11
autor: Wajper
Zarodek pisarza
Nieco z innej beczki. Jak choćby w przybliżeniu zagwarantować sobie, że w danym wydawnictwie "redaktor odpowiedzialny" zapozna się z moją powieścią, zakładając, że nie mam "nazwiska", dokonań, uprzednich publikacji i nikt z zapartym tchem nie czeka na moje wypociny?
Pozwólcie, że pomyślę na głos...
Z autopsji wiem, jak to może wyglądać. Pracując jako producent gier napotykałem zjawisko bombardowania "dziełami niezamówionymi" od ludzi marzących o "swoich pięciu minutach" w branży gier. Przysyłano mi projekty gier, fragmenty scenariuszy, opisy mechaniki, etc.
Bywało, że już po pierwszych skanowaniu materiał szedł do redaktora Kosza (ewidentne braki warsztatowe, brak podstaw wiedzy o game designie). Trawersując przykład na grunt pisarski, tutaj zapewne pomaga to, co powiedział Pan Andrzej: zatrudnić kogoś, kto profesjonalnie uformuje "dzieło". Ok, rozumiem.
Bywało również, że pomysł był świetny, ale moja firma nie była zupełnie zainteresowana produkcją ze względów rozmaitych (gatunek niepasujący do "profilu" firmy, brak mocy przerobowych, brak budżetu, etc.). Wówczas odpisywałem, by dany autor nie zrażał się i próbował gdzie indziej, czasem dając nawet namiary na kolegów z konkurencyjnych firm. Czy wydawnictwa mają podobny zwyczaj?
I wreszcie bywało tak, że nie miałem czasu/głowy/chęci zapoznawać się z nadesłanymi materiałami od razu wrzucając do kosza i nie odpisując nawet autorowi - praca w wymiarze +80 godzin tygodniowo potrafi zmienić człowieka w szuję niezainteresowaną ani trochę kwestią "marzeń i aspiracji" innych bliźnich. Tutaj ważą się losy projektu za 500 tysięcy euro (a w przypadku zawalenia nie uśmiecha mi się praca "za jedzenie" przez następne 10 lat, by odpracować kary umowne), a ten taki owaki spamuje mi tutaj skrzynkę swoim podatkiem od marzeń... Wszyscy jesteśmy czasem bardzo obciążonymi ludźmi, a priorytetyzacja zadań jest w każdej poważnej firmie kwestią najwyższej wagi. Czy zatem i w wydawnictwach tak bywa? Czy istnieje ryzyko, że prześlę swoje wychuchane, doinwestowane w redakcję i korekty "arcydzieło" tylko po to, by czekać ad infinitum na jakąkolwiek odpowiedź, licząc na "niewadomoco"?