Latest post of the previous page:
Mówiąc o dramatyzowaniu, nie chciałem pouczać. Ładunek emocjonalny zawarty w tym słowie, pozwala obrócić argument przeciwko oponentowi (ależ trzeba dramatyzować... - niekoniecznie tymi samymi słowami) - zatem niczego nie rozstrzyga. Nie oceniałem Ciebie, lecz to jak napisałaś swoją wypowiedź (jej konstrukcję, szybkie przejście od ingerencji do cenzury - tym sposobem oba te wyrażenia stają się równie pejoratywne). Pokazałem to, jak go odebrałem (wolno mi?). Być może zwrot "dramatyzujesz" jest lekko spoufalający, ale nie jest on synonimem słowa "idiota/ka". I nie obraziłbym się, gdyby ktoś użył go wobec mnie. Ale jeśli Cię uraziłem, przepraszam.Dlaczego próbujesz mnie oceniać i pouczać? Dlaczego uważasz, że masz do tego prawo? Chyba że to tylko chwyt retoryczny, ale jeśli tak, to czy jesteś pewien, że jest on elegancki?
Thano, czy Ty mnie przypadkiem nie pouczasz? Nawet to "jeżeli" nie ratuje sytuacji. Domyślamy się swoich ideowych tożsamości i perswadujesz mi istnienie konkretnej zależności.Oczywiście. Jeżeli jesteś chrześcijaninem, masz obowiązek wyznać grzech popełniony myślą, a następnie przyjąć zań pokutę i wypełnić ją, czyli ponieść konsekwencje niewłaściwych (grzesznych) myśli. Będąc chrześcijaninem sam sobie jesteś policją, bo tego oczekuje od Ciebie Bóg.

