Baśki. :)

76
Humanozerca pisze:A dlaczego akurat 1:2, a nie jeden do 1:4 lub 1:1?
:shock:
Ty się wygłupiasz czy tworzysz nową logikę? Bo teraz to ja już nie wiem, czy dyskutujemy, czy robimy sobie żarty?

Albo jakieś zjawisko zaistnieje, albo nie zaistnieje. Ktoś coś zrobi albo tego nie zrobi. Widzisz trzecią możliwość?
Humanozerca pisze:Nie może mieć "więcej wolności"?
Wolności od logiki? No, niby może. Taka wolność nazywa się obłęd.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

Wróć do „Rozmowy o tekstach z 'Tuwrzucia'”