no to jedziemy.
1) lojalność wobec wydawcy jest opłacalna z kilku powodów:
a) masz sprawdzoną firmę której narowy znasz i która zna twoje narowy. Współpracujesz z redaktorami ktorych znasz i wiesz jak z nimi gadać i czego się po nich spodziewać etc. i generalnie budujesz pozycję "niezastąpionego pracownika" jak w każdej innej firmie. Jednocześnie swoją pracą buduje się przyszłość firmy. Na akcje pracownicze można liczyć albo nie

ale jak firma dobre działa to wszystkim pracownikom jest lepiej.
b) masz jeden kanał dystrubucji - gwarancję ze Twoje kolejne książki trafią do tych samych księgarń. Że będą miały zbliżoną szatę graficzną. Że recenzje ukażą się w podobnych miejscach i trafią do wcześniejszych czytelników.
2) dla mnie wydawcy próbujący podkupić komuś autora dzielą się na trzy kategorie.
a) judasze (to ci którym kiedyś proponowałem maszynopisy i którym wtedy było żal głupich kilku tyś. zł na honorarium)
b) hieny (to ci którzy zobaczyli że konkurencja ma wydajnego perspetywicznego autora i zamiast promować takich w u siebie od podstaw chcą przyjść na gotowe i podkupić).
c) altruiści przekonani (czasem błędnie) że autorowi gdzie indziej dzieje się źle i u nich byłoby mu lepiej.
Hieny i judasze posiadają cechy bahwioralne które nie wróżą dobrze.
W sytuacji gdy trzeba opuścić wydawnictwo (bo różnie bywa) sądzę że należy raczej poszukać kogoś kto wcześniej nic nie proponował. Tu inny aspekt - jeśli autor raz porzuca wydawcę to nowy nie ma gwarancji że przygruchany zostanie u niego na stałe. A promocja autora wymaga czasu. Zazwyczaj kilku lat.
To trochę jak z dziewczyną. Można odbić dziewczynę kumplowi ale jak raz sie da odbić to nigdy nie masz gwarancji że Tobie jej nie odbiją. Z drugiej storny to nie jest japońska korporacja ktora nie przymie człowieka który odszedł z innej korporacji.
Ale autor ma w CV współpracę z 5-8-10 wydawcami generalnie może liczyć na zatrudnienie w stylu "napisz nam książkę na zlecenie, masz tu 5 tyś na odczepnego i spadaj, czekaj może kiedyś zadzwonimy". Nikt nie zainwestyje w długofalową promocję takiego człowieka.
Weźcie przypadek Konrada T. Lewandowskiego. Pisze nieźle. Mógłby być zawodowcem. Ale o Jego kolejnych ksiażkach dowiaduję się przypadkiem. Wydaje je w róznych oficynach krzakach. W ksiegarniach one bywają. Czasem i niestety w nielicznych.
Jego dorobek opublikowany w jednym pręznym wydawnictwie, w jednolitej szacie graficznej, spokojnie pozowliłby mu pewnie w kika lat postawić dom. A tak - fani te książki znajdą. Czytelnicy niefantyczni jak nie znajdą siegną po coś innego. Sorry- życie.
Rozproszył wojsko po równinie zamiast skoncentrować w ataku.
Dlatego rozważyłbym w takim przypadku założenie własnego wydawnictwa. Odejście "na swoje" nie wygląda z boku jak zdrada, ucieczka etc. (dalej o tym niżej)
3) Zakładając że piszemy rzeczy różnorodne i nie wszystkie mieszczą się w profilu danego wydawcy sądzę że eleganckim posunięciem jest wydawać gdzie indziej pod pseudonimem.
Jest to też pewna grzeczność wobec czytelnika - popatrzcie choćby na Nowickiego (pseudonim: Nienacki) - pod tym samym nazwiskiem wydawał powieści dla młodzieży i cyniczne sexbebechy dla dorosłych. Wyglądało to - sorry - gównianie. Bo co się dzieje jak 10-latek przeczytawszy "pana samochodzika" siegnie po "wielki las"?
Ja pisząc dla Fabryki Słów kończyłem jeszcze kontynuację Samochodzika - pod pseudonimem Tomasz Olszakowski. Gdybym znowu miał coś napisać dla 11-12 latków też raczej użyłbym pseudonimu (nieważne pisząc dla Fabryki czy kogoś innego).
4) Że wydawca na nas zarobi? Kapitalizm jest. On zarobi i my zarobimy. Może zarbi na nas więcej - ale nie koniecznie - ma takich jak my stajnię. Lepiej zarobić po trochu a na trzydziestu niż "łydupcyć" kilku.
Nie lubicie kapitalizmu?

Bawcie sie dalej klockami lego.
Alternatywa jest dość oczywista: nie pisać.
on nie zarobi i my nie zarobimy
niech się burżuj udławi, nie dostanie maszynopisu

i będziemy dalej mieszkać z mamusią,

a firody Norwegii obejrzymy nie w realu tylko na filmach.
5) Własne wydawnictwo? Teoretycznie tak. Tylko że...
a) zajmujemy się nim sami i nie mamy czasu by pisać lub wynajmujemy kogoś i musimy mu zapłacić za zajmowanie się wydawnictwem. I kontrolować zeby nas nie przekręcił.
b) pisząc dwie książki rocznie potrzebowalibyśmy nakładu rzedu 100 tyś egz. nie o to żeby zarbić tylko po to żeby hurtownia zechciała z nami od czasu do czasu pogadać o tym kiedy nam zapłaci...
Duży może więcej. Sorry. Życie.