Czyli dla Ciebie Bóg w psychice wierzącego odgrywa rolę freudowskiego Superego? Tyle, że to nijak mi się nie klei z praktyka wiary. Uwewnętrznienie zasad jest większe i pojawia się raczej Pawłowe: "nie czynię tego, czego chcę i czynię to, czego nie chcę". Mielibyśmy policję myśli (być może), gdyby chrześcijańska koncepcja natury upadłej była błędna. Tyle, że motyw upadku ma charakter uniwersalny.
Grzech myślny nie jest tożsamy z pojedynczym aktem myślenia. Katolik żeby zostać kacerzem, musi: a) zaprzeczyć prawdom wiary, b) czynić to świadomie, c) uparcie przy tym obstawać. Jeśli jeden z tych warunków nie został spełniony, grzechu nie ma. I Orygenes nie został potępiony za głoszenie preegzystencji dusz.
Dla mnie to nie jest takie proste. Dla mnie myśli nie przestają być myślami tylko dlatego, że obleką się w działanie. W ludzkich artefaktach i przyzwyczajeniach tkwi racjonalność, która została w nie włożona. Zatem, można udowodnić myśl (np. ktoś umyślnie/nieumyślnie spowodował czyjąś śmierć). W innym zaś sensie myśli nie da się udowodnić, ściślej, nie da się udowodnić związku między ową myślą a działaniem. Pojawia się jako treść świadomości i nie wiadomo, czy stanie się teoretyzowaniem, czy też praktyką. Nie wydaje mi się, żeby jakaś maszyna zdołała przejrzeć moment tej nieokreśloności.Obie te rzeczy są czynami. Działaniami. Hum, to przecież bardzo proste: na gruncie prawa, winę trzeba udowodnić, żeby można było obarczyć winnego konsekwencjami. Można udowodnić popełnienie czynu. Nie można udowodnić myśli
Wrócę do wcześniejszej wypowiedzi:
Czy dobrze Cię rozumiem? Dopuszczasz możliwość, by maszyna przejrzała ludzkie intencje? Przywołany film opowiada o tym, że w ostateczności owa technika okazuje się zawodna. Uznając myślenie za czyn, nie musimy zakładać, iż można skonstruować doskonałą maszynę prewencyjną. To znaczy działającą dobrze z zasady, nie zaś z powodu złośliwości rzeczy martwych.Hum, nie jest. Gdyby tak było, to jak w "Raporcie mniejszości" szlibyśmy do więzienia za sam zamiar zbrodni, a nie za jej popełnienie.
Decyzje nie są konsekwencją (ukoronowaniem) myśli? Jak rozumiesz wyrażenie "konsekwencja"? Konieczny skutek? Wydaje mi się, że postawa zdecydowana (zdecydowania się) jest widoczna, więc podjęcie decyzji wiąże się z uzewnętrznieniem (przy czym nie przeczę, można kamuflować swoje działania).Myśli nie mają konsekwencji. Nawet same decyzje jeszcze ich nie mają.
To czym zatem będzie sytuacja ucznia, któremu kazano odrobić zadania domowe w domu pod groźbą negatywnej oceny? Czy to nie jest zmuszenie do myślenia o konkretnej tematyce przez całe popołudnie? To nie jest tak, że albo nakaz czy manipulacja, albo partnerskie zasady. (Możemy uwzględnić inne formy wydania polecenia/rozkazu).Owszem. Tylko czym innym jest rozmowa na równych zasadach, z której możesz wyciągnąć własne wnioski, zgodzić się lub nie, a czym innym odgórny nakaz albo manipulacja, prawda? Wyżej użyłam metafory: czym innym jest rozgościć się w pokoju, do którego zostałeś zaproszony, a czym innym próbować przejąć na własność (siłą czy podstępem) cały dom.
Odnośnie uczciwości zgoda, ale dlaczego absolutna wolność myślenia ma być ideałem? Czy ona nie wymaga zniesienia wszelkich hierarchii i co za tym idzie zdegradowania jej znaczenia? Ot, pewnego dnia myślenie o związku międzyludzkim będzie tyle samo warte, co myślne liczenie igieł na choince... Co się stanie, jeśli ktoś odkryje na tej drodze, że jeden ideał kłóci się z drugim?Masz rację. Przyjmijmy, że owa absolutna wolność i uczciwość wewnętrzna jest pewnym stanem idealnym, którego osiągnąć się nie da, ale do którego należy dążyć.
Jakkolwiek nie jestem socjobiologiem czy neodarwinistą, myślę, że uproszczenia przytoczone przeze mnie mają coś w sobie.Tezy socjobiologiczne pomijam, bo są one ekstremalnymi (choć bardzo ostatnio popularnymi) uproszczeniami, które całkowicie pomijają tysiące lat rozwoju rozmaitych kultur ludzkich. Domorośli socjobiologowie próbują udowodnić, że przez te tysiące lat nie zebraliśmy jako ludzkość żadnych doświadczeń i niczym nie różnimy się od jaskiniowców. Różnimy się.

Według mnie wygląda to tak... Myślenie teoretyczne wychodzi od jednych myśli i idzie ku innym. Człowiek teoretyzujący, przykładowo, wyciąga wnioski na podstawie danych informacji. Jeśli jest detektywem i z ukrycia notuje, co podejrzany wiarołomca kupuje w sklepie, to jego błąd przy sporządzaniu listy będzie czymś innym niż błąd przy dokonywaniu zakupów. Jeśli ten przypomni sobie, ze zapomniał kupić prezent dla kochanki, to przecież nie zacznie poprawiać listy zakupów, którą ma w kieszeni (zwłaszcza jeśli została ona sporządzona przez żonę.. ) (Albo kochanek nie popełnia błędu, kochanek kupuje coś nietypowego, a detektyw sądzi, że popełnił błąd w liście, bo wyrobił sobie opinie o śledzonym człowieku.Jak rozumiesz tę różnicę? Jak rozumiesz ją (żeby wrócić do tematu i nie odchodzić coraz bardziej w offtop) w odniesieniu do kwestii zdrady?

Myślenie praktyczne rusza z miejsca, wtedy gdy wiemy, co jest do zrobienia. Przekładając na praktykę. Niewierny mąż może być socjologiem, wiedzieć masę rzeczy o konsekwencjach zdrad i rzucać statystykami przy kolacji. Ale pragnienia zamroczyły go tak, iż woli panią z sekretariatu uniwersytetu i obmyśla, jak ukrywać zdradę. To nie jest tak, że działa całkiem bezmyślnie.